Kostaryka 2016 # 15 Puerto Jimenez , czyli w pułapce

choza-del-manglar-7Na przystanku autobusowym w Parrita jesteśmy odpowiednio wcześnie.Autobusy podjeżdżają jeden po drugim , ale to nie nasze. Jakiś gość się nami interesuje, pokazuje najbardziej właściwe miejsca do oczekiwania . To autobus jadący z San Jose do Golfito, godzina naszego odjazdu jest traktowana mocno szacunkowo.
Wreszcie przyjeżdża , jestem trochę spięty bo ostatnio gnębi mnie hmm… dyspepsja , i pomimo przyjętego Stoperanu nie jestem pewien reakcji żołądka w tak długiej podróży.
Kierowca sprawnie umieszcza bagaże w luku, siadamy na przypadkowych miejscach, jedziemy. Przejeżdżamy koło Parku Narodowego Manuel Antonio , miał to być cel naszych wypraw z Parrity, ale zostawiamy go następny raz.Pogoda niestety skłania do rozpamiętywania straconych szans , pada deszcz i jest dość depresyjnie. Ale trzeba przyznać, że autobusowi nie można nic zarzucić , jedzie konkretnie , może niezbyt szybko ale pewnie, jest czysto no i nie gra na cały regulator telewizor , co jest normą w Azji.
poczekalniaTakże spora , przydrożna restauracja w której się zatrzymujemy na kilkanaście minut robi dobre wrażenie. Jest kilka bufetów z różnym jedzeniem , które jest świeże i wygląda nieźle. Cóż z tego , skoro przyrzekłem sobie dziś powściągliwość w jedzeniu i piciu , aby nie kusić losu.Ale jeśli chodzi o miejsce , które jest mi zdecydowanie bliższe to toaleta – jest czysta ponad wszelkie standardy. Deszczyk pada i nie wygląda , aby miał w najbliższym czasie przestać. Dojeżdżamy do centrum Golfito po południu, deszcz leje jak z cebra, aż się nie chce wysiadać z autobusu. Jednak przy samych drzwiach jest wejście do baru z kurczakami , jakich tu pełno, więc szybko zmieniamy lokalizację.
Wobec faktu , że jesteśmy PRAWIE na miejscu oceniam , że drobne złamanie zasad nie zaszkodzi i zamawiamy coś do jedzenia. Dorota , mimo , że skłania się do wegetarianizmu dziś zamawia wielkiego hamburgera, co w jej sytuacji zakrawa na całkowity brak zahamowań . Chyba jest rzeczywiście mocno głodna, ostatnie dni nie rozpieszczały nas gastronomicznie.  Dla mnie pani przynosi talerz nuggetsów, podobno właśnie to zamawiałem. Czekamy aż deszcz przestanie padać, ale to marzenie, pada coraz gęściej.chicken-brosZostawiam Dorotę z jej hambusiem i idę rozeznać możliwość dostania się na drugą stronę zatoki , do Puerto Jimenez, gdzie mieści się nasza kolejna miejscówka. Łaziki na przystani współczująco kiwają głowami – nie , dziś już nic nie popłynie, patrz pan – fala , deszcz, wiatr … może jutro. Może. Nie wygląda to dobrze  , idę do biura turystycznego , widać je z przystani , facet mówi , że nic nie wie o tym , że prom nie pływa, ale nie wzbudza mojego zaufania, wygląda na to , że oderwałem go od jakiś emocjonujących przeżyć w internecie i jest trochę nieprzytomny. Kręcę się jeszcze trochę po okolicy, w sumie wszystko mi już jedno , bo jestem już całkowicie przemoknięty, wracam do knajpy. Napotykając na pytające spojrzenie mojej Żony inteligentnie ruszam brwiami, co ma znaczyć ” nie ma o czym mówić „. Teraz ona rusza zasięgnąć języka , przychodzi ze zleceniem , że jakaś łódka przypłynęła do bocznej przystani i można by się dowiedzieć , czy by nas nie zawiozła. Pomijam milczeniem  fakt, że mogła z żeglarzami sama już się porozumieć i idę rozeznać sytuację. Rzeczywiście , stoi łódeczka, przedtem jej nie było , trzech chłopów w środku , pytam czy  losy prowadzą ich  do Puerto Jimenez . Owszem , mogą nas podrzucić, 10 USD od osoby. Wracam do knajpy, bierzemy bagaże i ładujemy się na łódkę. Deszcz leje jak oszalały, ale wiatr ustał i zatoka jest w miarę gładka.

puerto-jimenez-2 Kiedy ruszamy adrenalina puszcza, czujemy się trochę jak piraci mórz południowych, tym bardziej , że koło nas zaczynają harcować delfiny.
Zostawiamy je w porcie i przed nami z deszczu i mgły wyłaniają się kolejne fragmenty przeciwległego brzegu.Podróż trwa koło godziny ,łódź dzielnie śmiga po falach, wreszcie jesteśmy. Deszcz o dziwo , ustał, rozliczamy się z kapitanem i wychodzimy na molo, rozpytując o naszą miejscówkę – Choza del Manglar czyli Chatę wśród mangrowców.  Jakiś łepek za parę dolców oferuje podwózkę. Chętnie się zgadzamy , bo dwa kilometry błotnistą drogą z walizami to byśmy szli dwa dni. Hostel jest położony obok małego lotniska , raz po raz śmigają małe samolociki.puerto-jimenez-7Wreszcie jest nasza chata, szukamy recepcji,wyłania się młody człowiek i wygląda na dość zdziwionego. Nie może znaleźć naszej rezerwacji , na szczęście mam wszystkie wydrukowane.

