Kostaryka 2016 # 15 Puerto Jimenez , czyli w pułapce

choza-del-manglar-7Na przystanku autobusowym w Parrita jesteśmy odpowiednio wcześnie.Autobusy podjeżdżają jeden po drugim , ale to nie nasze. Jakiś gość się nami interesuje, pokazuje najbardziej właściwe miejsca do oczekiwania . To autobus jadący z San Jose do Golfito, godzina naszego odjazdu jest traktowana mocno szacunkowo.
Wreszcie przyjeżdża , jestem trochę spięty bo ostatnio gnębi mnie hmm… dyspepsja , i pomimo przyjętego Stoperanu nie jestem pewien reakcji żołądka w tak długiej podróży.
Kierowca sprawnie umieszcza bagaże w luku, siadamy na przypadkowych miejscach, jedziemy. Przejeżdżamy koło Parku Narodowego Manuel Antonio , miał to być cel naszych wypraw z Parrity, ale zostawiamy go następny raz.Pogoda niestety skłania do rozpamiętywania straconych szans , pada deszcz i jest dość depresyjnie. Ale trzeba przyznać, że autobusowi nie można nic zarzucić , jedzie konkretnie , może niezbyt szybko ale pewnie, jest czysto no i nie gra na cały regulator telewizor , co jest normą w Azji.
poczekalniaTakże spora , przydrożna restauracja w której się zatrzymujemy na kilkanaście minut robi dobre wrażenie. Jest kilka bufetów z różnym jedzeniem , które jest świeże i wygląda nieźle. Cóż z tego , skoro przyrzekłem sobie dziś powściągliwość w jedzeniu i piciu , aby nie kusić losu.Ale jeśli chodzi o miejsce , które jest mi zdecydowanie bliższe to toaleta – jest czysta ponad wszelkie standardy. Deszczyk pada i nie wygląda , aby miał w najbliższym czasie przestać. Dojeżdżamy do centrum Golfito po południu, deszcz leje jak z cebra, aż się nie chce wysiadać z autobusu. Jednak przy samych drzwiach jest wejście do baru z kurczakami , jakich tu pełno, więc szybko zmieniamy lokalizację.
Wobec faktu , że jesteśmy PRAWIE na miejscu oceniam , że drobne złamanie zasad nie zaszkodzi i zamawiamy coś do jedzenia. Dorota , mimo , że skłania się do wegetarianizmu dziś zamawia wielkiego hamburgera, co w jej sytuacji zakrawa na całkowity brak zahamowań . Chyba jest rzeczywiście mocno głodna, ostatnie dni nie rozpieszczały nas gastronomicznie.  Dla mnie pani przynosi talerz nuggetsów, podobno właśnie to zamawiałem. Czekamy aż deszcz przestanie padać, ale to marzenie, pada coraz gęściej.chicken-brosZostawiam Dorotę z jej hambusiem i idę rozeznać możliwość dostania się na drugą stronę zatoki , do Puerto Jimenez, gdzie mieści się nasza kolejna miejscówka. Łaziki na przystani współczująco kiwają głowami – nie , dziś już nic nie popłynie, patrz pan – fala , deszcz, wiatr … może jutro. Może. Nie wygląda to dobrze  , idę do biura turystycznego , widać je z przystani , facet mówi , że nic nie wie o tym , że prom nie pływa, ale nie wzbudza mojego zaufania, wygląda na to , że oderwałem go od jakiś emocjonujących przeżyć w internecie i jest trochę nieprzytomny. Kręcę się jeszcze trochę po okolicy, w sumie wszystko mi już jedno , bo jestem już całkowicie przemoknięty, wracam do knajpy. Napotykając na pytające spojrzenie mojej Żony inteligentnie ruszam brwiami, co ma znaczyć ” nie ma o czym mówić „. Teraz ona rusza zasięgnąć języka , przychodzi ze zleceniem , że jakaś łódka przypłynęła do bocznej przystani i można by się dowiedzieć , czy by nas nie zawiozła. Pomijam milczeniem  fakt, że mogła z żeglarzami sama już się porozumieć i idę rozeznać sytuację. Rzeczywiście , stoi łódeczka, przedtem jej nie było , trzech chłopów w środku , pytam czy  losy prowadzą ich  do Puerto Jimenez . Owszem , mogą nas podrzucić, 10 USD od osoby. Wracam do knajpy, bierzemy bagaże i ładujemy się na łódkę. Deszcz leje jak oszalały, ale wiatr ustał i zatoka jest w miarę gładka.

