Tydzień w Stambule 2018 # 3 Nie ma to jak Azja

Nowy-1W dzisiejszych planach jest zmiana kontynentu. Moja Żona i ja jesteśmy fanami Azji , w przeciwieństwie do naszych przyjaciół , którzy jej się obawiają, więc może parę kroków po azjatyckiej ziemi nastroi ich bardziej pozytywnie.
Stacja metra jest zaraz obok przystanku tramwajowego, jak co dzień mijamy intrygujące miejsce. Na ulicy Ordu jest bankomat , który cały dzień otoczony jest nie budzącymi zaufania typami. Nie wiem , co tam robią , ale pewno nie są to banalne transakcje , sądząc po napięciu , które im towarzyszy. Inflacja mocno galopuje , być może ona ma związek z tymi operacjami finansowymi.
Do kolejki metra zjeżdża się bardzo głęboko,ale korzystając z ruchomych schodów nie jest to męczące. Dla fit-ludzi na schodach namalowano oznaczenia – pierwszy schodek to 1 kcal, drugi – 2 i tak dalej. Ale w górę. Mimo to motywujące.Może jak będziemy wracać na pewno z nas  ktoś sprawdzi swoją kondycję.
DSC09694bZ przesiadką lądujemy na azjatyckim brzegu, na stacji Üsküdar. Ta część Stambułu wygląda na pierwszy rzut oka bardziej prowincjonalnie niż nasze Fatih. Jest spory ruch , dookoła otaczają nas remonty nawierzchni, postanawiamy iść brzegiem Bosforu , licząc , że uda nam się zobaczyć z bliska choć kawałek wody. I rzeczywiście , nadbrzeże jest dostępne , co chętnie wykorzystują miejscowi, goszcząc się na drewnianych ławkach. Ktoś mądry wyposażył je także w materace, siedzi się naprawdę wygodnie a widok jest zajmujący.  Całe rodziny jedzą wspólnie posiłki, dzieciaki biegają i kąpią się w nie bardzo ciepłych i czystych wodach , zakochani melancholijnie wpatrują się w nie tak odległy przeciwny brzeg cieśniny.  Na wodzie jest spory ruch , cieśnina to jeden z najbardziej zatłoczonych akwenów świata, wg. Wikipedii : Bosfor (tur. Bogaziçi, gr. bosporos – przejście, przeprawa dla bydła) – cieśnina łączącą Morze Czarne z Morzem Marmara, położona między Półwyspem Bałkańskim a Azją Mniejszą, oddziela Europę od Azji. Wraz z cieśniną Dardanele (na południu) łączy Morze Egejskie z Morzem Czarnym.
DSC09690bLiczy ok. 30 km , gdybym miał rower to pewnie zdecydowałbym się popedałować  nad Morze Czarne. Ale nie mam i pozostaje spacer. Mijamy Maiden’s Tower, mikro-wysepka leży 200 metrów od naszego brzegu, po raz pierwszy została zagospodarowana przez greckiego wodza Alcybiadesa, od tego czasu wieża zmężniała i mimo burzliwych losów przetrwała do dziś. Można na nią popłynąć łódkami ( jest tam restauracja i punkt widokowy) , ale częściej mija się ją płynąc promem czy statkiem wycieczkowym. Dochodząc do przystani promowej w miejscu , zwanym Harem decydujemy się odbić na ląd. Wymaga to trochę wysiłku, bo droga prowadzi pod górkę , chciałoby się gdzieś zatrzymać , ale wokół tylko domy mieszkalne.
Pierwsza knajpka nie zyskuje aprobaty, podobnie druga i trzecia. Nie bardzo mi się podoba takie wybrzydzanie, bo chce mi się pić, jest gorąco a włóczęga między domami pochłania sporo energii.Wreszcie na placyku z rondem dookoła kusi nas miła restauracja  Zekibey Iskender. Szef o wyglądzie ambasadora zaprasza nas do stoliku, za chwilę zjawiają się kelnerzy z mnóstwem przystawek, niestety piwa nie mają.

