Kambodża 2018 # 1 Wpadamy w amok

image00592bRano Boun czeka niecierpliwie na nasze bagaże . Przewodnicy wydają się zadowoleni z tipów, nie zapominamy także o kierowcy rowerowego busa , z którym już się nie widzimy. Z Nakasong jedziemy jeszcze kawałek i dojeżdżamy do kolejnej przeprawy. image00624bPrzystań nie sprawia wrażenia solidnej, ale nasz bus wjeżdża na nią bez wahania. Czekamy na prom , a tymczasem okazuje się , że przystań to właśnie prom. Po odbiciu od brzegu stery przejmuje małoletni syn przewoźnika, po kilkunastominutowej przejażdżce dowozi nas cało na drugi brzeg. image00632bTu rozstajemy się z ekipą , z Bounem jedziemy jeszcze kilkanaście kilometrów do granicy . Ciepło się z nim żegnamy , bardzo porządny i rzetelny gość, polecam jego firmę z pełnym przekonaniem.image00013bNa granicy jest pusto ,po stronie kambodżańskiej nasze dokumenty przejmuje jakiś łepek , kompletuje papiery , pomaga wypełnić druki i zbiera kasę . Wszystko przebiega bezproblemowo , co nie znaczy , że szybko. Swoje usługi chłopak wycenia na 1 dolar od sztuki , co nie wydaje nam się kwotą wygórowaną . Czeka już na nas bus , załatwiony przez Bouna , stary i niezbyt wygodny. Zatrzymujemy się po kilkuset metrach , w osadzie można wymienić resztę kipów na kambodżańskiej riele lub dolary , kupujemy też napoje na drogę i ruszamy do Siem Reap. Czeka nas 5- 6 godzin jazdy.image00014bKrajobraz dookoła zmienił się diametralnie , zielone lasy zostały zastąpione przez rdzawe pola. Teren płaski , całkiem nie interesujący , nie ma na czym oka zawiesić. Nic dziwnego że do pierwszego postoju w Preah Vihear większość śpi.

To połowa drogi do Siem Reap , wolelibyśmy już być bliżej, ale dojeżdżamy do granic  miasta dopiero późnym popołudniem . Siem Reap bardzo się rozrosła od czasu naszej poprzedniej wizyty. Przedmieścia ciągną się kilometrami , centrum też buzuje  , zabudowa jest wyższa a sznur pojazdów na ulicach zdaje się nie mieć końca. Dojeżdżamy do hotelu , ale choć ma podobną nazwę to nie w nim mamy rezerwację. Uczynny kierowca tuk-tuka prowadzi nas do właściwego miejsca. Ta grzeczność przynosi mu profity – zamawiam go na rano do touru po Angkor Wacie.Oczekiwanie na check-in jest bezproblemowe, pokoje są w amfiladzie z widokiem na sympatyczny basenik. IMG_3581b

Zostawiamy bagaże i idziemy na miasto . Wbrew opisowi hotel jest trochę oddalony od centrum , zrobiło się ciemno i wędrówka nie oświetlonymi uliczkami , z krzywymi chodnikami jest trochę niebezpieczna. Docieramy do Pub Street , imprezowego serca miasta . Jeszcze jest dość spokojnie , ale ruch wzrasta z każdą godziną .image00017bUdaje się znaleźć miejsce w restauracji , zawieramy pierwsze znajomości z kuchnią kambodżańską , której najbardziej znanym przedstawicielem jest potrawa psychiczna ( za Basią ) , czyli amok . Wracamy pustoszejącymi ulicami , zatrzymując się po drodze w Hard Rock Cafe , gdzie niektórzy robią zakupy , inni słuchają muzyki na żywo a jeszcze inni  ( inny ) jest wdzięczny za udostępnienie toalety.

