Kostaryka 2016 # 15 Puerto Jimenez , czyli w pułapce

choza-del-manglar-7Na przystanku autobusowym w Parrita jesteśmy odpowiednio wcześnie.Autobusy podjeżdżają jeden po drugim , ale to nie nasze. Jakiś gość się nami interesuje, pokazuje najbardziej właściwe miejsca do oczekiwania . To autobus jadący z San Jose do Golfito, godzina naszego odjazdu jest traktowana mocno szacunkowo.
Wreszcie przyjeżdża , jestem trochę spięty bo ostatnio gnębi mnie hmm… dyspepsja , i pomimo przyjętego Stoperanu nie jestem pewien reakcji żołądka w tak długiej podróży.
Kierowca sprawnie umieszcza bagaże w luku, siadamy na przypadkowych miejscach, jedziemy. Przejeżdżamy koło Parku Narodowego Manuel Antonio , miał to być cel naszych wypraw z Parrity, ale zostawiamy go następny raz.Pogoda niestety skłania do rozpamiętywania straconych szans , pada deszcz i jest dość depresyjnie. Ale trzeba przyznać, że autobusowi nie można nic zarzucić , jedzie konkretnie , może niezbyt szybko ale pewnie, jest czysto no i nie gra na cały regulator telewizor , co jest normą w Azji.
poczekalniaTakże spora , przydrożna restauracja w której się zatrzymujemy na kilkanaście minut robi dobre wrażenie. Jest kilka bufetów z różnym jedzeniem , które jest świeże i wygląda nieźle. Cóż z tego , skoro przyrzekłem sobie dziś powściągliwość w jedzeniu i piciu , aby nie kusić losu.Ale jeśli chodzi o miejsce , które jest mi zdecydowanie bliższe to toaleta – jest czysta ponad wszelkie standardy. Deszczyk pada i nie wygląda , aby miał w najbliższym czasie przestać. Dojeżdżamy do centrum Golfito po południu, deszcz leje jak z cebra, aż się nie chce wysiadać z autobusu. Jednak przy samych drzwiach jest wejście do baru z kurczakami , jakich tu pełno, więc szybko zmieniamy lokalizację.
Wobec faktu , że jesteśmy PRAWIE na miejscu oceniam , że drobne złamanie zasad nie zaszkodzi i zamawiamy coś do jedzenia. Dorota , mimo , że skłania się do wegetarianizmu dziś zamawia wielkiego hamburgera, co w jej sytuacji zakrawa na całkowity brak zahamowań . Chyba jest rzeczywiście mocno głodna, ostatnie dni nie rozpieszczały nas gastronomicznie.  Dla mnie pani przynosi talerz nuggetsów, podobno właśnie to zamawiałem. Czekamy aż deszcz przestanie padać, ale to marzenie, pada coraz gęściej.chicken-brosZostawiam Dorotę z jej hambusiem i idę rozeznać możliwość dostania się na drugą stronę zatoki , do Puerto Jimenez, gdzie mieści się nasza kolejna miejscówka. Łaziki na przystani współczująco kiwają głowami – nie , dziś już nic nie popłynie, patrz pan – fala , deszcz, wiatr … może jutro. Może. Nie wygląda to dobrze  , idę do biura turystycznego , widać je z przystani , facet mówi , że nic nie wie o tym , że prom nie pływa, ale nie wzbudza mojego zaufania, wygląda na to , że oderwałem go od jakiś emocjonujących przeżyć w internecie i jest trochę nieprzytomny. Kręcę się jeszcze trochę po okolicy, w sumie wszystko mi już jedno , bo jestem już całkowicie przemoknięty, wracam do knajpy. Napotykając na pytające spojrzenie mojej Żony inteligentnie ruszam brwiami, co ma znaczyć ” nie ma o czym mówić „. Teraz ona rusza zasięgnąć języka , przychodzi ze zleceniem , że jakaś łódka przypłynęła do bocznej przystani i można by się dowiedzieć , czy by nas nie zawiozła. Pomijam milczeniem  fakt, że mogła z żeglarzami sama już się porozumieć i idę rozeznać sytuację. Rzeczywiście , stoi łódeczka, przedtem jej nie było , trzech chłopów w środku , pytam czy  losy prowadzą ich  do Puerto Jimenez . Owszem , mogą nas podrzucić, 10 USD od osoby. Wracam do knajpy, bierzemy bagaże i ładujemy się na łódkę. Deszcz leje jak oszalały, ale wiatr ustał i zatoka jest w miarę gładka.

puerto-jimenez-2 Kiedy ruszamy adrenalina puszcza, czujemy się trochę jak piraci mórz południowych, tym bardziej , że koło nas zaczynają harcować delfiny.
Zostawiamy je w porcie i przed nami z deszczu i mgły wyłaniają się kolejne fragmenty przeciwległego brzegu.Podróż trwa koło godziny ,łódź dzielnie śmiga po falach, wreszcie jesteśmy. Deszcz o dziwo , ustał, rozliczamy się z kapitanem i wychodzimy na molo, rozpytując o naszą miejscówkę – Choza del Manglar czyli Chatę wśród mangrowców.  Jakiś łepek za parę dolców oferuje podwózkę. Chętnie się zgadzamy , bo dwa kilometry błotnistą drogą z walizami to byśmy szli dwa dni. Hostel jest położony obok małego lotniska , raz po raz śmigają małe samolociki.puerto-jimenez-7Wreszcie jest nasza chata, szukamy recepcji,wyłania się młody człowiek i wygląda na dość zdziwionego. Nie może znaleźć naszej rezerwacji , na szczęście mam wszystkie wydrukowane.

choza-del-manglar-8Prowadzi nas do naszego domku, deszcz znowu się rozpadał. Domek to właściwie dom, ma kilka pokoi i wielką świetlicę, ale jesteśmy tu sami. Nie dziwi nas wilgotna pościel ale dopytujemy , jakie są prognozy pogody. Dochodzi do nas , że wpadliśmy po uszy. Te niewinne deszczyki, które nam ostatnio towarzyszyły  zostały dzisiaj zakwalifikowane jako huragan I stopnia o wdzięcznym imieniu Otto i zmierza prosto na nas. Szybko myślę , że te dwa dni tutaj to pikuś,ale mamy jeszcze zabukowane trzy noclegi w Carate, kilkadziesiąt kilometrów dalej , prowadzi tam tylko droga dostępna tylko dla pojazdów z napędem na 4 koła .Jak ona wygląda po tych opadach a jak będzie wyglądać za dwa dni ?
choza-del-manglar-2Dobrze , że działa WiFi , piszę do Laguna Vista Villas, do Carate. Odpowiedź przychodzi po chwili. Greg rozumie naszą sytuację, sugeruje cierpliwość, może jutro znajdzie jakieś rozwiązanie.Napomyka , że u niego deszcz pada od dwóch tygodni bez przerwy i , jego zdaniem ,jeszcze trochę popada. Hmm, chętnie bym się wycofał rakiem z tej rezerwacji , ale każą mi i tak za nią zapłacić. Zobaczymy jutro , na razie idziemy do miasteczka, korzystając z chwili ładniejszej pogody.

puerto-jimenez-4 Obejście miasta zajmuje nam pół godzinki, robimy zaopatrzenie, bo posiłków nie mamy wliczonych w cenę i wracamy do naszej mokrej siedziby. Jest już ciemno , więc zapalamy światło i rozpoczynamy wieczór jak co dzień – orzeszki, ciasteczka,rum . Dorota czyta , ja piszę, Pura Vida !
Noc mija niespokojnie, bo deszcz uparcie wali o blaszany dach , kiedy rankiem przestaje, idziemy na śniadanie. Przy głównej ulicy wybieramy jedną z knajpek, pojawia się trochę białych twarzy.puerto-jimenez-6Kiedy się człowiek naje to i humor ma lepszy , więc ruszamy na spacer po miasteczku. Cudów nie ma : główna ulica ->przystań->aeroport to trójkąt o długości boków około 3 km. Tak się czasu nie zabije. Przechodząc koło lotniska z niepokojem obserwujemy , że pasy są co prawda tylko wilgotne, ale już pobocza toną w wodzie.
Wydaje nam się , że wczoraj wody było mniej. W hostelu korespondujemy z Gregiem , który rozumie , że znaleźliśmy się w pułapce, bo nawet gdybyśmy się do niego  dostali to możemy za te kilka dni w ogóle z odciętego półwyspu nie wydostać. Wchodzi nasz menedżer, zdaje że ma na imię Raede , ale pewności nie mam, napomyka ,że to największe opady od 10 lat,
a o wyjeździe do Carate możemy zapomnieć , bo deszcz podmył drogi i są nieprzejezdne. puerto-jimenez-3Proszę , aby pogadał z Gregiem , znają się . Ten wspomina coś o czarterze małym prywatnym samolotem , ale raczej bez przekonania. Zaprasza za kilka tygodni, generalnie high season z murowaną pogodą to druga połowa grudnia i I kwartał. Tyle czasu nie mamy więc raczej tym razem się nie zobaczymy.
pj1Przestaje padać , mamy świadomość , że tą szczęśliwą chwilę należy wykorzystać, bo drugiej szansy możemy nie mieć i idziemy do portu coś zjeść. Mieszanka owoców morza jest znakomita, ale kiedy wracamy koło lotniska po kolana w wodzie dobry nastrój pryska.
Wieczór nie należy do miłych , lejący deszcz zaczyna tworzyć kałuże na podłodze, Dorota wyczaiła gdzieś czajnik i pokrzepia się kawą ale atmosfera jest gęsta. Teraz dopiero widzimy , że na ścianach jest mnóstwo dziwnych rysunków, symboli voodoo, pająków z drutu i wszystko podszyte czernią.choza-del-manglar-1Jeśli do tego wyłączają światło i zaczynają grasować ponad naszymi głowami  nietoperze to można sobie wyobrazić , że moja Żona nie relaksuje się należycie , choć mogłaby się tak jak ja -wspomóc  lampką rumu.Chętnie by uciekła przed nietoperzem do pokoju , ale za nic w nim sama nie zostanie.Idziemy więc razem , i mimo  że znalazły się latarki   to nalegała , aby już nie wychodzić. Za kilkanaście minut prąd powrócił.
choza-del-manglar-5Kolejna nieudana noc, Dorota budzi się co chwila i twierdzi , że ktoś chodzi po dworze a woda zalewa nasz pokój. Wcale się z tego nie naśmiewam , też mam czarne myśli.
Ale nieprzespana noc nie idzie na marne.Mam plan, ba, nawet mam plan B.puerto-jimenez-9

