Laos 2015 # 9 Whisky village i wodospady

20151113_140332

Jaskinie Pak Ou wyglądają malowniczo z drugiej strony rzeki- dwie wielkie dziury w prawie pionowej skale.Prowadzą do nich schody, ale aby się do nich dostać płyniemy chybotliwymi łódkami na drugą stronę rzeki. Iwona nadrabia miną ale widać , że nie jest to dla niej komfortowa sytuacja i bardzo doskwiera jej brak choćby malutkiego kapoka. Dla ludzi o większych gabarytach łódka jest trochę ciasna, ale przy próbach przemieszczania się słyszę z tyłu ciche okrzyki, więc na te kilka minut przeprawy zastygam w bezruchu.

DSC06920
Na schodach sporo ludzi , wspinają się po schodach z mniejszym lub większym wysiłkiem (ja wspominając Holandię). Iwona też nabrała kolorków, kiedy ja tak wyglądam to Dorota bąka coś o stentach i kardiochirurgii inwazyjnej, ale Iwona tłumaczy ,że takie zabarwienie jej naturalna cecha.

RIMG1329
Może i tak , ale gdyby byli z nami w Namtha to pewnie ona , nie ja , byłaby w centrum uwagi grupy jako Wspinacz-Specjalnej-Troski.
Pierwsza z jaskiń ma wielkość niezbyt dużej kawalerki, zwiedzanie polega na wykonaniu kilku kroków przelotnie rzucając okiem na kilka ( starodawnych ?) posążków Buddy.Druga z jaskiń jest jeszcze mniejsza , ale ma więcej posążków.Nawet tam nie wchodzę, na murku obok wejścia wdaję się w rozmowę z jakimś starym Kanadyjczykiem , od dwudziestu lat szwendającym się po Azji.Chwali się kondycją, ma 78 lat,obaj siedzimy na jednym murku więc wygląda na to ,że mam kondycję siedemdziesięcioośmiolatka.

DSC06930

Niezbyt to miła konstatacja,w drodze powrotnej  wyładowuję się na łódce, bujając nią radośnie. Posiłek w knajpie  przy przystani  poprawia nastroje, ruszamy teraz do pobliskiej wioski Xanghai, nazywanej w przewodnikach ” Whisky village”.Ta wioska to właściwie dwa w jednym – clothes and whisky.

DSC06899

Dziewczyny oglądają lokalne wyroby, szale, narzuty, chustki, bardzo kolorowe i wesołe.Mieszkanki tkają je na krosnach przed domkami, ale rzucają pracę, gdy pojawia się potencjalny klient.Zaliczamy takich straganów kilkanaście zanim udaje nam się dotrzeć do sedna, czyli lokalnej bimbrowni.

DSC06912
Stanowi ją konstrukcja z beczek po ropie i bambusowych rur. Degustujemy kilka wariantów alkoholu – na słodko, ostro, wytrawnie. Bierzemy kilka flaszek ,butelki maja nawet etykiety , ale zamknięcia trochę puszczają. Banderoli brak.Witek trochę kręci nosem na brak reżimu technologicznego ( metyl!), ale  gdy po spożyciu kilku darmowych próbek wzrok zamiast mu się pogorszyć to się wyostrzył  też bierze flaszkę czy dwie.

DSC06915

Dobra decyzja, 50% to nie kompot, jak  „Hanoi”.

Robi się późno , a przecież mamy jeszcze przed sobą ostatnią atrakcję – wodospady Kuang Si.
Znajdują się niestety po drugiej stronie miasta, musimy wrócić do LP i przedostać się 30 km dalej.Zajmuje nam to prawie dwie godziny, ruch jest spory.
W pobliżu wodospadu widzimy mnóstwo busów i tuk-tuków, ale jadą w przeciwną stronę. Kierowca na pociechę mówi , że będziemy mieć wodospady tylko dla siebie.

20151113_165916_001
I tak jest , zaczyna się ściemniać , nie ma już prawie nikogo, robimy foty ale o kąpieli nie ma co myśleć. Ba, nawet nie można się zatrzymać celem kontemplacji cudów natury bo zaraz zamykają.Ilość mijanych pojazdów świadczy o tym , że w dzień musiało tu być naprawdę tłoczno.Bardzo mi się tu podoba,teren jest zadbany a woda ma fajną , mleczną barwę.Cały szereg mniejszych kaskad prowadzi do mostu , z którego można obserwować największy wodospad.Warto odwiedzić to miejsce.

