Lotnisko w Phnom jest małe i kameralne. Do stanowiska “visa on arrival” jest krótka kolejka, ale swoje trzeba odstać. W wydawanie wiz jest zaangażowanych mnóstwo urzędników, jeden przyjmuje paszporty, inny je sprawdza , kolejny kasuje należność, pani wbija wizę i najważniejszy urzędnik wydaje paszport. Nie , pomyłka, najważniejszy to ten ,który przechadza się za nimi z rękami założonymi do tyłu. Mimo, że takie zespoły są dwa , może trzy to wizowanie idzie opornie. I tak mamy szczęście , że nie przekraczamy granicy drogą lądową , na przejściach łapówki, dodatkowe opłaty czy wyłudzenia są na porządku dziennym. Po wyjściu na salę przylotów spotykamy Franka z żoną , przylecieli tu z Chin przez Kuala Lumpur w Malezji.
KL to hub AirAsia http://www.airasia.com/ , stamtąd można przylecieć lub wylecieć do ponad 100 najważniejszych i najciekawszych miast nie tylko całej Azji Południowo-Wschodniej ale i Arabii Saudyjskiej czy Australii.Świetne linie , mimo ostatniej wpadki ( do morza ,w pobliżu Borneo). Jesteśmy więc w komplecie, jeszcze w Bangkoku dotarli I. z M., którzy lecieli przez Londyn. Nasze taksówki już czekają , hotel Macau http://www.macauphnompenhhotel.com/ nie wyróżnia się jakoś specjalnie od innych , ale z menedżerem dobrze się dogadywaliśmy przez internet a i lokalizacja jest niezła. Naprzeciwko mieści się duża hurtownia z alkoholami i papierosami , niedaleko jest Russian Market oraz miejsca ,które obowiązkowo trzeba odwiedzić będąc w Phnom Penh – Choeung Ek i Tuol Sleng . Pokoje nie są bardzo wystawne, ale czyste i duże , choć niektóre bez okien, co mi osobiście przeszkadza. Młodym nie sprawia to problemu więc w zgodzie wszyscy udają się krótki wypoczynek , a ja z menedżerem ustalamy szczegóły wieczornego spotkania. Ma to być wieczorek rozpoznawczo-zapoznawczy , większość ludzi się ze sobą nie zna więc chcę ,żeby odbył się w chilloutowej atmosferze.Po godzinie wychodzimy grupą na spacer po mieście, zbliża się zresztą pora na lunch.Idziemy w kierunku Rosyjskiego Bazaru, nazwa wiąże się z nasiloną obecnością Rosjan w latach 80. ub. wieku. Jest już popołudnie więc spora stoisk już pozamykanych ale i tak nie mamy zamiaru robić zakupów. Orientujemy się w cenach, jest tanio ale i jakość średnia. Dzielimy się na grupy, jedna idzie szukać lokalnego jedzenia a druga chce zanurzać się w lokalne menu stopniowo i na razie wybiera McDonalda. Spotykamy się w hotelu , obsługa bardzo ładnie przyszykowała stoły, jesteśmy chyba jedynymi gośćmi w hotelu , czujemy się bardzo swobodnie.Po kilku toastach robi się głośno, khmerskie jedzenie smakuje wybornie , każdy gada z każdym.Chociaż M. ,żona Franka jest bardzo wycofana i przygląda się wszystkim z grzecznym uśmiechem to Frank nie ma żadnych oporów i chętnie rozmawia z każdym, kto tylko tego chce. Frank właśnie zgadał się z T., Bułgarem ,że miasto w którym mieszka – Hangzhou ma tyle samo mieszkańców co cała Bułgaria – 8 milionów…
Impreza trwa do późnych godzin nocnych, po północy co bardziej zmęczeni oddalają się do swoich apartamentów.
Po śniadaniu wołamy taksówki, mamy przed sobą bardzo bogaty dzień. Ogólnie nastrój jest dobry , chociaż na większości twarzy odbijają się szaleństwa minionej nocy.
Kiedy uzgadniam z menedżerem jakieś kwestie techniczne grupa pakuje się do busów. I odjeżdża…pojechali beze mnie. Obsługa hotelu przez komórkę zawraca ich z drogi, nie ujechali daleko.Rozbawione twarze szybko poważnieją , kiedy widzą moją minę 😉
Teraz już bez przeszkód jedziemy kawałek za miasto, na Pola Śmierci Choeung Ek.