Kostaryka 2016 # 14 Parrita , czyli szara plaża, czarne myśli

parrita-beach13Fiesta,nawet jednoosobowa,  ma rano swoje konsekwencje , ale co zrobić – po śniadaniu Żona mobilizuje mnie do spaceru po plaży.Idziemy na południe,do miejsca w którym oddzielająca nas od lądu rzeka wpływa do morza.parrita-beach8 Plaża jest o tej porze dnia szeroka i pusta, widać tylko ślady psich łap.Przygrzewające słońce jest łagodzone bryzą znad Pacyfiku.
Jest okazja do pogadania, wreszcie nie mamy żadnych obowiązkowych zajęć i możemy zrobić sobie kilka dni prawdziwych wakacji.Wygląda na to , że jesteśmy skazani na pobyt w tej pustelni , więc trzeba po prostu zmienić nastawienie i zrezygnować z jakichkolwiek form aktywności na rzecz błogiego lenistwa.
parrita-beach15W palmowym lesie wzdłuż plaży co jakiś czas pojawiają się zabudowania , ale nie są to luksusowe resorty , a raczej ośrodki zapomniane przez Boga i ludzi, ozdobione tablicami – „Vende – Na sprzedaż” . Liczymy na łut szczęścia i znalezienie jakiegoś sklepiku czy knajpki, ale nic z tego. Jeszcze na domiar złego , po kilku godzinach marszu , okazuje się , że zgubiłem koszulkę, włożoną za pasek od spodni. Nie osiągnąwszy więc celu zawracamy z powrotem. T-shirt leży kilkaset metrów z tyłu , jest czarny ,widoczny z daleka. Akurat w tym miejscu jest mała ścieżka , prowadząca obok zabudowań wgłąb wyspy.

parrita-beach12 Mijamy kilku mieszkańców , zajętych remontami i porządkami,  docieramy  do szerokiej drogi prowadzącej przez środek wyspy.Kilka metrów od niej widać rzekę, jesteśmy więc w podobnej sytuacji jak na Tortuguero, gdzie przeciwne brzegi wyspy  dzieliło kilkaset metrów.lagoon-parrita Rzeka jest w tym miejscu szeroka, bo przyjmuje właśnie tu wody z dopływu. Na brzegu co kilkanaście metrów widać resztki przystani rybackich, ale dziś nie widać, aby ktoś z nich korzystał.W środku wyspy jest bardzo gorąco , nie dochodzi ani wiatr od morza ani bryza znad rzeki.
Wydaje nam się , że idziemy już bardzo długo , ale naszego ośrodka nie widać.Proponuję , abyśmy szli plażą, tam chociaż trochę wieje. Jest już dobrze po południu , przypływ zabiera z minuty na minutę coraz większy kawałek plaży.parrita-beach6 Kiedy dochodzimy do naszych okolic cieszymy się , że koszula upadła we właściwej chwili. Wiatr się wzmaga i chyba będzie padać , nad morzem gromadzą się chmury. Jesteśmy bardzo usatysfakcjonowani spacerem – Dorota – bo brakowało jest wysiłku fizycznego a ja – bo mam zajęcia  obowiązkowe za sobą.Teraz z czystym sumieniem można usiąść na fotelu na tarasie i przy szklaneczce rumu kontemplować deszcz i uginające się pod naporem wiatru palmy.parrita-beach918 to czas kolacji, od żałosnego śniadania minęło już sporo czasu i pora przyjąć coś konkretnego. Wreszcie wiemy , że ktoś mieszka w naszym resorcie oprócz nas – to młodzi Amerykanie z małym dzieckiem .
breakfast-with-iguanaW restauracji mamy już przygotowany stół z dwoma nakryciami , bardzo , bardzo wychudzona kelnerka podaje menu. Nazwy potraw są nam nieznane, bierzemy pierwsze z brzegu.
Trzeba przyznać, że przygotowanie idzie kucharzowi sprawnie, co w tym kraju nie jest takie oczywiste. Same dania bardzo smaczne i dobrze doprawione , ale cena co najmniej dwukrotnie wyższa niż u konkurencji. W miasteczku , 10 km dalej… Oczywiste jest , że daliśmy się zrobić w konia – resort jest kompletnie nieprzygotowany do przyjęcia gości . Nie wiem po co wystawiają ofertę na booking.com skoro za relatywnie duże pieniądze nie są zapewnić świadczeń na poziomie hotelu **.
parrita-swimming-poolNie byłbym taki wkuty , gdyby zaoferowali np. wypożyczalnię rowerów, albo samochodów. Albo shuttle bus raz dziennie do Parrity.
Wielka pomyłka , na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie powiedzieć , że na stronie www nic nie zapowiadało takiej sytuacji.
Na nasze szczęście przywieźliśmy w plecaku taką ilość alkoholu , że mogę się menadżerowi śmiać w twarz.
Budzi nas słońce, po wczorajszym deszczu nie ma już śladu, choć , jak tu się mawia – pogoda w Kostaryce jest „unpredictible” – nieprzewidywalna. I rzeczywiście  , kilka godzin spędzonych na basenie na obserwacji dwóch fachowców wymieniających kolanko w umywalce bardzo odświeża umysł i ciało , ale wczesnym popołudniem niebo zaczyna ciemnieć .
Widząc to fachowcy kończą pracę a my zmykamy do pokoju. Po chwili tropikalna burza pokazuje swoją moc. Mocno się ściemniło , do tego wyłączyli prąd.
Najważniejsza myśl teraz to , czy zdążą go włączyć przed kolacją. Udaje się , kuchnia ma pół godziny na przygotowanie.
Rano wyjeżdżamy , autobus mamy o 9 , więc śniadanie trzeba przyjąć odpowiednio wcześniej i zatroszczyć się o transport do miasta.Z bagażami idziemy się rozliczyć, mam nadzieję , że uda się wynegocjować jakiś poważny rabat ze względu na warunki , ale nie udało się nawet uzyskać nawet malutkiego rabaciku. Na zgodę menadżer proponuje
darmową podwózkę do miasta , korzystamy z oferty .

parrita-beach

Kostaryka 2016 # 13 Parrita , czyli mały bije Jankesów

flower-costa-rica1Christian pomaga nam zakupić bilety do Parrity. Wg, niego mamy trzy opcje : najtańsza, publicznymi autobusami , co najmniej dwie przesiadki,powinniśmy dotrzeć wieczorem na miejsce.Kosztuje kilkanaście dolarów.Druga-średnio tania to skorzystanie z prywatnego busa, zabiera 8-10 ludzi, kosztuje 50 USD.Trzecia to skorzystanie z prywatnej taksówki. Koszt wysoki, choć nieznany. Decydujemy się na wariant środkowy, pierwszy wydaje się ciekawy ze względu na koszty , ale przechodząc kilka razy koło Plazy widzieliśmy nieszczęśników , koczujących tam całymi dniami.Ponieważ Christian zaraz wyjeżdża na zasłużony urlopik pożegna nas jego brat. Ranek jest zimny i mglisty,obok nas czeka rodzina na wyjazd do jakiejś atrakcji, ubrani są w czapki i szaliki. Ja tradycyjnie w krótkich spodniach i t-shircie. Moja Żona po raz pierwszy ( i ostatni) założyła kamizelkę.
Brat Christiana to wesoły chłopak , gadamy, daję mu na pamiątkę ładną naklejkę z herbem Leszna, bystrzak , zaraz wklepał w Google nazwę  miasta i znaleźliśmy płaszczyznę do rozmowy.
taxiNiestety, oczekiwanie się przedłuża, samochód ma spóźnienie pół godziny.Przyjeżdża ładna, czerwona toyota, która zawiezie  nas na punkt zbiórki. Miły kierowca pomaga nam się zapakować i informuje, że będziemy w Parrita za trzy i pół godziny.
Jesteśmy mile zaskoczeni ,bardzo nam to pasuje, widać firma nie miała chętnych w odpowiedniej ilości i aby się wywiązać wysłała samochód osobowy zamiast busa.
Kierowca , młody chłopak , nie rozmawia po angielsku, ale  parę słów zamieniamy. Droga przez pierwsze 20 kilometrów jest bardzo wyboista, szutrówka jest poprawiana na wielu odcinkach ale i tak wleczemy się niemiłosiernie.