puerto-jimenez-2 Kiedy ruszamy adrenalina puszcza, czujemy się trochę jak piraci mórz południowych, tym bardziej , że koło nas zaczynają harcować delfiny.
Zostawiamy je w porcie i przed nami z deszczu i mgły wyłaniają się kolejne fragmenty przeciwległego brzegu.Podróż trwa koło godziny ,łódź dzielnie śmiga po falach, wreszcie jesteśmy. Deszcz o dziwo , ustał, rozliczamy się z kapitanem i wychodzimy na molo, rozpytując o naszą miejscówkę – Choza del Manglar czyli Chatę wśród mangrowców.  Jakiś łepek za parę dolców oferuje podwózkę. Chętnie się zgadzamy , bo dwa kilometry błotnistą drogą z walizami to byśmy szli dwa dni. Hostel jest położony obok małego lotniska , raz po raz śmigają małe samolociki.puerto-jimenez-7Wreszcie jest nasza chata, szukamy recepcji,wyłania się młody człowiek i wygląda na dość zdziwionego. Nie może znaleźć naszej rezerwacji , na szczęście mam wszystkie wydrukowane.

choza-del-manglar-8Prowadzi nas do naszego domku, deszcz znowu się rozpadał. Domek to właściwie dom, ma kilka pokoi i wielką świetlicę, ale jesteśmy tu sami. Nie dziwi nas wilgotna pościel ale dopytujemy , jakie są prognozy pogody. Dochodzi do nas , że wpadliśmy po uszy. Te niewinne deszczyki, które nam ostatnio towarzyszyły  zostały dzisiaj zakwalifikowane jako huragan I stopnia o wdzięcznym imieniu Otto i zmierza prosto na nas. Szybko myślę , że te dwa dni tutaj to pikuś,ale mamy jeszcze zabukowane trzy noclegi w Carate, kilkadziesiąt kilometrów dalej , prowadzi tam tylko droga dostępna tylko dla pojazdów z napędem na 4 koła .Jak ona wygląda po tych opadach a jak będzie wyglądać za dwa dni ?
choza-del-manglar-2Dobrze , że działa WiFi , piszę do Laguna Vista Villas, do Carate. Odpowiedź przychodzi po chwili. Greg rozumie naszą sytuację, sugeruje cierpliwość, może jutro znajdzie jakieś rozwiązanie.Napomyka , że u niego deszcz pada od dwóch tygodni bez przerwy i , jego zdaniem ,jeszcze trochę popada. Hmm, chętnie bym się wycofał rakiem z tej rezerwacji , ale każą mi i tak za nią zapłacić. Zobaczymy jutro , na razie idziemy do miasteczka, korzystając z chwili ładniejszej pogody.