Zarówno teraz , jak i w czasie poprzedniej mojej wizyty w tym miejscu czuję gęsią skórkę. Mimo ,że jeszcze nie ma południa to jest bardzo gorąco i bezwietrznie.Panuje cisza, miejsce jest mocno przygnębiające. Czerwoni Khmerzy przez 4 lata swojego panowania od 1975 r. wymordowali prawie 2 mln swoich rodaków.To 20-25 % populacji… Dążąc to utopijnego systemu władzy chłopskiej zabili całą inteligencję i wszystkich , którzy sprzyjali lub mogli sprzyjać wrogom – realnym i urojonym. Ofiary zmarły na skutek działań policji, armii, na skutek niedożywienia , chorób i pracy ponad siły. Za jedyną siłę rewolucji uznawano chłopstwo, stąd masowe wywożenie mieszkańców miast na przymusowe roboty na wsi. Mieszkańców zuniformizowano, były tylko dwa rodzaje ubrań dla mężczyzn i dwa dla kobiet . Pola Śmierci , rozsiane po całej Kambodży były miejscami kaźni – zabijano jak najprostszym sposobem – strzałem z karabinu, pałką czy motyką wszystkich bez wyjątku. Mężczyzn, kobiety, dzieci.
W Choeung Ek niemal namacalnie odczuwa się cierpienie , podobnie jak w Auschwitz.Rozchodzimy się po rozległym terenie , na drzewach wiszą tablice- tu mordowano małe dzieci rozbijając im głowy, tu , pod twoimi nogami widać jeszcze kości zabitych, tu mieści się masowy grób kilku tysięcy ludzi…
Po kilku godzinach spotykamy się, dość przygnębieni. Po krótkim odpoczynku w małym barku jedziemy z powrotem do miasta , do jeszcze paskudniejszego miejsca – Tuol Sleng.
Dawniej była tu szkoła, potem miejsce to po prostu S-21. Teraz mieści się tu Muzeum Ludobójstwa.Dawne miejsce przesłuchań mieści się w budynku w centrum miasta, jest zachowane w takim stanie , w jakim je Czerwoni Khmerzy opuścili.Ogrodzone podwórko, na murach druty kolczaste. Kupujemy bilety i powoli penetrujemy salę po sali. Żelazne łóżka , wyszczerbione kafelki, plamy na podłogach, w oknach kraty.
Na korytarzach zdjęcia ofiar,szczegółowo opisane, Czerwoni byli bardzo skrupulatni. To tu torturowano więźniów, aby wydali “współpracowników”,aż do skutku. Kiedy wycisnęli z nich wszystko to jedynym kierunkiem były Pola Śmierci. Spośród 16 000 więźniów przeżyło dwunastu. Dołujące miejsce.
Przy wyjściu ,na murku, siedzi starszy człowiek oferując własną książkę , to jeden z tych dwunastu ocalonych.
Wychodzimy , miny nietęgie, niektórzy mają czerwone oczy, nawet młode twardziele nie mają ochoty na pogawędki.
Dla rozładowania atmosfery jedziemy na strzelnicę, Shooting Range.
Na dawnych terenach wojskowych można sobie postrzelać do tarczy. Jak dla mnie tarcze nie były specjalnie widoczne, nikt zresztą nie sprawdzał wyników strzelania ale obcowanie z bronią , znaną tylko z filmów jest frajdą.
Nie jest to tania zabawa, ale udostępniamy sobie wzajemnie karabiny po kilku strzałach.
Wybór jest całkiem spory, kałasznikowy, M16, co kto lubi.Podobno na specjalne życzenie obsługa wypuszcza kurczaki…
Pracowity dzień kończymy w centrum miasta , przy Centralnym Markecie rozchodzimy się, zbiórka za dwie godziny. Central Market to raj dla zakupoholika. Mają tam wszystko, ceny przyjemne, w wielkiej hali ustawiono bardzo przyzwoite boksy , nie ma taplania się w błocie jak w Russian Market.Wokół biznes kręci się w najlepsze, ulice i place w pobliżu tętnią życiem, w barach kłębią się tłumy, ale najwięcej zgłodniałych można spotkać na kilku piętrach jednego z okolicznych wielopiętrowych marketów. W Azji jest to często spotykane rozwiązanie , że w domu handlowym , na ostatnim piętrze mieści się Food Court z kilkunastoma ( kilkudziesięcioma) jadłodajniami o różnych menu , każda specjalizuje się w innej kuchni , od najbardziej tradycyjnej, lokalnej po KFC czy Pizza Hut.
Niestety nie zawsze udaje nam się z tego skorzystać, bo płatności dokonuje się pre-paidową kartą , co wyklucza jednorazowy posiłek, a i formalności związane z tym są dla nas zbyt tajemnicze.
