Laos 2015 # 5 Jak Rybka w wodzie

 

 

DSC06753Budzi mnie ból.Próbuję przewrócić się na drugi bok , ale wymaga to precyzyjnego planu , rozłożonego na kilka etapów. Niestety, mozolne szukanie dobrej pozycji kończy się niepowodzeniem.Z trudnością więc siadam na posłaniu.Jest ciemno, właściwie czarno, ale głośno.Odgłosy dżungli są wszechobecne, wysokie i niskie, głośniejsze i cichsze, dalsze i bliższe mieszają się ze sobą i nakładają.Nie chcę nawet myśleć o tej masie stworzeń je wydających, mam nadzieję , że żadnemu z nich nie przyjdzie ochota wdrapać się po kilku schodkach  do naszej budki.Bolą plecy, więc próbuję się znów położyć, i tak w kółko. Nie wiem , która jest godzina i ile czasu kręcę się w  półletargu. W końcu zasypiam , ale ktoś wychodzi na zewnątrz, robi trochę hałasu.Jest już jasno.Wygrzebuję się z legowiska i sięgam do plecaka Doroty, powinna mieć coś przeciwbólowego. Wciągam od razu trzy apapy, biorę swój plecak i krok za krokiem schodzę na placyk.Dla mieszkańców wsi dzień  się już zaczął.Głośno chodzi agregat prądotwórczy,koguty anonsują nadchodzący dzień.
Mój t-shirt już na mnie wysechł  , spodnie nie bardzo, a skarpetek wolę nie sprawdzać.Wkładam zabłocone buty i próbuję się rozruszać.

DSC06767
Pojawia się nasz przewodnik, zamieniamy kilka zdań,schodzi do rzeki i zaczyna wyciągać zrolowane kajaki. Są gumowe, dość spore, rozkładamy je na brzegu i zaczynamy pompować.To znaczy ja pompuję , on trzyma wyskakująca wciąż końcówkę, ruch stopą w górę i w dół to jedyny ruch ,który jestem w stanie wykonać bez bólu.Kajak ma trzy komory plus oparcia, ich dmuchanie trochę trwa.
Na szczęście z chatki wynurzają się pozostali znajomi, Francuz chętnie przejmuje ode mnie funkcję stopo-dmuchacza. Razem mamy cztery spore kajaczki, wprawdzie wyobrażałem sobie , że będą plastikowe, takie jak w Polsce, ale po nadmuchaniu te też wyglądają solidnie.Wszyscy wyglądają na świeżych i wypoczętych , zwłaszcza Chinki , które wdziały nowe stroje, specjalnie do wodnych przygód.
Moja Żona i ja pozostajemy w strojach uniwersalnych.W międzyczasie przygotowano śniadanie, jajecznica, ryż , warzywa , kawa. Francuzi krzywią się na kawę, chcą herbaty. Przewodnik pyta , czy może być miętowa. Myślałem , że to wysublimowana ironia , ale za chwilę powraca ze świeżo zerwanymi listkami mięty.Francuzi ( z Tuluzy ) są wniebowzięci.Po śniadaniu zaczynamy pakowanie , miejscowi przygotowali worki do zabezpieczenia plecaków przed wodą, wydaje mi się to nadmiarem ostrożności , patrząc na leniwą rzekę, ale pakujemy nasze sprzęty także.

DSC06772
Chcę porobić trochę zdjęć po drodze, zostawiam aparat na szyi , ale drażni mnie jego majtanie , wkładam go także do worka.
Obsługa bardzo starannie mocuje worki do uchwytów w łodziach,oni w swojej mają worki z jedzeniem na lunch.Trochę trwa, zanim wszystko przygotujemy, ale wreszcie ruszamy.Biorę jeszcze apap na drogę i jakoś ładujemy się kajaka. Dorota jako pierwsza zsuwa się po błotnistej skarpie i ląduje w wodzie.
Wdrapuje się jednak do środka, wyobrażam sobie już , że moje zesztywniałe stawy nie poradzą sobie z wejściem , ale nie jest źle.
Podciągnąłem co prawda spodnie do kolan ,ale woda w rzece sięga do pół uda, więc suszenie spodni poszło na marne.
Jednak jestem usatysfakcjonowany , bo załadowaliśmy się jako pierwsi i odbijamy od brzegu.Prąd szybko znosi nas na środek rzeki, chcę poczekać na pozostałych przy przeciwnym brzegu, ale prąd okręca nas i płyniemy tyłem. Słyszę chłodny głos Mojej Żony, że nie wyobraża sobie płynięcia cały dzień tyłem. Znam już ten ton głosu , więc wiosłuję z całej siły, aby wyprostować łódkę.Siedzę z przodu, nie wiem co robi Dorota, mam nadzieję , że wiosłujemy w tym samym kierunku.Kiedy się w końcu odwracamy widzimy trzy kajaki znikające za zakrętem.
Początkowo wiosłujemy jak szaleni ale dajemy za wygraną, zwłaszcza ,że przed nami pojawiają się bulgotki.