pacific-behind-the-mountainsDopiero od Quesady droga się poprawia a nawet przechodzi na krótkim odcinku w płatną dwupasmówkę.
quesada-costa-rica

tarcoles-crocsPrzy jednym z mostów ,w Tarcoles, się zatrzymujemy , tu można zjeść , wypić , kupić pamiątki i popatrzeć na aligatory. I to takie prawdziwe, żyjące na wolności. Po długim mostem leży kilkanaście osobników, dalej kolejne.To potężne okazy , i , podobnie jak iguany w La Fortuna – kompletnie nie interesują się ludźmi. To znane miejsce , zatrzymują się tu praktycznie wszystkie wycieczki, które jadą na południe bądź północ.
crocsOd tego miejsca do Parrity jest już tylko godzinka. Kiedy wyjaśniam kierowcy do jakiego resortu zmierzamy to cmoka z uznaniem.Hmm, albo ja coś przeoczyłem na etapie rezerwacji albo też w tej okolicy resorty nie obfitują. Przejeżdżamy przez całe miasteczko, wygląda fajnie , niezbyt ładnie i czysto ale ja lubię takie miejsca gdzie ludzie są zajęci swoimi sprawami a nie polowaniem na portfele turystów.
Za rzeczką skręcamy w prawo, potem jakieś przedmieścia, potem lasek palmowy i jesteśmy w hotelu. Jedzie się ładnie , ale to ponad 10 kilometrów od miasta.
Czy będziemy skazani na trzydniowe odosobnienie ?
tarcolesKierowca wyrzuca nas przy recepcji, zawija się i odjeżdża. Pani w recepcji jedną ręką przytrzymuje niemowlę , kwilące na posłanku na podłodze, drugą usiłuje na komputerze wyszukać rezerwację.  Po chwili jej się to udaje , pani oznajmia , że musimy poczekać do 14 , jeszcze dwie godziny, bo pokój jest niegotowy.
Pierwszy raz mi się zagotowuje – jak to niegotowy? Jesteśmy tu sami , żadnych innych gości nie widać i tak było od kilku miesięcy, bo trwa pora deszczowa.
Wiedzieli , że przyjedziemy to nie mogli przygotować jednego pokoju ? Czy to naprawdę czterogwiazdkowy hotel ?
Okazuje się , że to nie koniec porażek. Pytamy , gdzie możemy te dwie godziny przesiedzieć przy kawie, a najlepiej coś zjeść, bo od śniadania minęło sporo czasu.
Restauracja w hotelu działa , owszem , ale tylko od 18 do 20 , wtedy można zjeść jakiś posiłek.Pechowo się składa tylko , że dziś poniedziałek , bo w poniedziałki jest i tak nieczynna.Najbliższy lokal jest mieście . 10 km stąd.Pani widząc nasze miny oferuje własnoręczne sporządzenie jakiegoś posiłku , ale wydaje nam się tak bardzo rodem z Barei , że zostawiamy bagaże i idziemy do miasta, mamy w końcu wolne dwie godziny.

parritaPogoda na szczęście ładna, jest trochę gorąco , ale aleja wśród palm bardzo klimatyczna.I tak wędrujemy nieśpiesznie , cykając fotki na prawo i lewo , ale powoli mamy dosyć. Na szczęście przejeżdżający stary pikap zatrzymuje się na nasze błagalne machnięcia, pakujemy się przednie siedzenia, nie jest zbyt komfortowo, ba , nie jest w ogóle komfortowo,do tego pan kierowca pokazuje , żeby zamknąć okno. Nie jest to łatwe , bo muszę to robić przy otwartych drzwiach, ale dajemy radę. Kierowca wrzuca klimę na maksa, wiadomo , goście wpadli.
Pod miastem kierowca skręca w osiedle i przez strzeżoną bramę wjeżdżamy na jakąś posesję. Zatrzymujemy się , kierowca negocjuje z tęgą lokaleską. Dochodzą do porozumienia i zaczynają opróżniać pakę samochodu. Wychodzę , aby pomóc. Jakieś kartony, plastiki, stalowe konstrukcje. Wszystko idzie dobrze ,ale szefowa protestuje kiedy zwalamy kartony , które są przemoczone. Chwilę się przekrzykują , kończy się tym , że zbieramy je do plastikowych worków, ale na szczęście pozwala nam je zostawić.
Takie sortownie odpadów są w każdej miejscowości, nie śledziłem dokładnie obiegu odpadów , ale wygląda na to , że jest to dobrze zorganizowane, wszędzie jest bardzo czysto.
parrita-costa-ricaJedziemy jeszcze kawałek i uprzejmy kierowca wysadza nas w centrum. W jednym miejscu jest przystanek autobusowy, taksówki , jadłodajnie i sklepy.
sodaNajpierw idziemy jednak do banku, bankomat przyjmuje kartę ( co nie jest oczywiste) i upojeni żywą gotówką udajemy się w poszukiwanie jedzenia.

soda1Na tyłach  dworca autobusowego znajdujemy małą sodę , trzy dania na krzyż , ale smacznie i tanio.fish-menuWidząc kasę autobusową przychodzi mi do głowy, żeby od razu kupić bilety do Golfito, następnego etapu naszej podróży. Będziemy wyjeżdżać dopiero za dwa dni , ale czy wiadomo kiedy znów będziemy w miasteczku ?
bus-schedule-parritaPo krótkiej dyskusji , z użyciem materiałów piśmiennych oraz smartfonów pani drukuje nam bilety, tym razem transport kosztuje nas tylko kilkanaście dolarów.
Kolej na uzupełnienie zapasów, to też trudna sprawa , wokół nas nie ma żadnych sklepików, musimy się zaopatrzyć kompleksowo na kilka dni.  Zrobiło się sporo towaru, bierzemy taksówkę. Po krótkich negocjacjach uzgadniamy cenę i z wesołym kierowcą ucinamy sobie pogawędkę o futbolu. On co prawda poza hiszpańskim nie zna żadnego języka ni w ząb, a i z hiszpańskim zapoznaję się bardzo powoli , więc po uzgodnieniu kraju naszego pochodzenia rozmawiamy chwilę o meczu Realu z naszą Legią, wynik co prawda nie był korzystny, ale pan wydaje się poruszony faktem , że ktoś wbija Realowi cztery bramki. Pan  chwali reprezentację Polski, ja odwzajemniam się nadzieją na dobry wynik dzisiejszego meczu Kostaryki ze Stanami Zjednoczonymi, co pana wprowadza w ekstazę. Dojeżdżaliśmy w upojnym nastroju , skandując ” mañana – fiesta !!!” , co miało znaczyć , że będziemy po zwycięstwie świętować do rana. Wyładowujemy się z taksówki, kierowca odjeżdża ,ale jeszcze zawraca i przez okienko wręcza Dorocie wizytówką i proporczyk z kostarykańską flagą , abyśmy byli dobrze wyposażeni , oglądając mecz.

pacific-ocean-parritaPokój jest już przygotowany , mamy lepszy humor, więc i nasze lokum nam się podoba. Co ma się zresztą nie podobać – ma olbrzymi taras z widokiem na burzliwy Pacyfik, widoczny przez szereg nadmorskich palm a i wyposażeniu nie można nic zarzucić.I co istotne – jest całkiem duży telewizor.
Idziemy teraz sobie już wyluzowani na plażę, jest szeroka, ale popołudniowy przypływ zabiera kilkaset metrów i fale uderzają tuż przy hotelu. Rano znów , aby dotknąć wody trzeba iść w kierunku morza ładny kawałek.Pacyfik nie jest przyjazny ,można wchodzić tylko do kolan , w głębszej wodzie nurt zwala z nóg i powracająca fala wciąga wgłąb.
Nie ma żartów.
score-1O 19 przypadkowo włączam tv , mecz już trwa , Kostaryka przegrywa, poziom beznadziejny. Jestem bardzo rozczarowany. Ale o 20 niespodzianka – przygotowania do meczu w pełni.
Mam wrażenie , że to co oglądałem to były drużyny młodzieżowe, prawdziwa fiest zaczyna się teraz. Sprawozdawcy podekscytowani , trudno się dziwić , porównując Kostarykę z USA to jak mrówka i słoń. Dorota czyta , ja oglądam . Każda bramka to okazja do świętowania , a że Kostaryka wygrywa 4:0 to rano głowa jest ciężka . Ale i satysfakcja – cieszę się radością gospodarzy , zawsze to jest przyjemnie popatrzeć, jak Dawid pokonuje Goliata.score-2

