Tajlandia 2011 # 5 Bye-bye Bangkok

DSC04208-Noc jest ciężka , budzę się co chwila aby sprawdzić , czy na pewno nie spóźnię się na samolot. Mam autobusowania powyżej dziurek w nosie, więc wybieram opcję górnolotną , choć sporo droższą.
Na samolot w Pitsanulok jedziemy niecałą godzinkę , jeszcze tak zadbanego i przyjaznego lotniska nie widziałem .Bangkok Air , które jest jego właścicielem zadbał o detale , jest czyściutko i pustawo.

DSC04159-001 Lotnisko obsługuje tylko kilka lotów dziennie, żadnego międzynarodowego , więc nerwów jakby mniej. Obsługa uprzejma, policjanci chętnie ustawiają się do fotografii, o żadnym ” Zakaz fotografowania” nie ma mowy. Krótki lot i jestem w Bangkoku.

DSC04164-001
Dość przypadkowo wybrany hotel Solo na Sukhumvicie ( cena/jakość) rzeczywiście jest fajny i nowoczesny, choć mam wrażenie , że trochę na uboczu.Kręcę się trochę po okolicy, w pobliżu są duże malle , wieczorem na Sukhumvit Road chodniki są całkowicie zajęte przez kramy, trzeba iść gęsiego, wymijanie jest prawie niemożliwe. Skręcam w uliczkę równoległą do mojej i doznaję szoku. Kilka godzin wcześniej psy na niej dupami szczekały, teraz Nana Tai Alley przemieniło się jak za dotknięciem różdżki w  siedlisko nieprawości i dekadencji. Muzyka dobiega z każdego okna, bezpruderyjne panienki, panowie i tacy pół na pół mrugają zachęcająco oczkami,zewsząd słyszę „hello , mister” ale ludzi, szczególnie mojej płci jest tu mnóstwo, więc przyjmuję , że to nie do mnie. Fajnie byłoby przysiąść w jakimś barze na godzinkę czy dwie , porozmawiać o życiu albo zaprosić cichutkie dziewczę ,stojące nieśmiało w cieniu na kawę i rurkę z kremem , ale po ponad miesięcznej wędrówce po Azji kasa jest na wyczerpaniu. Muszę szanować każdy grosz , nie mówiąc o szacunku dla siebie, którego też nie mam w nadmiarze. Może wrócę , tam , gdy odbuduję i portfel i ego.
Spuszczam głowę i szybkim krokiem pomykam do hotelu, zahaczając jeszcze o Żabkę, pardon, „seven/11” .
Basen na dachu hotelu daje chwile odprężenia, widok na oświetlone miasto skłania do refleksji,powoli zaczynam się zastanawiać , co tam słychać w domu.

DSC04167-001
Jeszcze tylko jutro dziś wypad na miasto i wieczorem samolot do Polski. Chcę zobaczyć dzielnicę chińską i świątynię Złotego Buddy, może uda się przypomnieć chińskie smaki serwowane na ulicy.Chinatown leży na południowy wschód od Wielkiego Pałacu, najłatwiej dostać się w jej okolice łódką, więc po krótkiej wizycie na Khao San Road, tam gdzie wszystko się zaczyna i kończy ruszam na przystań.Po powodzi woda nie opadła jeszcze , kupuję bilet i po deskach ułożonych pół metra nad podłogą dostaję się na pomost. Expressboaty podpływają co chwila, szybko wyrzucają ludzi i jeszcze szybciej ich pakują , odpływamy z rykiem silnika.

DSC04200-001
Wysiadam na przystani Rachawong po kilkunastominutej podróży, do Wat Traimit trzeba jeszcze przejść kawałek.Dzielnica nie jest reprezentacyjna , mnóstwo warsztatów
mechanicznych, na chodnikach piętrzą się części maszyn, kopce osi samochodowych, felg i milionów innych części , których przeznaczenia nie znam.Przy wielu siedzą ludzie i pracowicie je czyszczą drapakiem ,wygląda na to , że pracę będą mieć tu jeszcze ich wnuki , bo towaru nie ubywa.

DSC04214-001 Rozglądam się za chińskimi knajpkami ale przychodzę nie w porę – czas na poranne karmienie już minął, najbliższe godziny szczytu to wieczór, ale nie poświęcę biletu do domu nawet na największą porcję pierożków wonton. Wreszcie widzę świątynię , nie tak sobie ją wyobrażałem , wygląda trochę żałośnie , wciśnięta w osiedle wysokich bloków.

DSC04183-001 Dookoła pełno kramów, handlarki siedzą rzędem na chodnikach , można kupić pamiątki, kwiaty, ozdoby, jedzenie , wszystko , czego spodziewamy się Budda będzie potrzebował. Ale kiedy już pokonuję kilkaset schodków i wizerunek Buddy ukazuje się w pełni to czuję , że warto było to przyjechać. Majestatyczna , błyszcząca złotem w słońcu figura robi wrażenie. Wbrew pozorom z galerii rozpościera się całkiem fajny widoczek na okolicę.

