Sri Lanka 2022 #22 Kolombo

Poprzedniego wieczora udało mi się zabukować busa, w południe ruszamy. Ekspresówką droga szybko mija , po dwóch godzinach jesteśmy na miejscu. Nasz hotel miał być w centrum , ale dookoła nie widać specjalnie ruchu.
Oczywiście trzypasmowa ulica przed hotelem jest cały czas wypełniona pojazdami, ale nie wygląda , aby było coś interesującego w zasięgu wzroku. Wygląda na to , że obsługa hotelu nie należy do najbardziej rozgarniętych.
Jesteśmy sami a check-in trwa wieki.Pokoje są nie za duże , łazienki przyzwoite.Czysto.Wjeżdżamy do restauracji coś zjeść. Przez szybę można by patrzeć na kąpiących się w basenie ludzi, ale akurat nikt z niego nie korzystał.Warto wykorzystać szansę popatrzenia na morze, bo budowany wieżowiec naprzeciwko na pewno zasłoni widok. Po obiedzie umawiamy się na spacer, nie za długi, bo się już ściemnia.

Dorota chce wymienić parę dolców i dokupić trochę upominków. Wygląda na to , że na recepcji stanowi to prawdziwe wyzwanie. Dwoje recepcjonistów pracuje w pocie czoła , przeliczając 10 dolarów na rupie. Ale i tak transakcję musiał parafować wezwany menadżer. Dobrze , że nie była konieczna interwencja kierownika, ale na wszelki wypadek czuwał w pobliżu.
Idziemy naszą ulicą spory kawałek , teoretycznie wzdłuż plaży ale przejść do niej nie sposób.Wszystko szczelnie zabudowane. Wreszcie trafiamy na jakiś zaułek , dochodzimy do nadmorskiego bulwaru. Oczywiście to żart, wzdłuż plaży ciągną się tory kolejowe, obok ulica. O plaży można pomarzyć. Dostaliśmy w ucho tym marszem brudnymi ulicami, wracamy do hotelu nie rozglądając się zbytnio na boki.

Ostatni dzień jest długi , mamy samolot o 3 w nocy. Szybka kalkulacja- 2 godziny do Negombo na lotnisko, 2 godziny przed odprawą – trzeba wyjechać z hotelu o 11 w nocy. Na szczęście mamy wykupioną dobę do rana. Idę do recepcji , aby zamówić busa na wieczór. Koleś krótko odpowiada , że oni nie mają transportu ani nie pośredniczą w jego zamówieniu. Ten hotel naprawdę ma dużo do poprawy w zakresie obsługi gości.
Koło hotelu stacjonuje co prawda grupka tuk-tuków , ale nimi nie dojedziemy na lotnisko, bo tam prowadzi ekspresówka , na którą tuk-tuki nie wjeżdżają.Może w takim razie kolej?

Wychodzimy przed hotel , chwilę czekamy na autobus, dowozi nas do Dworca Centralnego. Jest Biuro Obsługi Ruchu Turystycznego, pan zaprasza. Krótka rozmowa – pociągi i autobusy tak późno w nocy nie jeżdżą. Kłopot.Mamy co prawda namiary na kolesia,który nas przywiózł z Unawatuny, ale czy można na niego liczyć? Wracam i pytam urzędnika, czy ma jakieś namiary na wiarygodny transport.
Podzwonił, znalazł. Cena wysoka.Manodź, koleś z porannego tripu jest tańszy.Ale z kolei Biuro daje większe gwarancje wiarygodności- jakiś dokument, pokwitowanie, numer telefonu… decydujemy się na niego.
Mamy teraz cały dzień na bezstresowe zwiedzanie miasta. Nie jest ono rozplanowane z myślą o pieszych. Chodniki są wąskie i pozajmowane przez stragany. Smog dusi w gardle a żar płynie z nieba.
Dziewczyny wypatrują w przewodnikach pobliskie atrakcje , ale nie ma ich za dużo, do tego skutecznie się pochowały wśród wieżowców.

Kasia upatrzyła sobie na planie jakiś uroczy zakątek , jeziorko w cieniu drzew i do niego zmierzamy. Niestety, idziemy różnymi tempami, za chwilę całkiem się pogubimy w tłumie. I rzeczywiście. Dziewczyny pognały przodem, jakby gdzieś szykowała się wyprzedaż. My ze Zbyszkiem idziemy dostojnie , cykając fotki. Jakoś udaje się nawiązać kontakt , ale już wiadomo , że wspólne chodzenie to nie jest pomysł na dziś. Kasia i Zbyszek udają się na poszukiwanie jeziora,pozostali biorą tuk-tuka i jadą do Lotos Tower.