Kostaryka 2016 #12 Monteverde , czyli o wyższości zjeżdżania nad wchodzeniem

monteverde-canopy-walk-5Kuchenka jest w pełni wyposażona, więc rano po kawce z ekspresu i pysznym sandwichu , sporządzonym przez moją zaradną Żonę wychodzimy usatysfakcjonowani na drogę , czekając na busa. Dziś dzień Wielkiej Przygody.Mam nadzieję , że dam radę . Dorota jest sprawna fizycznie więc bardziej się denerwuje o mnie niż o siebie. Nie bez powodu pytała Christiana trzy razy czy istnieje limit wagowy przy zjazdach na linie i nie wydaje się przekonana, kiedy ten twierdzi , że nie ma żadnego. Moją Żonę  bardzo też nurtuje kwestia hamowania,pewnie sobie wyobraża ,że nie zahamowawszy rozpłaszczy się na najbliższym drzewie.
monteverde-canopy-walk-3Mnie te sprawy w ogóle nie obchodzą, nie myślę o nich wcale, co będzie to będzie , nie jesteśmy w końcu pionierami w tej zabawie.
Wsiadamy do busa a w środku już czeka cała nasza ekipa – wszyscy w tzw. trzecim wieku. My siedzimy co prawda w ostatnim rzędzie i widzimy tylko plecy współpasażerów , ale można poznać , że nie są to plecy dwudziestolatków. Odwraca się do mnie jedna ze staruszek i pyta , czy my już braliśmy udział w takim przedsięwzięciu, usłyszawszy odpowiedź wyraźnie odetchnęła. Pewnie ocenia , że jeśli ludzie w moim wieku pchają się do takiej przygody to ona już na pewno da sobie radę.
monteverde-canopy-guideJedziemy tylko kilkanaście minut, ośrodek jest umiejscowiony trochę powyżej miasteczka. Jest rozbudowywany , panuje trochę bałagan, nie bardzo wiemy , co robić. Panienka z obsługi zaleca oczekiwanie, w tym czasie ostatnia toaleta i odstawienie plecaka do szatni.
Za kilka minut zjawia się młody przewodnik, Canopy Tour odbędziemy dziś w towarzystwie. Panie przedstawiają się , są z Kalifornii i nazywają się Wendy i Juliet, pan z panią to również Amerykanie, ale nie usłyszałem nic ponad to, potem my się przedstawiliśmy , kładąc akcent na P, nie H.Jeszcze krótka rozmowa zapoznawcza, raczej nie zdobyłem sympatii współtowarzyszy gratulując im nowego Prezydenta, ale Wendy jako osoba taktowna ciepło wypowiedziała o Polsce, a szczególnie o Czechowicach – Dziedzicach… Nie znam tej miejscowości, ale  entuzjazm Amerykanki skłania mnie do poważnego rozważenia tripu w tamte okolice. Swoją drogą dziwne – poznana kiedyś Australijka z entuzjazmem wypowiadała się o Wrocławiu, Chińczykom podobał się Kraków i to jest zrozumiałe…ale Czechowice ?
Deszczyk sobie mży ale nam to nie przeszkadza.Przewodnik mówi ładną angielszczyzną , to znaczy , że rozumieją go nie tylko Amerykanie.
monteverde-canopy-walk-4Jego rozważania o wzajemnych zależnościach roślin i zwierząt są profesjonalne , ale wkrótce tracę wątek. Młody chyba chce nas przygotować  na fakt , że ze zwierząt najgroźniejsze które zobaczymy to aligator na breloku w sklepiku i rozgrzebuje patykiem kupkę błota ,aby zobaczyć uciekające mrówki,  czy dziuplę w drzewie, gdzie ostatnio widziano tarantulę.
Ale mnie to nie przeszkadza, nie trzeba się wspinać , jest chłodnawo, idzie się miło w miłym towarzystwie, czego chcieć więcej?
monteverde-canopy-walk-2Jest jeszcze wcześnie więc nie widzimy innych grup na szlaku i możemy się pobujać na moście albo dłuższą chwile spędzić na obserwacji lasu, gdzie podobno czają się dzikie zwierzęta. Nagle przewodnik zamiera w trakcie przemowy, zduszonym szeptem prosi o ciszę i macha ręką w kierunku korony olbrzymiego drzewa kilkanaście metrów poniżej naszego mostka. Na samym czubku drzewa śpi sobie smacznie coś dużego, przewodnik określa to zwierzę jako White Nose. Przyglądamy mu się dłuższą chwilę , przewodnik powtarza , że jesteśmy szczęściarzami.white-nose
Za kilkanaście minut mamy jeszcze większe szczęście – na samym czubku drzewa ktoś wypatrzył leniwca  (sloth). Oczywiście , gdyby mi go nie pokazano to bym nie wiedział , że tam jest ale silna lornetka przewodnika plus jego koordynaty nie pozostawiają wątpliwości. Myślę , że nawet gdybyśmy teraz natknęli się na jaguara szczęście naszego Kostarykańczyka nie mogłoby być większe.
monteverde-canopy-walk-1Ponad godzinka spacerku wysoko ponad drzewami wprawia nas w dobry nastrój, robiąc pętle wracamy do bazy.
Czekamy chwilę na jakiś sygnał i wygląda na to , że o nas nie zapomniano i wszystko jest bardzo przyzwoicie zorganizowane.
Wychodzimy na zewnątrz, tam dobierany jest ekwipunek, z moich gabarytów nikt nie robi problemów ani podśmiechujek, pan serwisant po prostu dorzuca dodatkowo kilka pętelek i zamków i wszystko pasuje jak należy. Kiedy dostaję za małe rękawice bez problemów są wymieniane. Organizacja tej operacji budzi szacunek.

monteverde-zip-line-4Kiedy 12 osób zostało wyposażonych w sprzęt wyruszamy na trasę próbną.Jazda jest szybka , choć krótka , kilka metrów nad ziemią , pewnie ma na celu ostateczne sprawdzenie , czy wszystkie zabezpieczenia dobrze działają. W ten sposób dojeżdżamy do dolnej stacji tramwaju.
Kiedy rozmawialiśmy o tym z Dorotą to wydawało nam się  ( i tak to wyglądało na obrazkach) , że Tram to rodzaj kolejki która kilometrami wozi pasażerów ponad koronami drzew. Rzeczywistość okazała się nieco inna – po sześciu wbijamy do wagonika i jedziemy kilkaset metrów górę. Wygląda więc na to ,że gdybyśmy nie mieli zapłaconej tej usługi to musielibyśmy dylać chyba ze dwie godziny w pełnym rynsztunku w górę. A tak wjeżdżamy sobie jak paniska, rozglądając się wokół.
monteverde-zip-line-2Wreszcie docieramy do najwyższego punktu naszej wyprawy i podwieszamy się do liny.Oczywiście nie sami , towarzyszy nam dwóch chłopaków z obsługi. Jeden wysyła nas w podróż a drugi przyjmuje na mecie odcinka. Sprawdzają wszystko dokładnie, grubszy
jedzie pierwszy. Czekamy , aż krzyknie , wtedy drugi serwisant podczepia kolejno każdego imprezowicza. Pierwszy lot pozostaje bez historii, po prostu kiedy otwieram oczy to jestem już na niższym poziomie , łapany przez grubego. O żadnym hamowaniu nie ma mowy, to wszystko załatwia obsługa. Jedyną rzeczą , o której musimy pamiętać to żeby kilkadziesiąt metrów przed końcem rozszerzyć jak najbardziej nogi , aby w razie nieudanego hamowania nie uderzyć kolanami w ostatnie zabezpieczenie.