20151113_171158
Już o zmroku wracamy do hotelu, co nie znaczy wcale ,że jest późno, słońce zachodzi tu około 18.Ruszamy na poszukiwanie żarcia, najlepiej w knajpie rekomendowanej przez tripadvisora. Przedzieramy się przez wyjątkowo gęsty dziś tłum turystów na Najtmarkecie, krążymy po uliczkach, wreszcie – jest ! Nazwa się zgadza, siedzą ludzie ,chcemy usiąść i my, ale niestety, wszystkie miejsca są zarezerwowane.Zawód na twarzach naszych przyjaciół skłania nas do bezzwłocznego wszczęcia poszukiwań kolejnego lokalu z listy.Po kilkunastu minutach sukces. Jest lokal , są miejsca, siadamy i zamawiamy. Dla bezpieczeństwa zamawiam tą samą zupę co wczoraj. Dorota dostaje krewetki, Witek grillowanego bakłażana a Iwona wykwintną potrawę ze smażonych wodorostów.
Moja zupa okazuje się kompletnie inna niż wczorajsza, zjadam tylko kilka łyżek.Nie lubię , kiedy nie wiem , czy to co nagryzam to grilowane warzywo, lokalny grzybek czy chrząstka kurczaka. A może  głowa ryby? Witek swoim zwyczajem pracowicie oskrobuje skórkę bakłażana, a a Iwona chrupie wodorosty,z sezamową posypką. Przygnębia mnie to ,że zmarnowaliśmy dwie godziny na znalezienie tak nędznego, choć nie taniego, żarcia. Oczami wyobraźni widzę rozpływającego się w ustach sandwicza z pieczonym kurczakiem , awokado i żółtym serkiem. Trudno, czego się nie robi dla towarzystwa.Ale tylko raz…

20151113_195303_001
Wieczorne dysputy na hotelowym tarasie się przeciągają, trzeba przetestować nowe nabytki.Witek chce zaprezentować najnowsze francuskie przeboje, prosto ze swojego smartfona, ale pan recepcjonista zarządza ciszę nocną.
Wygląda na to ,że P. chcą nadrobić niepowodzenia kulinarne i od rana planują szybki rajd po Watach i muzeach.Grzecznie ich informujemy ,że dziś nasze drogi się rozchodzą, mamy inne, jeszcze co prawda niesprecyzowane plany , ale nie obejmujące zwiedzania.Na wszelki wypadek z hotelu wychodzimy wcześniej, niestety nieopatrznie zatrzymujemy się na wietnamską kawę co skutkuje spotkaniem z naszymi przyjaciółmi chwilę później. To karma, przeznaczenie. Razem więc  udajemy się główna ulica w kierunku Pałacu Królewskiego.

20151114_111857
Ładnie się błyszczy w pełnym słońcu, wokół zadbana zieleń i mnóstwo turystów.Na szczęście o 11 zamykają go na kilka godzin więc nie musimy  spędzać tam całego dnia.

DSC07101

Wstępujemy więc do sąsiadującego z nim Muzeum , też ładne otoczenie i też go zaraz zamykają . Szczęście nam dziś sprzyja.

DSC07076
Po przeciwnej stronie ulicy, na wzgórzu Phousi, stoi Wat Pha Houak. Prowadzą do niego schody, całkiem ich dużo, kondycja po kilkunastu dniach w Laosie mi się poprawiła , ale nie na tyle ,żebym nie musiał zrobić kilku przystanków. Na fotografowanie, rzecz jasna.

DSC07071

Z góry rozpościera się widok na miasto, tą jego stronę widzieliśmy tylko z okien samochodu. I to nam musi wystarczyć, coś trzeba zostawić na następną wizytę. Napomykam Witkowi , że pozostałe 344 Waty będzie musiał już zaliczać sam, ale udaje ,że nie wie o czym mówię.

DSC07087
Odwiedziliśmy już z Żoną kilka świątyń i uważamy ,że widzieć jedną to widzieć wszystkie. Dla nas nie różnią się od siebie niczym.

DSC07081
Ale to pogląd laików, prostych oglądaczy, dla których Londyn i Lądek to to samo.W świątyni modlą się w skupieniu ludzie,nie rozpraszają ich nawet błyski fleszy w aparatach czy smartfonach turystów. Królują w tym prostactwie  Chińczycy, którzy poruszają się w dużych grupach i robią namiętnie selfie ze sticków. Niechby spróbowali u nas zrobić sesję foto w czasie mszy…

DSC07088
Jest już po południu, idziemy dalej główną Ulicą-Bez-Nazwy. Po drodze Wat za Watem , ale widzę,że nie tylko ja uważam kwestię Watów za zamkniętą. Natykamy się na gabinet masażu, czujemy nie dającą się opanować potrzebę skorzystania z jego usług.

DSC07122
Jest miło, wnętrze pachnie olejkami, masażystki wyglądają na delikatne, cena przystępna – 20 zł/godz.Ku mojemu zdziwieniu Witek nie oponuje, to jego pierwszy masaż w życiu, kiedy o tym rozmawialiśmy przed wyjazdem podskakiwał, jakbym go namawiał na seks z ladyboyem. Hmm, na to przyjdzie jeszcze czas w Tajlandii…
Dochodzimy do krańca półwyspu i wracamy nadbrzeżem rzeki, tym razem Nam Ha, która w tym miejscu wpada do Mekong.
Spokojne miejsce, zero turystów, na wzgórzach ładne domy z widokiem na rzekę. Na końcu drogi- cud!trafiamy na knajpę z tripadvisora o nazwie Tamarind.Musimy tu koniecznie przyjść na kolację. Oczywiście mam inne zdanie, ale skoro taka jest wola większości to nie protestuję.P. to smakosze, dla nich posiłek to celebracja, trwa godzinami, z czego połowa czasu przypada na wybór z karty.Żarcie jak żarcie , nie ma co się rozwijać na temat, ja jestem prosty chłopak i lubię proste rzeczy, chociaż z przyjemnością oglądam programy kulinarne w tv.Szczególnie te z Nigellą.