Kierowca skasował nas słono i zostawił pod wieżą. Niestety nieczynną. Ale płatną . 20 USD/osobę. Humory mamy zwarzone, nie odzywamy się do siebie, usiłujemy znaleźć drogę do hotelu.
Musimy gdzieś usiąść, napić się kawy i czegoś zimnego bo siły nas już opuściły jakiś czas temu. Na szczęście w momencie ostatecznej desperacji Ania wypatrzyła nazwę „Cafe” i idzie sprawdzić.
W dużym supermarkecie jest wszystko , czego potrzebujemy – picie, jedzenie , klimatyzacja a nawet toaleta. Spędzamy tu dobrą chwilę, mamy dosyć Kolombo i tego całego spaceru. Z obawą podchodzę do tuk-tuka stojącego przed marketem. Nikt nie lubi być skubany, nawet na takie nieznaczące kwoty. Podajemy nazwę hotelu, kierowca wyszukuje na mapie na smartfonie i podaje kwotę .
Nie wiedziałem , że także tuk-tuki rozliczają się w systemie Ubera. Jeszcze się upewniam , czy kwota oznacza odpłatność od osoby czy od wszystkich. Niby od wszystkich , ale i tak nie jestem do końca pewny.

Ale dojeżdżamy szczęśliwie , jeszcze tylko herbaciane zakupy w salonie po drugiej stronie ulicy i koniec wycieczki. Na podwózkę jesteśmy umówieni na 23.30 , ale już po 23 jesteśmy w lobby w komplecie.
Nie ma co , lekki stresik jest. Na ulicy ruch praktycznie ustał, gdyby nie dojechał to koniec z nami. Ale jest , bardzo punktualnie. Już w samochodzie podaje mi telefon. Pan z biura dzwoni i upewnia się , że wszystko jest ok. Nie chcę zapeszać , ale nie mam zastrzeżeń.Po drodze dwa razy zatrzymuje nas patrol policji , funkcjonariusz o surowym spojrzeniu sprawdza dokumenty, oddaje bez słowa. Na lotnisku wymieniamy resztki rupii na twardą walutę , samolot odlatuje do Kataru punktualnie i o czasie przylatuje.

Tym razem odlatujemy z nieznanego nam terminala, po drodze mijamy prawdziwy ogród botaniczny pod dachem. Pięknie. Do Warszawy dolatujemy w całkiem dobrej formie, niełatwo jest znaleźć samochód na parkingu, wszystkie są przysypane śniegiem.
Nasza Biała Strzała dowozi nas szczęśliwie do domu i to koniec opowieści.

Sri Lanka 2022 #21 Koggala

Nasz przygoda w Sri Lance powoli dobiega końca. Na dzisiejsze popołudnie planujemy odwiedziny u rybaków. Ich stanowiska na wbitych w morze palach to powszechnie znany obrazek.
Wesoły autobus wiezie nas nad jezioro Koggala , gdzie powinniśmy ich znaleźć . Stanowiska są , wbite w morski basen pale są puste. Po chwili z chatki wyłania się kilku osobników, którzy zachęcają do zajęcia miejsc. Dorota oczywiście rusza pierwsza, ja się wzbraniam , wskazując na parametry osobnicze, ale goście nie daje za wygraną. Są pewni , że patyki wytrzymają moją wagę. Pokazują ,jak się wdrapać, podają kijek udający wędkę. Nie czuję się zbyt pewnie, ale nie jest źle. Trzymam się. Jeszcze tyko czekamy na Anię; Kasia i Zbyszek odmawiają. Cykają nam foty.

Sesja się kończy , pojawia się delikatna kwestia płatności. Oczywiście należało stawkę uzgodnić przed skorzystaniem z oferty , no ale tego nie zrobiliśmy i są kwasy.Ekipa chce jeszcze się przejść na strugą stroną szosy, do jeziora, ja chcę wracać do hotelu więc rozdzielamy się. Po drodze mój tuk-tukowiec zatrzymuje się w sklepie z alkoholem. Przybytki oferujące alkohol są w Sri Lance rzadkie i ukryte w nieoczekiwanych miejscach.Tym razem idziemy na pięterko obskurnym korytarzem. Sklepiki to okratowane pomieszczenia, gdzie towar podaje sprzedawca a płaci się nie wiadomo ile, bo cen na widoku też nie ma.
Ale nie ma lipy – za 0,7 l araku płacę wszędzie tyle samo, 3100 rupii. Zawsze problemem było przedarcie się przez tłumek lokalnych wielbicieli mocniejszych trunków , ale nie tym razem.
Szef salonu wpuścił mnie do środka , wybór alkoholi jest duży, nie chcę jednak eksperymentować na koniec, udaje mi się w półmroku wypatrzeć karton z ulubionym napojem.Ma tylko 33 % , więc jest powszechnie akceptowany w grupie. Do hotelu dojeżdżamy razem , okazuje się , że na odwiedzenie parku wokół jeziora jest już zbyt późno i wrócili autobusem.

Jeszcze tylko pożegnalna kolacja w przyjemnym lokalu o nazwie Daffodil, co brzmi jak nazwa leku na hemoroidy a oznacza po prostu – Żonkil. Jutro ruszamy do Kolombo.

