Kambodża 2018 # 5 Pozostały tylko lwy

20181122_073007bJeszcze wieczorem zamówione tuk-tuki czekają przy hotelu , jest też samochód , którym jadę z Wojtkiem. Po drodze jeszcze raz oglądamy przerażające śmietnisko , ciągnące się aż do miasta. Wszędzie rozbabrane budowy , oklejone bannerami z chińskimi napisami , Chińczycy mają też swój sklep ,  z produktami tylko Made in China.Przejeżdżamy koło lwów, są zakurzone i brudne, ale trwają. Ta część miasta wygląda na nietkniętą przez zmiany. Chińczycy dostali niedawno carte blanche na rozbudowę wybrzeża Kambodży , mówi się także o tym , że na 10 lat mają wydzierżawić 100 km wybrzeża , aby stawiać tam swoje bazy wojskowe i budować porty marynarki wojennej. Hojne dotowanie gospodarki Kambodży powoduje , że władza rządzącej od 32 lat junty wojskowej ( powiązanej zresztą z niedobitkami Czerwonych Khmerów) wydaje się przez następne kilkadziesiąt lat niezagrożona. Tym bardziej , że w kolejce do rządzenia krajem czekają synowie i córka obecnego premiera Hun Sena.20181119_110254bCentralny market stoi jak stał, ruch wokół niego jest tak samo zwariowany, pojazdy jeżdżą we wszystkich kierunkach.
Wspólne wędrowanie nie ma sensu , umawiamy się za godzinę przy wejściu.20181119_110810bDziewczyny kupują jakieś drobiazgi , trochę pamiątek i prezentów, panowie spędzają czas w pobliskim barze.20181119_112106bKiedy zbieramy się przy wyjściu kierowcy już do nas machają . Jasne, w tym tłumie to my się wyróżniamy , nie oni.Po drodze do hotelu zahaczamy o market. Łyk gorącej kawy i ciasteczko dodają wigoru , a alkoholowe zakupy poprawiają humor.

Proszę naszego kierowcę, aby jechał ulicą przy plaży , przez okolice , które znamy z poprzednich wojaży. Krajobraz jak po wojnie – hoteliki zrównane z ziemią , nasz ulubiony supermarket , w którym byliśmy codziennymi gośćmi – zniknął.Gruzowiska ciągną się przez kilkaset metrów , aby ustąpić miejsca śmietniskom na skraju miasta. 20181119_125931bMam cały czas nadzieję , że to etap przejściowy i wszystko będzie jeszcze przepiękne, ale nie wiem , czy będę chciał to kiedyś sprawdzić.

Shopping nie wypadł zbyt okazale , ale nie przeszkadza nam to w plażowaniu. Asia i Tomek postanawiają spędzić popołudnie aktywnie , wypożyczając supa. Sub to rodzaj kajaka , na którym się stoi i napędza jednym wiosłem (stand up paddle (SUP), czyli wiosłowanie na stojąco ) . Nie jest to prosta sprawa , ale dają radę .image00494b Ja , po doświadczeniach z surfingiem , kiedy przez pierwszą lekcję ćwiczyłem ślizg, czyli ześlizgiwałem się do wody zaraz po powstaniu z kolan, patrzę na takie wynalazki z głęboką rezerwą.

Po godzinie zdają sprzęt i dość usatysfakcjonowaniu opowiadają swoje przeżycia. Zdążamy o tym zapomnieć , kiedy z awanturą przybiega mąż pani , która wypożycza sprzęt i żąda 80 USD za skrzywienie wiosła. Owszem , wiosło jest plastikowe i mogło się wypaczyć przy odpychaniu od dna , ale Tomek zdecydowanie temu zaprzecza. Zdał sprzęt, pani nie kwestionowała jakości , spadaj gościu. I spadł, mrucząc jakieś zaklęcia pod nosem.IMG_4110bWeekend ściągnął na plażę rzesze miejscowych , bawią się przy lokalnym rapie. Przystajemy chwilę, ale to nie nasza muzyka. Tylko Tomek się wkręcił, wymachuje rękami i kręci piruety , lokalesom bardzo się to podoba. Mam obawy , czy ta wzajemna fascynacja nie przerodzi się w coś , nad czym trudno będzie zapanować i wyciągam go za rękę z kółeczka , w którym wodzi rej.

Jeszcze tylko wieczorna sesja nad rzeką i idziemy spać.

Kolejny dzień spędzam przy basenie , usiłując sklecić początek relacji . Moje pomoce – tablet i zwijana , gumowa klawiatura , którą kupiłem specjalnie na wyjazd nie zdają egzaminu, piszę więc na smartfonie. Niezbyt to wygodne , bo oczy bolą po kilku zdaniach , ale jakoś brnę.

Co jakiś czas wskakuję do basenu dla ochłody , sprawdzając uprzednio , czy nie kąpią się w nim chińskie dzieciaki bez pampersów.

Pora wyjeżdżać, zutylizowaliśmy cały alkohol w promieniu kilometra czy dwóch , jutro rano autobus zawiezie nas do Phnom Penh.IMG_4144b

Kambodża 2108 # 4 Kiedy dwie znaczą trzy albo siedem

DSC00420bWstaję , jak zwykle,  najprędzej , o 6 rano jest już jasno a nie lubię się wylegiwać w łóżku. Przez godzinę czy dwie wyłaniają się kolejni Podróżnicy. Noc minęła spokojnie , choć nad ranem przemknął mały deszczyk. Na rejs jesteśmy umówieni na 10 , co bardziej nerwowi ponaglają do wyjścia. Śniadanie jemy na końcu plaży , co ma dziś swoje uzasadnienie – stąd będziemy startować na wycieczkę. image00391bAngkor Beer smakuje wyśmienicie , po chwili pojawiają się kolejne zamówienia – jajka na bekonie , musli ze świeżymi owocami ( hitem jest mango , ale i arbuz niewiele mu ustępuje ) i jogurtem, pankejki polane miodem … Jakoś nie ma chętnych na azjatyckie menu.

Kończymy o czasie i rozglądamy się za naszym kapitanem . Zamiast niego woła nas sternik , aby już wskakiwać na łódź. Menadżer , z którym wczoraj ubijaliśmy interes zjawia się za chwilę, kasuje pieniądze i znika.

Odpływamy.image00451bGodzinkę płyniemy na pierwszą wyspę , to Krew Kota , czyli po khmersku – Koh Ta Krev.DSC00442bWyspa nie jest bezludna, stoi kilka bungalowów, jest jakiś hostel , kilka domków mieszkańców. Dziewczyny rzucają się na rozłożone w cieniu hamaki , chłopaki udają się do knajpki , odświeżyć gardło. IMG_3908bKiedy wracamy wszyscy już są w wodzie. Przypływa coraz więcej łódek , robi się tłoczno.Nie ma co siedzieć w tłumie, rzucamy hasło do odwrotu.

Kolejna wyspa to podobno raj dla snurkujących , rafy i mnóstwo ryb. Kilka osób wskakuje z rurkami do wody, nie jestem przekonany , ale schodzę. Cofam się , kiedy do nogi przykleja mi się torebka foliowa. Pogadujemy sobie na łodzi, Halinka częstuje batonikami energetycznymi. Basia się certoli : “Nie wypada” . Wypalam : “Bo musisz odwinąć papierek , wtedy wypadnie ! ” Po chwili żałuję ,że ją przekonałem , bo to był ostatni wafelek.

Pływacy wdrapują się na łódź , jeden widział rybę, ooo, taką wielką, inny kawałek rafy, ale mojego worka nikt nie widział. Wracamy do domu. Asia się gorączkuje , że miały być trzy wyspy, a zaliczyliśmy tylko dwie. Nikt nie podejmuje tematu, niektórzy nawet uśmiechają się pobłażliwie. Prawdę mówiąc , to postawiliśmy nogę tylko na jednej a takich , które można obejrzeć z daleka jest w zasięgu wzroku kilka , więc w sumie to tour mógłby się nazywać “7 wysp” , kwestia fantazji.

image00434bDo kolacji siedzimy na plaży , korzystając ze słońca. Wracając zahaczamy o sklepik z alkoholem . Ogałacamy go z Mekongu ,prosimy właściciela , aby na jutro zadbał o uzupełnienie zapasów.

