Indonezja 2014 # 5 O takich co się nie bali na Bali

 

DSC06221

Bali… ale nie uprzedzajmy faktów, w Indonezji nic nie przychodzi łatwo.

Rano pożegnaliśmy się z naszymi przewodnikami, Eko i Marianusem , tipy chyba ich usatysfakcjonowały bo odjechali zadowoleni. Bilety lotnicze zostały już zweryfikowane wczoraj , więc spokojnie udajemy się do odprawy. Limit bagażu to 15 kg, niewiele ale jak się okazało wszyscy mieli około 13 , na Flores ciepłe (i ciężkie) ciuchy nie były potrzebne a i pamiątek nie było gdzie kupić więc i bagaż był leciutki. Ku naszemu więc zdziwieniu pani z odprawy skierowała nas do kasy , aby opłacić nadbagaż. Okazało się ,że , owszem , LionAir , który wystawił bilety miał limit 15 kg, ale operatorem w tym przypadku była firma WingAir , u której limit to 10 kg… Sprawa bardzo dziwna, pierwszy raz z czymś podobnym się spotkałem, na szczęście kwota nie była duża. Lot był dość krótki więc w myślach byliśmy już nad basenem na Bali, popijając drinki .

Zamówiony kilka miesięcy wcześniej bus jednak nie dojechał na lotnisko. Wezwany telefonicznie boss zalecał cierpliwość, kierowca miał być tuż-tuż. Wśród ekipy pojawiały się sugestie, że być może właśnie wyrwaliśmy pana kierowcę z łóżka , ale okazało się to nieprawdą. Po dwóch godzinach kierowca został zlokalizowany dzięki B. która wpadła na pomysł ” odwróconego zlecenia” . Teraz to ona chodziła , wzorem oczekujących na pasażerów kierowców, z tabliczką  z nazwą naszego hotelu. Kierowca miał swoją kartkę , wielkości znaczka pocztowego , w dodatku odwróconą stroną z poprzedniego zlecenia.

No , ale dwie godziny minęły jak z bicza trzasł , na lotnisku sporo się działo , kręcili film akcji ( a przed chwilą zastanawiałem się nad mizernym autorytetem policji w Indonezji- jakiś facet przekomarzał się z policjantem w mundurze , bijąc go przy okazji po głowie….okazało się ,że to aktorzy, jeszcze przed nagraniem ) ale  my pruliśmy do naszego hotelu z zawrotną prędkością 40 km/godz. Okazało się ,że do Amed , gdzie zarezerwowaliśmy hotel jedzie się dobre 3,5 godziny , mimo dwupasmówki na części trasy. Tym samym kierowca został rozgrzeszony z zarzutu zaspania, w tym czasie kiedy dzwoniliśmy on przebijał się przez korki w Kucie.

Hotel Puri Wirata w Amed w necie ma dobra opinię i nie był jakoś bardzo drogi ale mimo to miałem pewne obawy, czy i tym razem nie będzie jakiejś obsuwy. Dwa lata temu zarezerwowałem hotel , który miał ocenę prawie 100 % zadowolonych użytkowników a był jedną , czteropiętrową zagrzybioną norą bez windy.Ten na początek zrobił dobre wrażenie – był położony na wzgórzu , z basenem i widokiem na morze oddalone 5 metrami kamienistej plaży. Na powitanie dostaliśmy po drinku i oddaliliśmy się do pokoi. Pokoje duże, łazienki, balkony, tarasy, TV, lodówka, AC.Czysto, olbrzymie łóżko z moskitierą. Nasze wrażenia utrzymały się do końca pobytu – było naprawdę nieźle, tym bardziej ,że byliśmy w nim praktycznie sami, czasem dochodziły pojedyncze osoby lub pary na jedną noc lub aby doskonalić swoje umiejętności nurkowe na basenie ( w ośrodku był punkt PADI). Korzystaliśmy też z masaży w małym spa , chętni mogli snurkować – tuż przy brzegu była ładna rafa z mnóstwem ryb , dla nurków atrakcją były okręty wojenne i handlowe leżące na dnie bardzo niedaleko .