choza-del-manglar-8Prowadzi nas do naszego domku, deszcz znowu się rozpadał. Domek to właściwie dom, ma kilka pokoi i wielką świetlicę, ale jesteśmy tu sami. Nie dziwi nas wilgotna pościel ale dopytujemy , jakie są prognozy pogody. Dochodzi do nas , że wpadliśmy po uszy. Te niewinne deszczyki, które nam ostatnio towarzyszyły  zostały dzisiaj zakwalifikowane jako huragan I stopnia o wdzięcznym imieniu Otto i zmierza prosto na nas. Szybko myślę , że te dwa dni tutaj to pikuś,ale mamy jeszcze zabukowane trzy noclegi w Carate, kilkadziesiąt kilometrów dalej , prowadzi tam tylko droga dostępna tylko dla pojazdów z napędem na 4 koła .Jak ona wygląda po tych opadach a jak będzie wyglądać za dwa dni ?
choza-del-manglar-2Dobrze , że działa WiFi , piszę do Laguna Vista Villas, do Carate. Odpowiedź przychodzi po chwili. Greg rozumie naszą sytuację, sugeruje cierpliwość, może jutro znajdzie jakieś rozwiązanie.Napomyka , że u niego deszcz pada od dwóch tygodni bez przerwy i , jego zdaniem ,jeszcze trochę popada. Hmm, chętnie bym się wycofał rakiem z tej rezerwacji , ale każą mi i tak za nią zapłacić. Zobaczymy jutro , na razie idziemy do miasteczka, korzystając z chwili ładniejszej pogody.

puerto-jimenez-4 Obejście miasta zajmuje nam pół godzinki, robimy zaopatrzenie, bo posiłków nie mamy wliczonych w cenę i wracamy do naszej mokrej siedziby. Jest już ciemno , więc zapalamy światło i rozpoczynamy wieczór jak co dzień – orzeszki, ciasteczka,rum . Dorota czyta , ja piszę, Pura Vida !
Noc mija niespokojnie, bo deszcz uparcie wali o blaszany dach , kiedy rankiem przestaje, idziemy na śniadanie. Przy głównej ulicy wybieramy jedną z knajpek, pojawia się trochę białych twarzy.puerto-jimenez-6Kiedy się człowiek naje to i humor ma lepszy , więc ruszamy na spacer po miasteczku. Cudów nie ma : główna ulica ->przystań->aeroport to trójkąt o długości boków około 3 km. Tak się czasu nie zabije. Przechodząc koło lotniska z niepokojem obserwujemy , że pasy są co prawda tylko wilgotne, ale już pobocza toną w wodzie.
Wydaje nam się , że wczoraj wody było mniej. W hostelu korespondujemy z Gregiem , który rozumie , że znaleźliśmy się w pułapce, bo nawet gdybyśmy się do niego  dostali to możemy za te kilka dni w ogóle z odciętego półwyspu nie wydostać. Wchodzi nasz menedżer, zdaje że ma na imię Raede , ale pewności nie mam, napomyka ,że to największe opady od 10 lat,
a o wyjeździe do Carate możemy zapomnieć , bo deszcz podmył drogi i są nieprzejezdne. puerto-jimenez-3Proszę , aby pogadał z Gregiem , znają się . Ten wspomina coś o czarterze małym prywatnym samolotem , ale raczej bez przekonania. Zaprasza za kilka tygodni, generalnie high season z murowaną pogodą to druga połowa grudnia i I kwartał. Tyle czasu nie mamy więc raczej tym razem się nie zobaczymy.
pj1Przestaje padać , mamy świadomość , że tą szczęśliwą chwilę należy wykorzystać, bo drugiej szansy możemy nie mieć i idziemy do portu coś zjeść. Mieszanka owoców morza jest znakomita, ale kiedy wracamy koło lotniska po kolana w wodzie dobry nastrój pryska.
Wieczór nie należy do miłych , lejący deszcz zaczyna tworzyć kałuże na podłodze, Dorota wyczaiła gdzieś czajnik i pokrzepia się kawą ale atmosfera jest gęsta. Teraz dopiero widzimy , że na ścianach jest mnóstwo dziwnych rysunków, symboli voodoo, pająków z drutu i wszystko podszyte czernią.choza-del-manglar-1Jeśli do tego wyłączają światło i zaczynają grasować ponad naszymi głowami  nietoperze to można sobie wyobrazić , że moja Żona nie relaksuje się należycie , choć mogłaby się tak jak ja -wspomóc  lampką rumu.Chętnie by uciekła przed nietoperzem do pokoju , ale za nic w nim sama nie zostanie.Idziemy więc razem , i mimo  że znalazły się latarki   to nalegała , aby już nie wychodzić. Za kilkanaście minut prąd powrócił.
choza-del-manglar-5Kolejna nieudana noc, Dorota budzi się co chwila i twierdzi , że ktoś chodzi po dworze a woda zalewa nasz pokój. Wcale się z tego nie naśmiewam , też mam czarne myśli.
Ale nieprzespana noc nie idzie na marne.Mam plan, ba, nawet mam plan B.puerto-jimenez-9

11 myśli na temat “Kostaryka 2016 # 15 Puerto Jimenez , czyli w pułapce

  1. Niezłe przygody tam czekały na przyjezdnych. Pal licho deszcz, ale te symbole voodoo! Nie wiem, czy chciałabym tam spędzić noc! Chyba nie mogłabym zasnąć… Niemniej, tekst wciągający 😉

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.