puerto-jimenez-4 Obejście miasta zajmuje nam pół godzinki, robimy zaopatrzenie, bo posiłków nie mamy wliczonych w cenę i wracamy do naszej mokrej siedziby. Jest już ciemno , więc zapalamy światło i rozpoczynamy wieczór jak co dzień – orzeszki, ciasteczka,rum . Dorota czyta , ja piszę, Pura Vida !
Noc mija niespokojnie, bo deszcz uparcie wali o blaszany dach , kiedy rankiem przestaje, idziemy na śniadanie. Przy głównej ulicy wybieramy jedną z knajpek, pojawia się trochę białych twarzy.puerto-jimenez-6Kiedy się człowiek naje to i humor ma lepszy , więc ruszamy na spacer po miasteczku. Cudów nie ma : główna ulica ->przystań->aeroport to trójkąt o długości boków około 3 km. Tak się czasu nie zabije. Przechodząc koło lotniska z niepokojem obserwujemy , że pasy są co prawda tylko wilgotne, ale już pobocza toną w wodzie.
Wydaje nam się , że wczoraj wody było mniej. W hostelu korespondujemy z Gregiem , który rozumie , że znaleźliśmy się w pułapce, bo nawet gdybyśmy się do niego  dostali to możemy za te kilka dni w ogóle z odciętego półwyspu nie wydostać. Wchodzi nasz menedżer, zdaje że ma na imię Raede , ale pewności nie mam, napomyka ,że to największe opady od 10 lat,
a o wyjeździe do Carate możemy zapomnieć , bo deszcz podmył drogi i są nieprzejezdne. puerto-jimenez-3Proszę , aby pogadał z Gregiem , znają się . Ten wspomina coś o czarterze małym prywatnym samolotem , ale raczej bez przekonania. Zaprasza za kilka tygodni, generalnie high season z murowaną pogodą to druga połowa grudnia i I kwartał. Tyle czasu nie mamy więc raczej tym razem się nie zobaczymy.
pj1Przestaje padać , mamy świadomość , że tą szczęśliwą chwilę należy wykorzystać, bo drugiej szansy możemy nie mieć i idziemy do portu coś zjeść. Mieszanka owoców morza jest znakomita, ale kiedy wracamy koło lotniska po kolana w wodzie dobry nastrój pryska.
Wieczór nie należy do miłych , lejący deszcz zaczyna tworzyć kałuże na podłodze, Dorota wyczaiła gdzieś czajnik i pokrzepia się kawą ale atmosfera jest gęsta. Teraz dopiero widzimy , że na ścianach jest mnóstwo dziwnych rysunków, symboli voodoo, pająków z drutu i wszystko podszyte czernią.choza-del-manglar-1Jeśli do tego wyłączają światło i zaczynają grasować ponad naszymi głowami  nietoperze to można sobie wyobrazić , że moja Żona nie relaksuje się należycie , choć mogłaby się tak jak ja -wspomóc  lampką rumu.Chętnie by uciekła przed nietoperzem do pokoju , ale za nic w nim sama nie zostanie.Idziemy więc razem , i mimo  że znalazły się latarki   to nalegała , aby już nie wychodzić. Za kilkanaście minut prąd powrócił.
choza-del-manglar-5Kolejna nieudana noc, Dorota budzi się co chwila i twierdzi , że ktoś chodzi po dworze a woda zalewa nasz pokój. Wcale się z tego nie naśmiewam , też mam czarne myśli.
Ale nieprzespana noc nie idzie na marne.Mam plan, ba, nawet mam plan B.puerto-jimenez-9

Kostaryka 2016 # 6 Tortuguero , czyli w poszukiwaniu ciepłych jaj

blog48Rano budzę się koło piątej, świeci piękne słońce więc wychodzę , aby porobić trochę zdjęć.Nie wiadomo jak długo takie warunki się utrzymają.Ruch w wiosce dopiero się zaczyna, ludzi jeszcze nie widać ale dzieciaki zmierzają już do szkoły.Bardzo to ładny zwyczaj, że dzieci szkolne są ubrane w białe bluzeczki i granatowe spodnie lub spódniczki. Kiedy Giertych usiłował to u nas wprowadzić to go wyśmiewałem , że to takie nie nowoczesne i niedzisiejsze.blog57Teraz już do tego dojrzałem.W całej Azji dzieci w podstawówkach chodzą tak do szkoły, ba, uważają to symbol statusu społecznego – ” Uczę się , będę kimś „. Zakup stroju do szkoły to wcale niemały wydatek dla Kambodżan czy Laotańczyków, komplet to koło 100 USD , ale sobie jakoś radzą. Wiedząc to nie jest łatwo przejść do porządku nad tym , że po lekcjach te dzieci w tych strojach uganiają się w kurzu za piłką.

costa-rica-5
Na przystani już zaczyna się ruch, pan zaprasza do swojej łódki , wybiera się na ryby. Odmawiam grzecznie , nawet jeśli te wody obfitują w ryby to ich łowienie absolutnie nie moja bajka.

dsc07658a
Wyspa ma szerokość dwustu – trzystu metrów.Gdyby nie było zarośli i zabudowań to z wybrzeża morskiego można by zobaczyć rzeczne.
Woda w morzu jest burzliwa, fala za falą biją o brzeg, wszędzie stoją tabliczki ostrzegające przed kąpielą bo działają tu bardzo silne prądy wciągające.Piasek na plaży jest szarawy, wulkaniczny – gdzie mu tam do tajskiego czy indonezyjskiego.

blog44Plaże są szerokie,ale całkowicie niezagospodarowane. Co gorsza roje much uprzykrzają życie , jakbym w kieszeniach poupychał surowe mięso.
Uciekam z plaży , później jeszcze ją odwiedzimy na rowerach. Po skromnym , hotelowym śniadanku idziemy odebrać rowery . Są już przygotowane.

blog50Są całkowicie nowe, chyba jeszcze nie jeżdżone ale w wersji super-ultra-max podstawowej.Są dwa koła, rama, siodełko i napęd.Reguluję jeszcze wysokość siodełka , proszę o dopompowanie i jedziemy. Wyspa jest wąska , ale dość długa.