Na rogu naszej uliczki uzupełniamy zapasy i biesiadujemy parę kwadransów na leżakach przy basenie.image00192b

Kambodża 2011 # 3 Angkor Wat i okolice

DSC_3190/zdj.Kuba M./

Jemy szybkie śniadanie i taksówki wiozą nas na dworzec autobusowy.Należałoby raczej powiedzieć “plac autobusowy” ale mniejsza o nazewnictwo.Autobus powoli przedziera się przez przedmieścia, korki są niemożliwe, drogi są wąskie i rozkopane, spory ruch wszelkiego typu pojazdów.Mimo włączonej klimy robi się coraz cieplej. Drogę umilają nam mydlane opery w rozkręconym na full telewizorku koło kierowcy.I tak nie mamy źle , siedzimy w tylnej części pojazdu, ale siedząca w drugim rzędzie para Australijczyków bez powodzenia walczy o ściszenie głośników.Po godzinie utarczek jednak dają za wygraną i z zamkniętymi oczami usiłują osiągnąć stan nirwany.Krajobraz dookoła jest monotonny, płaskie pola ,samotne domki i kępy drzew, w oddali majaczą zarysy Gór Kardamonowych.Ich najwyższy szczyt – Aural wznosi się na wysokość 1813 m npm. , ale nasza droga – najważniejsza w Kambodży National Hwy nr.6 , oddala nas od gór.Na lunch zatrzymujemy się mniej wiecej w połowie drogi , w Kampong Thom. W dużej restauracji panuje straszny ruch i choć obsługa uwija się sprawnie a dania nie są zbyt skomplikowane to nie wszystkim udaje się zmieścić w czasie i odjeżdżają głodni. Ale w takim upale to nawet nie chce się jeść, powodzenie ma za to piwo.Dalsza część trasy prowadzi wzdłuż wschodniego brzegu jeziora Tonle Sap,choć jeziora z drogi nie widać.

DSC03549

Tonle Sap ( czyli “Wielkie jezioro”) to największe zbiornik wodny w tym rejonie świata, w porze suchej ma powierzchnię 2700 km2, ale w porze deszczowej powiększa się do 16 000 km2 ! Nasze Mamry mają 104 km2 …Droga dłuży się niemiłosiernie , jesteśmy zmęczeni , zamiast 6 godzin zgodnie z rozkładem jedziemy już 8..Ale zaczynają się przedmieścia Siem Reap, wraca nadzieja. Placyk , pełniący rolę dworca autobusowego jest pełen ruchu, na pasażerów czeka kilkanaście autobusów, dookoła nich kręcą się handlarze z przekąskami, owocami , napojami. Parkujemy i zaraz koło naszego pojazdu robi się tłoczno.Wyławiamy nasze bagaże , na szczęście czekają na nas hotelowe busy. Jedziemy do hotelu na skróty, jakimiś zaułkami, widzę coraz większy popłoch na twarzach moich wspólników. Jedziemy piaszczystą droga wzdłuż bieda – chatek , spod kół śmigają kury,busy zręcznie omijają stojące przed domkami motorki.Nie wygląda to dobrze , jaki to może być hotel w takiej okolicy?

IMG_0086

Nawet moja Żona, mimo ,że opowiadałem jej o hotelu (spędziłem tam już kilka nocy przy poprzednim pobycie) ma niepewną minę.Zajeżdżamy wreszcie przed hotelik Antanue, czysto , schludnie , piętrowy domek ,na pierwszy rzut oka bez szaleństw.W recepcji dzielimy się pokojami , ruszamy za obsługą. Ten obrazek zapamiętam na zawsze – wszyscy , przed chwilą jeszcze zmęczeni i zniechęceni , nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nabierają energii jak po podwójnym redbulu ( albo podwójnej szkockiej, jak kto woli ).

Z budynku recepcji wychodzimy prosto na spory basen, wzdłuż którego rzędem stoją cabany, zajmujemy je wszystkie , niektórzy wolą pokoje w budynku głównym, z widokiem na basen i ogród. W zadbanym ogrodzie zachęcająco wygląda barek , kuszą też altanki, w których można zażyć masażu. Nikt specjalnie się nie rozpakowuje, wszyscy po minucie spotykamy się w basenie. Słyszę sporo ciepłych słów, przyszłość jawi się w jasnych barwach.

