Laos/Tajlandia 2015 # 12 Kiedy Chińczycy zadepczą Bonda ?

DSC07185

O 7 rano podjeżdża bus, którym udajemy się przystań w mieście Phuket. Jedziemy ponad godzinę, na przystani jest pustawo ,ale busy bez przerwy zwożą chętnych na rejsy w różnych konfiguracjach.Jest  jeszcze czas na uzupełnienie zapasów , skorzystanie z toalety czy zakup okrycia głowy. Lans musi być , Sylwia i Artur namierzają kowbojskie kapelusze z wielkim napisem „Tajlandia”.

12370715_1087347294631758_7788365489171649989_o Na nadbrzeżu robi się coraz większy tłok, dostajemy identyfikatory, bo grup jest kilkanaście i ładujemy się na stateczek. Obowiązkowe kapoki można zdjąć dopiero daleko w morzu, tam, gdzie oko kapitanatu portu nie sięga.

20151120_095141_001Do dyspozycji są zimne i ciepłe napoje, nie wiedziałem ,że Witek jest takim smakoszem tajskiej coli.Wszyscy już pozbyli się kapoków oprócz Iwony i Arabki z Omanu, ubranej zresztą kompletnie w strój ludowy od początku do końca podróży. Robi się coraz cieplej, ale na statku tego nie czuć, wieje zefirek.

20151120_095228Zawijamy do kolejnych wysp, w jednej z nich jest laguna, wejście jest trudne , niskie i ciemne, korytarz ma kilkadziesiąt metrów , ale wreszcie dochodzimy do środka wyspy, teraz jest tu sucho , ale w czasie przypływu woda podnosi się o kilka metrów i dojście jest niemożliwe.Jeszcze jedna wyspa, krążymy wokół niej kajakami, my suniemy prawie w wodzie, nasz wioślarz ma podobne gabaryty do moich.

DSC07182Na pokładzie czeka już lunch, kilka rodzajów warzyw, także opiekane w cieście, grillowane nóżki kurczaka,ryby, ryż, noodle, sosy, wszystko szybko znika, jak to darmowe.

20151120_122628
Płyniemy do naszego głównego celu podróży, wyspy Jamesa Bonda ( sumie nie wiem , dlaczego zawsze mówi się o Dżemsie Bondzie, a nie po prostu o Bondzie). Charakterystyczna na tym miejscu jest wystająca z zatoczki skalna pałka, która w filmie grała kiedyś siedzibę Człowieka ze złotym pistoletem i w końcu wylatuje w powietrze.Chyba ją jednak poskładali, bo nadal sterczy dumnie i zarabia kasę. Jestem w szoku, pałki prawie nie widać. Na malutkiej wysepce głowa przy głowie, szef naszej wycieczki surowo uprzedza ,że mamy do dyspozycji 20 minut, kto się spóźni to łódź odpłynie bez niego a pozostanie na wyspie wiąże się gigantycznymi karami.

DSC07187
I rzeczywiście , łodzie przybijają na plażę jedna za drugą, ludzie wsiadają i wysiadają, na samej wyspie tłok nie do opisania, trudno zrobić fotkę bez czyjejś głowy na pierwszym planie.W tłumie przeważają oczywiście Chińczycy, skaczą po skałach robiąc sobie selfie czy pozując znajomym.

DSC07192 Ubrani są od Sasa do lasa, od specjalnych ubrań na trekking wysokogórski po suknie , w których u nas się chodzi (chodziło?) do opery albo na rauty u ambasadora.Wszyscy głośni, przepychają się nie licząc się z nikim.

DSC07189
Żeby była jasność – mam przyjaciół Chińczyków, bardzo ich lubię i nie dam złego słowa powiedzieć, ale Chińczycy w grupie ( a tak zawsze podróżują ) są wyjątkowo odpychającą nacją.Pewnie się odwracacie ze wstrętem , jeśli za wami ktoś charknie i splunie na chodnik, wyobraźcie sobie , że robi to kilkanaście osób naraz… Chińczycy tłumaczą ,że dużo palą i mają wyschnięte śluzówki a poza tym wierzą ,że nieczystości z organizmu trzeba się pozbywać jak najszybciej i jak najłatwiejszym sposobem.
Te dwadzieścia minut to i tak dla mnie za dużo , kiedy byłem tu kilka lat temu byliśmy sami z grupką przyjaciół, nie mogę się pogodzić z obecnym syfem.

IMG_0163/2007 r./
Wracamy na nasz stateczek, odpływamy, jestem wkurzony, pewnie podobna kaszana jest w innych powszechnie znanych miejscówkach – na wyspach Phi-Phi,Niebiańskiej Plaży, znanej z filmu z Leonardem DiCaprio, zabytkach Bangkoku…
Ja na szczęście wszystko to już widziałem, ale współczuję tym , którzy dopiero mają zamiar to zrobić.Jedyne dobre to to ,że Chińczycy cenią bladą cerę i unikają słońca więc można znaleźć azyl na plaży .Zatrzymujemy się jeszcze w pobliżu kolejnej wysepki, chętni skaczą z pokładu do wody lub pływają kajakami, jestem trochę znudzony , bo przerabiałem te eskapady kilka razy, ale pozostali bawią się dobrze.