Sri Lanka 2022 #20 Unawatuna

Kolejny dzień na plaży. Kasia od rana nurkuje, Zbyszek nie lubi się smażyć , spaceruje wzdłuż morza.W swoim otoczeniu mam kilka osób , które lubią chodzić. Mam wrażenie , że dzięki chodzeniu , czasem całkiem szybkim , czują się lepiej. Ich życie jest pełniejsze, widzą więcej niż inni , nie marnują czasu na głupie siedzenie czy polegiwanie. Wartość poznawczą mierzą ilością przebytych kilometrów. Czasem ta zależność się sprawdza, ale częściej – nie.Z drugiej strony leżenie bykiem na plaży czy przy basenie też jest bez sensu . Najlepiej jest wyważyć jedno i drugie i żyć tak komuś w duszy gra.
Więc nie idę ze Zbyszkiem , nie leżę plackiem jak Dorota tylko idę potaplać się w oceanie.Wczoraj ustaliliśmy , że po południu podjedziemy do pobliskiego Galle. Zdaję sobie sprawę, że nasze uzgodnienia oparte są bardzo kruchych podstawach ,ale skoro to była moja inicjatywa to nie mogę jej bojkotować. Jemy lunch u pani gospodyni i wracamy do hotelu.
Nie jest już tak gorąco, chwila relaksu po klimą w pokoju i możemy ruszać. Kasia niezbyt jest zachwycona nurkami , Sri Lanka nie słynie ze spektakularnych raf , musi jej wystarczyć sam dreszczyk emocji przy zanurzaniu się.
Przystanek autobusowy jest niedaleko hotelu, dobrze , że po naszej stronie ruchliwej szosy. Ciągle mamy problemy z ruchem lewostronnym. Sporo ludzi oczekuje na transport, ale wszyscy się pakują do pojazdu.
Pan sprzedający bilety bardzo sprawnie wyłuskuje nowo przybyłych i kasuje jakieś małe kwoty. Muzyka głośno gra, kierowca daje gazu, gapimy się na kolorowe obrazki, którymi obwieszony jest pojazd.
Mieszają się elementy różnych religii, tematy filmowe z Bollywood czy Gwiezdnych Wojen, kolorowe landszafciki czy po prostu ogłoszenie czy cenniki. Egzotycznie.

Do Galle nie jest daleko , kilkanaście minut jazdy i jesteśmy na dworcu autobusowym pod Fortem.Autobusy są wszędzie , to największy dworzec w kraju, ciężko zlokalizować miejsce i pojazd , którym będziemy wracać, tym bardziej, że większość nie ma tabliczek . Ale na razie się tym nie bardzo martwimy.
Fort wygląda imponująco, przechodzimy obok placyku , na którym toczy się mecz krykieta.

To najpopularniejszy sport w tych rejonach – w Sri Lance, Indiach, Pakistanie. Telewizja non – stop nadaje transmisje czy powtórki z meczów, nawet takie mecze jak ten, na prowizorycznym boisku, mają swoich gorąco reagujących widzów.
Galle to średniej wielkości miasto, czwarte pod względem wielkości w Sri Lance, mające ok. 100 tys.mieszkańców.Składa się z dwóch części – starszej , czyli Fortu i nowszej , w głębi lądu.
Nas interesuje fort, zajmujący powierzchnię ok.30 ha. Przy pięciu głównych ulicach mieści się ok. 400 domów.Są otoczone murem a mieszczą sklepiki z pamiątkami , jubilerów, a przede wszystkim lokale i hotele.

Idziemy główną uliczką w kierunku latarni morskiej.

W Bastionie Holenderskiej Flagi spotykamy Darshana z rodziną. Miłe i niespodziewane spotkanie. Spacerujemy uliczkami fortu, podziwiamy bastiony z armatami i odrestaurowaną latarnię morską .

Przy wyjściu , już o zmroku zauważamy ładnie oświetloną Wieżę Zegarową.

W tych ciemnościach zlokalizowanie autobusu u Unawatuny nie miało szans powodzenia,dogadujemy się z tuk-tukowcami.Jazda odkrytym pojazdem w tym wieczornym smogu nie należy do najprzyjemniejszych i najzdrowszych, ale to tylko kilka chwil i jesteśmy pod hotelem.
Idziemy coś zjeść, Kasia wypatrzyła knajpkę , gdzie podają roti . Roti to dość grube , smażone placki z różnymi nadzieniami. Zawijane są podobnie jak nasze naleśniki, ale są dużo grubsze i przez to trudniejsze w obsłudze. Lokalik wygląda na , hmm, niewykończony , ale cieszy się powodzeniem. Nie ma co wybrzydzać, za parę złotych nie kładziemy się głodni spać.

Sri Lanka 2022 #19 Unawatuna

Pojechali, cisza , spokój , śpię do 9, potem pół godziny pływania w basenie, śniadanie z mnóstwem wspaniałej herbaty. Przyjeżdżają , pełni podniecenia – słonie , lamparty, bawoły … cieszę się ich szczęściem, choć nie okazuję tego w widoczny sposób.
Po śniadaniu pakujemy się i Darshan odwozi nas do Unawatuny, gdzie czeka nas kilka dni lenistwa przed powrotem do domu.
Jedziemy drogą ekspresową, jest prawie pusta, bo płatna. Mamy samochód zatankowany, to ważna rzecz , bo przy ekspresówce nie ma stacji benzynowych. W ogóle w Sri Lance są kłopoty z paliwem.
Kierowcy otrzymują indywidualne kody QR i na ich podstawie mogą zatankować raz na miesiąc parę litrów paliwa. Obsługa turystów zagranicznych dostaje większy przydział, zdaje się , że 200 litrów.
Przydział przydziałem , ale często paliwa po prostu nie ma , a jak dojedzie tworzą się gigantyczne kolejki. Starzy ludzie pamiętają takie z Polski lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku.
Zwracają uwagę znaki drogowe.