DSC03586

Popołudnie spędzamy przy basenie, jeszcze recepcjonistka wypytuje o preferowane menu na jutrzejsze śniadanie , pyta , czy życzymy je sobie do pokoju czy zjemy na dworze, oczywiście wybieramy drugą wersję. Czas szybko ucieka, o szóstej robi się ciemno, w recepcji pytam o masaże, za chwilę podjeżdżają tuk-tuki i zabierają nas do sporego salonu w pobliżu. Zabiegi trochę się przeciągają , bo nie byli przygotowani na tak liczną ekipę, ale nie stanowi to dla nas problemu. Na kolację tuk-tuki zawożą nas na Pub Street w centrum miasta. Pub Street to cały kwartał ulic , nieopodal Starego Marketu, wypełniony barami, restauracjami , lokalami rozrywkowymi . W dzień prawie wymarły ,wieczorem do późnej nocy pełen życia . Tu kończą dzień turyści, backpackersi, expaci , miejscowi uwijają się między nimi oferując wszystko co dozwolone i zakazane.Kilka chwil trwa , zanim znajdujemy lokal mogący pomieścić naszą grupkę. Zamawiamy amok , to najbardziej znana potrawa z niespecjalnie bogatej kuchni kambodżańskiej .

PB140410

W większości przypadków jest to zupa curry , z dodatkiem ryb , kurczaka czy wieprzowiny , czasem przyjmuje postać gęstszą , pewnie jest dłużej odparowywana (więcej o lokalnych przysmakach dowiecie się tu http://www.peron4.pl/7-rzeczy-ktorych-musisz-sprobowac-w-kambodzy/ ), do tego Angkor Beer i możemy odpoczywać .Kręcimy się jeszcze po okolicy, zaglądając na nocny market . Choć to początek sezonu to turystów jest całkiem sporo, strach pomyśleć co tu się dzieje miesiąc później.Wracamy tuk-tukami do hotelu, chwilę spędzamy na miłej pogawędce przy basenie i idziemy spać , bo jutro mocno intensywny dzień .

Po śniadanku przy basenie tuk-tuki zabierają nas do Angkoru.Pogoda jest piękna, ciepło, jeszcze nie gorąco. Świątynie znajdują się zaraz za rogatkami miasta , chwilę trwa , zanim zaopatrzymy się w bilety , bierzemy jednodniowe, nasi Chińczycy zaś trzydniowe.To ich pierwszy wyjazd za granicę , w zupełnie inny świat i chcą ten czas spędzić jak najpełniej. Koszt biletu ( dla obcokrajowców) to 20 USD/dzień , dla miejscowych chyba wstęp jest bezpłatny. Nasze tuk-tuki czekają na nas tuż za check-pointem, jedziemy kawałek ładną , zadbaną aleją do pierwszego z obiektów – Angkor Thom.

IMG_0276

Kierowcy będą na nas czekać przy Tarasie Słoni , próbujemy zapamiętać jakieś szczegóły ich pojazdów, bo twarze są nadal nie do rozróżnienia.Grobla (Droga Olbrzymów) , którą przechodzimy do świątyni jest ozdobiona z obu stron figurami Olbrzymów trzymających Naga , czyli siedmiogłowe istoty , mogące przybierać dwie formy – ludzką i wężową.Jest to bardzo popularny motyw w Azji SE.

IMG_0412

Docieramy do głównej świątyni tego kompleksu – Bayon. Według mnie to najciekawsza miejscówka w całym Angkorze.

