Sri Lanka 2022 #8 Pidurangala

Na dziś Darshan ( ” Dara” jak wołają na niego moi koledzy) zapowiada ciekawą wycieczkę. To miejsce nazywa się Świątynia Królewskiej Jaskini Pidurangala. To bardzo blisko od naszego hotelu.
Podjeżdżamy do wejścia do kompleksu, tradycyjnie trzeba się będzie trochę powspinać. Na szczęście można zachować buty na nogach. Wskazane obuwie turystyczne, klapki nie są mile widziane.
Schodami dostajemy się do jaskini . To nisza częściowo naturalna a częściowo wykuta w skale w której mieści 12-metrowa statua Leżącego Buddy. Z jaskini jest bezpośredni widok na Skałę Lwa w Sigiriya. Na tym etapie kończy się cywilizacja i dalszą drogę w górę należy pokonać bez wspomagania schodami czy poręczami. Dość wymagający fragment , na szczęście po ostatnich ,wstydliwych epizodach na wędrówkach w Laosie czy Turcji wziąłem się za siebie i wielkiego wstydu nie było. Muszę jednak popracować nad ruchomością stawów. Może joga pomoże?

Po kilkunastu minutach , może pół godzinie wdrapywania się i przeciskania między skałami docieramy na sam szczyt.

Wierzcie mi – było warto. Skała jest dość duża, prawie płaska, nic nie zasłania widoku 360 stopni.

Przyjemnie jest usiąść i z satysfakcją pogapić się przed siebie. Kiedy jednak widzimy na zachodzie ciemniejące niebo musi nastąpić odwrót.


Z powrotem też nie jest łatwo , ale udaje się zejść do samochodu jeszcze przed deszczem.Szczęśliwie , bo wędrówka w dół po mokrych kamieniach mogłaby nie skończyć się bez strat w ludziach.
Popołudniowy posiłek zjemy na wsi. W Nilegama czekają już na nas (po)wozy.Trzeba tylko zaprząc bawoły i ruszamy. Kiedyś , nawet nie tak dawno – w latach trzydziestych ub. wieku – takie podróże były na Cejlonie powszechne. Nie było samochodów, dróg , klimat nie bardzo sprzyjał koniom a bawoły są silne , choć nieco powolne. Jak na dzisiejsze standardy. Mieścimy się w dwóch wozach, przemieszczamy się z godnością noga za nogą. Bawoły mają garby.Na skutek nacisku belki , stanowiącej prymitywne chomąto tłuszcz podskórny został systematycznie wciskany w fałd skórny.


Z szosy zjeżdżamy na utwardzoną, piaszczystą drogę , która prowadzi do jeziora Dewahuwa Tank. Przesiadamy się do długiej łodzi , podróż jest bardzo przyjemna. Łapiemy nenufary, oglądamy ptaki, moczymy kończyny w brunatnej wodzie.

Po kilkudziesięciu minutach dopływamy na drugi brzeg jeziora . W niedużym domku gospodyni pokazuje jak się wyplata maty z liści palmowych, zaprasza do prób.

Druga z pań przygotowuje posiłek , opisuje wszystkie składniki, zastosowanie ziół i przypraw , skrobie kokosy, aby uzyskać koprę ( wiórki) i mleczko. Posiłek wypada rewelacyjnie,wg. grupy to najlepsze , co dotychczas jedliśmy .

Mnie osobiście bardziej smakował kurczak tandoori w jednej z restauracji , ale i ten jest niezły – świeży i aromatyczny posiłek. Do hotelu wracamy samochodem organizatora wyprawy , skądinąd bardzo udanej. Nawet deszcz nas dzisiaj oszczędził.
A nie , sorry, zaczyna padać.
Zbaczamy odrobinę i dojeżdżamy do ukrytego na skraju wsi spa. Oddajemy się masażom i innym niecnym praktykom, kończąc w saunie. Po kolacji siedzimy jeszcze chwilę , wgapiając się w smartfony.
Leżąc bezpiecznie w łóżku wsłuchujemy się w odgłosy dżungli.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.