zekib

/obr. ze strony www. restauracji/

Zamawiam Döner Kebab , mimo , że mam kiepskie doświadczenia z Polski. Ale trzeba spróbować wzorca dla porównania. Jest super – cienkie plasterki mięsa , niezbyt mocno przypieczone , do tego trochę warzyw i placki pszenne. Dorota zamawia serową pidę , coś w rodzaju cienkiej pizzy , podają ją pokrojoną w paski. W ogóle z jedzeniem moja ekipa ma problem, bo moja Żona szuka tylko dań wegetariańskich , a z tym wbrew pozorom w Turcji jest kłopot, Jacek gustuje w daniach z ryb a Mariola nie je nic poza pieczonymi kurczakami.
pideJa jestem generalnie ugodowy , ale kiedy jestem głodny to wkurza mnie to wertowanie menu w pięciu kolejnych lokalach, bo rzadko który spełnia te trzy warunki. No i żeby było czysto. I nie śmierdziało baraniną ( Dorota nie trawi tego zapachu) .
Trochę mnie dziwi tak skromny wybór potraw z zieleniny , mają przecież wielki wybór lokalnych warzyw i owoców praktycznie przez cały rok. Ale jeszcze bardziej to zawsze mnie zastanawia dlaczego ludzie w obcym kraju nie chcą porzucić , choćby na te parę dni, swoich przyzwyczajeń domowych. Ciągle tylko słyszę – tego nie lubię , tego nie jadam ,tego się boję … Wkurzają mnie wspominki , jakie to specjały przygotowują w domu i czego by właśnie teraz nie zjedli.
Dla mnie wyjazd do obcego kraju to symboliczne zatrzaśnięcie za sobą drzwi. Jesteśmy tu i teraz i nie ma to tamto.
DSC00002bPijemy świeżo wyciśnięty sok z granatów, jest kwaśny i orzeźwiający , o karminowej barwie. Jedzenie w sumie nam służy , nie mamy żadnych sensacji żołądkowych , poza Jackiem , który przesadził z ayranem , ale sprawa chyba wyjaśniła się jeszcze przed wyjściem z hotelu.
Ayran to napój mleczny , taki słony , trochę rzadszy jogurt i jak to jogurt pobudza pracę jelit , nie przerywając snu…
Po kilku krokach orientujemy się , że dochodzimy do miejsca , z którego wyszliśmy. Trafiamy na bazar i Jacek jest w swoim żywiole – ryby , wszędzie ryby dookoła… Dzisiaj już da nam spokój , ale jutro koniecznie musimy tu przyjść na obiad.
Dorota ma problem z telefonem , znajdujemy serwis , sympatyczny pan stwierdza , że jest rozładowany , prosimy o podłączenie do ładowarki , wrócimy za pół godziny. Trochę kręcimy się po okolicy, kiedy wracamy telefon nabrał już trochę wigoru, sprzedawca nie chce pieniędzy . Odwzajemniamy się dobrym słowem i uśmiechami. Ale z telefonu nie będzie pożytku, zawiesza się co jakiś czas, chyba potrzebuje zmiennika.
Mamy dylemat , czy wracać metrem czy promem , wybieramy to drugie , wypływamy za kilkanaście minut. Ale jeszcze przed wypłynięciem Jacek znika w toalecie , ayran to twardy zawodnik i nie daje łatwo za wygraną ,ale to człowiek jest zwycięzcą w tym pojedynku i chłop wkrótce wraca z rozjaśnioną twarzą. W metrze miałby poważny problem.
Zatłoczonym tramwajem dostajemy się do hotelu , Dorota namawia mnie do odwiedzenia przybytków w hotelowej piwnicy . Zaliczamy po kolei basen, saunę parową i fińską , ale z w hamamie daję za wygraną – łapie mnie skurcz przy leżeniu bez sensu na kamiennym stole.
Grzeczność grzecznością ,ale o zdrowie każdy dba tak , aby sobie nie zrobić krzywdy.
Çinili Hamam

/obr. z neta nie z naszego hotelu , ale tak mniej więcej się czułem w hamamie/

Wieczór spędzamy jak co dzień wspólnie w pokoju .Od kiedy nasi sąsiedzi przysłali nam w nocy obsługę , że niby głośno się zachowujemy to zmieniliśmy lokal.Fakt , ściany są cienkie; fakt , że można za głośno wspominaliśmy stare czasy; fakt, że mieli małe dziecko , które nie mogło spać ,ale przysyłać recepcjonistę ? Wystarczyło przecież walnąć parę razy butem w ścianę…
Opowiadamy sobie pierdoły , choć się z Mariolą i Jackiem znamy się pewnie ze dwadzieścia lat i w zasadzie wszystko już sobie dawno opowiedzieliśmy. Sprawdzam jeszcze maila , Ania pisze , że jutro będzie u nas o 9 rano , proszę o przesunięcie godziny , bo po burzliwej nocy wczesna pobudka nie spotka się ze zrozumieniem.20180504_080528b