IMG_0143

Ruiny są stale restaurowane , przede wszystkim dzięki wsparciu rządu japońskiego.Japończycy bardzo upodobali sobie Angkor Wat , są chyba najliczniejszą grupą obcokrajowców, nasz hotel też specjalizuje się w ich obsłudze , w jadłospisie restauracji królują dania kuchni japońskiej. Mimo ,że prace trwają nie ma zakazu wstępu , turyści wdrapują się wszędzie i zaglądają w każdy kąt. Olbrzymie głowy patrzą w cztery strony świata , na jednej z platform młodzież w tradycyjnych strojach daje pokaz tańca apsara, pozując z turystami. Nie wyłudzają pieniędzy, widzowie dają ” co łaska”.

IMG_0147

Nie ma szans , abyśmy w trzymali się w grupie , każdy chodzi swoimi ścieżkami. Podobno ta świątynia robi największe wrażenie przed świtem , kiedy powoli wyłaniają się z ciemności uśmiechnięte twarze. Niestety , jest już prawie południe i narastający upał pozbawia nas trochę sił witalnych , co rusz natykamy się na odpoczywających w cieniu turystów. Ale takie przesiadywanie to też czas na refleksję , magia miejsca udziela się wszystkim.

Z Bayon przechodzimy do sąsiedniej świątyni , na Taras Słoni , Terrace of Elephants. To duży teren , zwłaszcza robi wrażenie kilkusetmetrowa trybuna , z której władcy obserwowali przemarsze wojsk po zwycięskich bitwach. Na ścianach tarasu odnawiane są płaskorzeźby, przedstawiające sceny bitewne ale też i z życia zwykłych ludzi.

IMG_0224

Robi wrażenie zarówno to , co pozostało jak i dbałość o szczegóły przy renowacji. Z tarasu rozpościera się widok na wielki plac, daleko wśród drzew parkują tuk -tuki , pewnie i nasze tam czekają.

IMG_0196

Spotykamy M. , jest mocno napięta. Okazuje się ,że jej Najlepszy z Mężów zostawił gdzieś w Bayonie plecak. Z kasą , paszportami i wszystkim tym , co turysta powinien mieć przy sobie w obcym kraju…Łączymy się z nią w bólu , po kwadransie oczekiwania, kiedy przerzucamy się wariantami możliwych konsekwencji sylwetka A. majaczy na horyzoncie. Usiłujemy rozpoznać , czy ma plecak…ma. Ale czy coś w nim jest to tego nie widać. A.ma twarz pokerzysty ,jednak po chwili widać uśmiech i wszystkim nam spada kamień z serca.Plecak leżał sobie jakby nigdy nic tam , gdzie go zostawił , więc na to konta postanowiliśmy napić się kawy w jednym z pobliskich barków. Dochodząc widzimy machającego do nas tubylca, nasz kierowca się śmieje, pokazując ręką innych naszych towarzyszy , którzy dla nas z tak daleka są nierozpoznawalni. Tam Chińczycy, tam Bułgarzy , tam siedzą młodzi przy piwku… naprawdę szacunek dla profesjonalistów o sokolim wzroku.

Zbieramy się dość długo , ale nie jesteśmy zniecierpliwieni , bo dookoła sporo się dzieje a nas nic nie goni. Mimo ,że turystów jest mnóstwo to olbrzymi teren powoduje ,że nie ma tłoku jak np. w Luwrze czy Zakazanym Mieście w Pekinie.

Jedziemy ładną aleją do sławnej świątyni Ta Prohm. Mijamy grupki inwalidów wojennych , grających ludowe melodie , zatrzymujemy się przy mniej znanych obiektach, zagubionych w dżungli, docieramy wreszcie do celu.

IMG_0282

Ta Prohm jest znana przede wszystkim z tego ,że tu dżungla pożera kamienie.

IMG_0303

Olbrzymie figowce i wełniaki wciskają się w każdą szczelinę , rozszczelniając mury i przyspieszając erozję, gigantyczne konary i korzenie oplatają budowle jakby Obcy z “8 Pasażera” wziął je na celownik .

