Plan był taki ,że po trzech dniach intensywnych przeżyć duchowy miał nastąpić ostatni dzień bardziej lajtowy , spędzony przy basenie czy na shoppingu. Tak się jednak złożyło ,że w hotelu nie ma basenu , zaś wyjście na zakupy, poza faktem ,że Rantepao to dziura ze znikomą ilością sklepów, groziło śmiercią lub kalectwem. Brak chodników, dziury i otwarte studzienki na poboczach , koszmarny ruch motorków , jadących lewą i prawą stroną … tak , spacerek też nie wchodził w rachubę.
Plan trzeba zmodyfikować. Ustalamy z Yohanisem , że zawiezie nas do swojej rodzinnej wioski. Niedawno postawił nowy dom , mieszka na co dzień co prawda w mieście , niedaleko naszego hotelu , ale ma jakieś plany związane z rozwinięciem swojej oferty turystycznej.
Zgadzamy się chętnie, dla mnie spojrzenie poza scenę przeznaczoną dla turystów zawsze stanowiło największą atrakcję.
Kilkadziesiąt minut zmierzamy w okolice wczorajszej ceremonii, dróżki są wąskie i dziurawe. Zwiedzanie Tana Toradża bez lokalnego przewodnika jest w moim przekonaniu zupełnie bez sensu. Atrakcje są słabo ( o ile w ogóle) oznaczone , poza główną drogą brak jest znaków drogowych , informacja drogowa także bliska zeru. Wymijanie na wąskich drogach to sztuka dla wtajemniczonych , tym trudniejsze, że obowiązuje ruch lewostronny.
Dobry przewodnik , a takim jest Yohanis, dysponuje transportem i zna realia , a co najważniejsze potrafi zebrać info o Ceremoniach i innych uroczystościach.
Wioska jest nieduża, stylowy dom , oczywiście z rogami na dachu jest jeszcze niezamieszkany. Ale obok niego stoi kilka innych chat, wita nas babcia, brat rozpala grilla, ojciec wychodzi do lasu z tyłu zabudowań, aby przynieść trochę owoców.
Rozsiadamy się na platformie , pijemy kawę ,spacerujemy po wiosce. Jest pusto, w gorące południe aktywność zamiera.
Uderza czystość , nie ma walających się foliówek ( w Indonezji powszechne są w kolorze czarnym , dodawane nawet do paczki papierosów) i plastikowych butelek.
Pytam Yohanisa , co oznaczają słowa jalan – jalan , którymi z uśmiechem odpowiadali na pozdrowienia mieszkańcy.
Otóż oznacza ono po prostu – spacer . A myślałem ,że to jakaś kwaśna uwaga , typu grubas czy łysy …ehh, polska , podejrzliwa natura.
Leniwy dzień, siedzimy, gapiąc się na gospodarzy i strasząc dzieci wracające ze szkoły.
Wreszcie czas na lunch . Trzeba przyznać, że to najlepsze jedzenie , za jakim mieliśmy do tej pory do czynienia.
Kilka skromnych potraw , ale doprawionych i po prostu smacznych. Popijamy zimnym Bintangiem i jesteśmy usatysfakcjonowani.
Yohanis ma plan , aby włączyć ten punkt programu na stałe do swojej oferty. Jestem pewien , że ma to szans powodzenia i bardzo mu tego życzę.
Żegnamy się z domownikami , seniorka prezentuje się dumnie w sprezentowanych okularach.
Po drodze do hotelu zaglądamy jeszcze do kolejnego miejsca pochówku. To groby dzieci . W drzewach. Małe dzieci , a często niemowlaki, którym nie dane było przeżyć były ( bo chyba już nie są ) chowane w wydrążonych dziuplach drzew. Nie wszystkich , w grę wchodzą tylko 4 gatunki.
Drzewa są solidne , dookoła widać kilkanaście dziupli, niektóre już całkowicie zarośnięte. Yohanis opowiada o nich długie historie , ale się w nich gubię. Warto tylko wspomnieć, że w Tana Toraja ( a może też w innych miejscach Indonezji ) dzieci do 18
miesiąca życia nie mogą stanąć na ziemi. Wygląda na to ,że są noszone lub śpią w łóżeczkach.Po tym czasie społeczność uznaje , że taka dbałość jest już niepotrzebna i dzieciaki stają na własnych nogach.
Jeszcze krótki spacer do grobowców , zlokalizowanych w jaskiniach . Trzeba przyznać , że oferta usług funeralnych jest bardzo rozbudowana,można powiedzieć , że każdy znajdzie miejsce dla siebie.
Wracamy do hotelu, jutro wylatujemy do Ambon.
Pięknie tam. Też się wybieram. 🙂
PolubieniePolubienie
Służę poradą , w razie czego 🙂
pozdrawiam świątecznie
bm
PolubieniePolubienie
Fajny reportaż, bez niepotrzebnego książkowego opisywania miejsc tylko własne odczucia i przeżycia :D. Piękne miejsce 🙂
PolubieniePolubienie
Wow! Marzę, by zobaczyć życie w Indonezji na żywo! Zazdroszczę 🙂
PolubieniePolubienie