Wietnam 2012 #5 – Spływamy

Do Nha Trang ( czyt. na ciang) przyjeżdżamy jeszcze przed południem , pogoda jest wspaniała, bus z hotelu odebrał nas na lotnisku , zero stresu. Hotel mieści się w samym centrum miasta , blisko plaży . Na stronie internetowej palmy nad brzegiem morza wyglądały jakby były na wyciągnięcie ręki , kiedy tylko nas wpuszczą do pokoi to na pewno to sprawdzę. Na razie porównywanie prezentacji internetowych z rzeczywistością wywołuje u mnie gęsią skórkę, mam wrażenie ,że im ładniejsze fotki tym gorsza rzeczywistość.Check-in w hotelu trochę trwa , ale pora jest wczesna więc rozchodzimy się po okolicy w poszukiwaniu śniadania. Hotel robi niezłe wrażenie , póki co. Lobby nie jest duże, ale sporą część zajmuje mała kawiarnio- herbaciarnia z wygodnymi fotelami , jest winda i tak na oko dość czysto. Okazuje się ,że pokoje są duże i wygodne, wielkie łóżka i łazienki, balkonik,fajnie. A za oknem widok na morze . Szkoda tylko , że między nami a morzem trwa właśnie rozbiórka starego hotelu , większość prac Wietnamczycy wykonują ręcznie ale mają do pomocy koparkę, która od wczesnych godzin porannych do późnych wieczornych rozbija mury i stropy, powodując hałas , który przenika nawet przez zamknięte okna.

P1060182

Rozważamy możliwość przeniesienia się na drugą stronę hotelu , ale po pierwsze nie było już tam miejsc a po drugie ludzie mieszkający od ulicy też nie mieli wesołych min – hałas uliczny także i im dawał się we znaki. Nie pozostało więc nic innego jak zaakceptować sytuację i traktować ją jako element rzeczywistości, na który nie mamy wpływu.Idziemy nad morze, woda cieplutka , w sam raz na relaks po dość hardkorowej pierwszej części wyprawy.

P1060223

Nha Trang to dość duże miasto, cieszy się chyba sympatią Rosjan , sporo reklam po rosyjsku, słyszy się go także na ulicy i w sklepach , szczególnie w tych z wyrobami ze skóry. Torebki czy buty ze skóry aligatora , których wwóz do UE jest zabroniony można spokojnie przywieźć do Rosji.

Kiedy moi przyjaciele zażywają odpoczynku my – A i B ruszamy zaięgnąć języka. Dziś przypada ich czas na zorganizowanie wieczornej imprezy a wobec fiaska planu wieczorku patriotyczno-militarystycznego i utraty fantów trzeba improwizować. Pierwsze kroki kierujemy do recepcji naszego hotelu i dostajemy kilka propozycji. Jedna szczególnie nas interesuje – to browar nad morzem. Bierzemy taksówkę , okazuje się ,że niepotrzebnie, bo można tam dojść w 10-15 minut deptakiem przy plaży.

20121123_133804

No ale tego teraz nie wiemy.Już wysiadając z samochodu wiemy ,że to jest to. Wielki napis na bramie „La Luisiane” zaprasza więc wchodzimy. Wszystko jest nowe i przemyślane . Oprócz browaru ( piwa od najciemniejszego Dark Lager , poprzez Red Ale , Pilsenera po pszeniczny Witbier) jest spora restauracja,bar i bungalowy dookoła całkiem przyzwoitego basenu . Wszystko to kilka kroków od morza, właściwie na plaży http://www.louisianebrewhouse.com.vn/

Siadamy w restauracji i przy świeżo nawarzonym piwku omawiamy z menedżerką menu , targując się zawzięcie.Pani spisuje wszystko na karteczkach , umawiamy się na wieczór, wszystko będzie przygotowane jak należy.