blog47Wioska leży pośrodku.
Jedziemy najpierw w prawo, wzdłuż plaży prowadzi ścieżka. Jedziemy gęsiego , ścieżka przez dżunglę mieści akurat jeden rower.

blog54
Co kilka kilometrów przechodzimy na plażę, dziwne doły między dżunglą a plażą zaczynają nas zastanawiać. Wszystko się wyjaśniło , kiedy spostrzegamy ślad na piasku, o szerokości około metra, prowadzący od jednej z dziur do morza.

blog55To miejsca lęgu żółwi.Ciągną się kilometrami,a i kilometrami kręcą się po plaży czarne ptaszyska, polujące na żółwiki.

beach-tortugueroŚlad na piasku jest jeszcze wilgotny a słońce grzeje mocno , więc żółw musiał przebiec tędy kilka minut wcześniej. Rozglądamy się , ale wokół tylko doły w piasku.Nie chcemy przeszkadzać żółwim mamom w podtrzymywaniu gatunku i wracamy do wioski.

blog32
Pijemy mangoszejki i decydujemy się ruszyć w drugą stronę. Kilkanaście kilometrów w dzisiejszym upale daje się we znaki.
Do hotelu zajeżdżamy półżywi. Dorota rzuca się na hamak, ja na krzesło, z tym , że mój zydelek stoi w cieniu a hamak buja się w pełnym słońcu. Mój Skarb jest stworzeniem ciepłolubnym , ale i ona musi po kilku minutach schować się pod daszek.

blog52
Dochodzimy do siebie ze dwie godzinki i jedziemy na przystań oddać rowery.
Wracamy do hotelu , jemy kolację i uzgadniamy z obsługą szczegóły jutrzejszego rozstania.
W pakowaniu moja Żona ma wielką wprawę , zostawiamy je więc na rano.

Kostaryka # 5 Tortuguero , czyli w te i wewte

blog36Łódka rozwozi po kolei podróżnych do ich hoteli, na końcu i my dostajemy się do swojego. To właściwie hostel,nazywa się „Miss Junie’s”. Spory budynek , każdy pokój ma swoje wejście od zewnątrz. Do wyposażenia należą też dwa krzesełka i hamak.Skromnie , ale za to drogo.

blog40

Miss Junie’s

Jeszcze drożej wypada posiłek w restauracji. Tak jak pisałem wyżej – wszystko musi odbyć długą drogę ze stałego lądu więc koszty rosną.Jest wczesne popołudnie, więc czekając na przejście deszczu zachodzimy do naszej restauracji, skromny posiłek i piwko, chwila relaksu w pokoju i można ruszać w miasto.

blog33 Właściwie – „w wieś”,a raczej „osadę”. Takie miejsca widywaliśmy już w innych częściach świata – istnieją tylko dla turystów i z turystów żyją, jeszcze na wczesnym etapie jednej uliczki, bez hoteli,banków, salonów mody i wieżowców ale wystarczy chwila nieuwagi władz  lub skorumpowany urzędnik i sielskie miejsce zostanie przez dwa lata odmienione na zawsze. Puerto Princessa na Filipinach,Ko Chang w Tajlandii,Riung na Flores w Indonezji – to są takie miejsca.

blog37Na naszej wyspie jest kilka sklepików , zwanych dumnie „supermercado” , podstawowe rzeczy, jest też duży pawilon z pamiątkami ,ale na widok cen opuszczamy go w pośpiechu. Jest wypożyczalnia rowerów, zamawiamy dwa na jutro, pytamy od której pan pracuje , odpowiada, że jest w pracy o 5:30 , upewniam się jeszcze raz , czy mówi o 5 rano czy po południu.
O 6 rano odpływa łódka na ląd , więc musi być na miejscu bilety czy pośrednicząc w zamówieniu towarów. Brzmi przekonująco, w każdym razie nie planujemy tak wcześnie zawracać mu głowy.

blog35

Widok na lagunę

Jest już ciemno , kiedy zmierzamy do hostelu, niestety, nie ma po drodze żadnego baru z muzyczką , gdzie można by posiedzieć przy szklaneczce rumu i nie pozostaje nam nic innego jak położyć się spać.sunset