DSC06223

Po kilku dniach spędzanych na słodkim nicnierobieniu postanowiliśmy zwiedzić trochę wyspę, na początek zrobiliśmy mały rajd po okolicy, odwiedzając Amlapurę , najbliższe z większych miast oraz farmę luwaków, producentów słynnej kawy Kopi Luwak, najdroższej kawy na świecie. Za 1 kg podobno na świecie trzeba zapłacić nawet 1000 USD, co osobiście uważam za przesadę.Na farmie można było nabyć taka ilość kawy za ok.300 USD. Chętni się znaleźli , choć w marketach w Kucie można było ją dostać w cenie kilkadziesiąt razy niższej… ale to okazało się później. Na miejscu można było pogapić się na luwaki, zwierzaczki podobne do łasicy , które wcinają surowe ziarna kawy a wydalają cappucino…porównać różne rodzaje kaw i herbat, pospacerować po dużym ogrodzie i w ogóle miło spędzić czas.

RIMG0462

Koło popołudnia trochę zgłodnieliśmy , więc z wdzięcznością przyjęliśmy propozycję naszych kierowców , aby –  mniam, mniam – spróbować lokalnego przysmaku – mniam, mniam – prosiaczka z rożna. Tabliczki z wymalowanym prosiakiem i nazwą Babi Guling pojawiały się rzeczywiście dość często na trasie ale nie zwróciliśmy na nie – mniam,mniam – uwagi. Mniam, mniam i głośne westchnienia towarzyszy opisom tego miejsca, spodziewaliśmy się więc raju w gębie. Można było wybrać czy chce się samo mięso czy też mix z podrobami na sposób balijski. Ponieważ wybraliśmy drugi wariant otrzymaliśmy kawałek galaretowatego mięska, chrupki chyba z jelit, kawał mocno spieczonej skóry z kawałkiem słoniny ale bez sierści no i plasterek wątróbki o wyglądzie, smaku i konsystencji  wkładki   do butów, dość intensywnie używanych.Na szczęście dodali do tego ryż, więc nie wstaliśmy od stołów całkiem głodni. Jak widać proste słówko mniam może mieć różne znaczenie w różnych językach.

Kolejnym etapem eksploracji wyspy był zakład jubilerski, gdzie zaciągnął nas kierowca, stary numer , praktykowany na całym świecie. Byłby to czas stracony , gdyby nie ciekawostka – dowiedzieliśmy się , dlaczego orzeszki ziemne nazywają się ziemne. Wyglądały jak młode ziemniaczki .

 

RIMG0480Ostatnim etapem był Pałac Wodny. Jest kilka, może kilkanaście takich miejsc na Bali, były to siedziby władców lub dostojników, czasem tylko pałace letnie, wykorzystywane sporadycznie ale starannie utrzymywanych. Odwiedzany przez nas w  Tirtagangga został zniszczony  kilkanaście lat temu na skutek erupcji Gunung Agung , ale został pieczołowicie odrestaurowany i wygląda bardzo okazale. Nawiasem mówiąc – żwir , składnik betonu , jest tutaj pochodzenia wulkanicznego , ma kolor ciemnoszary, co powoduje ,że już w momencie budowy budynek wygląda jakby miał kilkaset lat.

 

DSC06259Pewnego miłego popołudnia wybraliśmy się łódkami na wrak japońskiego stateczku handlowego , który zatonął nieopodal w czasie II wojny dosłownie 20 m od brzegu. Dookoła rozciągała się piękna rafa  , snurkowie byli zadowoleni a żeglarze trenowali równowagą na wąziutkiej łódce.

RIMG0613

RIMG0608

Obchodziliśmy też urodziny M., tak się składa ,że od kilku lat możemy to robić na pięknych plażach, wśród egzotycznych okoliczności przyrody. Okoliczności i zacnego grona gości można jej pozazdrościć !

RIMG0580

Trzeciego razu nie było, ale drugi – owszem. Drugi raz w Indonezji próbowałem kaczki pieczonej na sposób ichniejszy, rezultat także nie był zadowalający.

Podobnie jak sznycel po wiedeńsku, parę dni później. Brawo za odwagę dla kucharza – trzeba mieć sporą wiedzę , aby w ten sposób zmarnować kawał dobrego mięsa. Ale i pobudziło wspomnienia – przypomniały mi się lektury Karola Maya, który opisywał zmagania kowbojów z kawałkami wysuszonego mięsa po kilku tygodniach podróży przez prerię.

