Laos 2015 #2 Docieramy do celu !

DSC06686

Sprawnie się pakujemy i o 10 jesteśmy gotowi do wyjazdu.Prosimy recepcjonistkę o znalezienie nam transportu do granicy , wcześniej jednak chciałbym pokazać Dorocie Złoty Trójkąt , miejsce na styku Tajlandii, Laosu i Chin , niegdyś centrum produkcji i handlu opium , teraz to już tylko atrakcja turystyczna. Podjeżdża tuk-tuk , za 16 zł.gotów nas zawieźć tam , gdzie chcemy.Transport w Tajlandii jest tani , pewnie wiąże  się to cenami paliw – są dwa razy niższe niż Polsce.
Do Trójkąta jest 16 km. , prowadzi dwupasmówka, całkiem nowa , kiedy byłem tam kilka lat temu jeździło się jeszcze szutrówkami.
Nie dość , że długo i niebezpiecznie to kurzyło się jak diabli.
Złoty Trójkąt też nabrał nowych kolorów, nad brzegiem króluje złoty posąg Buddy , teraz otoczony kramami i mniejszymi świątyniami , wszystko trochę po azjatycku kiczowate.

DSC06701
Kierowca zgarnął swoje pieniądze i odjechał. Okazuje się, że kwota dotyczyła tylko dowozu nas do tego miejsca – aby dostać się do granicy musimy przemierzyć jeszcze prawie 100 km . Kręcimy się jeszcze trochę po okolicy, widok na Mekong jest przepiękny,dojeżdża coraz więcej busów , busików i dużych autobusów , ale nie ma żadnego środka komunikacji publicznej.
Nie ma też żadnych tuk-tuków  ani nawet rowerów.

DSC06696
Wreszcie jedna ze sprzedawczyń pamiątek podpowiada nam , aby przy głównej drodze wypatrywać zielonych lub niebieskich songthaewów, czy busików z siedzeniami wzdłuż boków samochodu. Za chwile rzeczywiście podjeżdża , ale dowozi nas  tylko Chiang Saen , czyli miejscowości z której wyruszyliśmy kilka godzin wcześniej.Tam na  rozstajach dróg mamy wypatrywać następnego pojazdu , tym razem mamy nadzieje na dojazd do granicy.

Songthaew_in_Phitsanulok_01
Przy ulicy w rzędzie stoi kilka pojazdów, po krótkich konsultacjach z miejscowymi wsiadamy do jednego z nich.
Dość długo zbiera się pełen skład , wreszcie zjawia się i kierowca . Kręci głową , słysząc nasze oczekiwania , wreszcie wymyślił,że rozwiezie wszystkich miejscowych a potem za dodatkową opłata może nas dostarczyć na granicę.
Krążymy po wioseczkach dobrą godzinę, poznając kraj od mniej turystycznej strony, wbrew pozorom Tajlandia to nie tylko plaże ze złotym piaskiem i chmary ladyboy’ów.
Wreszcie zostawiamy ostatniego pasażera i pełnym gazem ruszamy do granicy. Całkiem do niej daleko , mocno nie doszacowałem odległości.
Drogi są niezłe , ale bardzo kręte, więc podróż się dłuży.
Przejeżdżamy przez graniczne miasteczko Hoay Xai, wygląda na to ,że życie tu jest bardziej gorące niż w naszej wiosce,pełno barów i turystów.

Huay-Xai-580x386
Do granicy jest jeszcze kilka kilometrów, jest prawie pusto. Grupka turystów odprawia się w nowych  budynkach.
Nie idzie to zbyt szybko , trudno sobie wyobrazić , ile czasu trzeba tu spędzić w sezonie.Wreszcie , po wpłacie 30 USD za wizę i ew.1 dolara na zdjęcie ( mieliśmy swoje ) , przechodzimy do strefy między granicznej. Do części laotańskiej nie przechodzi się na piechotę , tylko kursują wahadłowo autobusy. Wypatrzyliśmy na jednej z reklam ,że do Luang Namtha kursuje bezpośredni autobus, uprzejma pani dzwoni do kierowcy, są wolne miejsca, podjedzie za godzinę,o 15. Fajnie , odpada problem z przesiadkami. Okazuje się ,że to ostatni autobus w tym dniu, mamy szczęście.W Azji wszystko trzeba załatwiać jak najwcześniej się da.
Do NamTha jest tylko 150 km, ale jedzie 4 godziny ( teoretycznie , my jedziemy ponad 5).
Dopóki jest jasno to gapimy się na góry i wszechobecną zieleń , ale kiedy o 18 się ściemnia już tylko kolebiemy się niemrawo w rytmie kolejnych zakrętów.
7 wieczorem to niby nie taka późna pora ale na placu autobusowym w Luang NamTha jest ciemno i pusto. Większa część pasażerów jedzie dalej , do Luang Prabang ( 300 km , cała noc w autobusie) , my wysiadamy i nie bardzo wiemy co robić dalej.
Przede  wszystkim zasiadamy w pierwszej z brzegu jadłodajni, na szczęście czynnej. Dorota się opiera , że w takim syfie nie będzie jadła, ale podaną noodle soup zjedliśmy przez 5 sekund, wymieniając ciepłe komentarze.

DSC06799
Pytamy o jakiś środek transportu do miasta, jak na złość , nie ma żadnego.
Wreszcie gdzieś na tyłach barów jakiś nieduży facecik chce nas wysłuchać , mówi , że ma samochód ,ale nie ma pojęcia gdzie mieści się nasz Amandra Villa, gdzie zabukowałem noclegi.Na potwierdzeniu z Agody jest wzmianka ,że mieści się 200 m od Night Marketu
i to musi wystarczyć. Nazwy ulic w Laosie nie są powszechnie używane, w sumie to nawet nie wiem , jak oni się orientują , przy jakiej ulicy mieszkają.Nazw nie ma ani na mapach ani w realu.
Stanęło na tym ,że facet zgadza się dowieźć nas do Night Marketu za 150 000 kip ( 75 zł) , mówi , że to 8 km , daleko , nie mamy wyjścia , musimy się zgodzić
z argumentami i ceną. Okazuje się , że nasz facecik to poważny przedsiębiorca, a gość , z który dyskutował kwestię lokalizacji naszego hotelu to kierowca.Otwiera jedną z szopek na podwórku i wyprowadza nowiutką Toyotę.Boss kasuje pieniądze i znika w ciemności.
Wrzucamy bagaże na pakę, wsiadamy do kabiny.
Jedziemy przez zupełnie czarne przedmieścia , Dorota dzieli się obawami , nie daję się sprowokować i moja mina a la John Wayne musi jej wystarczyć za komentarz.
Wreszcie dojeżdżamy dwupasmówką do miasta, kątem oka widzę podświetloną nazwę naszego hotelu.

amandra-villa

Prosimy , aby kierowca się zatrzymał, ale on najpierw musi dojechać do Night Marketu, tak jak kazał szef a dopiero potem wracamy do hotelu.
Miły recepcjonista prowadzi nas do pokoju , tłumaczy , że jesteśmy ostatni i pokój jest kiepski, ale taki mu tylko został. Fakt, w pokoju mieszczą się tyko dwa łóżka i telewizor.Z łazienki śmierdzi i tak będzie śmierdzieć , jak długo jak tam będziemy. Odsłaniamy okno, za nim krata i mur.Zasłaniamy okno i takie pozostanie do końca pobytu.
Ale jest czysto , łóżka są wygodne, podłączamy ładowarki, prysznic i spać.
Docieramy do celu !

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.