monteverde-zip-line-6Kolejny lot wykonujemy w parach , przy czym rozszerza nogi osoba pierwsza, czyli prawie zawsze kobieta. Wiszący za nią facet ma być nieruchomy jak nieboszczyk.Wszyscy sobie jakoś z tym radzą , ale nie para Włochów. Robią zawsze odwrotnie  – ona z przodu kuli się w pozycji embrionalnej a on się rozkracza z tyłu jakby chciał drzewo przedziurawić przyrodzeniem. Cud , że nic im się nie stało.
Jeździmy tak, że brzuchami niemal dotykamy liny,jesteśmy podwieszani dwoma niezależnymi uchwytami, lina ma grubość 2-3 cm więc raczej nie jest możliwe , aby się zwalić w kilkusetmetrową przepaść, ale zawsze pozostaje obawa, gdzieś w tyle głowy.Ja na przykład staram się nie ruszać w czasie jazdy bo się boję, że wpadnę w korkociąg , chociaż raczej nie jest to możliwe.
monteverde-zip-line-1Raz po raz pada większy czy mniejszy deszcz, ale mało kto go zauważa, adrenalina nie pozwala się rozpraszać. Jedna z lin, wyjątkowo długa, kończy się we mgle. Spoglądamy po sobie , ale chyba granica strachu została dawno przekroczona.
I tak sobie fruwamy,tras jest kilkanaście , aż ostatnia dowozi nas do dyspozytorni , gdzie zdajemy sprzęt i robimy pożegnalne foty.
Lżejsi o kilka kilogramów sprzętu stali czekamy na busa, który zawiezie nas do hotelu.Do ośrodka wkraczają kolejne grupy turystów, trochę im współczujemy, bo deszcz zacina już całkiem mocno i wędrowanie w tych warunkach po lesie czy zjeżdżanie na linach traci sporo na atrakcyjności.
monteverde-zip-line-3Wysiadamy w centrum miasteczka, robimy zakupy i piechotką zasuwamy te parę kilometrów do naszego lodge’a.Po wczorajszych robotach drogowych prawie nie ma śladów , więc udaje nam się przebyć drogę prawie nie zabrudzeni.
W domu czeka nas niespodzianka – nie umiem sobie przypomnieć, czy to ja nie zamknąłem okna czy cwana bestia je sama otworzyła , w każdym razie widać ślady obecności jakiegoś      ( małpa? ) zwierzaka. Na pierwszy rzut oka jest niewiele zniszczeń, tylko torba z pieczywem tostowym jest rozerwana i wala się trochę okruchów.To ciemne pieczywo Doroty , moja biała bułeczka jest nieruszona.Rano jest problem , bo swoją bułkę zjadam na kolację a tego tostowego , co go nawet małpa nie chciała , nie mam ochoty nawet ruszyć.Mojej Żonie to nie przeszkadza, wybiera nieuszkodzoną kromkę z przeciwnej strony.
Przeglądamy leniwie oferty aktywności ale zdaje się , że z najważniejszych już skorzystaliśmy , a wywalanie pieniędzy na kolejne warianty canopy touru czy zjazdu na linach nie ma specjalnie sensu.
monteverde-rainbow-valley-lodge-3Koło południa wybieramy się na spacer do miasteczka, próbujemy znaleźć jakieś ciekawe kąty, udaje się to średnio, w końcu moja bystra  Żona zauważa drogowskaz do rezerwatu motyli. Nie chce mi się za bardzo iść , no , ale dla towarzystwa…te półtora kilometra szybko zejdzie. Droga prowadzi ostro w górę,idziemy już chyba dobrą godzinę, wreszcie jest- drogowskaz pokazuje , że dotrzemy za 500 metrów. Teraz z kolei idziemy ostro w dół, co też nie rokuje dobrze, biorąc pod uwagę kwestię powrotu.Jesteśmy już sporo za miastem, już jakąś godzinę temu przestało mi się to podobać, ale wreszcie docieramy. To zadupie, rezerwat jest prywatną własnością.
Wchodzimy  do pawilonu biurowego, rzucamy się na krzesła. W biurze siedzi pani, niezainteresowana gośćmi. Po dłuższej chwili z jakiegoś pomieszczenia wychodzi jakiś lokales i obcierając ręce oraz dopinając rozporek rzuca obcesowo-:Spanish or English ?.
Reaguję z pewnym opóźnieniem i rzucam zgryźliwie –  In Chinese. Tak jak się spodziewałem ten dowcip nie rozbawia młodzieńca, który zaczyna przedstawiać ofertę . Sprawa dla mnie jest już przesądzona a kiedy jeszcze przedstawia cennik z dwucyfrowymi kwotami wstajemy i wychodzimy. Nie lubię jak mnie gówniarze traktują protekcjonalnie.
Tak jak się spodziewałem , pierwszy odcinek sprawia problemy, ale kiedy docieramy do małego sklepiku i przyjmujemy „gatorada” świat staje się piękniejszy.Teraz mamy już z górki, docieramy do Plazy, jemy obiad i uzupełniamy zapasy pieczywa oraz alkoholu.
To nadspodziewanie wyczerpujący dzień.

casado

Kostaryka 2016 # 11 Monteverde, czyli w domek w Tęczowej Dolinie

typical-costarican-breakfastWyjazd zaplanowany jest na 7:30 co oznacza , że śniadanie zdążymy już mocno przetrawić. Oferta bufetu niezmienna – wariant 1 -owoce plus jogurt ( śniadanie małe i niezbyt pożywne ,nie polecam). Wariant 2 : śniadanie amerykańskie – dwa tosty,jajecznica z dwóch jajek, kawałek bekonu, jednorazowy dżemik.No i wariant 3 – „typical” – to samo amerykańskie tylko zamiast bekonu Gallo Pinto , czyli kupka ryżu z fasolą. Generalnie śniadaniami nie jesteśmy rozpieszczani a na inne posiłki nie ma czasu więc nie odżywiamy się zgodnie z najnowszymi trendami, chyba , że ostatnio lansuje się coś, o czym nie wiem.
Busik podjeżdża z opóźnieniem, ale prawie pusty. Ładujemy się do środka , kierowca zaprasza mnie na przednie siedzenie, pełnię funkcję jego nieformalnego zastępcy i na następnym przystanku strofuję pasażerów , żeby się pośpieszyli z wsiadaniem.
arenal-lake-by-boatNa jeziorze Arenal , u podnóża wulkanu czeka już nas łódka. Bardzo pomocna obsługa pomaga nam zatargać bagaże po błotnistej dróżce, moja Żona , która ma zawsze szczęście; tym razem weszła w kupę i chłopaki płuczą jej buty  w jeziorze. To leży także i w ich interesie – lepiej umyć podeszwy niż pokład łodzi. Ruszamy, czeka nas półgodzinną podróż.Jak na komendę wszyscy uruchamiają komórki, tu , na środku jeziora , na końcu świata internet bezprzewodowy ma się dobrze. Hasło i adres do FB oraz strony internetowej można odczytać z tablicy z każdego miejsca na pokładzie.Dwudziesty pierwszy wiek…
arenal-lake-by-boat-2Bagaże przenosimy przez jakieś trzciny, nie wygląda to profesjonalnie , ale się sprawdza, po kilkunastu minutach wszyscy są zapakowani do busów.Niestety , tym razem moje doświadczenie w kierowaniu masami ludzkimi zostało zignorowane, siedzę na doczepianym krzesełku. Czeka nas półtoragodzinna podróż szutrową drogą w górę , w dół, w górę , w dół…Droga jest wąska i wyboista, miejscowi mówią na ten typ – bumpy. Po 45 minutach skakania przerwa w przydrożnej knajpce a potem już jest lepiej.
Od tej chwili droga jest trochę lepsza, o 14 meldujemy się w hotelu Rainbow Valley Lodge. Christian , młody właściciel ,trzy razy się dopytuje jak się nazywa moja Żona, po czym natychmiast zapomina jej piękne imię . Casus – patrz poprzednia notka.
monteverde-rainbow-valley-lodge-1Facet z facetem zawsze znajdzie wspólny temat, przeważnie jest to futbol, miło było usłyszeć ciepłe słowa o Lewandowskim i wspomnieć o Juniorze Diazie z Kostaryki , który grał swojego czasu w Wiśle Kraków i pocmokać o formie Kaylora Navasa, bramkarza Barcelony.
Ponieważ nasz pokój nie jest jeszcze gotowy mamy okazję po zaczekowaniu pogadać o planach na jutro.
Wybieramy wariant kombinacyjny, 3 w 1 – Canopy Walk+Tram Tour+ZipLine. Nazwy brzmią dobrze, co oznaczają dowiemy się jutro.
monteverde-rainbow-valley-lodge-4Za kilka minut zasiedlamy nasze nowe mieszkanko. Wygląda nieźle, to piętrowy domek , przy czym my zajmujemy piętro z aneksem kuchennym . Jest przeszklony, rozciąga się wspaniała panorama na dolinę i góry. Okna się otwierają, Christian ostrzega, aby raczej je zamykać , bo grasują małpy. Kiedy się już rozpakujemy zabiera nas na przejażdżkę po miasteczku. Do centrum mamy z  buta około 15 minut,bez buta chyba więcej. Nie jest źle. monteverde-1Staramy się zlokalizować kluczowe punkty, bo oferta hotelu nie zawiera śniadań i coś na te śniadania musimy zakupić.Wysiadamy w centrum , wrócimy sami. Dobrze ,że jest piekarnia, kupujemy bułki, chleb a i na miejscu miło jest wciągnąć francuską bułeczkę z mięsem. Trzeba się przejść trochę w górę , aby dotrzeć do głównego kompleksu handlowego , zwanego dumnie ” Plaza”. Ciężko znaleźć market ale się udaje, robimy podstawowe zakupy, wybór nie jest oszałamiający.Jeszcze tylko owoce  i wracamy do domu, po pół godzinie jesteśmy w recepcji.

