Góry Laosu 2023 #7

Kilkadziesiąt metrów od guesthousu znajduje się mini-przystań , skąd po śniadaniu wyruszamy w dół rzeki.Jest szeroka i spokojna, myśli łagodnieją , umysł odpoczywa. Intensywna zieleń na brzegach wyostrza zmysły. Mijamy wioski , do jednej z nich przybijamy. Zabieram resztę gadżetów z Polski , mam nadzieję , że uda się je komuś sprezentować.Nasz malutki przewodnik Joy prowadzi nas przez wioskę ,dochodzimy do szkoły. Uzgadnia z nauczycielem , że możemy wręczyć dzieciakom upominki.Ołówki, długopisy, naklejki, zeszyty – wszystkie znajdują nowych właścicieli. Dzieciaki wydają się zadowolone, ale też i zawstydzone. Mam nadzieję , że okażą trochę radości, kiedy znikniemy na łodzi.Ja jestem zadowolony, że nie zabrakło prezentu dla żadnego z dzieciaków. Cud!


Po południu docieramy do Muang Ngoy, gdzie spędzimy noc w ładnym resorcie.Osada jest typowo turystyczna, biura oferują bardzo szeroki zakres tripów po okolicy, spływy łodziami, wędrówki po siedliskach mniejszości etnicznych. My mamy swój plan, najpierw masaż . Pierwszy raz ,a powinniśmy masaże zaliczać już dzisiątkami. 20-30 zł. za godzinne oklepywanie to jest zachęcająca kwota, niezależnie
od jakości zabiegu. Joy zaprasza jeszcze do spaceru po wiosce, ale odkładamy go na jutro.Teraz się bawimy. Kiedyś któryś z przewodników stawał z nami w szranki, usiłując dotrzymać kroku w spożyciu, ale źle się to dla niego skończyło. Joy zaś rozkręca się z minuty na minutę, z niepokojem myślę o poranku.

Ale nie jest źle. To znaczy – nie jest bardzo źle.Joy przyznaje sie porannych słabości , ale dotrzymał kroku , mimo swoich mizernych gabarytów.Po śniadaniu robimy sobie obchód. Osada rozwija się , jest duża szkoła, buduje się internat i przychodnia.
Drogi co prawda nadal wymagają zainwestowania, ale po kolei. Nasza łódka już czeka, sternik umiejętnie lawiruje między innymi łodziami.

Silnik nie pracuje zbyt płynnie, zaczyna wydawać coraz głośniejsze odgłosy wreszcie w połowie drogi zaczyna się z niego unosić dym . Sternik szybko zamyka zasilanie , ale nie zapobiega to stopieniu kabli. Przybijamy na wiośle do brzegu, sternik dzwoni po pomoc.Po półgodzinie oczekiwania przypływa łódź ratunkowa, przesiadamy się. Kiedy nas odwiezie do Nong Khiau wróci po uszkodzoną.Nasze miejscówki to domki na wysokim brzegu rzeki.

Niestety przystań znajduje się za mostem , może z dwa kilometry od hotelu. Gdy przybijamy miejscowi rzucają się do pomocy przy wynoszeniu naszych walizek na drogę. Szacunek wzbudza starsza pani, tak na oko 80, niosąca największe toboły.Na ulicy czeka już bus, którym podjedziemy do hotelu.Meldujemy się , wypijamy po piwku i czas ruszyć na miasto i coś zjeść. Trafiamy do zachęcającej indyjskiej knajpki, jedzenie wygląda nieźle.Siadamy, wybieramy, czekamy. Czekamy.Czekamy. Ciągle czekamy. Wreszcie kelnerka przynosi jedno danie, nie wiadomo jak się nazywa i kto to zamawiał.Po chwili donosi napoje. Potem znowu jakąś potrawę. Identyfikujemy ją , ale miała być z ryżem , a nie tylko z warzywami. I tak to minęły dwie godziny. Nawet gdybyśmy mieli pozostać miesiąc w tej mieścinie to tu nie wrócimy.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.