Zaczyna padać wieczorny deszczyk , dziewczyny zarządzają babskie party , idą nad rzekę. My chcąc ,nie chcąc zostajemy koło domku Nie nudzimy się , popychamy pierdoły przy butelczynie sympatycznego napoju. Do bungalowu naprzeciwko wprowadziła się Angielka, o urodzie dość nienachalnej , o ile mogę to ocenić bez okularów . Właśnie skończyła telefoniczną konferencję z narzeczonym ( mężem ?) i wygląda na osobę, która  ma za sobą program obowiązkowy i wolny wieczór…. Wypychamy Tomka , aby  zaproponował jej drinka, po chwili walki z wrodzoną nieśmiałością  podaje jej szklankę i uśmiecha się miło. W tym właśnie momencie , ni stąd ni zowąd wyrasta jak spod ziemi jego Żona… Deszcz pada coraz mocniej, ale jej , podpartej pod boki , nie przeszkadza żądać wyjaśnień , rzucać nieuzasadnione tezy i wskazywać kierunki , w których zmierza ich małżeństwo. Nie czekając na odpowiedź, zabiera nam flaszkę z resztą napoju i udaje się do koleżanek. Tomek nie zdążył wydusić słowa. Pocieszam go , że znając życie , gdybym to ja podszedł do Angielki to w miejscu jego Żony pojawiłaby się  moja. Nasza koleżanka z Albionu już trakcie wymiany zdań wycofała się taktycznie do pokoju , więc na zadzierzgnięcie międzynarodowych stosunków nie było szans. Na pociechę udaję się do lodówki po kolejną flaszkę.image00445b

Jutro Basia z Marią planują udać się do miasta , niespecjalnie nalegają na towarzystwo a i nikt się nie wprasza.

Wstają wcześnie , idą plażą jak się da daleko.

Po śniadaniu nasze pozostałe dziewczyny chcą ruszyć ich śladem , kiedy pytają , czy jakiś facet z nimi pójdzie to nie ma chętnych. Nagle każdy znajduje jakieś niecierpiące zwłoki zajęcie , na przykład zamawianie browara i muszę się ruszyć ja. Spacer w pełnym słońcu , w południe , po nieosłoniętej plaży przerabialiśmy już na Sulawesi , więc staramy się zabezpieczyć kremami czy lekkimi ciuszkami. IMG_3884bChcemy dojść do miasta , ale już po kilku kilometrach stwierdzamy , że to się nie uda. Zasiadamy w odległej knajpce na kawie , chwila oddechu i można wracać.

Nonszalancko zdejmuję klapki i idę brzegiem morza, co po kilku kilometrach skutkuje gigantycznym odciskiem na podbiciu. Kulejąc , podążam za dziewczynami. Staram się nie stracić dystansu , ma to swoje głębokie uzasadnienie. Kiedy one idą przodem , ubrane tylko w bikini , miejscowi , biesiadujący na plaży zwracają uwagę tylko na nie , a nie na mnie. IMG_3828bNie brakuje mi uwagi lokalesów, moja figura solidnie zbudowanego , białego facet budzi w nich zawsze zaciekawienie i komentarze , połączone z uśmieszkami. Teraz ślinią się nie dla mnie a ja napawam się anonimowością. Dziewczyny też się jakby prostują, wygląda na to , że nie zauważają tej sytuacji ,rzucają obojętne spojrzenia , pogrążone w rozmowie . Jako wybitny znawca kobiecej duszy wiem , że rejestrują wszystko dokładniej niż Go-Pro.20181117_110958bMaria i Basia docierają do nas po południu i opowiadają przedziwne rzeczy , podnoszące włosy na głowie. Doszły do rzeki , kiedyś wpływającej do morza , teraz koryto jest  całkiem zasypane przez śmieci. Całe kwartały ulic, które znamy z poprzednich wyjazdów są zburzone. Chyba nie ma sensu opuszczać naszej plaży,jednak na jutro planujemy shopping. Sami się przekonamy o stanie rzeczy.20181118_141811b

Kambodża 2018 # 3 Homary i inne zwierzęta, martwe i żywe

DSC00413bJest już jasno , kiedy zbliżamy się do Sihanoukville. Nie wierzę własnym oczom. Już kilka kilometrów przed miasteczkiem widać , że to wielki plac budowy. Jednocześnie powstaje setki budynków. Są opisane po chińsku , bannery przedstawiają wizję kolosalnych kasyn i gigantycznych hoteli. Wszędzie , mimo wczesnej pory , kręcą się chińscy budowlańcy. Jak okiem sięgnąć wszędzie dźwigi. Ostatni przystanek jest zlokalizowany w pobliżu Ronda Złotych Lwów. Lwy pozostały , ale okolica wokół nich to plac budowy połączony ze śmietniskiem. Szczęka mi opadła, w ogóle się tego nie spodziewałem. Kaluś , pomysłodawca powrotu do tego miejsca też ma nietęgą minę .

Po krótkich targach wbijamy do tuk-tuków. Przewidując zmiany ( choć nie w takim stopniu) wybrałem hotel daleko za miastem.

20181119_130020bJedziemy kilkanaście minut z niedowierzaniem wpatrując się w las rosnących w oczach budynków.

Szczęka opada mi jeszcze niżej , kiedy dojeżdżamy na miejsce. Hotelik jest skromny , ale mniejsza o to. Gorzej , że okolica dosłownie tonie w śmieciach a po przeciwnej stronie ulicy z budowy wielkiego gmaszyska słychać pracujące maszyny , młoty czy piły.

DSC00394bNa tą budowę wychodzą okna hotelu. Oczywiście , nie będziemy w nim dużo przebywać , ale niewykluczone , że prace na budowie trwają do późna w nocy.

Menadżer hotelu z lekkim uśmieszkiem niedowierzania chce potwierdzenia , czy aby na pewno chcemy tu zostać 6 nocy. Potwierdzam niezbyt pewnie.Pokoje jeszcze nie są gotowe, mamy kilka godzin, idziemy na śniadanie. Do morza jest kilkaset metrów błotnistą , zasyfioną uliczką. Na szczęście bary , takie jakie pamiętam, stoją w pierwszej linii brzegowej. Także morze nie zawodzi,jest niebiesko – zielone i spokojne – tak jak miało być. Dochodzimy do końca plaży, dostrzegając krzątającego się właściciela knajpki decydujemy się u niego złożyć zamówienie. Oczywiście nie jest przygotowany na najście dziesięciu głodnych , dobrą chwilę trwa zanim uzupełni zapasy. Na szczęście piwo znalazło się od razu , no i humory też się poprawiają. Rozglądamy się wokół, nie będzie źle. Na plaży leżaki, piasek wygrabiony, w kolejnych barach pojawia się obsługa. Słońce coraz mocniej przygrzewa i robi się naprawdę wakacyjnie.IMG_3763bNie śpieszymy się ze śniadaniem , wyciągamy się na łóżkach plażowych i gapimy przed siebie.

Wreszcie zbieramy się i wracamy do hotelu, tym razem uliczką przy plaży. Brud jest przerażający , wszędzie walają się plastikowe worki , kubki czy rurki. Kilka hoteli jest już gotowych , wyglądają bardzo ładnie i jeśli takie mają tu powstawać to potrzeba tylko cierpliwości , aby za kilka lat wioska przeobraziła się w kurort.Na razie jest słabo.

IMG_3777bObsługa prowadzi nas do pokoi, a właściwie bungalowów. Na szczęście nie mieszkamy w pokojach z widokiem na budowę.W domkach nie słychać budowlanych hałasów, nie są duże i wyposażone raczej podstawowo, ale kamień mi trochę spadł z serca. Na końcu alejki między domkami są tarasy, można będzie wieczorem usiąść przy dobrym napoju i pogapić się na rzekę.IMG_3779bJest też mikry basenik , da się żyć.