monteverde-rainbow-valley-lodge-2

Kostaryka 2016 # 6 Tortuguero , czyli w poszukiwaniu ciepłych jaj

blog48Rano budzę się koło piątej, świeci piękne słońce więc wychodzę , aby porobić trochę zdjęć.Nie wiadomo jak długo takie warunki się utrzymają.Ruch w wiosce dopiero się zaczyna, ludzi jeszcze nie widać ale dzieciaki zmierzają już do szkoły.Bardzo to ładny zwyczaj, że dzieci szkolne są ubrane w białe bluzeczki i granatowe spodnie lub spódniczki. Kiedy Giertych usiłował to u nas wprowadzić to go wyśmiewałem , że to takie nie nowoczesne i niedzisiejsze.blog57Teraz już do tego dojrzałem.W całej Azji dzieci w podstawówkach chodzą tak do szkoły, ba, uważają to symbol statusu społecznego – ” Uczę się , będę kimś „. Zakup stroju do szkoły to wcale niemały wydatek dla Kambodżan czy Laotańczyków, komplet to koło 100 USD , ale sobie jakoś radzą. Wiedząc to nie jest łatwo przejść do porządku nad tym , że po lekcjach te dzieci w tych strojach uganiają się w kurzu za piłką.

costa-rica-5
Na przystani już zaczyna się ruch, pan zaprasza do swojej łódki , wybiera się na ryby. Odmawiam grzecznie , nawet jeśli te wody obfitują w ryby to ich łowienie absolutnie nie moja bajka.

dsc07658a
Wyspa ma szerokość dwustu – trzystu metrów.Gdyby nie było zarośli i zabudowań to z wybrzeża morskiego można by zobaczyć rzeczne.
Woda w morzu jest burzliwa, fala za falą biją o brzeg, wszędzie stoją tabliczki ostrzegające przed kąpielą bo działają tu bardzo silne prądy wciągające.Piasek na plaży jest szarawy, wulkaniczny – gdzie mu tam do tajskiego czy indonezyjskiego.

blog44Plaże są szerokie,ale całkowicie niezagospodarowane. Co gorsza roje much uprzykrzają życie , jakbym w kieszeniach poupychał surowe mięso.
Uciekam z plaży , później jeszcze ją odwiedzimy na rowerach. Po skromnym , hotelowym śniadanku idziemy odebrać rowery . Są już przygotowane.

blog50Są całkowicie nowe, chyba jeszcze nie jeżdżone ale w wersji super-ultra-max podstawowej.Są dwa koła, rama, siodełko i napęd.Reguluję jeszcze wysokość siodełka , proszę o dopompowanie i jedziemy. Wyspa jest wąska , ale dość długa.

blog47Wioska leży pośrodku.
Jedziemy najpierw w prawo, wzdłuż plaży prowadzi ścieżka. Jedziemy gęsiego , ścieżka przez dżunglę mieści akurat jeden rower.

blog54
Co kilka kilometrów przechodzimy na plażę, dziwne doły między dżunglą a plażą zaczynają nas zastanawiać. Wszystko się wyjaśniło , kiedy spostrzegamy ślad na piasku, o szerokości około metra, prowadzący od jednej z dziur do morza.

blog55To miejsca lęgu żółwi.Ciągną się kilometrami,a i kilometrami kręcą się po plaży czarne ptaszyska, polujące na żółwiki.

beach-tortugueroŚlad na piasku jest jeszcze wilgotny a słońce grzeje mocno , więc żółw musiał przebiec tędy kilka minut wcześniej. Rozglądamy się , ale wokół tylko doły w piasku.Nie chcemy przeszkadzać żółwim mamom w podtrzymywaniu gatunku i wracamy do wioski.

blog32
Pijemy mangoszejki i decydujemy się ruszyć w drugą stronę. Kilkanaście kilometrów w dzisiejszym upale daje się we znaki.
Do hotelu zajeżdżamy półżywi. Dorota rzuca się na hamak, ja na krzesło, z tym , że mój zydelek stoi w cieniu a hamak buja się w pełnym słońcu. Mój Skarb jest stworzeniem ciepłolubnym , ale i ona musi po kilku minutach schować się pod daszek.

blog52
Dochodzimy do siebie ze dwie godzinki i jedziemy na przystań oddać rowery.
Wracamy do hotelu , jemy kolację i uzgadniamy z obsługą szczegóły jutrzejszego rozstania.
W pakowaniu moja Żona ma wielką wprawę , zostawiamy je więc na rano.

Kostaryka # 5 Tortuguero , czyli w te i wewte

blog36Łódka rozwozi po kolei podróżnych do ich hoteli, na końcu i my dostajemy się do swojego. To właściwie hostel,nazywa się „Miss Junie’s”. Spory budynek , każdy pokój ma swoje wejście od zewnątrz. Do wyposażenia należą też dwa krzesełka i hamak.Skromnie , ale za to drogo.

blog40

Miss Junie’s

Jeszcze drożej wypada posiłek w restauracji. Tak jak pisałem wyżej – wszystko musi odbyć długą drogę ze stałego lądu więc koszty rosną.Jest wczesne popołudnie, więc czekając na przejście deszczu zachodzimy do naszej restauracji, skromny posiłek i piwko, chwila relaksu w pokoju i można ruszać w miasto.

blog33 Właściwie – „w wieś”,a raczej „osadę”. Takie miejsca widywaliśmy już w innych częściach świata – istnieją tylko dla turystów i z turystów żyją, jeszcze na wczesnym etapie jednej uliczki, bez hoteli,banków, salonów mody i wieżowców ale wystarczy chwila nieuwagi władz  lub skorumpowany urzędnik i sielskie miejsce zostanie przez dwa lata odmienione na zawsze. Puerto Princessa na Filipinach,Ko Chang w Tajlandii,Riung na Flores w Indonezji – to są takie miejsca.

blog37Na naszej wyspie jest kilka sklepików , zwanych dumnie „supermercado” , podstawowe rzeczy, jest też duży pawilon z pamiątkami ,ale na widok cen opuszczamy go w pośpiechu. Jest wypożyczalnia rowerów, zamawiamy dwa na jutro, pytamy od której pan pracuje , odpowiada, że jest w pracy o 5:30 , upewniam się jeszcze raz , czy mówi o 5 rano czy po południu.
O 6 rano odpływa łódka na ląd , więc musi być na miejscu bilety czy pośrednicząc w zamówieniu towarów. Brzmi przekonująco, w każdym razie nie planujemy tak wcześnie zawracać mu głowy.

blog35

Widok na lagunę

Jest już ciemno , kiedy zmierzamy do hostelu, niestety, nie ma po drodze żadnego baru z muzyczką , gdzie można by posiedzieć przy szklaneczce rumu i nie pozostaje nam nic innego jak położyć się spać.sunset

Kostaryka 2016 # 4 Do Tortuguero , czyli łódką na kajmany

blog31

Guava

Trochę głupio się przyznać, ale kładziemy się spać wcześnie. Ciemno się robi tu około 18 , potem nie za bardzo jest co robić, więc trochę popijamy, pogadamy i idziemy spać. Za to rano 5-6 jesteśmy gotowi do działania. Taki system się sprawdza , tym bardziej , że przed południem pogoda jest niezła , pogarsza się w miarę upływu dnia.
Jesteśmy umówieni na odbiór z hotelu o 6:30 rano, musimy wstać o 5:30. Dorota ustawia budzik w komórce.Jeszcze czyta coś przed snem , ja zalegam.
Budzę się wcześnie, rzucam okiem na swoją komórkę, jest piąta rano.Jestem wyspany i świeży jak skowronek.Gdzieś w pobliżu jeszcze trwa impreza, mają zdrowie , no ale to w końcu weekend.Wstaję , zapalam światło, w końcu te kilka minut do pobudki mojej Żony  nie zbawi. Mimo , że myję się dokładnie i dość głośno Dorota śpi głębokim snem. Zostało kilka minut do 5:30 , ale nie wygląda na to , żeby budzik był w stanie ją wyrwać ze snu.

blog58Zawsze powtarzam , że lektura w czasie wakacji nic dobrego nie przynosi.Zabieram się za przeglądanie Facebooka, wciągnęło mnie, ocykam się po dobrej chwili ,  patrzę na komórkę: za piętnaście szósta…  Dlaczego nie dzwoni komórka mojej Żony ?  Powoli dociera do mnie straszna prawda , sprawdzam czas na świecie…no tak , 5:45 jest w Polsce , tutaj jest dopiero 22:45. Moja komórka się nie przestawiła a ja w tym jej nie pomogłem.Na palcach gaszę światło i wsuwam się pod koc. A imprezka na dole trwa, w końcu do północy jeszcze sporo czasu.
I zmarnowało się takie fajne mycie zębów, trzeba będzie powtórzyć.
Rano szybka bułeczka na śniadanie i czekamy na podwózkę. Przyjeżdża spory busik, pełny ludzi , wszyscy jadą nad morze.

