Kostaryka 2016 # 7 La Fortuna , czyli kąpiel z kolibrami

cano-negro-2Po śniadaniu rozliczamy się w recepcji i wskakujemy do łódki. To normalna łódka towarowa, którą mieszkańcy udają się ląd i transportują towary.Szef łódki wszystko już o nas wie, przypomina, że na lądzie wsiadamy do czerwonego samochodu pana Roberto. Podróż tym razem jest bardzo przyjemna. Jest dość wcześnie , więc ptaki dają popisy,a za każdym zakolem rzeki czekają na nas nowe widoki. Tylko raz ktoś rzuca :”O , kajman !” ale na miejscowych nie robi to wrażenia , a na mnie w ogóle .
Coraz częściej nachodzą mnie myśli , że te opowieści i reportaże o zwierzętach w Kostaryce to zwykła ściema. Ale na razie to trzeci dzień, więc nie ma co popadać w depresję – jest miły poranek, w miłym towarzystwie, Pura Vida !

dsc07775a„Pura Vida” to powiedzenie łączone bardzo ściśle z Kostaryką, coś jak ich hasło. Oznacza coś w rodzaju :” Samo życie ” ale nie tak po polsku z rezygnacją ale z entuzjazmem ” żyć , nie umierać !”. Kiedy pytają ” ¿Cómo estás? ” czyli ” Jak leci ?” odpowiadacie „Pura Vida !” i wiadomo o co chodzi .
Do znanej nam już przystani dopływamy po pół godzinie, czeka Roberto i jego czerwony bus.Zaprasza nas do środka , czekamy , aż pojazd się zapełni miejscowymi , białych jak nie było, tak nie ma.
Wreszcie ruszamy , w pobliskim miasteczku opuszcza nas kolejna parka Ticos, razem z kierowcą jest nas tylko piątka.”Tico ” tak nazywają Kostarykańczyków sąsiedzi i oni siebie samych. Wywodzi się to ponoć stąd, że bardzo lubią zmiękczać końcówki , które w hiszpańskim brzmią jak-tico. Galactico?

dsc07798aJedziemy sobie spokojnie ,ciesząc się życiem, aż tu nagle moja Żona wykrzykuje „Stop, zatrzymajcie się !”. Dziecko siedzące za nią zaczyna płakać,jej matka odmawia modlitwę za konających a kierowca tak gwałtownie zjechał na pobocze, że bagaże fruwały ponad głowami. O co chodzi? Blada jak ściana  Dorota wydusza, że zginęła zielona saszetka, w której mieliśmy paszporty, karty kredytowe i oczywiście pieniądze. Tłumaczę sytuację współpasażerom, martwią się podobnie jak my ,ale pani od dziewczynki już dzwoni na policję a kierowca – do szefa łódki , którą przypłynęliśmy,bo Dorota nie potrafi sobie przypomnieć , w jakiej sytuacji straciła łączność z torebką. Jedynie dziewczynka nie brała udziału w powszechnej mobilizacji , tylko schyliła się i wyciągnęła saszetkę spod fotela Doroty. Moja Żona jest tak szczęśliwa, że obdarowuje dziecko pamiątkowym , choć nieważnym już biletem komunikacji miejskiej w Lesznie . Mała zachowuje się z klasą i wyrzuca go dopiero po wyjściu z busa.
blog60Tak szczęśliwe zakończenie przygody bardzo nas do siebie zbliżyło , pani opowiada Dorocie o realiach życia w Kostaryce, kierowca snuje  opowieści o swoich przodkach , sięgając do ery prekolumbijskiej , a ja odwzajemniam naszkicowaniem nowatorskiej koncepcji Rodzina 500+ oraz jej wpływu na finanse państwa w długim i krótkim okresie .
Jednak nasze ożywione kontakty nie trwają długo , pani z dzieckiem wkrótce wysiadają , a ja moje rozważania muszę skrócić , bo narastająca senność kierowcy zagraża naszemu bezpieczeństwu.
I tak sobie jedziemy, Dorota obwiązana troczkami saszetki, ja śledzący mapę no i kierowca, objaśniający kolejne atrakcje , typu pola ananasów, plantacje mango czy coraz bardziej zbliżające się na horyzoncie wulkany.
dsc07848aTylko kilku konsultacji telefonicznych nasz pan kierowca potrzebuje , aby bez pudła zawieźć nas do hostelu.Nazywa się „Colores del Arenal” i wygląda na całkiem nowy.
Ładniutka recepcjonistka kieruje nas do pokoju, to jeden pawilon z wejściami od zewnątrz.Jesteśmy miło zaskoczeni standardem, pokój jest dość duży, jasny i czysty, cały ośrodek sprawia wrażenie właśnie oddanego do użytku.Kręcimy się trochę po  terenie, miło posiedzieć wreszcie przy basenie, a najmilszy to widok kolibra,szukającego nektaru na pobliskich kwiatach. Po niebie szybują jakieś wielkie , czarne ptaszyska, a pod nogami przebiegają iguany.Natura !
iguanaKiedy nadwątlone jazdą siły zostały zregenerowane ruszamy na miasto w celu wyszukania jedzenia i znalezienia jakiejś propozycji aktywności na jutro.
Zaraz za zakrętem mamy duży market o nazwie „PALI”, zrobimy w nim zakupy , kiedy będziemy wracać. Do centrum miasteczka La Fortuna, które jest punktem wypadowym dla wypraw związanych z wulkanem Arenal, mamy kilkaset metrów.
Wchodzimy do pierwszego z brzegu biura turystycznego.Ugrzeczniony goguś w typie latino lover przerzuca kartki grubego katalogu. Gdy decydujemy się jedną z opcji zaproponowana cena rzuca nas na ziemię. Kilkaset dolarów za kilkugodzinną wycieczkę wydaje nam się przesadą.Trochę  dyskutujemy na temat innych tańszych propozycji, ale widzę , że się nie dogadamy.
20161108_160552aRzucam swoją propozycję jako ostateczną i wstajemy do wyjścia. Latynos macha rękami i prosi o czas na telefon do przyjaciela.
Referuje mu naszą propozycję , tamten chyba jest otwarty , bo ma wpaść do biura za chwilę. Czekamy trochę naburmuszeni , po kilku minutach wchodzi kolega,wygląda na konkretnego gościa. Po krótkiej dyskusji zgadzamy się oddać nasz los jutro w jego ręce.
Koren jest native, czyli rodowitym mieszkańcem Kostaryki, Indianinem z plemienia Maleku.Ma prawie nowe Subaru , którym zawiezie nas na spacer po canopy , a następni do słynnego wodospadu La Fortuna.Proponuje spotkanie na 7 rano, my proponujemy 7:15,
bo nie chcemy jechać na głodniaka, śniadanie wydają od siódmej.

dsc07824b

Jedna myśl na temat “Kostaryka 2016 # 7 La Fortuna , czyli kąpiel z kolibrami

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.