Kostaryka 2016 # 4 Do Tortuguero , czyli łódką na kajmany

blog31

Guava

Trochę głupio się przyznać, ale kładziemy się spać wcześnie. Ciemno się robi tu około 18 , potem nie za bardzo jest co robić, więc trochę popijamy, pogadamy i idziemy spać. Za to rano 5-6 jesteśmy gotowi do działania. Taki system się sprawdza , tym bardziej , że przed południem pogoda jest niezła , pogarsza się w miarę upływu dnia.
Jesteśmy umówieni na odbiór z hotelu o 6:30 rano, musimy wstać o 5:30. Dorota ustawia budzik w komórce.Jeszcze czyta coś przed snem , ja zalegam.
Budzę się wcześnie, rzucam okiem na swoją komórkę, jest piąta rano.Jestem wyspany i świeży jak skowronek.Gdzieś w pobliżu jeszcze trwa impreza, mają zdrowie , no ale to w końcu weekend.Wstaję , zapalam światło, w końcu te kilka minut do pobudki mojej Żony  nie zbawi. Mimo , że myję się dokładnie i dość głośno Dorota śpi głębokim snem. Zostało kilka minut do 5:30 , ale nie wygląda na to , żeby budzik był w stanie ją wyrwać ze snu.

blog58Zawsze powtarzam , że lektura w czasie wakacji nic dobrego nie przynosi.Zabieram się za przeglądanie Facebooka, wciągnęło mnie, ocykam się po dobrej chwili ,  patrzę na komórkę: za piętnaście szósta…  Dlaczego nie dzwoni komórka mojej Żony ?  Powoli dociera do mnie straszna prawda , sprawdzam czas na świecie…no tak , 5:45 jest w Polsce , tutaj jest dopiero 22:45. Moja komórka się nie przestawiła a ja w tym jej nie pomogłem.Na palcach gaszę światło i wsuwam się pod koc. A imprezka na dole trwa, w końcu do północy jeszcze sporo czasu.
I zmarnowało się takie fajne mycie zębów, trzeba będzie powtórzyć.
Rano szybka bułeczka na śniadanie i czekamy na podwózkę. Przyjeżdża spory busik, pełny ludzi , wszyscy jadą nad morze.

blog23
Rej wodzi niewysoki , żwawy przewodnik, z wieku około 70.Mówi jednocześnie w dwóch językach – zdanie po hiszpańsku i zaraz to samo po angielsku.Zaraz na początku wypytał wszystkich o narodowość,tutaj jest taki zwyczaj, ale on to zrobił w ściśle określonym celu.Głośno powitał Francuzów i gromko rozpoczął „Marsyliankę” . Panią z Izraela zaskoczył piosenką Tewje Mleczarza ze „Skrzypka na dachu” , Amerykanom zaśpiewał ich hymn z obowiązkowo zdjętą czapką i ręką na sercu.

szef
Byliśmy zbudowani jego talentem , śpiewał naprawdę ładnie. Kiedy zaanonsował nas rozległy się oklaski i wiwaty. Do dziś nie wiem , czy gdyby nas przedstawił jako Poland a nie Holland to aplauz byłby taki sam.. Piosenka , którą zaśpiewał nie była nam szczególnie znana , ale bawiliśmy się dobrze. Mimo , że jest to dopiero 7 rano…blog24
Kostaryka jest małym krajem,drugim najmniejszym w Amerykach,51 000 km2 to jedna szósta powierzchni Polski , takie półtora Wielkopolski. Byłbym zdziwiony, gdyby ktoś mi powiedział, że na zwiedzanie Wielkopolski i Dolnego Śląska przeznacza trzy tygodnie i będzie miał co w tym czasie robić. W Kostaryce nie można się nudzić. Nasza trasa prowadzi z San Jose na północny wschód do Parku Narodowego Tortuguero ,nad Morze Karaibskie , potem  jedziemy na zachód , do La Fortuna pod wulkanem Arenal. Kolejny krok to 80 km na południe , przeprawiając się przez jezioro , do Monteverde . Stamtąd pojedziemy na południe , do Parrita, w okolice Parku Narodowego Manuel Antonio a na koniec przewidujemy dwie miejscówki na Półwyspie Osa, na samym południu kraju.To sporo  miejsc , ale i tak nie zaliczymy wszystkich atrakcji. Lot powrotny do domu mamy z Panama City.costa-rica-2016b

Mimo ,że Kostaryka zajmuje tylko 0,3 % powierzchni Ziemi to jednak zawiera 5 procent wszystkich znanych gatunków roślin i zwierząt (ponad 14.000 z nich to są owady) .Do 2021 r. Kostaryka ma stać się krajem z zerową emisją dwutlenku węgla.Już teraz około 91% energii pochodzi ze źródeł odnawialnych, takich jak elektrownie wodne (73%), źródła geotermalne (13%) i turbiny wiatrowe  (4%).Kostaryka od 1948 r. nie ma armii,w tym też czasie rozpoczęła się walka z nikotynizmem.