Tydzień w Stambule 2018 # 2 Na Taksim

DSC00015bKolejny dzień zaczyna się jak w Dniu Świstaka – na dworze pochmurno , śniadanie na ósmym piętrze , na ulicy ruch.
Dziś celem jest słynny, owiany złą sławą plac Taksim. Zamieszki w 2013 roku mocno zachwiały władzą prezydenta Erdogana , ale paradoksalnie przyczyniły się do jej umocnienia .
Dziś prasa niezależna nie istnieje, budzący wiele wątpliwości pucz skończył się uwięzieniem prawie całej kadry dowódczej wojska.
635069703511500000

/obr.z neta/

Idziemy niemrawo bo ludzi już jest mnóstwo, szybka decyzja – jedziemy tramwajem.
Najpierw jednak musimy zaopatrzyć się w kartę. Istanbul kart to karta przedpłacana , kosztuje 5 TL ( tureckich lira) , sam przejazd w zależności od środka transportu kosztuje 2-3 TL. Tureckie lira w momencie podejmowania decyzji o wyjeździe stanowił równowartość złotówki. Teraz kurs spada na łeb i szyję i za 100 TL płaci się 80 PLN , oczywiście w przeliczeniu z Euro czy dolarów.
Łatwo więc oszacować ceny , w tej chwili jest trochę taniej niż u nas.
Do tramwaju nie jest łatwo się dostać , przystanki są ogrodzone i wejść na niego można dopiero po zaakceptowaniu płatności przez czytnik na bramce.Właściwie to dla naszej czwórki wystarczyłaby jedna karta, można ją kilkakrotnie skanować , byle tylko ilość środków na karcie byłą wystarczająca.Przed amatorami bezpłatnych wejściówek broni posterunku odziany znacząco jegomość. Taki system powoduje , że nie potrzebna jest instytucja kanarów, po prostu do tramwaju nikt nie wejdzie nie zapłaciwszy za bilet.
Tramwaje jeżdżą co kilka minut, w szczycie nie uda się zmieścić wszystkim, ale nie ma problemu – za minutę podjedzie następny. kart
Teraz , przed południem ,w tramwaju jest jeszcze luźno , chwilę zasiadamy na krzesełkach aby wysiąść na ostatnim przystanku.
Idziemy spacerkiem wzdłuż wybrzeża Bosforu .Zatoka wbija się w ląd oddzielając dwie części europejskiego Stambułu. Kiedy jednak natykamy się na pozawijaną kilkudziesięciometrową kolejkę postanawiamy zejść w głąb lądu. Tu ludzie czekają na wejście do Dolmabahçe, pięknego pałacu ,zbudowanego przez sułtana Abdulmecida , który słabo wyszedł na tej inwestycji – przerosły go koszty budowy i utrzymania co skończyło się bankructwem państwa. W sumie niesamowite – jeden dom , choćby i duży i państwo upada… W 1923 roku pałac przejął Mustafa Ataturk i ustanowił swoją siedzibą.
Oglądamy go z zewnątrz, na tyle na ile jest to możliwe – dość skutecznie zasłaniają go dziesiątki autokarów i nielichy tłumek ludzi.
20180429_112408bOdbijamy więc w głąb miasta, tradycyjnie pod górkę . Stambuł jest bardzo malowniczo położony na wielu wzgórzach co w 50% mi odpowiada – wtedy kiedy się schodzi w dół.
Ale wzgórza nie są wysokie , dajemy radę bez specjalnej zadyszki. Mijamy duży stadion Besiktasu, naprzeciwko idzie dwóch pucybutów do pracy. Nagle pod nogi Jacka spada szczotka, kolega grzecznie woła do kolesia, ten wylewnie mu dziękuje i w rewanżu proponuje wyczyszczenie butów. Na nic protesty ,pan już rozkłada warsztacik i zaczyna pucować adidasy . My już idziemy przodem , Jacek za chwilę nas dogania , w błyszczących adidasach ,ale coś wnerwiony.
DSC09625b