Nazwy są opisane w trzech językach – syngaleskim, tamilskim i angielskim. Syngalezów jest ok.80 % populacji, Tamilów ok.10% .W wyznaniach mieszanka jest dużo większa.
Na przykład u Darshana on jest buddystą a jego żona – chrześcijanką. Na szczęście w odróżnieniu od Indii nikt nie ma z tym problemu.Póki co…
Po dwóch godzinach dojeżdżamy do hotelu.Jest schowany w głębi miejscowości, trudno trafić . Robi miłe wrażenie. Żegnamy się z Darshanem , to koniec naszej wspólnej przygody.
Kwaterujemy się w domkach , Ania musi jeszcze chwilę poczekać , kończą sprzątać.

Cabany mamy koło siebie, to wygodne , kiedy musimy się porozumieć w sprawie wspólnych działań.
Jemy kolację w hotelu, bardzo smaczna ale i tak będziemy zaglądać do knajpek na mieście.
Rano trochę dziwnie się czujemy bez deszczu.

Po śniadaniu koło basenu idziemy na plażę. Rodacy spotkani w hotelu udzielają krótkich porad , na głównej ulicy skręcamy w prawo. Wzdłuż ulicy ciągną się małe biznesy – sklepy z pamiątkami, knajpki, spożywczaki. Sporo zamkniętych, nie wiadomo , czy pora zbyt wczesna czy nie podniosły się po pandemii.
W którymś momencie w otwartych na przestrzał drzwiach dużej restauracji widzimy morze. Zanurzam stopy w ciepłej wodzie Oceanu Indyjskiego. Kolejny akwen zaliczony.

Obok restauracji widać oznaczenia centrum nurkowego. Kasia i Dorota przyjechały tu z myślą o nurkowaniu. Dorota ma jeszcze trochę kataru, ale Kasia chyba się skusi. Idzie negocjować z divemasterem , umawiają się na następny dzień. W sumie podoba nam się to miejsce, są leżaki i bar. Dzisiaj tu zostaniemy , a jutro…kto wie? Piasek na plaży to szczątki koralowca, trochę kłuje w stopy, no i jest bardzo gorący więc nie ma co się ociągać z marszem do morza. Ocean jest cieplutki , ale za daleko nie można podejść ,bo po kilku metrach tracę grunt. Silne fale powodują , że cały czas trzeba walczyć o życie.Niezbyt to komfortowe , ale mimo to co jakiś czas trzeba się zanurzyć w wodzie, bo pod palącym słońcu nawet moja Żona za długo nie wytrzymuje. Zawsze jeszcze można schować się w cieniu w barze i pod bambusowym daszkiem wypić schłodzonego Liona.
Szefowa dogląda interesu, za leżaki się nie płaci , ale wypada coś zamówić. Może sok z mango, może piwko, sandwicza ? I tak dzień schodzi na nieróbstwie. Po obiedzie (zupa lassi, smażone krewetki) zbieramy się do hotelu. Teraz większość sklepików jest już otwarta, później się otwierają ,ale czynne są długo w nocy.

Sri Lanka 2022 #18 Rawana

Po drodze do naszego kolejnego hotelu , zaraz za Ella, robimy przystanek aby obejrzeć wodospad Rawana. Bardzo ładny, spływająca kaskadami woda wygląda bardzo malowniczo.Jest częstym celem tak turystów jak i wycieczek lokalsów. Dłuższą chwilę kontemplujemy, korzystając z okazji, że jesteśmy praktycznie sami. Niedługo jednak punkt widokowy się zapełnia, nadjeżdżają wycieczki szkolne.

Trzeba jechać dalej, na południe. W Tissamaharama czeka na nas hotel, ostatni na trasie z Darshanem. Mieści się w ładnym ogrodzie, jest basen, obsługę stanowią starsi panowie ( dotychczas przeważnie obsługiwała nas młodzież). Jedynym , ale poważnym minusem jest robactwo . Pomijam karaluchy wielkości dziecięcej dłoni , bo było ich tylko kilka, ale roje much i komarów nie dają żyć. Pewnie związane to było z bliskością terenów zielonych . Hotel stoi na skraju Parku Narodowego Yala, otoczony jest dużymi zbiornikami wodnymi. Poprzednio obecność owadów nie była tak odczuwalna, bo jeździliśmy po górach. Teraz , na nizinach dają się we znaki. Popołudniem zbieramy się na popołudniową obserwację zwierząt w Yala. Już w czasie drogi ciemne chmury ostrzegają przed deszczem. Kiedy dojeżdżamy do wejścia podejmujemy jednak decyzję , że odkładamy zwiedzanie Parku do jutra. Zbyt dobrze pamiętamy jazdę po Parku Wilpattu w czasie deszczu.
Ulewa i tak nas złapała w czasie powrotnej drogi , ale chociaż oszczędziliśmy na biletach wstępu.
Do porannych odwiedzin w Parku należy wstać wcześnie rano. Informuję wszystkich , że nie chcę jechać. Nie tylko dlatego , że nie chce mi się wstawać, ale dochodzę do wniosku że oglądanie zwierząt jednak mnie nie pasjonuje .