blog62Dziś właściwie nie spotka się Kostarykańczyka palącego papierosy , wszędzie są tabliczki z zakazami, palą tylko turyści a do tej pory naliczyliśmy ich może dwóch czy trzech. Co dziwne – wyłącznie panie. W sklepach papierosów nie widać, trzeba o nie specjalnie poprosić.Na szczęście rzuciłem chwilowo ten nałóg , ale gdyby ktoś miał z tym problem zachęcam do odwiedzenia Kostaryki. Szybko mu go wybiją z głowy. Marihuana jest oczywiście  nielegalna , ale wszyscy skądinąd znają jej zapach, więc tak do końca nie wiem czy państwo nie reaguje stanowczo czy też społeczeństwo nie czuje potrzeby się rozrywania w ten sposób.Alkohol w sklepach jest obecny w sporej gamie, mnóstwo jest gatunków piwa, najpopularniejszy jest Imperial , w cenie od 1000 colonów,oraz win.Moim faworytem jest panamski rum „Cortez”. Miły , łagodny (35%) smak w cenach 4000-8000 colonów/litr, w zależności od lokalizacji. Najdrożej jest właśnie w Tortuguero, tu wszystko dostarcza się łodziami z lądu, co mocno wpływa na cenę.

blog27 Tortuguero to laguna , poprzecinana rzekami.Jest znane przede wszystkim jako miejsce lęgowe zielonego żółwia morskiego.Żółwie tu urodzone pływają po całym Morzu Karaibskim. Okres lęgowy to październik, więc już ich nie zobaczymy, ale samo miejsce jest ciekawe i warte odwiedzin.
Na razie jednak jedziemy busikiem z wesołym przewodnikiem , w połowie drogi zatrzymujemy się na kawę. Od tej chwili asfaltowa droga ustępuje szutrowej, jedziemy dużo wolniej, strzelając kamieniami na boki.Mijamy spore plantacje ananasów, guawy a przede wszystkim bananów. Te plantacje są naprawdę olbrzymie, ścięte kiście transportuje się z odległych części plantacji do magazynów skomplikowanym systemem taśmociągów.

blog41Każda olbrzymia kiść dojrzewa i jest składowana w  sporych , niebieskich ,plastikowych workach , które są perforowane , aby umożliwić wymianę wody.Są całkiem spore, często są większe od naszych worków na kartofle.
Po trzech godzinach jazdy jesteśmy wreszcie w Pavonie nad brzegiem morza. Sprawnie zmieniamy  środek transportu na łódź.

blog29
Pogoda jest przyzwoita, choć wygląda na to , że czeka nas deszcz, mam nadzieję , że zdążymy uciec przed nim do hotelu.
Przewodnik w napięciu wpatruje się w brzegi rzeki , szukając aligatorów. Na razie jednak obserwujemy tylko ptaki. Wreszcie jest – wszyscy podskakują ze szczęścia i pokazują palcami brzeg tuż nad wodą . Nawet facet z tyłu łodzi, w ciemnych okularach się podniecił i wymachuje białą laską. Tylko ja nic nie widzę , mimo założenia ciemnych okularów Tak jak wszyscy inni pokrzykuję i macham rękami , ale wygląda na to ,że obserwacja zwierząt w naturze to nie jest moja mocna strona. Trochę zazdroszczę współtowarzyszom podróży tych wrażeń i mam mściwą satysfakcję, kiedy zaczyna lać deszcz i obsługa spuszcza plastikowe osłony.blog21

Kostaryka 2016 # 2 San Jose , czyli wieczorne uniesienia

blog14Godzinka lotu do San Jose minęła szybko , bez problemu uzyskaliśmy wizę i wychodzimy na miasto.
Atak taksówkarzy przypomina filmy klasy B , kiedy zombie gromadnie rzucają się na Bogu ducha winnych mieszkańców.Gdyby nie wątła przeszkoda w postaci żółtej taśmy rozszarpaliby nas żywcem.Ale my idziemy dalej, pomni doświadczeń , że trzeba się uwolnić od mafii taksówkowej,im szybciej tym lepiej.