/to tylko ilustracja, ten wygląda poczciwie/

Okazało się , że pucybut zażądał po 100 Euro od każdego buta… w promocji za zwrócenie szczotki, normalnie bierze 200. Dopiero groźba wykonania telefonu na policję spowodowała , że gość oddalił się , mrucząc pod nosem przekleństwa w obcym języku.
Teraz kiedy o tym myślę , to jestem prawie pewien , że koleś upuścił szczotkę celowo …
Zdarzenie nie zepsuło nam humorów, człowiek bywały w świecie nie przejmuje się pierdołami.
A jeszcze dzisiaj spotkani w windzie Polacy ostrzegali nas przed oszustami , barwnie opowiadając swoje przypadki.Banalne – jakieś 5 Euro , jakieś 50 Euro,my dziś byśmy ich spokojnie przelicytowali.
Krętymi uliczkami wreszcie dochodzimy do niewielkiego parku ,to Taksim Gezi Park. To o niego wybuchła awantura, tu miały powstać bloki mieszkalne, ale mieszkańcy zaprotestowali .Skutecznie.
Siadamy na ławeczce i gapimy się na ludzi. Krążą roznosiciele herbaty w małych szklaneczkach , zwanych tulipanami. Herbata turecka jest przepyszna, zwłaszcza z
kosteczką cukru.Pijemy ją , gdzie tylko można , ale akurat szklaneczki u roznosiciela w parku nie budzą zaufania.
20180429_121546bPlac jest rzeczywiście spory, choć daleko mu do Tienanmen w Pekinie. Ale tak tu jak i tam plac poprzetykany jest metalowymi bramkami, stoi wóz opancerzony z grupką policjantów. Sporo jest też jakiś łazików,pucybutów, parkingowych, roznosicieli gazet czy herbaty badawczo lustrujący przechodniów.
A tych jest sporo , jest niedziela i mnóstwo ludzi w koszulkach piłkarskich udaje się w kierunku z którego przyszliśmy. Dzisiaj derby Stambułu – Besiktas kontra Galatasaray , może być gorąco.
taksim2bAle kibice zachowują się póki co wzorowo, żadnych krzyków i zaczepiania przechodniów. Może zbierają siły na pomeczowe rozrachunki.
Do stacji metra idziemy ulicą İstiklal ,  czyli ulicą Wolności. Na deptaku przewalający się w obie strony tłum ,  rzadko można spotkać obcokrajowca.
Miło spojrzeć wreszcie na dziewczyny, całkiem europejskie i piękne. Staranny makijaż , podkreślone ciemne oczy , gładka cera, sporo twarzy okolonych różnobarwnymi , jedwabnymi chustami co dodaje im trochę tajemniczości.
istiklal2bDeptak jest długi , poruszamy się też powoli , z ulgą witamy stację metra Şişhane.
Wracamy do hotelu na sjestę , na wieczór umawiamy się do wyjścia na sziszę. Dziewczyny wypatrzyły sziszarnię niedaleko Bazaru,wejście jest co prawda przez mały cmentarzyk , co mogłoby by być dla bardziej strachliwych pewnym znakiem , ale my się nie boimy bo nie zamierzamy nadużywać.
wejście do sziszarniSziszarnia jest  pełna, choć nikt z nowo przybyłych nie odchodzi z kwitkiem. Także i dla nas znalazło się fajne miejsce pod słupem.Obsługa role ma dobrze podzielone, nie ma zamieszania- kilku roznosi szisze, inny rozżarzony węgiel, bez przerwy krążą faceci z tacami pełnym tulipanów z herbatą.Przy wyjściu stoi szef i kasuje.Każdy otrzymuje osobisty ustnik , zafoliowany, więc pewnie nieużywany. Pufamy , pijemy kolejne herbatki i gapimy się na ludzi ( oczywiście prawie nie ma kobiet) , nie zapominając o inteligentnej pogawędce.
Przekonujemy się wzajemnie , że jabłkowy stuff idzie do głowy jak rakieta, choć , gdyby ktoś pytał o moje zdanie to bardziej kopie pół piwa bezalkoholowego. Ale nie chcę psuć zabawy i wygłaszam różne opinie jeszcze bardziej bełkotliwie niż zwykle.
20180428_202720bAle atmosfera jest super , chłopaki z obsługi od czasu do czasu wymieniają wypalone węgielki na świeże, podchodzi szef i potężnym chuchem pobudza je większej wydajności.
Po godzinie czy dwóch mamy dość , opiliśmy się czajem a ustach sucho od dymu. Nie mam pojęcia jak lokal wychodzi na swoje bo nikt z obsługi nie notował ile herbat wypiliśmy.Rachunki nie są trudne – szisza kosztuje 26 TL ( wzięliśmy dwie)
a herbatka 2 TL.Przy stoliku pracowicie zliczamy kasę , było to tak wyczerpujące zajęcie , że Mariola zostawia na stoliku okulary. Ale nie zdążyliśmy przejść dwóch kroków, kiedy krzyk sąsiadów uświadomił nam błąd. Czujni są , dranie.
20180428_201402bSzef dołącza naszą kasę do pęku banknotów , bez liczenia. Zaufanie to podstawa w biznesie. Obiecujemy sobie tu wrócić.
Wieczorem miasto wygląda fantastycznie a ruch jest maleje.20180504_204257b