Ale nie ma co siedzieć w domku , wracamy na plażę.

Luzik na plaży ma swoją cenę , za miejsca na leżaku należy zakupić choćby piwo , ale przeważnie kończy się to na kolejnych czy jakimś lunchem. Piwo zimne, zupki gorące , nie narzekamy.20181121_123546bKręcą się sprzedawcy okularów, ciuchów czy szali, kosmetyczki i masażystki uzbrojone w koszyczki z akcesoriami oferują depilację czy manicure, dziewczyny z tacami homarów na głowach przechadzają się wśród głodnych.image00839bRobi się bardzo gorąco , mimo leżaków czy koszykowych foteli w cieniu od czasu do czasu zanurzamy się w morzu. Nie przynosi to ulgi, w domu do wanny lejemy chłodniejszą.image00408bPo południu zbieramy się do powrotu do domków. Ulgę przynosi kąpiel w naszym baseniku, woda jest wreszcie orzeźwiająca.

Kolację jemy na plaży, barów jest kilkanaście , wszystkie mają podobne ceny i podobny asortyment , ale oczywiście szukamy szczęścia aż na końcu plaży.

W pierwszej części naszej podróży jedliśmy na kolacje podobne dania , niewiele różniące się cenowo więc założyliśmy wspólną kasę i płaciliśmy wspólnie. Teraz jest już trudniej , dania są bardziej zróżnicowane cenowo więc rachunek jest sprawiedliwie dzielony na członków grupy.

image00473bPo kolacji siadamy jeszcze na naszym tarasie nad rzeką przy szklaneczce przeboju – Mekong whisky. To nasze odkrycie , napój ma tylko 31% , wchodzi dobrze i dziewczynom i chłopakom , ma lekko egzotyczną nutę i nie powoduje kaca.

image00623bProblem jest tylko jeden – szczury. Co chwila ktoś scenicznym szeptem oznajmia, że właśnie przebiegł koło nas, o , taki duży. Jego wielkość zależna była od długości ramion, z upływem czasu i odstawianych pod stół flaszek paniom nie starczało rąk , a panowie mieli już pompie szczury czy inne lokalne stworzenia.

Nawet moja Żona , która nienawidzi tych gryzoni ogranicza się do podniesienia nóg a potem już zapomina i o tym.

Jutro mamy w planie rejs łódką na trzy wyspy , wyruszamy zaraz po śniadaniu.20181121_094800b

Kambodża 2018 # 2 Nocny bus na śmietnisko

image00023bChętnym na wyjazd do Angkoru sugeruję , aby wybrali się jak najwcześniej i nie wędrować razem z tłumem Chińczyków . Dwoma tuk-tukami jedzie 8 osób, my z Kalusiem zostajemy w hotelu. Byłem w Angkorze już dwa razy i wystarczy , trzeba dać szansę innym. Ciekaw jestem relacji , bo przez siedem lat na pewno coś się zmieniło. Spędzamy dzień lajtowo przy basenie. Około 16 przyjeżdżają pozostali.Podobało im się , tłumy ominęli bo zmienili kolejność zwiedzania , zgodnie z ruchem zegara. Zmienił się vistors center , teraz nie ma już kolejek i tłumu przed kasami., jest dużo większy i bardziej okazały. Angkor Temples ticketing centre - Apsara Road/obr. z neta/
Zabytki nie zostały jeszcze zdeptane, wręcz przeciwnie – Chińczycy odkrywają wciąż nowe pozostałości – niszcząc , jak to Chińczycy , całą mizerną zieleń dookoła. Bilety mocno podrożały, teraz kosztują 37 USD/dzień wobec 20 USD kilka lat temu.IMG_3690bAle nie ma się co dziwić – Angkor Wat właściwie utrzymuje budżet Kambodży , w kraju brak jest choćby śladowego przemysłu. IMG_3636bHotel , w którym się zatrzymaliśmy , był na tyle tani , że zdecydowałem się zarezerwować w nim dwa noclegi , mając świadomość , że wykorzystamy tylko jeden. Dlaczego ? Wiem , jak to jest po całodziennym zwiedzaniu Angkoru- człowiek jest prawie ugotowany , brudny i zmęczony. Dobrze jest wrócić do swojego pokoju i odetchnąć , a nie siedzieć w lobby hotelowym na walizkach. Na wieczór jeszcze zarezerwowaliśmy sesję masażu w mieście i zrelaksowani udajemy się na stację autobusową . Asia zasugerowała, że ponieważ nie będzie nas na jutrzejszym śniadaniu to w hotelu mogliby przygotować nam paczki na drogę . I tak się stało , lunch boxy zawierały smaczne kanapki , jakiś owoc, napój, zupełnie wystarczający zapas na kolację.

siem-reap-nightlife/obr. z neta/
Samo Siem Reap niemożliwie się rozrosło. Siedem lat temu to było małe miasteczko, teraz jest to prawie metropolia, z wielkimi wieżowcami i ruchem przez całą dobę.Trudno przejść przez ulicę, trudno znaleźć miejsce w restauracji , ale za to miejsc hotelowych w dobrych cenach przybyło.
W każdym razie nie poznawałem tego miejsca.
Przez internet zarezerwowałem miejsca w busie firmy Giant , przewoźniku , który wozi ludzi po całej ( prawie) Azji Płd.Wsch. Byłem pierwszy , więc wybrałem miejsca z przodu i koło siebie. Autobusy są wypełnione dwoma rzędami leżanek 1+2 , całkiem wygodnych choć krótkich . W grę wchodzi tylko spanie z podkurczonymi nogami.

20181115_201937bOdjazd autobusu opóźnia się z powodu jakiejś scysji , para Niemców nie ma biletów czy też ma tylko jeden , obsługa nie chce ich wpuścić , ale wreszcie dochodzą do porozumienia. Prawdopodobnie dzięki pewnej niewygórowanej kwocie kierowca odstępuje im miejsce służbowe , jednoosobowe.
Przed wejściem dostajemy worki plastikowe na buty, wchodzimy do busa na boso i zajmujemy miejsca. Niemcy próbują zmieścić się na łóżeczku, ruszamy. Niektórzy zasypiają już przy uruchomieniu silnika, inni czytają lub słuchają muzyki. Tylko Niemcy ciągle się kręcą , w końcu pani siada na łóżeczku i tak spędza noc. Ma pecha bo Tomkowi , który śpi nad nimi ciągle spada koc, a ode mnie , kiedy chcę rozprostować od czasu do czasu nogi, dostaje piętą w nos.

20181115_201848bW sumie fajnie się jedzie , droga szybko ubywa bo kierowca nie zważa na mniejsze samochody , wpycha się na trzeciego i jedzie cały czas nie zwalniając. Liczę , że chłopina wie co robi ,nie ma się co stresować. Mimo obietnic kierowca nie ma zamiaru zatrzymać się na toaletę, dopiero zbiorowe protesty skłaniają go do zmiany planów. Zatrzymujemy się na skraju drogi , w wielkiej kałuży, panie się trochę krępują ,ale fizjologia ma swoje prawa.IMG_3744b