blog12
Prawie się udało, ale przyssał się do nas jeden jegomość, który oferował swoje usługi nie zważając na nasze protesty.Dopiero zrobiło na nim wrażenie nasz uwaga, że pojedziemy tylko z Orange,publiczną taksówką. Machnął ręką i za chwilę przyprowadził kolegę z Orange. Ten kolega się ładnie przedstawił i poszedł po drugiego kolegę z Orange, który miał nas zawieźć.
Pytamy , jaką kwota jest przewidywana do Hostelu Casa Leon, gdzie mamy zabukowany nocleg, kwota 30 USD zgadza się z wyliczeniem podanym na stronie hostelu. Więc jedziemy. Idzie sprawnie , pan kierowca, który ciągle powtarza, że to już blisko, jest w stałym kontakcie telefonicznym z kimś zorientowanym i płynnie dojeżdżamy na jakieś zadupie przy torach kolejowych.

blog8
Tabliczka przy bramie nie pozostawia wątpliwości , tym bardziej , że z krzaków wyłania się radosny Irlandczyk o imieniu Patrick i zaprasza nas do środka. Witamy się z psem, który urzęduje w recepcji, Patrick ostrzega , aby nie zbliżać się do kanapy, gdzie piesek trzyma swoje zabawki bo staje się nerwowy.Trzymamy się więc blisko drzwi a za chwilą ruszamy na piętro do pokoju.Pokój jest mocno budżetowy. Oczywiście adekwatnie do ceny , ale zawsze ma się tą nadzieją , że za kilkadziesiąt złotych odkryje się perłę wśród hoteli.
To się nie zdarza , a na pewno nie zdarza się w Kostaryce.Pokój jest niewielki ,niewiele większy od łóżka, walizki udało się otworzyć ale przez to nie można było się dostać do łazienki.Za każdym razem , kiedy chciało się wymyć zęby trzeba było pakować się jak do wyjazdu.

blog15
W tym przybytku mamy spędzić dwie noce, czas więc jeszcze dziś zapoznać się z okolicą. Kierując się ogólnymi wskazówkami Patricka ruszamy na poszukiwanie kolacji.Mijamy kilka smętnych lokali , aby w końcu trafić do jądra ciemności.Klub wygląda niepozornie, ale nie dajemy się zwieść i śmiało wkraczamy w o poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Uprzejmy kelner prowadzi nas do jedynego wolnego stolika, tuż obok wielkoformatowego TV, który daje pokaz mocy, korzystając ze wspomagania średniej wielkości kolumn.
blog13Jest prawie całkiem ciemno, poza muzyką z MTV nic nie słychać, dopiero po chwili udaje nam się  przyzwyczaić oczy do mroku i rozeznać w terenie.Wszystkie stoliki są zajęte, wygląda na to , że jesteśmy starsi co najmniej o 2 generacje od większości z obecnych , ale na nikim nie robiło to wrażenia.Są zajęci rozmowami i jedzeniem.Piciem niespecjalnie. Co najciekawsze – w ogóle nie używali komórek . Miło było popatrzeć na młodziaków, którzy rozmawiali zamiast lajkować i szerować między kęsami.

blog9
Zamawiamy wstępnie po piwku Imperial,chcemy duże , ale przynoszą małe.Do tego prosimy zestaw przekąsek, widzimy takie na innych stolikach. Dostajemy trzy rodzaje grilowanych mięs, trochę warzywek i jakieś opiekane pałeczki serowe.
Porcja jest duża , zaspokoiliśmy głód. Jeszcze po piwku i dochodzi do pierwszego kontaktu z lokalną walutą , za kolację zapłaciliśmy 12 000 colonów ( 1000 colonów = 7 PLN a 500 colonów to 1 USD ). Pierwsza refleksja – to nie jest kraj dla biednych ludzi , nie bez powodu Kostarykę nazywają Szwajcarią Ameryki Łacińskiej.Trzeba będzie zaciskać pasa.
Mimo ,że do hotelu mamy tylko kilkaset metrów to przechodzimy obok trzech teatrów.

blog16Trudno je nazwać Scenami Narodowymi , ale sam fakt ich istnienia budzi szacunek. W jednym z lokali, na pięterku kamienicy , właśnie odbywa się spektakl, śmiechy
publiki niosą się prawie do hotelu.