Sri Lanka 2022 #17 Ella

Widok z okna rzeczywiście jest imponujący.Po wczorajszej szarudze nie ma śladu, słońce przedziera się przez chmury. Po śniadaniu ruszamy eksplorować okolice. Darshan zostawia nas na parkingu , naszym celem jest Little Adam’s Peak. Po prawie dwóch tygodniach wspinaczek ta nie robi już na nas specjalnego wrażenia.

Droga pod górę jest miła, wiedzie wśród herbacianych plantacji, tylko nieco wyżej trzeba się trochę wysilić , schody są całkiem strome. Bardzo ładny jest widok ze szczytu, jest też wodospad , który widzimy z hotelu.

W drodze powrotnej dziewczyny decydują się na zjazd na linie, zip-line ma długość ok. 500 metrów , zjeżdża się kilkanaście sekund, wielokrotnie dłużej trwa przygotowanie , a jeszcze dłużej oczekiwanie na transport ze dolnej stacji.

Ania życzy sobie zdjęcie wśród krzaczków herbaty, po chwili wyskakuje z krzykiem – pijawki chcą się zaprzyjaźnić bliżej. Przy wejściu na górę znajdujemy sympatyczny lokalik połączony ze szkółką roślin. Czekając na Darshana pijemy herbatę , Kasia inwestuje w kaktusy , nie kosztują dużo , ale w jakim stanie dojadą do domu?

Postanawiamy jednak nie poprzestać na napojach, zamawiamy coś do jedzenia. W planie mamy teraz odwiedziny słynnego Mostu o 9 łukach. Można do niego dojść na piechotę , spacerkiem ok.45 minut , lub podjechać tuk-tukami. Nalegam na skorzystanie z drugiej opcji, Darshan załatwia dwa pojazdy. Objeżdżamy miasteczko , miejscami szosa zamienia się w szutrową alejkę , do samego mostu nie można dojechać z powodu błota. Czekamy ze Zbyszkiem dobrą chwilę na tuk-tuka z naszymi paniami, ale wreszcie dajemy za wygraną.
Przyjeżdżają kilkanaście minut po nas, roztrzęsione . Ich pojazd jest w kiepskim stanie technicznym , kierowca niezbyt rozgarnięty , droga miejscami jest niebezpieczna więc zaczynały robić rachunek sumienia.
Cykamy foty na moście , niestety , żaden pociąg nie ubarwia scenerii, nikt też celowo czy przypadkiem nie skacze z mostu. Nuda.

Powrotna droga przebiega spokojnie, po kilkunastu minutach jesteśmy w miasteczku.
Czas na mały shopping, kupujemy jakieś drobiazgi , pamiątki , napoje i przekąski.

Sri Lanka 2022 #16 Horton Plains

Budzi mnie pukanie do drzwi. Sprawdzam czas – 5.00… Otwieram drzwi, Ania z walizką stoi i wpatruje się w ścianę obok, jakby chciała mnie przekonać , że drzwi same zapukały do siebie.
Nie patrząc mi w oczy rzuca , że wszyscy już czekają w samochodzie.Patrzę przez okno. Faktycznie – czekają. Bez słowa trzaskam drzwiami i zaczynamy się pakować . Dużo z tym roboty nie ma , jedynie przybory toaletowe.
Żal mi Doroty, wygląda jak kupka nieszczęścia.Bąkam, że może niech zostanie w hotelu, ale nic nie odpowiada . Zresztą też nie mam chęci na dyskusje.Schodzimy na dół , łamistrajki już w samochodzie.
Coś usiłują tłumaczyć , ale nie podejmuję tematu. Do Parku Narodowego Równiny Hortona jedziemy w ciemności około godziny. Na szczęście nie pada , ale jest dość zimno.

Ja jadę w t-shircie, bo mnie grzeje nerw , ale widzę , że wszyscy ubrani w polary , kurtki a Ania ma nawet wełnianą czapkę.Nie bardzo wiem , dlaczego musimy jechać tak wcześnie , może chcemy obejrzeć wschód słońca ?
Ale nie , słońce wschodzi a my jedziemy. Okazuje się , że około godziny 14 nad równiną zawsze gęstnieje mgła i widoczność jest bliska zeru. A że przejście 8 kilometrowej pętli zajmuje ok.2-3 godzin , czasem więcej to trzeba ruszyć odpowiednio wcześniej.

Na parkingu przed biurem Parku zjadamy suchy prowiant z hotelu, kupujemy bilety i po dokładnej kontroli naszych plecaków możemy ruszać.

Dzień robi się przyjemny , wygląda na to , że nie będzie na razie padać. Ekipa stopniowo się rozbiera , tym bardziej , że trasa robi się coraz bardziej urozmaicona. Równina to piękny , teren , nie ma widocznych zwierząt ale spodziewam się , że za chwilę w dolinie pojawią się dinozaury.

Ścieżka zwęża się , wygląda jak koryto potoku, w czasie deszczu może tu być niebezpiecznie.Trudność sprawia mi skakanie po kamieniach. Pomoc Zbyszka jest bezcenna.