Właściwie należy tam jeść tylko ryby, chociaż pieczone bezpośrednio na grillu bywały wysuszone. Ale w restauracjach -podobno- były ok. Barrakuda, white snapper, red snapper, tuńczyk, płetwal błękitny… wszystko świeże i smacznie doprawione.

W ramach zajęć kulturalnych odwiedziliśmy też kompleks świątyń Pura Besakih, zwany Matką Wszystkich Świątyń . Niestety , te nasze wypady kulturalno-oświatowe odbywały się metodą „orbisowską” , czyli biegiem , rozglądając się pobieżnie na boki. To nie mój styl. Od jakiegoś czasu  preferuję styl kontemplacyjno-refleksyjny.Posiedzieć sobie, pogapić się na rozległą panoramę ( świątynia wspina się po schodach na wzgórze) i ludzi, posłuchać dalekich dzwonków czy modlitw , czasem śpiewu – to lubię. Myśli błądzą leniwie na różne strony, przywołują skojarzenia i zapomniane wspomnienia. Tu nie ma takich możliwości – poza sporą ilością turystów wszędzie pełno jest przekupniów i naciągaczy. Wkurzający są zwłaszcza ci proponujący Viagrę podwózkę skuterem od parkingu do wejścia do świątyni,5 USD niby nie dużo za 2 km jazdy, ale okazało się , że można tą trasę przejść w 10 minut spacerkiem , bo było to może z 500 metrów.Ponieważ do świątyni można wejść tylko będąc kompletnie ubranym to sprzedawcy sarongów robią grube interesy,  wszędzie kręcą się sprzedawcy pamiątek i przekąsek a dzieci  we wszystkich językach świata oferują pocztówki.

DSC06328

Świątyń jest tu bodaj dwadzieścia kilka, zawsze w którejś odbywa się jakaś uroczystość , ich uczestnicy wyglądają na zrelaksowanych, emanują dobrą energią , co , niestety , nie było w stanie zrównoważyć mojej złej.

Jeszcze tylko wizyta w kolejnym Wodnym Pałacu w Ujung , oczywiście biegiem i program ko. został wyczerpany.

DSC06366

Dzień wcześniej , niż planowaliśmy opuszczamy ciche Amed aby zakosztować „prawdziwego” życia ma Bali. Wybrany dość przypadkowo hotel J4 w Kuta za niewysoką cenę zapewnił na wszystko, czego potrzebowaliśmy – klimatyzację , wygodne łóżka , bliskość miasta i rozrywki a także pomnika poświęconego ofiarom zamachu terrorystycznego na dyskotekę  w 2002 r. W centrum miasta upał dawała się jeszcze mocniej we znaki. Gorące powietrze dusiło się w wąskich uliczkach, uzupełniane permanentnie spalinami tysięcy motorków i samochodów. W południe niewielu było straceńców, spacerujących po mieście, więc byliśmy łatwym celem szemranych gości oferujących farmaceutyki , bynajmniej nie na rozwolnienie. Duże , a może raczej – długie – zakupy zrobiliśmy w Hard Rock Cafe, potem lunch tamże , rzut okiem na plaże i surferów i powoli zmierzamy zygzakami do hotelu, odetchnąć troszkę chłodniejszym powietrzem.

Wieczorem nasza okolica się ożywia , nie wiadomo skąd pojawia się tysiące młodych ludzi , ubranych skąpo lub prawie wcale, pozamykane budy , wyglądające w południe na opuszczone okazują się barami , tu muzyka mechaniczna , tam zespół , tu panienki tańczą na ladzie a tam chłopcy prężą się przed chłopcami…wszystko tu mają. Część z nas bawi się na plaży przy dźwiękach reggae, część asystuje zespołowi rockowemu , czasem akompaniującemu miejscowym wolontariuszom, chcącym sprawdzić , czy „Mam talent”.

Rano miłe zdziwienie – manager hotelu pozwolił nam na pozostanie w hotelu, co prawda tylko w jednym pokoju, do 18, mimo ,że doba kończyła się o 12. I to for free , bardzo byliśmy mu wdzięczni , bo po nocnych uniesieniach wyjście z hotelu wymagałoby sporego wysiłku, mając perspektywę spędzenia reszty dnia w gorącym jak diabli lobby hotelowym.

I tak dotarliśmy do kresu naszej przygody na Flores i Bali.

Jak było – opisałem.

 

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.