Kambodża 2018 # 1 Wpadamy w amok

image00592bRano Boun czeka niecierpliwie na nasze bagaże . Przewodnicy wydają się zadowoleni z tipów, nie zapominamy także o kierowcy rowerowego busa , z którym już się nie widzimy. Z Nakasong jedziemy jeszcze kawałek i dojeżdżamy do kolejnej przeprawy. image00624bPrzystań nie sprawia wrażenia solidnej, ale nasz bus wjeżdża na nią bez wahania. Czekamy na prom , a tymczasem okazuje się , że przystań to właśnie prom. Po odbiciu od brzegu stery przejmuje małoletni syn przewoźnika, po kilkunastominutowej przejażdżce dowozi nas cało na drugi brzeg. image00632bTu rozstajemy się z ekipą , z Bounem jedziemy jeszcze kilkanaście kilometrów do granicy . Ciepło się z nim żegnamy , bardzo porządny i rzetelny gość, polecam jego firmę z pełnym przekonaniem.image00013bNa granicy jest pusto ,po stronie kambodżańskiej nasze dokumenty przejmuje jakiś łepek , kompletuje papiery , pomaga wypełnić druki i zbiera kasę . Wszystko przebiega bezproblemowo , co nie znaczy , że szybko. Swoje usługi chłopak wycenia na 1 dolar od sztuki , co nie wydaje nam się kwotą wygórowaną . Czeka już na nas bus , załatwiony przez Bouna , stary i niezbyt wygodny. Zatrzymujemy się po kilkuset metrach , w osadzie można wymienić resztę kipów na kambodżańskiej riele lub dolary , kupujemy też napoje na drogę i ruszamy do Siem Reap. Czeka nas 5- 6 godzin jazdy.image00014bKrajobraz dookoła zmienił się diametralnie , zielone lasy zostały zastąpione przez rdzawe pola. Teren płaski , całkiem nie interesujący , nie ma na czym oka zawiesić. Nic dziwnego że do pierwszego postoju w Preah Vihear większość śpi.

To połowa drogi do Siem Reap , wolelibyśmy już być bliżej, ale dojeżdżamy do granic  miasta dopiero późnym popołudniem . Siem Reap bardzo się rozrosła od czasu naszej poprzedniej wizyty. Przedmieścia ciągną się kilometrami , centrum też buzuje  , zabudowa jest wyższa a sznur pojazdów na ulicach zdaje się nie mieć końca. Dojeżdżamy do hotelu , ale choć ma podobną nazwę to nie w nim mamy rezerwację. Uczynny kierowca tuk-tuka prowadzi nas do właściwego miejsca. Ta grzeczność przynosi mu profity – zamawiam go na rano do touru po Angkor Wacie.Oczekiwanie na check-in jest bezproblemowe, pokoje są w amfiladzie z widokiem na sympatyczny basenik. IMG_3581b

Zostawiamy bagaże i idziemy na miasto . Wbrew opisowi hotel jest trochę oddalony od centrum , zrobiło się ciemno i wędrówka nie oświetlonymi uliczkami , z krzywymi chodnikami jest trochę niebezpieczna. Docieramy do Pub Street , imprezowego serca miasta . Jeszcze jest dość spokojnie , ale ruch wzrasta z każdą godziną .image00017bUdaje się znaleźć miejsce w restauracji , zawieramy pierwsze znajomości z kuchnią kambodżańską , której najbardziej znanym przedstawicielem jest potrawa psychiczna ( za Basią ) , czyli amok . Wracamy pustoszejącymi ulicami , zatrzymując się po drodze w Hard Rock Cafe , gdzie niektórzy robią zakupy , inni słuchają muzyki na żywo a jeszcze inni  ( inny ) jest wdzięczny za udostępnienie toalety.

Na rogu naszej uliczki uzupełniamy zapasy i biesiadujemy parę kwadransów na leżakach przy basenie.image00192b

Laos 2018 # 4 Torcik z delfinami

image01725bKolejny dzień zapowiada się ciekawie, dziś popływamy kajakami. Ale jeszcze przy śniadaniu rozmawiam z Bounem na temat tortu dla Marii , która ma dziś urodziny. Obiecuje przygotować coś specjalnego na wieczór.

Kajaki już czekają na nas na rzece przy domkach. Podręczne rzeczy chowamy w plastikowych workach . Rzeka wygląda na spokojną , ale licho nie śpi. Kajaki są dość płytkie i ,mówiąc szczerze – niezbyt wygodne. 20181113_085829bPłyniemy wśród wysepek i kęp drzew około godziny  , dobijamy do brzegu niewielkiej wysepki , na wsi. Pozostawiamy kajaki i idziemy do wodospadu. Krajobraz jest sielski ,ale osiągnięta po kilkudziesięciu minutach marszu kaskada nie robi specjalnego wrażenia. DSC00335bPo drodze czeka nas przeprawa przez drewniany mostek , Phan nalega, aby przechodzić pojedynczo , drewniane klapki groźnie trzeszczą .DSC00326bDo kajaków wskakujemy w innym miejscu , czeka nas kilkukilometrowe wiosłowania .  Nurt jest wartki , nasza flotylla się rozproszyła ,w pewnej chwili  orientujemy się , że nikt za nami nie płynie. Okazuje się , że nastąpiła  wywrotka . W chwili przetasowań międzykajakowych łódka Phana i Kalusia wywróciła się i obaj znaleźli się w wodzie . IMG_3416bWartki , choć niewidoczny nurt spowodował , że udało im sìę chwycić nadbrzeżnych gałęzi dopiero po kilkuset metrach. Do nas , z przodu , przypłynęło najpierw tylko wiosło , dopiero za kilkadziesiąt minut cała reszta ekipy. Trwają spory – Phan twierdzi , że gdyby nie jego stalowe nerwy i żelazny uścisk to na Wszystkich Świętych byśmy  przyjeżdżali zapalać świeczkę Kalusiowi nad brzeg Mekongu . Ten zaś twierdzi , że wczepiony w nadbrzeżne gałęzie rękami i nogami jeszcze zdołał chwycić nie tylko Phana , ale i dryfujący kajak. Ale jakby nie patrzeć , to niewielu Polaków może się poszczycić pływaniem w Mekongu . Fakt – kamizelka bardzo się przydała.DSC00311b

Tak czy inaczej przygoda skończyła się dobrze , kontynuujemy wiosłowania.  Po godzinie wygrzebujemy się na brzeg . Większymi łodziami płyniemy do miejsca, gdzie można spotkać endemiczne delfiny rzeczne . Zostało ich już tylko kilkanaście sztuk , ponoć więcej żyje po kambodżańskiej stronie rzeki Irrawady.

image01300bW towarzystwie kilku innych łódek wpatrujemy się w gładką toń rzeki.Raz po raz ktoś podekscytowany wskazuje palcem , ale to fałszywe sygnały .Ekipa zabiera się za przygotowanie lunchu . Delfiny jednak się pojawiają, raz po raz widać ich płetwy grzbietowe. Nie wyskakują nad wodę jak delfiny morskie , popularne obrazki wprowadzają w błąd.  

Osobiście jestem tym spektaklem średnio usatysfakcjonowany , to trochę naciągana atrakcja dla turystów . Mam tylko nadzieję , że istnieje jakìś program ochrony czy  zwiększenia populacji tych sympatycznych zwierzaków.

Przypływają kolejne łodzie, postanawiamy ich wkręcić i głośnym , chóralnym okrzykiem wskazując ręką losowy kierunek oznajmiamy obecność delfinów.Widok rzucających się na jedną burtę Japończyków – bezcenny .

Wychodząc na brzeg musimy przejść parę kroków w wodzie co wystarczy, aby na Halinie  znalazły schronienie pijawki . Trochę obrzydliwe, ale niegroźne .  

Na ciężarówkę zabierającą nas i kajaki musimy trochę poczekać , upał powoduje  , że oczy same się zamykają . Wreszcie przyjeżdża , przed nami ostatni punkt programu – wodospad Khone Phapheng , jeden z największych na świecie . DSC00368bWedług informacji przy wejściu nie jest może najwyższy , ale na pewno najszerszy , ma ponad 10 km.DSC00381bRzeczywiście, widok widok grzmiących kaskad zapiera dech w piersiach. Również park , otaczający wodospady jest ładnie utrzymany , na koniec pijemy kawę w sympatycznej knajpce i możemy wracać . W Nakasang przyprawiamy się na naszą wyspę Don Det i jesteśmy gotowi na urodzinowe przyjęcie Marii .

