Kostaryka 2016 # 10 Caño Negro , czyli wszystkie zwierzęta duże i małe

cacao

Kakaowiec / Cocoa tree

Dzień jak co dzień – pobudka, śniadanie, wyjazd. Jedziemy na północ , w kierunku granicy z Nikaraguą. Do przejechania mamy około dwóch godzin.Już po niecałej godzinie zatrzymujemy się w  Restaurante Las Iguanas w pobliżu Muelle San Carlos przy ruchliwym moście na drodze 35. Koren pokazuje nam niecodzienne zjawisko – na sporym drzewie (teak?) odpoczywa kilkadziesiąt iguan.

iguany-na-drzewieByć może jest ich jeszcze więcej , ale drzewo jest olbrzymie i wysokich konarów nie widać.Ale i tak zwierząt jest mnóstwo, żyją sobie przy moście, a hałas samochodów i setki fotografujących ich ludzi w ogóle nie robią wrażenia.Koren idzie zjeść śniadanie do baru a my cykamy fotki podobnie jak wysypujący się z kolejnych autobusów turyści.
iguana2Choć widok iguan nie jest nam obcy to w takiej ilości robią wrażenie. Kierowca się posilił, dopił kawę i ruszamy dalej. Droga jest dobrej jakości, ale w Kostaryce kierowcy jeżdżą statecznie, na odcinkach prowadzących przez osiedla jest sporo progów zwalniających. Poza tym ruch trochę wstrzymują częste mosty – są zawsze węższe od drogi co powoduje konieczność przepuszczenia pojazdów mających pierwszeństwo. Dlaczego nie poszerzyli tych mostów do szerokości drogi jest dla mnie tajemnicą , to raptem pół metra-metr i ruch byłby płynniejszy.
road-to-cano-negroJedziemy więc sobie spokojnie, rozglądając się na boki, na plantacje ananasów,mango, papai oraz wielkich połaci upraw palm oleistych.O ile plantacje owoców budzą we mnie ciepłe uczucia to do plantacji palm mam zdecydowanie odmienny stosunek. Widziałem w Malezji, która jest największym producentem oleju palmowego , jak pod jej plantacje wycinają całe połacie lasów tropikalnych. Taka barbarzyńska monokultura zaczyna opanowywać teraz Borneo, na czym cierpią zwierzęta, w tym nasi pobratymcy – orangutany.
cano-negro-entranceJeśli ktoś ma możliwość porównania plantacji palm z lasem tropikalnym od razu zrozumie moje obawy. Jednak tłuszcze trans , mimo że nie są zdrowe są używane coraz powszechniej i nie wygląda na to , aby mogły być czymś zastąpione, bo olej palmowy to najtańsze źródło tłuszczu.
Do Caño Negro  docieramy zgodnie z planem .Jest to stosunkowo nowy Park Narodowy, nie jest jeszcze tak popularny jak ten pod  Arenalem czy Manuel Antonio. Jest też niski sezon, co powoduje  że w Parku jesteśmy praktycznie sami.Caño Negro trochę przypomina Tortuguero , to sieć odnóg rzeki Rio Frio, siedlisko wielu gatunków zwierząt i ptaków , mamy nadzieję zobaczyć coś więcej niż mrówki.
bird3Siąpiący deszczyk nie przeszkadza, łódka która płyniemy jest zadaszona, a wiatru nie ma.Przesuwamy się powoli i cicho blisko brzegu , polujemy na aligatory.Raz po raz przewodnicy wskazują na brzeg , ale ja oczywiście nic nie widzę.Dla świętego spokoju pykam fotę, sprawdzę w domu na komputerze , czy nie robią mnie w konia.
cayman2Wreszcie i mnie udało się rozpoznać zwierza – była to trójeczka krokodylków, schowana w błocie. Teraz wiem , dlaczego nie udawało mi się ich z daleka zobaczyć – praktycznie nie odróżniają się od kłody czy pniaka. Leżą nieruchomo , drzemią.
cayman1Człowiek ma ochotę pomajtać w wodzie nogą i sprawdzić, czy rzeczywiście są takie szybkie, jak o nich mówią.
Poza aligatorami jest sporo dużych ptaków, ale i małe kingfishery ubarwiają las.