Wieczorem A i B szykują więc niespodziankę, prawdę mówiąc szczęki wszystkim opadły kiedy personel zaprosił nas do stołów.To nic, że jeszcze jeden stół i kilka krzeseł trzeba było dostawić , to nic, że dania wchodzą na stół tak powoli , że jedną krewetką dzieli się pięć osób próbując zaspokoić pierwszy głód a do rachunku dopiszą datę urodzenia szefa kuchni. To nic. Najważniejsze ,że jedzenie jest wyśmienite, sceneria bajkowa a i piwo godne. Bardzo udany wieczór.

nha-trang-drinks-louisiane-brewhouse.jpg.1400x500_q85_crop

Korzystając z nocnej przerwy w pracach rozbiórkowych idziemy spać , niestety rano okazuje się ,że kilkoro z nas przesadziło z klimatyzacją i niezbędne stają się aspiryny a u niektórych antybiotyki. W naszym hotelu klima przestaje działać w momencie wyjęcia karty z uchwytu na ścianie ale Polak potrafi – wystarczy włożyć w to miejsce kawałek kartonika i klima hula 24 godziny na dobę. No, ale jeśli temperatura w pokoju zbliża się do zera a na zewnątrz jest + 45 to nikomu taki patent na zdrowie nie może wyjść.

Szykujemy się na plażę w dość zwarzonych humorach, pokasłując i trzymając w pogotowiu chusteczki higieniczne. Tylko F. są usatysfakcjonowani – po długim poszukiwaniu na drugim końcu miasta udaje im się zlokalizować knajpkę , gdzie podają FRANCUSKIE śniadanie. Nie ma to jak pomoczyć croissanta w kawie … co prawda I. się śmieje ,że oni we Francji takich śniadań nie jadają , no ale na w dzikim kraju miło jest znaleźć pierwsze przyczółki cywilizacji. My jadamy śniadania w barze naprzeciwko hotelu, sandwicze są przepyszne…

Część z nas zatrzymuje się na naszej plaży, część idzie w kierunku browaru, tam przy basenie lub na plaży , z piwkiem w ręku miło spędzają czas nicnierobienia.Nie mamy dalszych planów, a że 100 % plażing nie wchodzi w grę to podejmujemy szybką decyzję , że po południu udamy się do Vinpearl.

Wyruszamy wczesnym popołudniem.Vinpearl Water Park to spory park rozrywki , rozlokowany na wysepce Hon Tre , na którą można dopłynąć łodzią albo dostać się kolejką linową.

Słupy podtrzymujące liny wyglądają jak miniaturowe wieże Eiffela , szczególnie efektownie wyglądają podświetlone wieczorową porą.

Tymczasem zaczyna padać deszcz. Jest ciepło , spływające po szybach wagonika grube krople deszczu nie wprawiają nas co prawda w euforię , ale też nie przygnębiają za mocno. Zdążyliśmy nabrać już dystansu do różnych zjawisk pogodowych  z którymi stykamy się w Wietnamie, nie ma co z nimi walczyć, trzeba im się poddać.

IMG_1246Kupujemy bilety i ruszamy do przebieralni. Tam zostawiamy swoje rzeczy i po obiekcie krążymy już tylko w strojach kąpielowych. Wszystkie ślizgawki, zjeżdżalnie i baseny znajdują się pod otwartym niebem, jesteśmy więc od razu mokrzy od deszczu. W sumie dobrze się składa , że jest taka pogoda , no i pora dnia – jest mało ludzi i nie ma kolejek .Teren jest ładnie zagospodarowane, atrakcji sporo,trzymając w ręku dwuosobowy ponton pakujemy się na pierwszą wieżę.