Przy stole rozmawiamy o różnych sprawach. Ja mam taki dość uciążliwy dla współtowarzyszy podróży zwyczaj egzaminowania ich z nazw miejsc , w które odwiedziliśmy. Zadziwiające zjawisko – czy będąc w Wietnamie, Tajlandii, Indonezji , w parę osób czy paręnaście – nigdy jeszcze nie zdarzyło się, by ktoś umiał przypomnieć sobie nazwę miejsca , gdzie byliśmy poprzedniego dnia. Dopiero wałkowanie nazwy przez kilka dni przynosi efekt , ale nie u wszystkich i nie na długo. Zastanawiam się , jaki jest  powód tego , że ja pamiętam wszystkie nazwy a oni nie i znalazłem dwa – po pierwsze przygotowuję te wyprawy przez kilka miesięcy, wymieniając korespondencję czy śledząc mapy , więc nazwy chcąc nie chcąc wbijają się w pamięć. Po drugie – zapamiętywanie nazw- miejscowości , ulic czy  hoteli jest niezbędne w czasie samotnych wędrówek. Kilka ich po Azji zrobiłem i naprawdę trudno byłoby mi przeżyć nie znając nazwy miejscowości do której się udaję albo nazwy hotelu , z którego wyszedłem.  Rozmowa utknęła w martwym punkcie, Maria trochę weksluje temat , rzucając uwagę , że  teraz w szkołach nacisk kładzie się nie na wiedzę a na umiejętność znalezienia informacji.A ona oczekiwaną przeze mnie informację może znaleźć bardzo łatwo. Nie chcę się kłócić , bo to w końcu jej urodziny, ale myślę sobie , że rozmowa z kimś takim , kto cała wiedzę ma w googlach nie może być wartościowa poznawczo. Może w takim razie  niech dzieciaki w ogóle nie chodzą do szkoły tylko przez tydzień nauczą się tych kilku liter , potrzebnych do wpisania w przeglądarkę adresu googli czy wikipedii ?

Kończąc ten temat – jestem za świadomym wędrowaniem. Nie WIDZIEĆ  , ale PATRZEĆ i PAMIĘTAĆ. image01718bTort , właściwie torcik , trochę się spóźnia , w tym czasie umilamy sobie oczekiwanie drinkowaniem .IMG_3550b Przywieziony z Polski spirytus został poprzedniego dnia zmiksowane na sposób lokalny – z rumem , sokiem z limonki, miodem i colą . Mimo , że smak udało się osiągnąć , to moc miał zdecydowanie wyższą od wzorca. Boun i Phan , częstowani napitkiem , dostają dużych oczu , dolewają coli za każdym łykiem. Także i dla mnie okazuje się zdradliwy , nie doczekawszy się krojenia tortu udaję się do domku.20181112_165819b

Laos 2018 # 3 Wyssani przez Mekong

DSC00206bRano ruszamy busem na południe , do Champasak . Boun snuje plany na najbliższe dni, ale słabo go rozumiem a plany i tak traktuje mocno elastycznie , więc raczej go  słyszę niż słucham.

Po godzinie jazdy zatrzymujemy się u podnóża sporego wzgórza, na szczycie którego stoi ładna świątynia Buddy – Phou Ngoi . Kilkaset stopni górę to spory wysiłek , Kaluś zostaje w połowie drogi , w altance przeznaczonej dla krótkodystansowców. Z góry rozpościera się piękny widok na Mekong. Piękna, szeroka, majestatyczna rzeka. DSC00163bPhan opowiada trochę o religii i powstaniu tego obiektu , ale mimo wczesnej pory jest już mocno gorąco i ze skupieniem się są problemy. Wielki gong kusi Tomka , bije w niego kilka razy , odgłos jest głęboki i donośny.

DSC00176bKilka kilometrów dalej ponownie się zatrzymujemy. Duży, stojący w szczerym polu budynek to ostatnia rezydencja króla Laosu . Po inwazji Francuzów został internowany we Francji i tam zmarł. 20181111_104733bDom stoi od tego czasu pusty.

Boun, człowiek pobożny , chce zatrzymać się w kolejnym Wacie , ale protestujemy . Za kilkanaście minut dojeżdżamy do kolejnej miejscówki o nazwie View@Champasak Resort. Nieduży , zgrabny ośrodek z ładnym i bungalowami i fantastycznym widokiem na Mekong. Po zajęciu bungalowów spotykamy się w restauracji , wszyscy snują się niemrawo, Mekong jak wampir wysysa energię. Wszystko staje się mniej ważne, jest wiele opowieści podróżników o tym , że mieli nad rzeką spędzić dzień-dwa, ale bujanie się w hamaku z butelką BeerLao , gapiąc się na leniwe wody jest bardzo przyjemne i nie ma potrzeby wykonywania żadnych dodatkowych ruchów.image00011b Proponuję , żebyśmy udali się na chillout do domków, na co wszyscy wstali i bez słowa wrócili do bungalowów . To się nazywa trafnie odczytać potrzeby społeczeństwa.

Po lunchu Boun zaprasza nas na rowery . 12 kilometrów stąd mieści się słynny Wat Phuo. To starsza nawet od Angkoru świątynia i obok niego najważniejsze miejsc Khmerskiego hinduizmu. Początki jej sięgają V w.choć do dziś zachowały się te z X-XI wieku. Jak zwykle koniec dnia jest nerwowy , przyśpieszamy kroku zwiedzając nieduże muzeum i za kilkaset metrów ukazują się ruiny. Akurat trwa sesja zdjęciowa młodej pary , zapraszamy druhny do wspólnej fotki. DSC00198bZgadzają się bez specjalnej ochoty , uśmiechając się półgębkiem . Do najważniejszego kompleksu prowadzą schody których długość odbiera radość życia. Zostaję z Kalusiem na dole.image00620b Widok z góry jest podobno spektakularny , ale robi się coraz ciemniej. Nie wracamy więc rowerami , jeżdżenie drogami Laosu po nocy to spore ryzyko.IMG_3071bZamawiamy kolację w resorcie , kelner 3 razy wraca z pytaniami ,  chłopak się całkiem pogubił  a i pozostała obsługa to też nie szybkobiegacze. Po godzinie schodzą pierwsze zamówienia a Tomka i mojego wciąż nie ma. Idę z interwencją do właściciela, Taja. Jest zdziwiony bo kuchnia już zamknięta a personel zadowolony z pracowicie spędzonego dnia oddaje się uciechom . Niestety , kucharz musi wrócić na posterunek Tomek dostaje swoje danie a dla mnie zostaje kilka liści sałaty z okruchami  chleba.Zbliża się północ, trzeba iść spać , bo jutro znowu ciężki dzień.DSC00208bDziś skok do ostatniej naszej miejscówki , posiadłości Bouna na wyspie Don Det , w Krainie 4 000 Wysp . Boun zapewnia , że tam na pewno będziemy zadowoleni z obsługi. Snuje opowieści o fantastycznym wystroju bungalowów ale przewidująco nie dzielę się tymi rewelacjami z ekipą. Kilkudziesięciokilometrowy odcinek na południe pokonujemy busem , ostatnie zaś kilkanaście kilometrów na rowerach. W Nakasang  , gdzie mieści się przystań promowa ładujemy je na bus , czule się z nimi żegnając . IMG_2541bPod koniec pedałowania okazało się bowiem , że rowery odwdzięczają się za dobre traktowanie bezusterkowością i miękkim siodełkiem . Nawet biegi posłusznie ustawiają się na optymalnych pozycjach. Nie zdążyliśmy się niestety pożegnać z sympatycznym operatorem technicznego busa. Muszę pamiętać o przekazaniu dla niego pożegnalnego tipa przez kolegów.DSC00244bZ bagażem ładujemy się na łódkę i za parę minut ładujemy w Don Det. 5 bungalowów Bouna stoi frontem do Mekongu. Domki są niezbyt duże , ale dość czyste . Dobrze jednak , że nie wzbudzałem nadmiernego apetytu i wszyscy są zadowoleni z przydziałów.  