DSC06782

Wpadamy w nie dużą szybkością, dnem szorujemy o kamienie. Dorota z tyłu krzyczy do mnie ,abym usiadł bardziej płasko , bo w miejscu gdzie siedzę robi się coś w rodzaju kila , który nadziewa nasz kajak na kamienie. Posłusznie kładę się płasko, wiosłowanie jest prawie niemożliwe, ale nie szorujemy już kamieniach.Trzeba omijać większe głazy, nie mamy czasu się rozglądać , ale kątem oka widzimy , jak Chinki wpadają do wody. Za chwilę jest jednak ok, płyną dalej.Po kilku minutach lądujemy wszyscy w kolejnej wiosce, nie wiem , czemu nie wierzyłem przewodnikowi , kiedy mówił, że popłyniemy tylko dziesięć minut.Wioskę zajmuje mniejszość z korzeniami w Chinach,nie dziwi nas więc przedsiębiorczość mieszkańców, zwłaszcza tych małych,i chęć ubicia interesu na wyrobach lokalnego rękodzieła. Mówiąc szczerze, zawsze mnie zastanawiało , dlaczego głównym towarem w takich miejscach , od Indonezji po Tajlandię, są malutkie saszetki, nadające się jedynie wyrzucenia ( pieniędzy ). Może powinni zmienić swojego dostawcę z Chin albo wymusić na nim wzbogacenie asortymentu ?
DSC06759

Domki są proste, obejścia malutkie, nie widać specjalnie zwierząt, jedynie kury i kozy.Centralnym punktem wioski jest szkoła, izba podzielona jest na trzy strefy – klasę pierwszą , drugą i trzecią, na ścianach wiszą plakaty i mapy.Czysto, porządnie.Mieszkańcy nie mają nic na przeciwko odwiedzaniu ich domków, mieszkają skromnie, sprzętów też niewiele. Gotują w domu na palenisku, nie mają kominów, dym uchodzi przez szpary w dachu.

Po krótkiej wizycie wracamy na kajaki.Idzie nam coraz lepiej , do czasu kiedy docieramy do wyjątkowo uciążliwej kaskady.Staramy się omijać kamienie, kończy się tym ,że zbyt energicznie machając wiosłami wbijamy się w brzeg. Udaje nam się oderwać , ale cały czas prąd prowadzi nas blisko skarpy, pod zwisającymi gałęziami.Pod jedną z nich uchylam się w ostatniej chwili , ale po chwili czuję wstrząs.
Oglądam się do tyłu i widzę moją Małżonkę , gramolącą się w błocie , oczywiście poza łódką. Gałąź, przed którą ja zdążyłem się uchylić ją zmiotła do wody. Próbuję zawrócić , ale prąd jest zbyt silny, na szczęście pomagają jej przewodnicy, wsiada do naszego kajaku w nieco spokojniejszym miejscu. Na szczęście kaskady przeplatają się z miejscami , gdzie woda jest całkiem spokojna, można trochę ochłonąć po skoku adrenaliny.
Dorota pokrzykuje , że ona z tyłu pracuje za dwóch i już bolą ją ręce , a ja leżę sobie jak król.Ciężko się dyskutuje , jeżeli można mówić tylko przed siebie , a chciałbym jej powiedzieć, że po pierwsze sama kazała mi się położyć a po drugie to właśnie jej szaleńcze manewry powodują ,że miotamy się od brzegu do brzegu.
To właśnie moje,starannie przemyślane muśnięcia końcem wiosła powodują ,że jeszcze płyniemy w komplecie. Zamiast tego jednak siadam i zaczynam pracować , prawdę mówiąc trochę przesadnie energicznie.Na jednej z kolejnych kaskad nadziewamy się na spory kamień.
Wkleszczamy się w niego , próbuję się od niego odepchnąć, wiosłem się nie udaje, odbijam się nogą i efekt jest taki, że ląduję w wodzie.Przemyka mi myśl, że decyzja o schowaniu aparatu była ze wszech miar słuszna.

