Góry Laosu 2023 #15

Nie mam szczególnych oczekiwań co do śniadań w Azji, ale to co podają w tym hotelu urąga przyzwoitości.Dwa zimne jajka sadzone, ledwo podmażone, dwie wilgotne kromki chleba tostowgo, dwa mikroplasterki śliskiej szynki ,malutka parówka i kawa z torebki 3w1. Długo się to opisuje , ale je dużo szybciej.Dziś dzielimy się na dwie grupy – ci , co nie widzieli idą zwiedzać Pałac Królewski, pozostali czyli m.in.ja podążamy za Dorotą.
Na razie jednak zaczynamy naszą przygodę od wizyty w Świątyni Złotego Buddy, którą widać z naszego tarasu. Piękna, błyszcząca statua robi wrażenie.

Przed wejściem buty należy zostawić i przechodząc potrącić dzwonkiprzy drzwiach , oznajmując, że właśnie spełniamy swój obowiązek.

Na górze świątyni panuje miły chłód , mimo że na dole jest już prawie 30 st.C. Idziemy główną ulicą dzielnicy, pełną chińskich napisów i reklam. Chińczycy przybyli tu ponad 200 lat temu i stopniowo poszerzali swoje wpływy.Przed wejściem na przystań udaje nam się znaleźć przytulną kawiarenkę, dużym plusem jest sprawnie działająca klimatyzacja.
Dobra kawa i czysta toaleta to kolejne jej zalety.Kupujemy bilety na prom, za chwilę energicznie podpływa. Szybko wskakujemy na pokład, od razu ruszamy dalej, na przeciwny brzeg rzeki Chao Phraya.
Zaczynamy naszą wędrówkę od Wat Arun , czyli Świątyni Świtu.

Buddyjska świątynia zachwyca konstrukcją i misternymi, kolorowymi zdobieniami. Turystów jest sporo, między nimi kręci się poprzebierana w stylizowane stroje młodzież płci obojga.

Nie mamy pojęcia , co oni tu robią , kręcą się między nimi fotografowie, dają się też fotografować turystom, co dziwne – całkiem za free. Lans? PR?


W tym miejscu się rozstajemy – Kasia , Zbyszk i Toni udają się na przeciwny brzeg do Pałacu Królewskiego, my zaś – Dorota , Basia i ja ruszamy na poszzukiwanie pewnego , bardzo ponoć atrakcyjnego domu towarowego, gdzie miałyby być pożądane przez moją Żonę ubrania bardzo znanej ale i drogiej firmy w przystępnych cenach. Dorota zlokalizowała mall na mapie, okazuje się że jest bardzo blisko przystani.
Proponuję taxi, ale Dorota w tajnym głosowaniu zarządza spacer. Bangkok nie jest miastem szczególnie przychylnym pieszym, chodniki ( o ile są ) są wąskie i nierówne, wszechobecny smog obezwładnia, upał odbiera siły. Co chwila sprawdzamy trasę na mapie, do celu wcale się nie przybliżamy. Po godzinie mordęgi udaje mi się przekonać panie do skorzystania z kolejki MRT.Za parę groszy zdecydowanie przybliżamy się do celu.


Ale wg. planu musimy zmienić trasę i przesiąść się. Nie jest to łatwe, błądzimy, pytani miejscowi z wielką pewnością siebie wskazują przeciwstawne kierunki. Kiedy wydaje nam się , że jesteśmy tylko jedną stację od celu kupujemy bilety.
Z błędu wyprowadza nas pracownik stacji, miły człowiek idzie z nami do biura i pomaga wycofać bilety. Tracimy pół godziny , ale było warto.5 złotych piechotą nie chodzi. Szczegółowo poinstruowani nabywamy kolejną pulę biletów i tym razem docieramy szczęśliwie do malla.To moloch o kilku piętrach, przejście parteru zajmuje niedużo czasu tylko dlatego, że nie ma tam w ogóle odzieży.
Na pierwszym piętrze otwierają się jakieś możliwości, ale bez happy endu.Drugie piętro jest pełne ciuchów, ale drogich . Nie takich szukamy. Zrezygnowani udajemy się na kolejne.
Sił mi ubywa, nie ma żadnych ławek czy krzesełek, przysiadam na murku i dziewczyny z rezygnacją w oczach penetrują piętro. Nic. Trzeba wracać. Dorota ma wyrzuty sumienia , że ciągnęła nas przez pół Bangkoku na darmo.
Nie skarżymy się, ale też byśmy woleli, aby nasze poświęcenie nie okazało sie daremne. Przy wyjściu zaglądamy z resztką nadziei do ostatniego sklepiku. Sukces !
Pasują i marka , i rozmiar i fason.Powstał nawet dylemat – podobają jej się dwie bluzy , którą wybrać? Radzę , aby wzięła dwie i potargowała się tak , aby zapłacić cenę jak za jedną. Prawie się udało, moja Żona jest szczęśliwa. A jak Dorota jest szczęśliwa to i wnuki będą szczęśliwe.
Takie interesy warto opić, siadamy w kawiarni Swensen’s , pijemy kawę i jemy boskie lody.

Nikt nie oponuje, kiedy łapię taksówkę. Za dziesięć minut jesteśmy w hotelu. Pozostała część grupy jest już w na miejscu.
Nie bardzo mają się czym pochwalić, Muzeum Narodowe obejrzeli z zewnątrz, do Pałacu nie zdążyli. Jutro poprawka.Na kolację schodzimy pod hotel , na ulicy zamawiamy wyżerkę. Państwo właściciele są szczęśliwi my najedzeni. Można się udać nasz taras i zakończyć wieczór przy szklance whiskacza. To chyba cytat z Himilsbacha, że alkohol wprowadza do naszego życia element baśniowy. Teraz go właśnie potrzebujemy.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.