Po wrzuceniu czegoś na ząb wracamy do hotelu.
Krótki odpoczynek i jedziemy do najfajniejszego miejsca w Phnom Penh – na bulwar Sisowath Quay.
Po drodze mijamy Pomnik Niepodległości , od 1958 r. upamiętniający uzyskanie niepodległości i kres zależności kolonialnej a inspiracją którego była architektura świątyni Banteay Srei, można porównać https://www.youtube.com/watch?v=lAvV8ZNQj0Y
Wieczorową porą nadbrzeże tętni życiem ,
ruszamy na spacer od miejsca , gdzie rzeka Tonle Sap wpada do Mekongu, na murkach siedzą całe rodziny i pałaszują kolację,
nad wodą przysiadły parki młodych ludzi, na bulwarze grupki młodzieży grają w piłkę lub ” zośkę”,inna grupa gromadzi się wokół odtwarzacza cd i słuchają najnowszych , miejscowych hitów.
Wokół biegają dzieci, wózkowi sprzedawcy zachwalają przekąski, w małej świątyni przy rzece odbywają się jakieś uroczystości, wierni kupują na straganach pęki kwiatów lotosu , zainteresowaniem też cieszą się losy na loterię , sprzedawane przez niepełnosprawnych, ofiary wojny. Sporo się dzieje, spacerek idzie nam niespiesznie , robi się późno, czas coś przekąsić.Cumujemy w restauracji na statku, sporo wolnych miejsc, dość drogo, ale liczymy na najwyższą jakość obsługi i żarcia. Niestety, nie do końca to się sprawdziło , do tego przy płatności jeszcze wybuchła afera , kiedy obsługa nie chciała przyjąć od nas dolarów, wg. nich nieważnych. Była to rzeczywiście stówka z wcześniejszym wzorem , tzw.małe głowy. Od kilku lat prezydenci na dolarach mają duże głowy , obsługa albo myślała ,że nasze są fałszywe albo nie chciała mieć problemów z ich wymianą w banku więc dość niegrzecznie domagała się wymiany. U nas nie było problemów z zastąpieniem banknotu, to dopiero początek podróży, ale niesmak pozostał.
W Kambodży obowiązują dwie równoważne waluty. Jedną jest riel a drugą dolar. Robiąc zakupy możemy płacić w rielach albo w dolarach, przyjmuje się ,że 1 USD to 4 000 KHR. W bankomatach można wybrać sobie rodzaj waluty , w której nastąpi wypłata. Kiedy pierwszy raz wypłacałem kasę to wybrałem oczywiście riele,bo po co mi dolary , które musiałbym potem jeszcze wymieniać na miejscową walutę… Wymiana nie jest konieczna, bo dolarami płaci się za prawie wszystko, riele to nasze grosze, płaci się nimi np.za owoce na targu . Dobrze mieć dolary po prostu ze sobą , w tym sporo małych nominałów, jedno- i pięciodolarówek.Stoma dolarami nie ma prostu za co płacić, a jest ryzyko, że otrzyma się resztę w fałszywkach.
Wieczór bez szaleństw, tym razem.
Po śniadaniu wracamy na wczorajsze nadbrzeże, przed południem jest tu prawie pusto.
Naszym celem jest dziś Pałac Królewski i Srebrna Pagoda, dwa najciekawsze zabytki w Phnom Penh. Pałac Królewski jest siedzibą obecnego władcy Norodoma Sihamoniego, większość obiektu jest dostępna dla zwiedzających. Spacerujemy po pięknie utrzymanym parku wśród rzeźb dochodząc do Srebrnej Pagody. Nazwa jej pochodzi od tysięcy srebrnych płytek , którymi wyłożona jest podłoga. W pagodzie obowiązuje zakaz robienia zdjęć.Największą świętością jest posążek Szmaragdowego Buddy, ale najcenniejszy w sensie materialnym jest pewnie naturalnej wielkości wizerunek Buddy, wysadzany diamentami, pokryty złotem. Diamentów jest prawie 10 000, a złota prawie 100 kg, robi wrażenie.
Opuszczamy posiadłość królewską , kierując się na północ, kilkaset metrów dalej mieści się Muzeum Narodowe. Prawdę mówiąc mamy dość programu obowiązkowego , Chińczycy są bardziej zainteresowani więc zostają w Muzeum dłużej, my dzielimy się na grupy, część chce jechać poza miasto na farmę krokodyli czy też sierociniec dla słoni, część chce się po prostu pokręcić po mieście. Nie ma problemu , spotykamy się na kolacji.
Jutro lokalnym autobusem jedziemy do Siem Reap, do Angkor Wat.