blog23
Rej wodzi niewysoki , żwawy przewodnik, z wieku około 70.Mówi jednocześnie w dwóch językach – zdanie po hiszpańsku i zaraz to samo po angielsku.Zaraz na początku wypytał wszystkich o narodowość,tutaj jest taki zwyczaj, ale on to zrobił w ściśle określonym celu.Głośno powitał Francuzów i gromko rozpoczął „Marsyliankę” . Panią z Izraela zaskoczył piosenką Tewje Mleczarza ze „Skrzypka na dachu” , Amerykanom zaśpiewał ich hymn z obowiązkowo zdjętą czapką i ręką na sercu.

szef
Byliśmy zbudowani jego talentem , śpiewał naprawdę ładnie. Kiedy zaanonsował nas rozległy się oklaski i wiwaty. Do dziś nie wiem , czy gdyby nas przedstawił jako Poland a nie Holland to aplauz byłby taki sam.. Piosenka , którą zaśpiewał nie była nam szczególnie znana , ale bawiliśmy się dobrze. Mimo , że jest to dopiero 7 rano…blog24
Kostaryka jest małym krajem,drugim najmniejszym w Amerykach,51 000 km2 to jedna szósta powierzchni Polski , takie półtora Wielkopolski. Byłbym zdziwiony, gdyby ktoś mi powiedział, że na zwiedzanie Wielkopolski i Dolnego Śląska przeznacza trzy tygodnie i będzie miał co w tym czasie robić. W Kostaryce nie można się nudzić. Nasza trasa prowadzi z San Jose na północny wschód do Parku Narodowego Tortuguero ,nad Morze Karaibskie , potem  jedziemy na zachód , do La Fortuna pod wulkanem Arenal. Kolejny krok to 80 km na południe , przeprawiając się przez jezioro , do Monteverde . Stamtąd pojedziemy na południe , do Parrita, w okolice Parku Narodowego Manuel Antonio a na koniec przewidujemy dwie miejscówki na Półwyspie Osa, na samym południu kraju.To sporo  miejsc , ale i tak nie zaliczymy wszystkich atrakcji. Lot powrotny do domu mamy z Panama City.costa-rica-2016b

Mimo ,że Kostaryka zajmuje tylko 0,3 % powierzchni Ziemi to jednak zawiera 5 procent wszystkich znanych gatunków roślin i zwierząt (ponad 14.000 z nich to są owady) .Do 2021 r. Kostaryka ma stać się krajem z zerową emisją dwutlenku węgla.Już teraz około 91% energii pochodzi ze źródeł odnawialnych, takich jak elektrownie wodne (73%), źródła geotermalne (13%) i turbiny wiatrowe  (4%).Kostaryka od 1948 r. nie ma armii,w tym też czasie rozpoczęła się walka z nikotynizmem.

blog62Dziś właściwie nie spotka się Kostarykańczyka palącego papierosy , wszędzie są tabliczki z zakazami, palą tylko turyści a do tej pory naliczyliśmy ich może dwóch czy trzech. Co dziwne – wyłącznie panie. W sklepach papierosów nie widać, trzeba o nie specjalnie poprosić.Na szczęście rzuciłem chwilowo ten nałóg , ale gdyby ktoś miał z tym problem zachęcam do odwiedzenia Kostaryki. Szybko mu go wybiją z głowy. Marihuana jest oczywiście  nielegalna , ale wszyscy skądinąd znają jej zapach, więc tak do końca nie wiem czy państwo nie reaguje stanowczo czy też społeczeństwo nie czuje potrzeby się rozrywania w ten sposób.Alkohol w sklepach jest obecny w sporej gamie, mnóstwo jest gatunków piwa, najpopularniejszy jest Imperial , w cenie od 1000 colonów,oraz win.Moim faworytem jest panamski rum „Cortez”. Miły , łagodny (35%) smak w cenach 4000-8000 colonów/litr, w zależności od lokalizacji. Najdrożej jest właśnie w Tortuguero, tu wszystko dostarcza się łodziami z lądu, co mocno wpływa na cenę.

blog27 Tortuguero to laguna , poprzecinana rzekami.Jest znane przede wszystkim jako miejsce lęgowe zielonego żółwia morskiego.Żółwie tu urodzone pływają po całym Morzu Karaibskim. Okres lęgowy to październik, więc już ich nie zobaczymy, ale samo miejsce jest ciekawe i warte odwiedzin.
Na razie jednak jedziemy busikiem z wesołym przewodnikiem , w połowie drogi zatrzymujemy się na kawę. Od tej chwili asfaltowa droga ustępuje szutrowej, jedziemy dużo wolniej, strzelając kamieniami na boki.Mijamy spore plantacje ananasów, guawy a przede wszystkim bananów. Te plantacje są naprawdę olbrzymie, ścięte kiście transportuje się z odległych części plantacji do magazynów skomplikowanym systemem taśmociągów.

blog41Każda olbrzymia kiść dojrzewa i jest składowana w  sporych , niebieskich ,plastikowych workach , które są perforowane , aby umożliwić wymianę wody.Są całkiem spore, często są większe od naszych worków na kartofle.
Po trzech godzinach jazdy jesteśmy wreszcie w Pavonie nad brzegiem morza. Sprawnie zmieniamy  środek transportu na łódź.

blog29
Pogoda jest przyzwoita, choć wygląda na to , że czeka nas deszcz, mam nadzieję , że zdążymy uciec przed nim do hotelu.
Przewodnik w napięciu wpatruje się w brzegi rzeki , szukając aligatorów. Na razie jednak obserwujemy tylko ptaki. Wreszcie jest – wszyscy podskakują ze szczęścia i pokazują palcami brzeg tuż nad wodą . Nawet facet z tyłu łodzi, w ciemnych okularach się podniecił i wymachuje białą laską. Tylko ja nic nie widzę , mimo założenia ciemnych okularów Tak jak wszyscy inni pokrzykuję i macham rękami , ale wygląda na to ,że obserwacja zwierząt w naturze to nie jest moja mocna strona. Trochę zazdroszczę współtowarzyszom podróży tych wrażeń i mam mściwą satysfakcję, kiedy zaczyna lać deszcz i obsługa spuszcza plastikowe osłony.blog21

Kostaryka 2016 # 3 San Jose , czyli gołębie lubią po francusku

blog5Hostel nie zapewnia śniadania , ale Patrick kieruje nas do pobliskiej piekarni, bułeczki i słynna kostarykańska kawa muszą nam wystarczyć.O francuskie bułeczki musimy toczyć walki z gołębiami , kręcą się wszędzie, francuskie pieczywo dostarcza sporej ilości okruszków, ale i ptaków jest dużo. Wchodzą nawet na zaplecze bo mimo ostrzegawczych tablic ciągle ktoś je dokarmia.

blog1
Kawa rozczarowuje,podejrzewamy podróbę z Kolumbii.
Chwilowo zaspokojeni gastronomicznie ruszamy na miasto.Centrum jest oddalone o dwie przecznice , samo San Jose jest niedużym miastem.Jest niepodobne do znanych nam stolic Trzeciego Świata w Azji. Przede wszystkim nie widać tu pośpiechu , jest co prawda sobota, więc pośpiech byłby zaskakujący ale i tak mamy wrażenie, że życie toczy się tu kilka razy wolniej niż w Azji. Brakuje też wszechobecnych w Azji ulicznych budek z jedzeniem , nie ma ulicznego handlu i , co dość istotne – nie ma kantorów wymiany walut. Dobrze , że trochę kasy wymieniliśmy na lotnisku bo w sobotę banki są nieczynne, pozostawałoby korzystanie z bankomatów. Ale i bankomaty lubię sprawiać psikusy i nie z każdej karty daje się  skorzystać.

blog3

Aby obliczyć cenę w PLN trzeba odjąć 3 ostatnie cyfry i pomnożyć przez 7.Cena 11 000 to 77 PLN