DSC04189-001Wychodzę , z tłumu tuktukowców odbija się jeden bystrooki, pyta , czy nie potrzebuję transportu. Fakt, nogi mnie bolą , ale nie mam za dużo kasy, gość wygląda na luzaka, zawiezie mnie do przystani całkiem za darmo , bo akurat jedzie w tamtą stronę. Jedziemy więc, kierunek co prawda inny , niż ten , z którego przyszedłem , ale kładę to karb ruchu jednokierunkowego. Po kilku minutach zatrzymujemy się w ładnej, ocienionej uliczce, kierowca musi tu się spotkać ze znajomym, proponuje , żebym w tym czasie rozejrzał się po sklepie z pamiątkami. Pytam z grzeczności o ceny, tu 1000 $, tu 2000 $ , chyba nie dobijemy targu. Wychodzę, kierowca już załatwił swoje sprawy, rozmawia z innymi kolesiami transportowcami.Pyta ,czy coś wybrałem , grzecznie odpowiadam , że za drogo. On na to , żebym się nie martwił, bo zaraz za rogiem jego krewniak ma sklep z futrami, na pewno da mi specjalny rabat i będę mógł do domu zawieźć ładną pamiątkę. Protestuję , ale bez skutku. Zajeżdżamy przed kolejny sklep.
Mam tego dosyć , wściekły wysiadam z tuktuka, rzucam jakiś banknot i idę na piechotę. Trochę mi chodzą mrówki po plecach , bo czuję na sobie jego spojrzenie, no i tych kamratów, których ma chyba przy każdym sklepie.Tak jak myślałem , odjechaliśmy w zupełnie inną stronę. Tak to się kończy polowanie na okazje.

DSC04174-001

/worki z piaskiem po powodzi robią teraz za choinki ! /

Ledwo żywy docieram do hotelu , nie jest jeszcze późno a samolot mam koło północy , więc zastanawiam się jak spędzić wolny czas. Jestem wyczekowany , bagaże złożone w recepcji, sprawdzam , gdzie w okolicy znajduje się jakiś mall. Blisko, podjeżdżam hotelowym melexem, ale i tak kawałek muszę się przedzierać wśród rozłożonych na chodniku stoisk.
DSC04206-001

/Khao San Road – tu się wszystko zaczyna i kończy /

W mallu już króluje Christmas, z głośników lecą kolędy, wśród klientów śmigają skośnookie śnieżynki, tajski Santa Claus rozdaje prezenty. Patrzę na tablicę, jest kino , czemu nie ? Jadę na czwarte piętro stłoczony z obładowanymi torbami Tajkami.Kino ma kilka sal , wybieram ” Mission Impossible” , chciałbym obejrzeć go w 3D , ale godziny nie bardzo pasują. Mam trochę czasu , wracam kilka pięter niżej, kawa, lody… ostatni dzień wakacji.
Siadam na swoim miejscu na sali , fotele są olbrzymie,jest też mnóstwo miejsca nogi. Przed seansem wysłuchujemy jeszcze na stojąco hymn Tajlandii i oglądamy , już na siedząco,
krótki propagandowy film o dobrobycie mieszkańców ” Krainy Uśmiechu” i jej dobrotliwej władzy. Rozglądam się dookoła, żadnych pogaduszek , podśmiechujek, wszyscy  z zainteresowaniem patrzą w ekran .

Na sali większość to młodzi, więc nic dziwnego , że raz po raz rozbłyskują światełka smartfonów. Na szczęście fotel jest głęboki, kiedy siadam głęboko nic mnie rozprasza. Film jest z napisami , ale i tak nie nadążam z fabułą, daję za wygraną i tylko podziwiam zręczność Toma Cruise na szczycie Burj-el-Arab.
Teraz tylko taxi na lotnisko i do domu coraz bliżej.Ląduję w Pradze, Czechy w śniegu, ja mam tylko polar ale mam nadzieję ,że Kuba przyjedzie lada chwila.
Po godzinie oczekiwania dzwonię do Polski,moja rodzina jest serdecznie zdziwiona, spodziewali się mnie dopiero nazajutrz. Trochę mina mi rzednie, rozmawiam z Kubą , zaraz wyjeżdża ale droga zajmie mu z 5-6 godzin,na drogach jest ślisko. Na lotniskowym zegarze jest 22, bary i sklepiki pozamykane, nie ma co tu siedzieć. Decyduję , że pojadę pociągiem
w kierunku Polski, autobusem jadę na praski dworzec, na szczęście udaje mi się zdążyć na ostatni pociąg do Liberca.Za bilet płacę wyjętą z bankomatu kasą i idę na pociąg.

train-in-snow

/www.nexus-wallpaper.com/

Czuję się prawie nagi wśród Czechów ruszających w grubych kurtkach na weekend w góry. Nawet nie jest mi zimno, jestem generalnie gorący chłopak a dodatkowo grzeje mnie ciepło
tropików , przywiezione w zakamarkach polara ale jakoś czuję , że nie pasuję do tego miejsca i czasu. Po godzince jazdy jesteśmy na miejscu. Stacja już śpi , od czasu do czasu przemknie jakiś podróżny, dobrze , że nie zamykają jej na noc. Przychodzi mi do głowy, że chyba lepiej będzie poszukać noclegu, bo Bóg jeden wie , kiedy nadjedzie podwózka. Łapię taxi i każę obwieźć się po hotelach.Po trzeciej miejscówce, kiedy okazuje się , że wielogwiazdkowe są poza moim zasięgiem , a hostele to zimne rudery , rezygnuję. Czekam jeszcze dobre dwie godziny przed stacją , policyjny patrol powoli przejeżdża kilkakrotnie koło mnie , ale nie zatrzymują się . Na szczęście nie ma też żuli,choć samotność na pustej ulicy obcego miasta o północy nie wpływa dobrze na morale.

edf62347ab723afc068bd1ce416f3688

/wallpaperup.com/

Wreszcie jest znajoma gablota , nad ranem mogę rozprostować nogi w swoim łóżku.

Dobrze, że zdążyłem na Święta …

DSC03113

2 myśli na temat “Tajlandia 2011 # 5 Bye-bye Bangkok

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.