Zjeżdża się z tak na oko trzeciego piętra. Siadamy z Żoną po obu stronach łódki, trzymając się uchwytów. Wietnamczyk próbuje nas zepchnąć z platformy, musi jednak wołać drugiego do pomocy,udało się , jedziemy. Pierwszy odcinek jest bardzo stromy,prawie pionowy , błyskawicznie nabieramy prędkości , oczy nam się robią coraz większe ,tym bardziej ,że po kilku sekundach z wielką siłą uderzamy w bandę. Tor jazdy skręca pod kątem prostym , siła uderzenia w bandę jest tak duża , że pewne jest ,że ponton wyskoczy wraz z nami ze ślizgawki i swobodnym lotem poszybujemy między koronami drzew. Na szczęście odbijamy się , zaczyna nami kręcić we wszystkie strony, mocno dobijamy do kolejnych ścianek wreszcie już na szczęście łagodniejszym zjazdem ześlizgujemy się do końcowej sadzawki. Wzburzona Małżonka wyskakuje z pontonu i wykrzykuje coś o grubasach, którzy powinni mieć zakaz wstępu na ślizgawki i że ona nigdy-przenigdy nie wsiądzie ze mną na żaden ponton , sanki czy cokolwiek , co podobnie funkcjonuje. Nie staram się nawet nad tym zastanawiać, cały czas mi chodzi po głowie, czy projektanci zjeżdżalni wzięli pod uwagę , że będą z niej korzystać także osoby o naturalnych gabarytach a nie tylko wietnamskie mikrusy.

P1060285

Definitywnie tracę zainteresowanie ślizgawkami ale z przyjemnością obserwuję przyjaciół , którzy jak dzieci cieszą się zjeżdżaniem z wymyślnych konstrukcji. Kiedy wszyscy mają już dość szaleństw na wysokościach naszą uwagę przykuwa Lazy River. To oplatający park kanał z wolną płynącą wodą, coś w sam raz na relaks. Goście płyną z nurtem , mając na sobie spore dmuchane kółko.Przeglądamy leżące przy wejściu koła , niestety nie ma wymiaru XXXL…trudno. Biorę pierwsze z brzegu i wskakuję do wody, gdzie usiłuję je nałożyć. Górą nie przechodzi, wiadomo , więc próbuję od dołu. Kanał nie jest głęboki , ale nurt na dole całkiem rwący, jakoś się udaje dociągnąć kółko do kolan , jeszcze trochę wysiłku i mam je na udach . Ale nie mogę się ruszyć i tracę równowagę, woda słona , morska , opijam się zdrowo.Ciężko wstać ze złączonymi nogami , kiedy nurt porywa, usiłuję zdjąć kółko pod wodą, bez skutku.Wreszcie staję na nogi i zdesperowany , wkładając w to całą złość ściągam kółko . Razem z majtkami zresztą .Jedną ręką trzymam kółko, drugą szukam ich na dnie kanału. Są, usiłuję je nałożyć jedną ręką, nie da rady, kółko zakładam na głowę, żeby nie odpłynęło, wstaję z klęczek i wciągam slipy. Trochę szamotania i gotowe. Podnoszę głowę i widzę dookoła wytrzeszczone oczy grupy Australijczyków , którzy chcieli wyjść z rzeki oraz moich towarzyszy, którzy borykali się przed chwilą z równie poważnymi problemami ale teraz pękają ze śmiechu. Woda w rzeczce, padający deszcz, łzy od śmiechu na policzkach – wszechobecna wilgoć.

P1060340

Po wygłupach w parku wracamy do kolejki, zahaczając jeszcze o spore akwarium . Kiedy lecimy w naszej kapsule na stały ląd przestaje padać.

Jeszcze w recepcji upewniamy się , że zamówiona na następny dzień wycieczka do trzech wysp jest aktualna i udajemy się na zasłużony odpoczynek.

A o doniczkach na cyckach i Wariancie B – za tydzień.

2 myśli na temat “Wietnam 2012 #5 – Spływamy

  1. Trafiłam tu całkiem przypadkowo szukając informacji o Wietnamie i Laosie , bardzo fajne teksty napisane z dużym dystansem do swojej osoby bez niepotrzebnego zadęcia !

    Polubienie

    1. Dzięki ! 😁 nie ma się co napisać, miliony ludzi było tam przed nami i miliony pewnie będą po nas. Azja płd.wsch to mój ulubiony rejon świata , mam nadzieję , że da się to odczuć na blogu . Zapraszam do odwiedzin , pod koniec roku będą kolejne relacje 😎

      Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.