kingfisher1

Kingfisher /fot. z neta/

Usatysfakcjonowani widokiem drapieżników leniwie rozglądamy się z prawa w lewo, sternik z Korenem wypatrują kolejnych atrakcji.
bird1Chyba już się przyzwyczajamy do tutejszego klimatu, mimo mżawki świetnie się bawimy.
Wreszcie dopływamy do wyspy w centralnej części Parku. Widać kilka domków, w tym jeden – naszego przewodnika. Oprowadza nas po ogrodzie, rosną tu różne gatunki drzew, przeważnie owocowych a o przyprawy do posiłków dbają spore ogródki zielarskie z papryczkami chilli, trawą cytrynową czy kolendrą. Jest tam sporo lokalnych roślin, wykorzystuje je leczniczo Koren ,który jest szamanem i właśnie opowiada, że nie zdążył rano zjeść śniadania w domu , bo całą noc jeździł do chorych.
Nie wygląda na szamana, ale kto wygląda ?
Ładujemy się z powrotem do łódki , kiedy Natura sprawia miłą niespodziankę – przestaje padać i wychodzi słońce.Co chwila co prawda zakrywają je chmurki ale i tak świat staje się sympatyczniejszy. No i wychodzą wreszcie fajne foty.
Pływamy jeszcze trochę ciesząc się swoją obecnością tutaj. Świetne miejsce, godne polecenia.
cano-negro-1Robi się popołudnie , czas coś przekąsić.W cenie wycieczki mamy lunch, Koren obiecał coś specjalnego. Jedziemy kilkanaście kilometrów i kiedy dojeżdżamy do rancza zaczyna kropić deszcz. Zbudowane jest w całości z drewnianych bali znalezionych w rzece, w zagrodach stoją konie i wielki byk , na tyłach zorganizowano wielką salę biesiadną. Nasz przewodnik twierdzi , że lokal cieszy się wielką popularnością wśród amerykańskiej śmietanki towarzyskiej, przyjeżdżają tu aktorzy  i politycy. Nie uważam za stosowne podważanie jego słów , ale po co Brad Pitt z kolegami miałby jechać tysiące kilometrów na jakieś zadupie, skoro takie rancza mają u siebie na pęczki ?
rancho-tabacon-vera-1Idziemy jeszcze na podwórko ,Koren chce nam pokazać stawek z aligatorami. Kiedy jesteśmy w połowie drogi musimy jednak wracać . I musimy to zrobić szybko. Kilkadziesiąt metrów od nas, na zewnętrzne zabudowania zaczyna walić nawałnica wody. Gołym okiem widać , jak fala przesuwa się w nasza stronę. Wszyscy zdążyli dobiec pod dach poza mną. Na usprawiedliwienie mogę jedynie dodać, że dawno nie biegałem. Ostatni raz w 1983 roku, w pogoni za uciekającym pociągiem i choć było to tylko kilkanaście metrów to trauma nie chce mnie opuścić.
Ale do wilgoci już się  przyzwyczajam, ciekawe , czy jest jakaś graniczna wielkość opadów dziennych , aby się załamać.
rancho-tabacon-vera-3W czasie , kiedy deszcz wypełnia swój obowiązek my jemy lunch. Przedtem jednak Koren przedstawia nas gospodarzom , ranczo prowadzi jedna,liczna, rodzina. Poznajemy ich imiona i natychmiast wypuszczamy je drugim uchem, oni prawdopodobnie robią to samo. W rodzinie przeważają faceci, w ogóle w latynoskiej Ameryce dominuje kult macho. Kobiety są , owszem zauważane, ale raczej jako dodatek do mężczyzny. Przez cały pobyt zwracano się raczej do mnie , w rodzaju ” Marek i jego Kobieta-O-Trudnym- Do-Wymówienia-Imieniu” , co dawało miłe poczucie wyrównywania szans – w Polsce generalnie zwracają się do nas per ” Pani Doktor Dorotka i jej mąż „. Chyba będziemy częściej odwiedzać Ameryką Łacińską i ładować pojemniki z ego.rancho-tabacon-vera-2
Lunch nie rzuca na kolana ,Koren zamówił sobie i zupę i danie główne, zjada wszystko co do ostatniego ziarna ryżu, my jesteśmy koło połowy i dajemy za wygraną. Nietkniętą wieprzowinę gospodarze pakują naszemu przewodnikowi w kartonik.
Jeszcze zaległa wizyta u krokodyli, no rzeczywiście , robią wrażenie, tak dużych sztuk nie widzieliśmy nad rzeką.
alligatorWracając i gadając o tym i o owym dowiadujemy się , że nasz Koren, rodowity Indianin z plemienia Maleku , był swojego czasu ( chyba nie tak dawnego) majętnym człowiekiem. Jako dziecko Włocha i Indianki odebrał staranne wykształcenie, między innymi w Grecji i USA a kiedy rodzice zmarli odziedziczył sporo ziemi , jakieś nieruchomości , krótko mówiąc – był bogatym człowiekiem.
Niestety , ożenił się z kobietą, która w krótkim czasie zutylizowała ich majątek. Po rozwodzie ( chyba niedawnym ) Koren jest goły i rozgoryczony, tym bardziej , że ma zakaz kontaktu z dziećmi ( już dorosłymi), żyjącymi w USA. Smutna historia,jeśli jeszcze dodać do tego obrazki z osiedla plemienia Maleku, które w drodze powrotnej odwiedzamy to obraz jest przygnębiający.
Osiedle jak osiedle, niewielkie domki, nie widać ludzi, podobno szerzy się alkoholizm, a winne jest bezrobocie. To znana spirala – rodzice bez pracy nie mogą zapewnić dziecku wykształcenia,a bez wykształcenia dziecko jest skazane na bezrobocie i biedę.

koren
Jutro wyjeżdżamy do Monteverde, Koren proponuje ,że może nas zawieźć, ale samochodem pojedzie długo , bo dookoła jeziora a i na pewno chciałby za ten kurs więcej niż 50 USD, ile płacimy firmie , która ten kurs organizuje z użyciem promu przez jezioro.
Żegnamy się więc przy naszym hotelu, jesteśmy zadowoleni z jego pomocy, myślę ,że i on nie powinien na nas narzekać.
Zainteresowanym mogę podać namiary.
No i jemu zawdzięczamy zapoznanie się z boskim owocem o smaku kremówki z Wadowic- cherimoyą.

600px-owoce_czerymoja

Cherimoya

5 myśli na temat “Kostaryka 2016 # 10 Caño Negro , czyli wszystkie zwierzęta duże i małe

  1. Dzieki twojego bloga się totalnie zakochałam z Kostaryką!!! Jest już na moje liste.
    W ciągu dwie ostatnie dni doddałam Etna, Burkina Faso i Kostaryka!
    Czas mi bedzie potrzebne.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.