W jednym muszę przyznać Bounowi rację – obsługa jest niebo lepsza niż poprzednio. Szefową kuchni jest jego żona i chyba została poinstruowana, że chcemy zjeść smacznie i szybko . Z naciskiem na szybko. Ledwo zdążyliśmy się po wypakowaniu walizek zgromadzić a przy stole pojawia się piwo , napoje a za chwilę zamówione dania. I tak miało być – szybko i smacznie .

Teraz czas na sjestę i rozpoznanie terenu , wieczorem czeka na impreza na wyspie. Brzmi tajemniczo , sam nie mam pojęcia , co przygotował Boun . Wyruszamy późnym popołudniem . Łódź jest duża i mamy sporo miejsca. Płyniemy leniwie , gapiąc się na przybrzeżnej życie. Zabudowania są różne , ale w większości to drewniane chaty na palach.20181112_115021b Dobijamy do brzegu , nie ma pomostu więc wskakujemy do wody i zmoczeni po pas wkraczamy do wioski. Nie wygląda na turystyczną atrakcję dla zblazowanych turystów, toczy się normalne życie.  Produkcja lokalnego alkoholu niestety właśnie się zakończyła, towar wyjechał a nam pozostaje testowanie mikroskopijnej próbki. Phan z napięciem w oczach podaje nam napój w nakrętkach , pełniących rolę kieliszków i obserwuje reakcję” Be careful , its very strong ” – ostrzega. Gorzałka nie ma zbyt wielkiej mocy i jest bardzo ciepła. Nie chcemy mu sprawiać przykrości i kiwamy z uznaniem głowami.DSC00274b Nieco dalej pani wyplata koszyczki do ryżu , jeszcze dalej trafiamy na większy biznes – produkcję makaronu ryżowego. Stoi kilka prostych maszyn , kucające na podłodze panie skręcają wstążki makaronu w kunsztowne gniazdka. IMG_3203bPotem gniazdka po kilkadziesiąt sztuk są pakowane w liście bananowca i rozwożone po okolicznych miejscowościach. DSC00280bW planie mamy jeszcze naukę wyplatania sieci , ale lokalny ekspert jest kompletnie pijanych , choć przytomny. Leży bezwładnie na posłaniu i miło się do nas uśmiecha .

Opuszczamy wioskę obdzieliwszy słodyczami biegające dzieciaki . Innym dzieciom , w szkole , nauczycielki zabraniają przyjmowania słodyczy. DSC00268bDzieciaki wyglądają porządnie szkolnych ubrankach, część z nich ma właśnie zajęcia na przyszkolnym ogródku , wyrywają chwasty, podlewają sadzonki , sadzą nowe. Bardzo budujący widok.

Powtórnie zamaczamy nasze ciuchy  wskakując do łódki , płyniemy na pobliską wyspę , a właściwie łachę piachu pośrodku rozlewiska. 20181112_163421bStoją już  krzesełka i stolik zastawiony sympatycznymi, lokalnymi napojami. Wojtek zostaje barmanem , po jego drinki ustawiają się kolejki chętnych. 20181112_164753bDla mnie Boun osobiście szykuje wiaderko napoju wg.lokalnej receptury na idealny drink. Wiaderko jest bardzo praktyczne , do kilku słomek przysysają się kolejni chętni. IMG_3279bMimo niezbyt dużej mocy  ilość alkoholu robi swoje i za chwilę można podjąć zajęcia praktyczne.20181112_164056bChłopaki uczą zarzucania sieci , co właściwie polega na trałowaniu dna rzeki . Czasem sieć zaczepia się o rośliny , trzeba ją odczepić , nurkując w mętnej , brązowej wodzie. Potem jeszcze chwila wędkowania i ciemną nocą wracamy do domu.image01264b

Laos 2018 # 2 Sekretne życie przerzutek

image00048bŚniadanie także jest bardzo smaczne , szef kuchni, białas,dogląda osobiście wszystkiego. Jest świeże pieczywo, owoce no ì cała gama potraw  – lokalnych i europejskich. Plan na Laos jest taki : objeżdżamy rowerami z niewielką pomocą busów Bouna Płaskowyż Bolaven ( Bolaven Plateau) a potem skokami udajemy się na południe , do granicy z Kambodżą.

Nowy-3Przed hotelem czekają już na nas dwa busy- jeden z rowerami i kaskami a drugi pasażerski , którym przyjechaliśmy wczoraj. Okazuje się , że rowerów jest tylko 8 , co tylko na początku jest rozczarowujące. Basia od razu wskakuje do busa ,  Marioli nie pozostaje nic innego jak podążyć za nią. Przymierzam kaski , chłopaki z obsługi chętnie pomagają , jeszcze regulacja siodełek i ruszamy. Rowery wyglądają nieźle, ale przerzutki sprawiają wrażenie , że żyją własnym życiem. Przy jakiejkolwiek zmianie przełożenia ustawiają się losowo, piłując niemiłosiernie. Jedziemy gęsiego za Phanem przez zatłoczone miasto, które ciągnie się i ciągnie. Co gorsza ulica prowadzi pod górę ,więc dysząc wdychamy spaliny tysięcy pojazdów. Po kilku kilometrach robimy postój, Mariola zasiada na moim rowerze a ja wskakuję nie bez ulgi do busa. Długo nie posiedziałem, bo po kilkunastu minutach zatrzymuje nas Justyna. Wygląda jakby miała dostać zawału a końca drogi pod górkę nie widać. Chcąc nie chcąc zasiadam na jej rower i walczę jeszcze kilka kilometrów . Jedyna pociecha, że przerzutki już zaczęły współpracować. Na kolejnym postoju , w wiosce kowali , następni porzucają rowery , co okazało sìę błędem – po kilkudziesięciu metrach osiągamy szczyt wzniesienia i pozostaje nam obserwować z zazdrością twardzieli mknących bez wysiłku , z uśmiechem,  w dół.

image00167bPo kilku kilometrach ładujemy się wszyscy busa, kończy się dobra drogą i pojedziemy szutrową. Kierowcy pracowicie pakują rowery, część na pakę , część na dach. Po kilkunastu minutach dojeżdżamy do miejsca zwanego Huay Champ.Tu jemy lunch , gapiąc się na kąpiące się w rzece dzieciaki. Przyjemne miejsce , restauracja jest spora, ale poza nami jest tylko kilku Chińczyków.

20181109_124143aNajedzeni wyruszamy do skansenu . Zaczyna popadywać deszcz , ale posłusznie zbaczamy kawałek , aby po krótkim spacerze przez las dojść do całkiem przyjemnego wodospadu. image00128bNie bawimy tu długo , wygania nas coraz gęstsza ulewa.

image00132b/zdj.Wojtek/

Wioska do której docieramy jest prawie niezamieszkana. Kilka tradycyjnych domków, każdy z innej części Laosu , moknie w deszczu.Ale przewodnik opowiada ciekawe rzeczy – jeden z domków ma otwór na wysokości moich kolan. Był wykorzystywany przez zakochanych lub jeszcze przed zaręczynami do zapoznania młodych. Przez otwór przechodzi tylko ręka i to musiało im na razie wystarczyć. Kolejna chatka  pochodzi z okolic o nieco luźniejszych obyczajach. Jest malutka i stoi na wysokich palach. To miejsce w którym zakochani mogą zamieszkać na próbę. Po kilku dniach , tygodniach czy miesiącach , jeśli znajdą nić porozumienia przeniosą się do większego domostwa .Małą zajmie kolejny kawaler, testujący wybrankę.

image00137bJest już dość późno a kiedy dojeżdżamy naszego resortu jest całkiem ciemno. Gdyby nie wielki napis przy drodze nie pomyślałbym , że to miejsce do zamieszkania. Dostajemy bungalowy obok siebie , przechodząc spory kawałek wąską ścieżką przez gęsty las. Gdzieś blisko huczy wodospad , dodając grozy temu miejscu. Pokoiki są nędzne , wyposażenie podstawowe , u jednych nie ma wody, u innych prądu , komuś nie domykają się drzwi… Boun ma nieszczęśliwą minę , woła obsługę ale ona nie jest bardzo pomocna. DSC00072bProponuje przenosiny do wyżej położonych domków , których zarysy widać na tle ciemnego nieba kilkaset metrów dalej. Nikomu się nie chce jednak przenosić, w końcu to tylko jedna noc .Rezygnujemy też  z nierównego pojedynku z rzeczami martwym i schodzimy lasem do głównego budynku na kolację. Co prawda Boun delikatnie sugerował raczej stołowanie się gdzieś w miasteczku , ale nie chce nam się nigdzie dalej ruszać. O dziwo, jedzenie jest znakomite. Pojawia się jakiś alkohol , po dwóch stronach wymiękam i idę spać choć jest dopiero 20. Zawsze pierwsze dni wycieczki mam ciężkie- zmęczenie , jet lag i wielki stres to mieszanka , która eliminuje mnie z imprezy bardzo szybko.