Dorocie spacer służy, wygląda lepiej , powietrze jest przepiękne, rześkie i czyste , na pewno oddychanie przy katarze jest łatwiejsze. Jest bardzo czysto , przepisy o zachowaniu czystości na szlaku są bardzo surowe i co ważniejsze – przestrzegane. Trochę w górę , trochę w dół, rzadko po płaskim w końcu dochodzimy do Końca Świata.To gigantyczne urwisko, zapewniające wspaniałe widoki.

Odpoczywamy dłuższą chwilę, tłukąc fotki.To mniej więcej połowa drogi. Ta świadomość dodaje sił , zwłaszcza , że idziemy teraz w większości połoninami, szutrowymi dróżkami .

Ale wchodzenia nie zabraknie,ostre podejście do wodospadu Bakera wypruwa nam płuca.

Powoli mamy już dość , biuro Parku już widać ale jeszcze 2 czy 3 kilometry, niezbyt wymagające, ale odległe.

Słońce grzeje coraz bardziej,jakoś słynnych mgieł też nie widać.Musimy przyśpieszyć kroku bo o 13 mamy pociąg do Elli. Na stacji Nanu-oya jesteśmy o czasie a pociąg ma spóźnienie , odjeżdżamy o 14.30.

Pociąg ma w nazwie Express,ale to chyba tylko chwyt marketingowy , na wyświetlanej w wagonie tablicy prędkość rzadko przekracza 34 km/godzinę.Wśród pasażerów są i lokalesi i biali , przy czym ci ostatni zajęci są głównie robieniem fotek w otwartych drzwiach wagonu.

To w większości młodzi ludzie, są strasznie pobudzeni , bez przerwy się przemieszczają, w powietrzu krzyżują się głośne rozmowy po hiszpańsku, rosyjsku, angielsku. Fajne są widoki za oknem , trasa pociągu wiedzie ponad doliną więc perspektywa jest daleka.

Dorota odsypia przeziębienie , nie przeszkadza jej harmider i wielodzietna rodzina lokalsów na siedzeniach obok. Odcinek z Nuwara Eliya do Elli jest najbardziej spektakularny na trasie , szkoda tylko , że nie przejeżdżamy po słynnym, 9-cio łukowym moście . Jest szansa , że zobaczymy go z wysokości torów z bliska, już w Ella.Po trzech godzinach jazdy dojeżdżamy do Elli.O ile podczas podróży pogoda umożliwiała obserwację to w Elli znowu się rozpadało. Darshan właśnie wjeżdża
na stację, zdążył zaliczyć godzinną drzemkę i czuje się dużo lepiej.Dorota jest nieco nieprzytomna po trzygodzinnym kolebaniu się w podróży, ale też wygląda lepiej.Jedziemy do hotelu na wzgórzu, znanego z pięknego widoku. Będziemy go oceniać już rano , bo teraz już jest ciemno.Zostawiamy rzeczy i jedziemy do miasteczka na kolację.Darshan zarezerwował nam stolik , Chill Cafe to bardzo popularna i zawsze oblężona miejscówka. Tym razem nie było zbyt wielu gości , pora jest dość wczesna. Po pandemii zresztą ilość turystów drastycznie spadła . Podobno kiedyś Ella to było tak popularne miejsce , że wielu backpakerów prosto z lotniska przyjeżdżało tutaj i tu spędzało wakacje.Zamawiamy wizytówką Sri Lanki, tradycyjne danie – lumprice. To pikantny ryż z warzywami pieczony w liściu bananowca. Lion , a nawet dwa łagodzą ostrość potrawy. Wracamy do hotelu, ciepła kąpiel i czyste łóżko to miłe podsumowanie bardzo aktywnego dnia.

Sri Lanka 2022 #15 Nuwara Eliya

Rano na śniadaniu nie ma po nich śladu.Trzeba jednak przyznać , że śpimy nieco dłużej , dzisiejszy program nie jest bardzo rozbudowany. Do zbiórki mamy 2 godziny , można się trochę rozejrzeć po okolicy.
Teraz już wiadomo , co oznacza nazwa hotelu – Ramboda Falls Hotel- z okna mamy widok na dwa piękne wodospady. Można podejść bliżej i nawet zejść do podstawy jednego z nich ,ale potem trzeba by się wdrapać na górę , co nie jest atrakcyjną perspektywą. Zresztą powszechnie wiadomo , że wodospad najładniej wychodzi na zdjęciach z oddali. Niebo jest pochmurne , fotki nie wychodzą zbyt atrakcyjnie. Kiedy wracam do pokoju wychodzi słońce, okolica nabiera barw, nie mogę stracić tej chwili. Biegnę z powrotem na taras i klikam zdjęcia raz za razem. Chmury i deszcz już nas męczą. Może nad morzem będzie można złapać trochę promieni.

W drodze do producenta herbaty słońce nas nie opuszcza. Damro Tea jest największym producentem herbaty na wyspie.

Ma swoje plantacje i zakłady produkcyjne.Nie sprzedaje produktu pod swoją marką tylko hurtowo, na giełdzie spożywczej. Kupują Lipton, Tetley i inni znani z półek sklepowych na całym świecie. Przechodzimy do fabryczki, miła przewodniczka objaśnia proces produkcyjny – czyszczenie , suszenie , fermentacja.