Idziemy sobie główną ulicą , Avenida Central , i oglądamy ludzi.Są średniego wzrostu , żeby nie powiedzieć – niskiego ,choć zdarzają i smukłe osoby. Większość jednak jak na nasze standardy ma nadwagę , co więcej – uwielbiają obcisłe, elastyczne ciuchy, podkreślające każdą fałdę na brzuchu czy ponętne krągłości z przodu i z tyłu.Mówię tu oczywiście o kobietach , brzuchaci panowie nie mają za bardzo się czym pochwalić i nie noszą się elastycznie.O ile więc w Azji wyróżniałem się wzrostem i wagą to w Kostaryce ponadprzeciętny pozostał tylko wzrost. Moja Żona, znająca już te okolice  stwierdziła , że i tak Kostarykańczycy nie dorównują wagą Meksykanom. Za to Kostarykanki włosy mają piękne,długie, ciemne  i zadbane. Krótkie mają tylko turystki lub pojedyncze miejscowe, ale w starszym wieku.
blog7Ale wygląd jeszcze o niczym nie świadczy , ważny jest charakter. A z tym u lokalesów nie jest źle. Już na lotnisku spore wrażenie zrobiła na nas uprzejmość mieszkańców, ustępujących miejsca starszym  czy oferującym pomoc w przeniesieniu bagażu. Na ulicy , widząc mnie rozglądającego się z mapą w ręku pewien elegancki jegomość był uprzejmy wskazać mi kierunek do trzech muzeów i dwóch kościołów wartych uwagi.Grzecznie kiwając głową odwdzięczyłem mu się życzeniem miłego dnia i poczułem ,że nie ustępuję Kostarykańczykom w kindersztubie.
blog4Zmęczeni krążeniem po mieście zachodzimy do sympatycznej kawiarni , pan oferuje wybór lokalnych kaw  i o każdym rodzaju opowiada zajmującą historię , ale niestety nawet ta kawa , zbierana małymi , tłuściutkimi rączkami Indianek ze zboczy wulkanu , nie rzuca nas na kolana.Pijemy grzecznie się uśmiechając , ale w głębi duszy czujemy gorycz rozczarowania. Pytam szefa o drogę do Mercado Central , czyli targowiska wartego odwiedzenia, chętnie wskazuje kierunek, za kilka minut jesteśmy na miejscu.

blog17
Jest rzeczywiście spore, obejmuje kilka kwartałów ulic, włóczymy się między stoiskami , ale po kilkudziesięciu minutach zdajemy sobie sprawę, że jest to bez sensu, bo ani nie chcemy nic sprzedać ani kupić.
Zdając się na rekomendację pana z ulicy udajemy się do Muzeum. Z zewnątrz wygląda niepozornie , ale pod ziemią kryje trzy piętra Muzeum Sztuki Prekolumbijskiej, Muzeum Złota i Muzeum Narodowego. Całość robi wrażenie raczej tylko jako obiekt architektoniczny , bo zbiory są bardzo skromne – kilka scenek rodzajowych, trochę wzorów sztuki dawnej i współczesnej , a zasoby złota są pewnie większe u szeregowego posła .
blog6Ale nie uważamy czasu za zmarnowanego, szczególnie nurtuje mnie pytanie , dlaczego panowie porządkowi nie akceptowali moich okularów słonecznych. Wyglądam w nich (bardzo, bardziej , nieco bardziej – niepotrzebne skreślić ) inteligentnie i jeszcze w domu postanowiłem je zakładać tak często , jak to możliwe. no ale w tym muzeum nie jest to mile widziane.
San Jose to małe miasto, nie przypomina stolic , które odwiedzaliśmy w poprzednich latach.Nie ma wieżowców , szerokich estakad ,przynajmniej w w miejscach , które odwiedziliśmy. To coś jak Phnom Penh tylko o wiele bardziej zadbane.
Jest bardzo czysto , wręcz ekstremalnie czysto. Toalety publiczne lub w lokalach lśnią i pachną o dowolnej porze , mimo ,że obowiązuje tu system znany z bałkańskich wypraw, mianowicie obowiązek umieszczenia użytego papieru toaletowego w koszu obok sedesu. Woda w kranach jest krystalicznie czysta i nadaje się do picia , podobnie jak w Polsce.
Oczywiście , jak się później przekonamy nic nie jest takie doskonałe jak się wydaje, ale pierwsze wrażenie  jest bardzo pozytywne.
blog11Zmierzamy powoli w kierunku hostelu, przysiadając na kolejnych skwerkach i obserwując miejscowych, którzy obserwują nas. Jest pora deszczowa, turystów tylu, co kot napłakał, więc nasza obecność jest jakąś odmianą .
Kolacja w naszym ulubionym , czarnym klubie , dziś fasola z ryżem – nazywa się Gallo Pinto, która to potrawa będzie nam stale towarzyszyć.
Jutro rano ruszamy do Tortuguero, na karaibskie wybrzeże i laguny.

 

Kostaryka 2016 # 2 San Jose , czyli wieczorne uniesienia

blog14Godzinka lotu do San Jose minęła szybko , bez problemu uzyskaliśmy wizę i wychodzimy na miasto.
Atak taksówkarzy przypomina filmy klasy B , kiedy zombie gromadnie rzucają się na Bogu ducha winnych mieszkańców.Gdyby nie wątła przeszkoda w postaci żółtej taśmy rozszarpaliby nas żywcem.Ale my idziemy dalej, pomni doświadczeń , że trzeba się uwolnić od mafii taksówkowej,im szybciej tym lepiej.

blog12
Prawie się udało, ale przyssał się do nas jeden jegomość, który oferował swoje usługi nie zważając na nasze protesty.Dopiero zrobiło na nim wrażenie nasz uwaga, że pojedziemy tylko z Orange,publiczną taksówką. Machnął ręką i za chwilę przyprowadził kolegę z Orange. Ten kolega się ładnie przedstawił i poszedł po drugiego kolegę z Orange, który miał nas zawieźć.
Pytamy , jaką kwota jest przewidywana do Hostelu Casa Leon, gdzie mamy zabukowany nocleg, kwota 30 USD zgadza się z wyliczeniem podanym na stronie hostelu. Więc jedziemy. Idzie sprawnie , pan kierowca, który ciągle powtarza, że to już blisko, jest w stałym kontakcie telefonicznym z kimś zorientowanym i płynnie dojeżdżamy na jakieś zadupie przy torach kolejowych.

blog8
Tabliczka przy bramie nie pozostawia wątpliwości , tym bardziej , że z krzaków wyłania się radosny Irlandczyk o imieniu Patrick i zaprasza nas do środka. Witamy się z psem, który urzęduje w recepcji, Patrick ostrzega , aby nie zbliżać się do kanapy, gdzie piesek trzyma swoje zabawki bo staje się nerwowy.Trzymamy się więc blisko drzwi a za chwilą ruszamy na piętro do pokoju.Pokój jest mocno budżetowy. Oczywiście adekwatnie do ceny , ale zawsze ma się tą nadzieją , że za kilkadziesiąt złotych odkryje się perłę wśród hoteli.
To się nie zdarza , a na pewno nie zdarza się w Kostaryce.Pokój jest niewielki ,niewiele większy od łóżka, walizki udało się otworzyć ale przez to nie można było się dostać do łazienki.Za każdym razem , kiedy chciało się wymyć zęby trzeba było pakować się jak do wyjazdu.

blog15
W tym przybytku mamy spędzić dwie noce, czas więc jeszcze dziś zapoznać się z okolicą. Kierując się ogólnymi wskazówkami Patricka ruszamy na poszukiwanie kolacji.Mijamy kilka smętnych lokali , aby w końcu trafić do jądra ciemności.Klub wygląda niepozornie, ale nie dajemy się zwieść i śmiało wkraczamy w o poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Uprzejmy kelner prowadzi nas do jedynego wolnego stolika, tuż obok wielkoformatowego TV, który daje pokaz mocy, korzystając ze wspomagania średniej wielkości kolumn.
blog13Jest prawie całkiem ciemno, poza muzyką z MTV nic nie słychać, dopiero po chwili udaje nam się  przyzwyczaić oczy do mroku i rozeznać w terenie.Wszystkie stoliki są zajęte, wygląda na to , że jesteśmy starsi co najmniej o 2 generacje od większości z obecnych , ale na nikim nie robiło to wrażenia.Są zajęci rozmowami i jedzeniem.Piciem niespecjalnie. Co najciekawsze – w ogóle nie używali komórek . Miło było popatrzeć na młodziaków, którzy rozmawiali zamiast lajkować i szerować między kęsami.

blog9
Zamawiamy wstępnie po piwku Imperial,chcemy duże , ale przynoszą małe.Do tego prosimy zestaw przekąsek, widzimy takie na innych stolikach. Dostajemy trzy rodzaje grilowanych mięs, trochę warzywek i jakieś opiekane pałeczki serowe.
Porcja jest duża , zaspokoiliśmy głód. Jeszcze po piwku i dochodzi do pierwszego kontaktu z lokalną walutą , za kolację zapłaciliśmy 12 000 colonów ( 1000 colonów = 7 PLN a 500 colonów to 1 USD ). Pierwsza refleksja – to nie jest kraj dla biednych ludzi , nie bez powodu Kostarykę nazywają Szwajcarią Ameryki Łacińskiej.Trzeba będzie zaciskać pasa.
Mimo ,że do hotelu mamy tylko kilkaset metrów to przechodzimy obok trzech teatrów.

blog16Trudno je nazwać Scenami Narodowymi , ale sam fakt ich istnienia budzi szacunek. W jednym z lokali, na pięterku kamienicy , właśnie odbywa się spektakl, śmiechy
publiki niosą się prawie do hotelu.