DSC06771
Jest płyciutko, ale kamienie i wodorosty są śliskie , a do tego silny prąd dają  taki efekt , że nie mogę stanąć  na nogach i kiwam się w półprzysiadzie jak gibon. Podpływa przewodnik i proponuje ,żebym  zajął miejsce w jego łodzi a on pomoże Dorocie.Chętnie się zgadzamy, Dorota uśmiecha się tryumfująco.
Mój wioślarz to zawodowiec, oszczędnie operuje wiosłem , ja wkraczam tylko w wyjątkowo trudnych miejscach , gdy pomoc doświadczonego wioślarza jest naprawdę potrzebna.
Chinki raz po raz mają kłopoty , ale radzą sobie same. Jednak gdy na jednej z zatoczek, w wyjątkowo spokojnym miejscu
dokąd dopłynęliśmy jako pierwsi i czekamy na pozostałych, pojawia się płynąca wodą chińska głowa to zaczynam się obawiać ,że tym razem stało się coś przykrego.Podpływamy bliżej , okazuje się ,że Chinka wypadła z kajaka i porwał ją prąd.Kapok utrzymuje ją na powierzchni a azjatycki fatalizm nie skłania ją do  krzyków czy machania rękami.Imponują mi te Chinki ,wczoraj wspinały się bardzo zręcznie , co prawda dzisiaj nie radzą sobie najlepiej ( jestem dziś debeściak, mówiąc szczerze ), to ciosy od losu przyjmują ze spokojem i spokojnie wychodzą z opresji.
Około pierwszej po południu zatrzymujemy się na lunch. Miejscowi zgrabnie przygotowują nakrycie, ścinając kilka liści bananowca, większe jako stół, mniejsze jako talerze.

DSC06789
Wynoszą zapasy z łódki, rozkładając je na mniejszych liściach – sticky rice, jakieś warzywa , sosy.
Z dżungli przynoszą jakieś roślinki, jedne kwaśnawe, inne gorzkie , częstują.
Dorota gorzko wypomina, że mój wioślarz jest dużo lepszy od jej,jest już mocno zmęczona.Współczuję jej , ale nie zamierzam proponować wymiany.
Mnie wczoraj też nie było lekko.

Ruszamy dalej , to już tylko godzinka i jesteśmy u celu. Składamy kajaki, przewodnik ściąga z czekającego już na nas busa rowery.
Informujemy uprzejmie , że z nich nie skorzystamy, kamienista droga zwiastuje kłopoty , do przejechania jest 16 km w koszmarnym upale.

DSC06779
Pozostali przebierają się w stroje rowerowe, my w swoich mokrych ciuchach ładujemy się do samochodu.Przychodzi mi do głowy ,że nie pamiętam , kiedy przez dwa dni chodziłem w kompletnie mokrym ubraniu – wczoraj od potu , dziś od wody.Jedyna korzyść ,że rzeka spłukała wczorajsze błoto z butów , szkoda tylko , że się porosklejały.
Najpierw ruszają rowerzyści , my za nimi,po kilkuset metrach ich wyprzedzamy , nie widać specjalnego entuzjazmu w pedałowaniu.Zatrzymujemy się w najbliższej wiosce, przyjemnie wychłodziliśmy się w busie, miło jest teraz napić się piwa w
przydrożnym sklepiku.Po kilkunastu minutach dojeżdżają pozostali, jedna z Chinek ma już dość, rzuca rowerem na pobocze.

RIMG1239
W busie jedziemy teraz we trójkę, jest ciasno ,mam nadzieję , że pozostali maja dość ambicji ( i sił) aby pozostawić wygodniejsze  miejsca tym , którzy na to zasługują.
Skokami zbliżamy się do Luang Namtha, na ostatnim postoju żegnamy się , my jedziemy już prosto do biura.Odbieramy swoją walizeczkę , pomijając wyniosłym milczeniem pytania obsługi , czy nam się podobało.
Ciągniemy walizeczkę do hotelu , miło jest ją otworzyć i zobaczyć czyste, suche ciuchy.
Pakujemy się , jutro odpoczniemy sobie w czasie  całodniowej podróży VIP-busem do Luang Prabang.

RIMG1243

Jedna myśl na temat “Laos 2015 # 5 Jak Rybka w wodzie

  1. Cześć! Pięknie Wam się podróżuje!!! Oby tak dalej i jeszcze piękniej!!! Zdjęcia bardzo bardzo. Tam nie mogę wpisać komentarza, bo bardzo dużo danych chcą ode mnie. 1. Bardzo dziękuję za motyla. 2. Dworce zupełnie jak z moich wspomnień… Uruchomiły mi się pewne zakamarki pamięci. Dzięki. Fajne rozkłady. 3. Krokodyla żeście zjedli? 4. Jedzonko bardzo apetyczne. 5. Bardzo miło proszę pozdrowić Iwonę i Witka. I – z wiadomych powodów – trójkolorowo uściskać. 6. Świątynia jak żywa. Aż mi żal. 7. Woda piękna jak zawsze. Wodospady bombowe!
    Marku! Pasterzu! I na tych zdjęciach, a przede wszystkim w relacji widać – nie tylko okiem – jak piękno rodzi się w bólu. No i co mają z marszu przez dżunglę prymusi? Co widzieli? Szybko zmieniające się jakieś krajobrazy… A w Twojej, pełnej bólu twórczego, relacji – można zrozumieć wiele… Taka trochę podróż na Wschód! Dobrej drogi i szczęśliwego powrotu. B. Szober

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.