DSC07034
Rano mamy plan na dziś – dosyć zwiedzania , czas na relaks.W naszym biurze pytamy o rejs po Mekongu, wprawdzie z Dorotą już to przerabialiśmy , ale nie mamy nic na przeciwko jego powtórzeniu. Pani proponuje dłuższy rejs , pół dniowy , połączony z kontemplacją zachodu słońca.Ponieważ już jest po południu to kupujemy kilka sajgonek na lunch i  wkraczamy do łodzi.

DSC06988
Fajnie się pływa po Mekongu, krajobrazy są dość monotonne , ale miłe dla oka. Iwona tym razem bez kapoka,choć nurt rzeki jest zdradliwy.Jest mocno spięta, może czeka czy znowu nie zacznę bujać łódką. Może gdyby została w Polsce to bardziej by się zaprzyjaźniła z wodą. Za to moja Żona na pokładzie czuje się bardzo swobodnie, zmienia miejsca, szukając najbardziej nasłonecznionego.

DSC06987

Zatrzymujemy się w kilku wioskach po drugiej stronie rzeki, otaczają nas dzieciaki z naręczami portfelików i wisiorków.

DSC07021

Wdrapujemy się na wzgórze do Wat Longkhoun, ładne , spokojne miejsce z widokiem na LP. Po godzinie wracamy, płynąc w dół rzeki. Tam jeszcze nie byliśmy , okolica jest dużo ciekawsza , otaczają nas góry, krajobraz jest bardziej dziki.Sternik namawia nas na odwiedzenie kolejnej wioski ( z pamiątkami ),ale zdecydowanie odmawiamy.Jest to decyzja brzemienna w skutkach , bo teraz przez dłuższy czas bujamy się falach , czekając na zachód słońca.Wreszcie mrok zapada, pstrykamy foty i z poczuciem miło spędzonego dnia wracamy do hotelu.

DSC07062

Tak przy okazji – mamy dobra opinie o naszym hotelu, ale byłem kilkakrotnie świadkiem, kiedy pewien jegomość meldował recepcjoniście o usterkach.
Zawsze na wyjazdach grupowych spotka się ludzi , którym nic się nie udaje. I to im przypadają najgorsze pokoje, w autobusie zajmują miejsca przy głośnikach i niedomykających się drzwiach, im obsługa zapomina wymienić ręczniki i uzupełnić barek.Jeśli grupa zamawia jedzenie w restauracji to na pewno oni dostaną je ostatni i do tego nie to , co zamawiali.

p4

/fot.comedycentral.pl/

Na takie przypadki jest tylko jedna recepta – kiedy Los cię
testuje to nie przejmuj się pierdołami – niewygodnym łóżkiem , zepsutą żarówką czy brakiem ciepłej/zimnej wody,w końcu pech cię opuści.
Jedyną niedogodnością , która  jest w stanie mnie wkurzyć to brak internetu.I tego nie jestem w stanie puścić płazem.Nikomu i nigdzie.
W Azji na szczęście internet jest wszechobecny ,nawet w najdzikszych górach w Laosie czy na odległej wysepce na Malediwach.

Jutro lecimy do Bangkoku , samolot mamy koło południa więc nie trzeba się zrywać z łóżek.

 

5 myśli na temat “Laos 2015 # 9 Whisky village i wodospady

  1. Jakoś wcześniej nie ciągnęło mnie do Laosu, ale im więcej o nim czytam czy widzę zdjęć, tym większej nabieram ochoty na jak najszybsze wybranie się w tym kierunku 🙂 Whisky raczej nie polubię, ale widoki kuszą… Te wodospady wyglądają cudownie!

    Polubienie

  2. Wasze zwiedzanie świątyń przypomina mi zwiedzanie kościołów w wielkich miastach – po pewnym czasie wszystkie już wydają się takie same. Myślę, że to nie świadczy o byciu laikiem ale o przemęczeniu poznawczym 🙂

    Polubienie

  3. Z mężem podobny pogląd do zwiedzania , szczególnie jeżeli chodzi o jedzenie, fajnie zjeść coś dobrego, ale latanie i szukanie kilka godzin polecanej restauracji to nie nasza bajka. Tym bardzie ,że często żarcie w tak wysoko ocenianych knajpach w cale nie jest dobre i często drogie. Wolimy tzw lokalne klimaty na platikowych krzesełkach.
    Tak się wciągnęłam w Twoje opisy , że pierwszy raz umieszczam komentarze …

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.