Tydzień w Stambule 2018 # 1 Dookoła komina

20180428_110120bW tym roku weekend majowy postanowiliśmy spędzić w Stambule , stolicy Turcji. Znajomi przestrzegali nas co prawda , że tam jest niebezpiecznie, mając w pamięci obrazki z placu Taksim w jakiś czas temu , ale nam niestraszne takie doniesienia. Jedziemy we czwórkę , z dwojgiem przyjaciół – Mariolą i Jackiem.
Lot zawiózł nas z Wrocławia do Warszawy , tam przejęły nas Turkish Airways i w piątek wieczorem jesteśmy na miejscu.Samolot ma spóźnienie , więc zamówiona ( i opłacona ) taksówka odjechała już w siną dal , bierzemy następną z postoju. Oczywiście przepłacamy , ale nie zamierzamy iść na piechotę a z transportem publicznym musimy się dopiero zaprzyjaźnić .
DSC09708bNasz hotel – Ikbal DeLuxe kusi nazwą , ale rzeczywistość mija się z wyobrażeniami i fotkami z internetu. Ale jest w porządku, mieszkamy w centru m starego miasta , a właściwie jego części handlowej. Handlu hurtowego , dla jasności. Po załatwieniu krótkich formalności i objęciu w posiadanie niezbyt dużego pokoju udajemy się na pierwsze zwiady po okolicy.Ruch jest jeszcze spory , choć zamierający, jest prawie 20 , czas w stosunku do naszego jest przesunięty o godzinę do przodu.
Uliczki przecinają się pod różnym kątami , łatwo się zgubić.Nadal podświetlone są witryny sklepów , nasze panie wydymają usta,chyba handlowcy będą musieli obejść się smakiem.
20180504_204650bW małym sklepiku robimy pierwsze zakupy i wracamy do hotelu na powitalnego drinka.
Nasze krótkie wczasy zaczynamy od śniadania na górnym piętrze hotelu, warzywa, trochę owoców, biały i żółty ser , jakieś wędliny o dziwnym wyglądzie , no i znakomita kawa z ekspresu , jest nawet moja faworytka – mokka (mocha).
Ranek jest pochmurny , trochę mnie to martwi ze względu na fotki , ale za godzinę czy dwie robi się słonecznie i ciepło. Od morza dmucha jednak od czasu do czasu
podstępny , zimny wiaterek , dziewczyny na przemian zdejmują i ubierają kurtki.
Pierwsze kroki prowadzą nas pod górkę , do głównej ulicy – Ordu caddesi.Jeżdżą tramwaje , autobusy , taksówki , tylko wsiadać i jechać przed siebie.
755x390-o-tarihi-cadde-artik-yaya-yolu-olacak