Najłagodniejsza to Orange Pekoe, najlepsze jakościowo mają oznaczenia BOP i BOPF, herbata zielona jest to taka sama herbata , ale niefermentowana.

Na każdym etapie produkcji następuje selekcja i oczyszczanie surowca. Drobne pyły czy grubsze gałązki są odsortowywane i sprzedawane jako dodatki do ziemi ogrodniczej. Kończymy ciekawą wycieczkę testowaniem herbat i zakupami w przyzakładowym salonie. Powodzenie cieszą się zwłaszcza herbatki smakowe np. mango . Miło też widzieć , że firma szczyci się złotym medalem na Targach WorldFood w Warszawie w 2019 roku.

Mieliśmy w planach spacer po plantacji , ale kapitulujemy przed ulewą. Wsiadamy do busa i za godzinę jesteśmy w hotelu w Nuwara Eliya.

Szybko się rozpakowujemy i jedziemy do miasteczka.
Parkujemy w centrum , w posiadłości gubernatora. Oczywiście , brytyjski gubernator już tu nie urzęduje,teraz jest tu Grand Hotel i restauracja. Darshan wprowadza nas do środka, dystyngowany , starszy pan w liberii oprowadza nas po pomieszczeniach.

Czuję się jak żywcem przeniesiony do epoki wiktoriańskiej , a za chwilę z pokoju do gry w bilard wyłoni się pan Fileas Fogg i ruszy w 80 dni dookoła świata.

Wiszą portrety znamienitych gości – milionerów, władców, ludzi sztuki. Jeśli masz 1000 zł. to i ty możesz tu zamieszkać i – kto wie – może i Twój portret zawiśnie wśród innych ważnych ludzi.

Jeszcze rzut oka na pięknie utrzymany park i ruszamy na spacer po miasteczku. Jest niewielkie, ale prawdę mówiąc nie mieliśmy dotąd bliższego kontaktu z życiem na Sri Lance i cieszymy się z tej okazji.
Jest jeszcze wcześnie , gdy wracamy do hotelu. Po drodze i Dorota i Darshan kichają , załatwili się w tej rzece.Dorota kładzie się do łóżka, na szczęście pokoje są bardzo przyzwoite, można zrobić herbatę czy włączyć ogrzewanie. Na dworze nie jest zbyt przyjemnie – ciemno, chłodno i wilgotno. A jutro mamy pobudkę o 5 rano. Chorzy szybko zjedli kolacje i poszli zdrowieć do pokojów, my siedzimy jeszcze i przyśpieszamy trawienie arakiem. W trakcie dyskusji ustalamy , że rezygnujemy z jutrzejszej, porannej eskapady. Jesteśmy zmęczeni i niewyspani a to przecież miały być wakacje. Do tego perspektywa
podróżowania po rezerwacie w strugach ulewnego deszczu… Do Darshana nie możemy się dodzwonić, pewnie śpi, piszemy sms, że o wstawaniu wcześnie rano niech zapomni. Cieszę się , że mówimy jednym głosem, jeden za wszystkich i tak dalej.
Dorota oczywiście już śpi , kiedy wracam do pokoju.

Sri Lanka 2022 #14 Ambuluwawa

W połowie drogi z Kandy do Rambody , w pobliżu miejscowości Gampola , znajduje się ciekawy budynek. To Wieża Ambuluwawa.Jest to wieloreligijne centrum, do którego przyjeżdżają wyznawcy wszystkich wyznań praktykowanych na Sri Lance, aby praktykować swoją religię. Składa się ze świątyni buddyjskiej, świątyni hinduskiej, kościoła i meczetu.Ma wysokość 48 metrów, stoi na szczycie wysokiego wzgórza co daje odwiedzającym szeroką perspektywę .Z parkingu dla samochodów można dostać się wieży na piechotę lub tuk-tukiem. Droga jest dość długa, 3 km , ale za to stroma.
Bierzemy tuk-tuki.

Wbrew pierwszemu wrażeniu mieścimy się ze Zbyszkiem całkiem swobodnie. Aby jednak coś zobaczyć po drodze musimy się mocno schylać, Lankijczycy są raczej niewysocy. Kierowca odpala maszynę , jedziemy na pełnej…, chyba nie uda mu się przerzucić na wyższy bieg. Mniej więcej w połowie drogi zaczyna halsować po szosie , usiłując kompensować stromiznę.
Niestety, silnik odmawia posłuszeństwa. Jeden z nas musi wysiąść, pada na mnie , siedzę przy drzwiach. Droga na piechotę wydaje się niewykonalna,choć prawdą jest , że mijaliśmy całe rodziny Lankijczyków idących swobodnie w górę .