Budzę się koło północy , koledzy się nie ograniczają emisji decybeli. Wychodzę na taras , w łóżku zastępuje mnie Dorota. Rozmawiamy chwilę , Asia udaje się na spoczynek. Po chwili słychać jej głośny krzyk , daje wyczuć także spory ładunek paniki : ” Tomek , chodź szybko !!” Tomek podnosi się leniwie ale zaraz wyskakuje z domku jak oparzony.

„O k…a, o k….a, ja nigdy nie przeklinam ale k…a. „

Co się dzieje ?

Pająk ! Pająk – gigant ! – rozkłada szeroko ręce. Wielki jak głowa dziecka. Jeszcze takiego w życiu nie widziałem !

20161030_175755Rzucamy się do ich mieszkanka, ale pająka już nie ma.Asia twierdzi , że przemknął między nogami i siedzi pod jej łóżkiem. Zaopatrujemy się w latarki i próbujemy podnieść łóżko. Jest bardzo ciężkie, mimo zdjęcia grubego materaca podnosimy je tylko na kilka centymetrów. Rzucam uwagę, że może pająk trzyma je od dołu , ale Wojtkowi udaje się oświecić podłogę. Jest nawet całkiem czysto a pająka nie widać.

Szukamy dobrego wyjścia z tej sytuacji , ale wielkość mutanta rośnie z minuty na minutę i wygląda na to , że nawet spanie na jednym łóżku nie wyklucza radosnego trójkącika  nad ranem.

Zmęczeni wrażeniami idziemy spać , dopilnowawszy , żeby Asia i Tomek zamknęli drzwi na klucz.

20181110_074525bRanek jest piękny , po nocnych atrakcjach nie ma już śladu. Ładujemy bagaże do busa , Boun mimochodem wspomina , że bungalowy , które nam oferował w ramach zastępstwa są od kilku lat nieużytkowane z powodu plagi węży…

Trochę nam to poprawia humor a i wodospad w porannym świetle wygląda olśniewająco.

Rowerami ruszamy w drogę zaraz po śniadaniu , trasa jest płaska bo jesteśmy już na krawędzi dawno wygasłego  wulkanu noszącego teraz nazwę Bolaven Plateau.

DSC00092bMijamy sympatyczne wioski, dzieciaki krzyczą pozdrowienia i machają łapkami. Cukierki oczywiście jadą w busie , więc tylko odmachujemy im niemniej radośnie. Jest gorąco , ale na tej wysokości, około 1000 m npm temperatura nie jest uciążliwa.

Po kilkunastu kilometrach droga robi się bardziej nierówna i przesiadamy się wszyscy do busa. Po drodze machamy do naszych znajomych Holendrów , którzy pedałują w równym tempie , wpatrując się w kierownice. Pod górę, w upale , rowerami objuczonymi bagażami… szacunek.

Na lunch przystajemy  na plantacji kawy. Region Bolaven to znakomite miejsce do prowadzenia tej uprawy . Sinouk Coffee Resort to piękne miejsce , spacerujemy alejkami i podglądamy rośliny we wszystkich stadiach jej rozwoju – od sadzonek, poprzez coraz wyższe krzaczki , pięknie kwitnące i owocujące. Ziarna w różnych stadiach obróbki suszą się na słońcu.Kawa jest rośliną wymagającą , obok odpowiedniej temperatury, właściwej gleby i odpowiedniego ciśnienia powietrza w okresie rozwoju należy ją chronić przed nadmiernym nasłonecznieniem. Sadzi się w związku z tym między nimi wyższe rośliny o większych liściach , przeważnie poisencję, zwaną u nas gwiazdą betlejemską.

DSC00105bLunch to potrawy lokalne , z niewielką zawartością mięsa a często wręcz wegetariańskie . Zresztą , w wieczornych dyskusjach ustaliliśmy już , że wieprzowina w tych warunkach – niewłaściwie przechowywana,a już prawie na pewno nie badana ,nie jest dla zdrowia obojętna. Wołowina , choć zdrowsza jest twarda jak podeszwa a owoce morza z racji braku morza w tej okolicy należy sobie darować. Pozostają więc warzywa i słodkowodne ryby. No i ryż , podstawa. No i zimne BeerLao . Podstawowa podstawa. Ja osobiście staję się fanem zup – Tom Yam, Khmer Soup czy Nooddle Soup są nieoczekiwanie moimi hitami.

W czasie posiłku dojeżdżają Holendrzy w całkiem dobrej formie , zostają tu na noc , my ruszamy busem dalej. Po kilkunastu kilometrach zatrzymujemy się przy kolejnej plantacji kawy. Ta jest olbrzymia , ponad 1000 ha, założona przez inwestora z Tajlandii . Aby objąć choć w części jej ogrom zbudowano taras widokowy. Dłuższą chwilę napawamy sìę widokiem równych rzędów owocujących roślin.

20181110_135816bJest popołudnie, czas się zbierać bo słońce zachodzi codziennie o 18.

Wsiadamy na rowery , ten odcinek ma być lekki , łatwy i przyjemny , ale początek jest trudny. Jesteśmy w Paksong , całkiem dużym mieście , przecieramy się gęsiego wśród pojazdów, do tego zaczyna kropić deszcz i na drodze robi się ślisko. Phan udziela nam instrukcji, ostrzega przed ostrymi zakrętami i zjazdami. Ruszamy w dół  ruchliwą , szeroką wylotówką z miasta, coraz szybciej i szybciej. Deszcz co prawda tylko mży ,ale kurz na drodze zamienił się w błoto i trzeba zachować spory odstęp za poprzednikiem aby ciuchy nie zamieniły się w błotną zbroję.

Zaraz za mostem zjeżdżamy z drogi i nie utwardzonym traktem dojeżdżamy wodospadu Tad Young. 20181110_152324bOlbrzymi wodospad robi wrażenie , dojście do platformy widokowe wymaga co prawda pokonania kilkudziesięciu śliskich schodków,  ale widok jest tego warty.IMG_2895b

Ostatni punkt naszego dzisiejszego programu to wodospad Tad Fan. Dwa jęzory wody spadające z kilkuset metrów w dół to  niesamowity widok.

DSC00147bNie mamy czasu się nim rozkoszować bo robi się ciemniej a Boun chce nas jeszcze po drodze do naszego hotelu w Pakxe zawieźć na wzgórze , górujące nad miastem.  Zdążymy w ostatniej chwili przed zmrokiem i podziwiamy zachód słońca w cieniu Buddy.

DSC00154bNasz hotel w Pakxe w porównaniu do poprzedniej miejscówki nabrał sporo blasku. Dostajemy też dużo lepszy pokój , z oknem. Widok na miejski bałagan nie porywa, ale przynajmniej można zapalić.