/obr.z neta/

Ale na razie nie skorzystamy z transportu. Idziemy w górę ulicy, wszystko jest ciekawe, towar w sklepach też inny od naszego.Dochodzimy do niewielkiego , rozkopanego placyku, po lewej stronie jest wejście do Grand Bazaru.Na wejściu bramka z wykrywaczem metali , stoi policjant, wszyscy spokojnie przechodzą , mimo , że bramka piszczy prawie bez przerwy.
DSC09598bPamiętam Wielki Bazar jeszcze sprzed ponad pięćdziesięciu lat , byłem tu z rodzicami i bazar robił wielkie wrażenie. Teraz jest pustawo , może to na skutek wczesnej pory.
I rzeczywiście – krążymy już tu ponad godzinę i tłum gęstnieje.Koło południa nie można już swobodnie przejść. Jak 50 lat temu…
DSC09602bWychodzimy spoceni i sponiewierani , bramka piszczy, nadal nikt nie reaguje.
Na zewnątrz temperatura też się podniosła więc naganiacze oferujący skórzane kurtki i kożuchy nie bardzo pasują do sytuacji.
Mamy szczęście , bo udało nam się wyjść tym samym przejściem , którym wchodziliśmy i kontynuujemy nasz spacer w kierunku Sultanahmet.
Tu mieszczą się ikony Stambułu – meczet Hagia Sofia, Błękitny Meczet , pałac Topkapi , cysterny i hipodrom.
DSC09925bSzczęki nam opadają na widok tłumów na placu między nimi. Mnóstwo wycieczek,ale i zwiedzających solo nie brakuje , w przygniatającej większość to Turcy, obcokrajowców nie widać.
Kolejka do kasy w Hagii ma chyba z dwieście metrów,potem trzeba jeszcze swoje odstać w kolejce do wejścia. Tłumaczymy sobie , że to sobota, może mają wolne , przyjdziemy w normalny dzień.
Fajnie jest siedząc na ławeczce pogapić się na ludzkie masy , wreszcie widać trochę miejscowych kobiet, na razie spotykaliśmy niemal wyłącznie facetów. W biznesach dookoła naszego hotelu , także sprzedając dziecięce ciuszki czy damską bieliznę
pracują wyłącznie mężczyźni, na ulicach w centrum też dominują panowie. Panie na placu są poubierane tak , jak komu wiara dyktuje-od wersji całkiem europejskiej po muzułmańskie nikaby , nie tylko w formie kolorowych chust, ale i ( niezbyt często) jako kompletny , czarny strój , odsłaniający jedynie oczy.
Trochę zniechęceni tłumami ruszamy dalej i dochodzimy do Eminönü.
To centralny węzeł komunikacyjny miasta. Wraz z sąsiednim Sirkeci , głównym dworcem kolejowym , obsługuje tramwaje , autobusy, metro ,taksówki i promy, płynące do Beyoğlu i Üsküdar ( już w części azjatyckiej ).
DSC00031bTu można wypłynąć w krótki rejs po Bosforze , lub dłuższy – na Wyspy Książęce, miejsce plażowania mieszkańców.
Pod wieczór idziemy jeszcze spenetrować pozostałe okolice hotelu, morze i statki na redzie widać z naszego okna więc nie może być daleko. Ale Stambuł w tej części miasta nie przyjaźni się z wodą. Nadbrzeże jest zabudowane jakimiś magazynami , jeśli ktoś liczył na spacer nadmorskim bulwarem to mógł się poczuć rozczarowany. Tak jak my.
Ta część miasta jest dość zaniedbana, na śmietniskach dzieciaki kopią piłkę , rachityczne trawniczki okupują śpiący ludzie lub rodziny , spożywające kolację.Dochodzimy do przystani promowej a ponieważ nie mamy już dziś żadnych planów wyjazdowych zawracamy do hotelu. Przechodzimy przez dzielnicę imigrantów , mnóstwo tu szyldów , reklamujących usługi cargo do Turkmenistanu, Tadżykistanu i innych republik byłego ZSRR ,ale chyba połowa mieszkańców to ludzie z dawnej Jugosławii, szczególnie najbiedniejszych – Macedonii i Bośni.
Obserwujemy zmiany na ulicach – im bliżej naszego hotelu i ulicy Ordu, tym okolica jest porządniejsza.Ustalamy , że już jeden poziom ulic poniżej naszej mieszkańcy żyją skromniej a sklepów i innych fajnych przybytków nie ma prawie wcale lub są dobrze ukryte. Ale nawet w ciemnych zaułkach nie spotykamy się z żadnymi zaczepkami czy choćby krzywymi spojrzeniami.
Po drodze kupujemy jeszcze truskawki ( 5 TL, u nas są jeszcze po dwadzieścia parę złotych) i w hotelu popijamy je polskimi napojami.DSC09785b