Niemrawo przesuwam się po szosie, na szczęście kierowca wrócił. Wieża robi wrażenie , jest całkiem wysoka. Na szczęście w środku są porządne schody, no i nie trzeba zdejmować butów. W miarę wysokości wieża zwęża się coraz bardziej, otwory okienne, którymi przedostajemy się na zewnętrzne schody są coraz węższe. Do głowy przychodzą rozmaite myśli – co będzie jak się zaklinuję w okienku? Metalowa platforma na zewnątrz też nie budzi zaufania, schodki trzeszczą… Najszczuplejsi nie dają za wygraną, podobno trochę wyżej jest naprawdę hardkorowo, przez okienka przechodzi swobodnie tylko głowa, nad resztą europejskiego ciała trzeba mocno popracować. Do tego wiatr świszcze a metalowe schodki niepokojąco pracują.
U podnóża wieży zaklinacz węży występuje z kobrami.Podobno są aksamitne w dotyku… Nie lubię węży.

Tuk-tuk z powrotem pędzi jak szalony, chyba obciążenie mu służy. Po małym posiłku ruszamy dalej.
Za 1-2 godziny powinniśmy być w Kithulgala.Tam Team 39 organizuje spływ pontonowy, tzw. whitewater rafting. Starannie się przygotowujemy – kaski, kapoki, japonki.Podjeżdżamy kawałek w górę rzeki i schodzimy do brzegu. Tu sternik objaśnia komendy, bierzemy wiosła w dłoń i mościmy się w pontonie.Spokojnie ruszamy , za chwilę nabieramy prędkości i pokonujemy pierwszą kaskadę.
Zrobiło się mokro, nabraliśmy trochę wody. Pojawiają się duże kamienie, jakoś je omijamy, ale Ania nie była zbyt skupiona na odprawie ( smsowała ?) i kiedy trzeba pracować pełną parą to siedzi w bezruchu, albo , co gorsza, wiosłuje do tyłu.Ale udaje się jakoś płynąć, kolejny próg prawie wysadza nas z łódki, zanurzamy się całkowicie, woda przelewa się przez burty. Zabieramy się gorączkowo do wybierania , ale system samoosuszania działa bez pudła – za chwilę wody w pontonie już nie ma. Jeszcze kilka mniejszych kaskad i rzeka uspokaja się. Sternik proponuje kąpiel , rzeka sama poprowadzi do brzegu.
Oczywiście Dorota i Kaśka są pierwsze do takich przygód, po chwili wahania wskakuje Darshan. Do brzegu nie jest daleko , ale nasi podróżnicy wodni zdążyli już zmarznąć.
Przebieramy się szybko w obejściu Teamu i jedziemy dalej. Do hotelu zajeżdżamy o zmroku.Szok – w restauracji tłum ludzi. Rosyjska wycieczka.

Sri Lanka 2022 #13 Peradeniya

Kandy to miejscowość na południowym wierzchołku Trójkąta Kulturowego ( Anuradaphura-Polonnaruwa-Kandy). W tym rejonie znajduje się najwięcej zabytków wpisanych na Listę UNESCO.
My jednak nie zaczynamy dnia od zabytków a od Królewskiego Ogrodu Botanicznego w miejscowości Peradeniya.

To przepiękny , duży ogród , bardzo zadbany. Śmiejemy się , że praca sprzątacza liści to zatrudnienie na wieki. Co chwila liście spadają, nowe przyrastają. Sporo ludzi opiekuje się zielenią , trawniki są równiutko wystrzyżone a stanowiska opisane.

Co chwila zadzieramy głowy , aby zobaczyć wysoko w górze szczyty palm czy bambusów. Trzeba uważać bo dookoła biegają małpy.Krążymy po parku ze dwie godziny, wychodząc robimy drobne zakupy w parkowym sklepiku.

Ząb Buddy to cenna relikwia ,jest przechowywana w siedmiu szkatułach. Wstyd się przyznać, ale obiektów w kompleksie jest tak dużo i wszystkie są bogato ozdobione , że w końcu tracę orientację , gdzie ów ząb powinien być.

O wartości tej relikwi świadczą restrykcyjne przepisy, zakazujące wnoszenia właściwie wszystkiego na teren świątyni, przechodzi się przez lotniskową bramkę , zdarzają się kontrole osobiste.
Odniesienia do buddyzmu mieszają się tu z elementami hinduistycznymi i muzułmańskimi. Ciekawostkę stanowi wypchany słoń o imieniu Radża, który transportował relikwię w czasie ceremonii Perahera.

Spacer po kompleksie staje coraz mniej przyjemny – leje deszcz, przechodzenie z budynku do budynku wiąże się taplaniem w wodzie. Moje skarpety dokonują żywota w koszu na śmieci.
Koniec z pielgrzymkami po świątyniach i innych tego typu przybytkach.
Na wieczór Darshan proponuje trochę kultury. Jedziemy do miasta na występ The Kandy Lake Club Dance . Zespół zawiązał się w 1982 roku z myślą o przedstawieniu tańca kulturalnego łączącego wszystkie rodzaje tańców Sri Lanki na jednym show. To pierwszy tego rodzaju pokaz tańca kulturalnego na Sri Lance. Bardzo ładny , kolorowy, duże wrażenie robi zwłaszcza podkład muzyczny.
To właściwie tylko kilka rodzajów bębnów i piszczałka, ale stwarzają świetny podkład do energetycznych występów tancerzy i akrobatów. Warto zobaczyć.Bilety są bardzo tanie , ale po występach tancerze zbierają co łaska do czapek.