Nie mamy szczególnie sprecyzowanych planów na wieczór , spędzamy go na biesiadzie na dachu przy smacznym jedzeniu i napojach z Polski.DSC00157b

Laos 2018 # 1 Przystanek Pakxe

20181108_171956Laos i Kambodża to cel naszej tegorocznej podróży. Jedziemy w dziesiątkę, pięcioro to starzy bywalcy tamtych okolic, reszta to świeżaki.  Mam nadzieję, że spodoba im się plan , który ułożyłem – trochę aktywności , trochę zwiedzania, kilka dni plażowania , no i shopping w wielkich miastach. Sporo pracy włożyłem w te przygotowania i wierzę , że wysiłek się opłaci. Ale i tak wiele zależy od uczestników .

Moja dewiza: nieważne dokąd – ważne z kim.

Do Warszawy jedziemy busem Kalusia, pozostałe cztery osoby jadą swoim samochodem.Mamy samolot dopiero o 13 ale wyjeżdżamy o 5 rano, nie wiadomo co zdarzy się po drodze.Wydaje się że będziemy szybko na lotnisku, ale pod Pruszkowem zatrzymują nas korki – wypadek, roboty drogowe, objazdy. Kaluś zarezerwował parking przy lotnisku, niestety koleś nas nie przyjmuje, popsuł się bus , którym odwożą klientów , obok jest następny  trzy razy droższy , korzystamy z trzeciego. Zbieramy się na lotnisku w komplecie i lot Finnairem do Helsinek rozpoczynamy o czasie.W Helsinkach na przesiadkę mamy tylko godzinę, jeszcze tylko 9 godzin do Bangkoku i Azja stoi przed nami otworem. Finnair jest w porządku, jego największą zaletą jest dużo miejsca na nogi. Żarcie takie sobie, niezły jest też program rozrywki pokładowej , choć tylko rzucam okiem.

Finnair_A350_Economy_cabinJest 8 rano, samolot do Ubon Ratchathani mamy dopiero wieczorem ,więc spokojnie , bezpłatnym autobusem ruszamy do drugiego portu lotniczego w Bangkoku – Don Mueng, skąd odlatują samoloty Air Asii. Niestety, nie można jeszcze się zaczekować, jest za wcześnie. Podobno jest tu przechowalnia bagażu, ale jej znalezienie zajmuje nam  dobre pół godziny, układ lotniska jest skomplikowany a oznaczenia bardzo słabe.W końcu zdajemy bagaże i po kawie wsiadamy do autobusu A17, który dowozi nas po godzinie w okolice Khao San.Jest piekielnie gorąco, smog i wysoka wilgotność dają nam w kość.  Szkoda,ze Finnair zmienił nam połączenie, pierwotnie na przesiadkę mieliśmy tylko trzy godziny a teraz czeka nas spacer w upale prawie cały dzień.Jest południe, turystów nie widać za wielu . DSC04101Dziewczyny zatrzymują się przy każdym stoisku ,więc decydujemy się rozdzielić , zostajemy z Kalusiem w jakiejś knajpce na piwie. Wentylator daje trochę ochłody, jest lepiej niż na ulicy. Khao San też się zmieniła, nie ma już prawie wcale stoisk z różnościami ,tarasującymi ruch. Ludzi na ulicach przybywa, reszta ekipy dołącza i wracamy tym samym autobusem na lotnisko. Odbieramy bagaże i czekujemy się w automacie , skanując kod biletu z komórki.Pierwszy kontakt z obsługującym nas transwestytą jest dla niektórych sporym zaskoczeniem.

20181107_192908aKrótki lot AirAsią umila nam posiłek, smaczne curry dostajemy jako jedyni w samolocie. Do hotelu ”Excella” w Ubon dostajemy się busem, udaje nam się wszystkim zmieścić do jednego,choć jest to okupione koniecznością trzymania bagażu na kolanach. Hotelik jest bardzo przyjemny , ale spędzimy tu tylko jedna noc więc nawet nie ma sensu rozpakowywać walizek. Będę musiał jedynie na przyszłość zwrócić uwagę na to , aby dwóm dziewczynom wybierać pokój z dwoma łóżkami. Także Kaluś i Justyna woleliby pokoje Twin. excellaPo sympatycznym śniadaniu w hotelu oddajemy się w ręce chłopaków z  Green Paradise. Podjeżdżają busem , wygadany Phan i milczący kierowcą. Do granicy jedziemy godzinkę. Po wpłacie 5 Usd  opłaty wyjazdowe przechodzimy tunelami do posterunku laotańskiego. Tu procedura jest bardziej skomplikowana , wypełniamy druki, dołączam fotkę i kierują nas do poczekalni. Za chwilę dochodzi holenderska para , która podróżuje po Azji rowerami.Z niedowierzaniem słuchamy ich opowieści , upał jest taki , że nie chce się ruszyć palcem a co dopiero pedałować. Ale wiemy też , że i nas czeka spory wysiłek w najbliższych dniach. Mamy tylko nadzieję, że w górach powietrze będzie bardziej rześkie. Odprawa na granicy kończy się fotką do kamerki, jeszcze tylko pobranie odcisków palców, wbicie pieczątki i można ruszać.

Kiedy lokujemy się w naszym busie okazuje się, że milczący kierowca to Boun , właściciel firmy. Chętnie słuchamy opowieści Laotańczyków , choć mamy trudności że zrozumieniem ich wersji angielskiego . Trzeba się jeszcze trochę osłuchać i powinno być lepiej. Hotel “Pakxe” w Pakxe w którym nas zakwaterowano nie jest obiektem najwyższej klasy, ale nie przyjeżdżamy tu dla pławienia się w luksusie. Pokoje są różne, nasz jest malutki i zamiast okna ma obrazek z rolnikiem , zbierającym ryż.w1b /zdj.Wojtek/

Grupa rzuca się do pobliskiego kantora , aby wymienić walutę na kipy . Mój sposób na przeliczenie kipów na pln to odrzucenie trzech zer, podzielenie reszty przez 2 i odjęcie 20% . Brzmi skomplikowanie ? 10 000 kipów to 4 pln...

laokipaNie ma za dużo czasu na wypoczynek ,  Boun zaprasza mnie swojego biura skąd wychodzę lżejszy o niezbyt okrągłą, choć pokaźną sumkę. Niezbyt lubię te chwile płacenia z góry , niepokój , czy nie zostaniemy na lodzie będzie mi długo towarzyszył. Oglądam rowery przygotowane naszą południową eskapadę , wyglądają nieźle .

Tymczasem reszta ekipy za radą szefa odwiedziła pobliski Wat , market i pospacerowała nad rzeką , obserwując zachód słońca i piaskarzy , wożących piach z dna rzeki wypełnionymi po brzegi burt łodziami.image00040b/zdj.Wojtek/

Naprzeciwko hotelu jest salon masażu, umawiamy 10 łóżek na wieczór i w międzyczasie idziemy na kolację na dach naszego hotelu. Rozpościera się piękna panorama na miasto , ale nie cieszymy się nią zbyt długo bo burza zagania nas pod daszek knajpy. Jedzenie jest wspaniałe , dużo lepsze od tego , które znamy z północnego Laosu.

image00045b/zdj.Wojtek/

Wywiązuje się dyskusja , wywołana przez jedną z koleżanek – co zrobić z papierem w toalecie. W Azji generalnie nie używa się papieru – rury kanalizacyjne są bardzo wąskie – w każdym przybytku za to ze ściany wypuszczany jest gumowy wąż, służący do podmywania się. Dziewczyny , szczególnie Europejki mają z tym problem i korzystają z własnego papieru . Użytego papieru nie należy spuszczać w toalecie a wrzucanie go do kosza też budzi wątpliwości. Aby przeciąć dywagacje proponuję papierki odnosić do recepcji. Pomimo pewnych wątpliwości ( ” A co , jeśli recepcjonista odmówi motywując, że taki wzorek to on już ma “) uznajemy , że to dobre rozwiązanie. Gdy więc spóźniona Asia wpada i pyta , co właściwie należy zrobić z papierem chóralna odpowiedź brzmi – odnieść do recepcji ! Mina Asi bezcenna…

20181108_150807a