DSC07181
Powrót się dłuży, po dwóch godzinach jesteśmy na przystani. Szef każe nam czekać na busa, tak się pechowo składa , że reszta składu jeszcze nie przypłynęła.
Rozkładamy się przy sklepiku, ktoś wpada na pomysł, że można by coś łyknąć, chłopaki idą na zwiady do sklepu. Jest Samsung , ale cena wygórowana, sugeruję ,żeby się potargowali, choć w sklepach nie ma tego zwyczaju.Właściciel, Chińczyk, jest jednak elastyczny , dogadujemy się .No ale nie mamy w czym przyrządzić drinków. Artur rusza z powrotem do sklepu i przynosi plastikowe kubeczki, które dostał za free.Wypada się odwdzięczyć i kupujemy jeszcze napoje, krzyczę , żeby zapytał czy może ma też lód. Oczywiście , że ma, niesie worek z lodem z zaplecza. Kończą nam się pomysły na ubarwienie imprezy, choć pewnie i baloniki by się znalazły.Przestaje nam się nudzić , kiedy grupa wreszcie się zbiera wstajemy niechętnie.

DSC07183
W busiku zajmujemy strategiczne miejsca z tyłu.Samsung parzy w ręce, ale kubki zostały w sklepie. W ciemno rzucam , że na pewno Witek coś znajdzie w plecaczku.
Grzebie chwilę, wreszcie wyciąga nakrętkę od jakiegoś dezodorantu. Fajnie , ale pojedynczo nie będziemy pić.Grzebie więc dalej i po chwili wyciąga drugą.
Chóralnie wyrażamy uznanie,mimo ciemności widać , że  Witek pąsowieje na twarzy, jest dziś best of the best.Trudno nalać w ciemnym , trzęsącym się busie do tak małych pojemników , ale pewna ręka Artura minimalizuje straty.W naszym kącie jest głośno, ale niektórzy z pasażerów usiłują spać. Chyba im się to nie uda bo swoim zwyczajem Witek zaczyna puszczać francuskie przeboje z telefonu .Zaczyna lać deszcz , co jeszcze bardziej  wzbudza nasz entuzjazm. Pewnie odetchnęli z ulgą , gdy po godzinie wysiadamy.
Poranny standard, o 10 jesteśmy na plaży.W całym Karon widać już przygotowania do nadchodzącego święta światła – Loy Krathong.

DSC07217Dwa lata temu uczestniczyliśmy w nim w Buriram , bardzo fajna impreza. Puszcza się wianki na wodzie i latawce w powietrze. Latawco- balony mają przymocowane małe świeczki, ich płomień ogrzewa powietrze i balon się unosi, czasem bardzo daleko.Jakoś o pożarach nie było słychać , choć latały nad miastem.

DSC05496/2013 r./
My niestety nie załapiemy się w tym roku, święto przypada akurat w dniu naszego wyjazdu.

Rano Witek dopytuje , kto ma jego nakrętki , wspomina coś o rodzinnych pamiątkach , ale nikt nie kojarzy , co się z nimi stało. Na prośbę o oszacowanie ich wartości milczy całe przedpołudnie.
Dziś tylko moja Żona smaży się na słońcu, ja uciekam do knajpki pisać, po chwili dołącza Artur i sięga po menu. Grillowany krab go nie satysfakcjonuje, mięsa tyle co kot napłakał, a brudnej roboty sporo.Próbuje więc dalej i tak nam dzień ucieka. Zbieramy się wcześniej, idziemy na masaże , Iwona z Witkiem już są po,Artur dostaje masażystkę godną jego budowy, ja swojej nawet nie widzę, bo od razu każe się położyć głową w dół.Robi jednak dobrą robotę, nie jęczę tylko dlatego , że Dorota leży obok.
Gdy się odwracam  z zainteresowaniem dopytuje , który to u mnie miesiąc ciąży. A ile babies ? Jedno , niemożliwe. Tu się mieści czwórka , co najmniej.No i mleczko będą miały -szarpie mnie za sutki . Śmiejemy się , dobrze , że nie podjęła tematu globalnego ocieplenia , nie byłoby tak wesoło.
Ekipa nalega , abyśmy wieczorem zaliczyli jeszcze raz Patong ,brzydzę się rozpustą i nienawidzę widoku rozebranych kobiet tańczących na barze,ale jestem wyjątkiem w tym towarzystwie. Daję się przekonać, jedziemy.

DSC07209

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.