 

Kostaryka 2016 #1 Święty Jan zaprasza , czyli szczęśliwy numerek

dsc07519ka

W tym roku padło na Amerykę,ściślej mówiąc – Amerykę Środkową.Moja Żona wróciła wiosną zachwycona z nurków w Meksyku i stwierdziła,że trzeba zmienić kierunek listopadowych wyjazdów na przeciwny więc polecieliśmy na zachód.Nie pamiętam już , co zdecydowało ,że celem została Kostaryka i Panama, ale zabukowałem bilety i oto jesteśmy. Zanim jednak do tego doszło po drodze zdarzyło się to i owo.
Wylatujemy 4.11 o 6 rano z Berlina Tegel.Ubolewam,że wciąż nie jest ukończone Berlin Brandenburg, bo  jest (będzie ) znacznie bliżej.
Wyjeżdżamy przed północą , mamy spory margines bezpieczeństwa, droga pusta i sucha, tylko jechać. Wszystko szło gładko do Berlina, na jednym z odcinków autostrady przez miasto rozpoczęto remont, o czym zapomniano poinformować nasz GPS.
Nakaz zjazdu  z autostrady zupełnie nas zaskoczył i przez prawie godzinę błąkaliśmy się po nocnym Berlinie.
Szczęście, że to był środek nocy i ruch minimalny, bo mielibyśmy problemy aby zdążyć na samolot.Co więcej – do poruszania się po centrum Berlina konieczna jest spełnianie norm spalania czego dowodem jest naklejka na szybę.Za jej brak grozi kara, kilkaset €.
Zostawiamy samochód na parkingu i po kilku minutach jesteśmy na lotnisku.
W związku z budową nowego remont Tegela został odłożony a może w ogóle wypadł z planów bo wygląda jak za lat 70 ub. stulecia.
Porównanie go do lotnisk Trzeciego Świata wzbudziłoby u nich słuszne oburzenie.Jest małe i brudne,brak w nim jakichkolwiek fajerwerków , jak choćby ogród botaniczny  (Singapur),lodowisko (Seul) czy salony samochodowe (Dubaj).
Ale po odprawie czas szybko mija , podróż do Amsterdamu bez historii , ale na Schiphol w Amsterdamie czeka nas czterogodzinny postój.Na szczęście to lotnisko pozytywnie zaskakuje, przede wszystkim z trzech powodów – pierwszy to miejsca do siedzenia.
Powstało mnóstwo kącików dla podróżny, gdzie można wygodnie usiąść na miękkich pufach z podłokietnikami i zagłówkami. Do tego drugi powód- wszystkie te miejsca mają gniazdka do podładowania baterii.Często podróżujący wiedzą, jakie to ważne , kiedy w czasie kilku godzinnego stop-overa wyładuje ci się komórka czy laptop. Trzeci powód to internet – jest szybki i co ważniejsze – bezpłatny.
Powyżej limitu operator domaga się jakiś opłat ale nawet się do niego nie zbliżyliśmy. O innych pozytywach typu olbrzymia ilość przybytków gastronomicznych i sklepów nie ma co nawet mówić.

blog18Cztery godziny na lotnisku jakoś przeżyliśmy,do samolotu , który miał nas zawieźć do Panamy ładujemy się sprawnie i mamy nadzieję za 12 godzin znaleźć się na miejscu. Już wejście do samolotu wprawiło nas w dobry humor : samolot – Boeing 777 – 200
(szczęśliwe siódemki !)zaoferował nam mnóstwo miejsca , zarówno na bagaż jak i na  nogi i całą resztę. Jeszcze nie fruwaliśmy tak wygodnym samolotem. Wyglądało na to  , że KLM , holenderskie narodowe linie lotnicze , powoli staczają się do niższej klasy przewoźników, dając się dyskwalifikować arabskim nuworyszom , ale widać,że nie poddają się łatwo. Cateringowi na pokładzie nie można nic zarzucić.Z dwóch dań do wyboru zamówiliśmy ( jak większość pasażerów ) pastę arabbiata, bardzo smaczną a do tego deser – tiramisu. Moja słodka Żona była tak najedzona makaronem , że zaoferowała mi deser, co przyjąłem z wdzięcznością, ale niestety po spróbowaniu wycofała się z propozycji. Rozumiałem ją – tiramisu mógł być wzorem dla innych, błądzących tiramisu i być wystawiony jako wzór tiramisów w Sevres pod Paryżem. Jeśli dorzucić do tego uśmiechnięte i życzliwe stewardessy to mamy wzór linii z prawdziwego zdarzenia.
Wylądowaliśmy oczywiście o czasie, przywitał nas  deszcz za oknami terminala, ale nie wybieraliśmy się poza niego, więc tylko rzucaliśmy na siebie żałosne spojrzenia – w Kostaryce nie miało być lepiej.Do San Jose już tylko godzinka lotu.

blog19

Mango shake