Zakamarków jest mnóstwo, czujemy się Lara Croft w “Tomb Raiderze” ( pop-kultura górą!) , ale nie odkrywamy żadnej tajemnicy.Mimo to jest fajnie .

IMG_0326

Naszą przygodę z ruinami kończymy przy Angkor Wat. Olbrzymia świątynia jako jedyna tu jest zwrócona na zachód , nie na wschód. Dlatego też o świcie gromadzą się przed nią tłumy, aby obserwować wschód słońca. Moim zdaniem to atrakcja mocno przereklamowana, dałem się na to nabrać swojego czasu i poza ziewaniem cały dzień nie pozostawiło wspomnień. Po prostu robiło się coraz jaśniej i zrobił się dzień.

IMG_0401

Słońce ledwo przebijało się przez zamglone niebo.Ale warto popatrzeć na Angkor zza pięknie utrzymanego stawu z kwitnącymi lotosami, zresztą samodzielna eksploracja budowli też dostarcza wielu wzruszeń , są w dużo lepszym stanie niż inne świątynie.

IMG_0413

Czekając na resztę grupy w jednym z okolicznych ogródków “piwnych” jesteśmy atakowani przez małolatów , oferujących pocztówki i drobne pamiątki. Dzieciaki mówią we wszystkich językach świata , są bardzo kontaktowe i otwarte , ale biznes przede wszystkim . Widząc nadchodzących Azjatów szybko się do nich zbierają , perspektywy ubicia interesu z Polakami są dużo bardziej mgliste . Pytamy , czy wiedzą jakiej ci ludzie są narodowości. Patrzą na nas z niedowierzaniem – przecież wszyscy wiedzą , że ci to Japończycy, tamci przy sąsiednim stoliku to Koreańczycy, a ci to Chińczycy. Dla nas wszyscy oni są nie do zidentyfikowania. Mały w ciemno rzuca “ohayo ” i wdaje się w pogawędką z japońskimi turystami.

Krótka podróż powrotna do hotelu i wskakujemy do basenu .

Jesteśmy trochę głodni , ale musimy wytrzymać do wieczora. Mamy zaplanowane wyjście na występy Apsara Dance , połączone z kolacją. Występy odbywają się w hotelu w centrum miasta . Do dyspozycji gości jest bufet, można wypróbować znane i nieznane potrawy oraz przekąski lokalne, restauracja jest duża , gości także mnóstwo , ale kelnerzy ciągle uzupełniają zasoby i nikt nie może narzekać na głód. Kiedy goście się już najedli rozpoczyna się bardzo kolorowy spektakl – tancerki są piękne ,ich stroje i maski czy tiary przyciągają wzrok , muzyka na żywo jest spokojna i nastrojowa , światła podkreślają nastrój chwili.

apsaradance/zdj.z internetu/

Bardziej ciekawi stają tuż przy scenie, stąd robi się najlepsze foty a i kontemplowanie urody tancerek jest łatwiejsze. Zwłaszcza dla krótkowidza… Apsary to mityczne istoty , słynące z urody, której nawet bogowie nie mogli się oprzeć . Ich podobizny widnieją na wszystkich świątyniach , pozycje taneczne, których jest ponad tysiąc, to wdzięczny temat. Tysiąc pozycji wymaga wieloletniej nauki, tym bardziej , że ruchy te dotyczą w zasadzie tylko rąk – dłoni, palców , nadgarstków , Królewska Akademia Sztuk Pięknych kształci tancerki od najmłodszych lat.

apsara-dance-cambodia-tour7

/zdj. z internetu/

Po zakończeniu spektaklu można zrobić sobie selfie z tancerkami , o ile się uda do nich dopchać,a i tak nie ma gwarancji , że nie pojawi się na fotce jakiś Mistrz Drugiego Planu.

Usatysfakcjonowani wracamy do hotelu. Jutro opuszczamy Siem Reap i skoczymy do Battambang, na drugą stronę jeziora Tonle Sap.