Kostaryka 2016 # 16 Do Panamy , czyli nie bój się taksówkarza

20161118_084838Ulewa dzwoni o dach , zaczyna śmierdzieć z kanalizacji. Obydwoje budzimy się około czwartej, za oknem słychać , jak woda chlupocze, wygląda na to , że zaraz z tą naszą budką spłyniemy do morza.
I tak długa noc wreszcie mija, kiedy koło piątej robi się jaśniej wychodzę przed domek. Wody jest sporo , ale chyba większość od razu jakoś spływa do morza , bo mimo kilkudniowej ulewy koło nas płyną tylko mniejsze i większe potoczki a nie tworzą się rozlewiska.Kiedy  wracam Dorota już wstała, deszcz grzmi o dach jeszcze bardziej wkurzająco. Usiłuję sobie przypomnieć , jak to jest mieszkać w cichym , suchym, czystym miejscu  ale zebranie tych trzech czynników do kupy nawet w wyobraźni jest teraz niemożliwe. W nocy każde z osobna przemyślało sobie sytuację , wygląda na to , że dochodzimy do podobnych wniosków – trzeba spieprzać stąd jak najszybciej.
Jest siódma , przestało lać a na mżawką nie zwracamy uwagi. Wychodzimy na lotnisko.Już kilka kroków za domem brodzimy w wodzie, nie jest to nieprzyjemne ale wolelibyśmy chodzić po gorącym piasku. Im bliżej lotniska tym wody więcej.Część pasów jest pod wodą , obsługa lotniska wozi pasażerów właśnie odlatującego samolotu na wózkach do przewożenia bagażu.Czekamy cierpliwie na przedstawicieli linii, aby wykupić pierwszy lot gdziekolwiek ( choć samoloty latają tylko do San Jose ).
Kiedy wreszcie obsługa uporała się z odlatującymi i wróciła do biura pierwszy zaatakował ich niespotykanie spokojny Amerykanin, który chciałby się dostać na samolot dzisiaj , choć miał rezerwację na jutro.Niestety , ktoś jego zgłoszenie ( sprzed kilku dni) zaniedbał i o zmianie nikt nie słyszał. Kilkudziesięciominutowa rozmowa wyglądała jak ta z „Misia” –     ” Nie ma pana na liście  i co pan nam zrobisz ?! „. Cywilizacja amerykańska schodzi na psy, gość zamiast wyjąć colta i zastrzelić gogusia z linii lotniczych pokornie powtarzał formułkę -„Na pewno sprawę da się rozwiązać „. Biadolący Amerykanin … nie do takiego widoku Hollywood nas przyzwyczaił.

clint-eastwood-cowboy-wallpaper-wallpaper-3aKiedy udało mi się wbić z moim pytankiem o dwa wolne miejsca Kostarykańczyk poskramia mnie szybko , formułką , którą także dobrze znam – „Miejsc nie ma i nie wiadomo kiedy będą”. O ósmej przychodzi przedstawiciel Sansa Air, drugiego z przewoźników, ale zanim zadałem pytanie rzuca : „Wszystkie loty dzisiaj są odwołane”.
Obrażeni na rzeczywistość chcemy  z Żoną godnie się oddalić , ale znowu zaczęło lać i w poczekalni spędzamy prawie godzinę.
Wreszcie uznajemy, że opady są do przyjęcia i wracamy do hostelu. Zaczajam się na naszego menedżera, przychodzi za pół godziny.

rainy-day-in-puerto-jimenez

mglisty odpływ

Proszę o zorganizowanie transportu na przystań, celem wzięcia udziału w desancie na ląd stały.Pan sprawdził, prom odpływa o 11:30. , taxi będzie o 11, teraz jest 9:30, mamy sporo czasu na przemyślenia.
Zbieramy się powoli, wszystkie ciuchy są wilgotne a większość także brudne. Tworzy to specyficzny mikroklimat, który usiłujemy czarować, zamykając walizkę i nie patrząc w jej stronę.
O 11 taxi wciąż nie ma, piętnaście minut później przyjeżdża , ładujemy się do toyoty, koło lotniska woda sięga już drzwi terenówki.Udaje się przejechać, na przystani stoi już łódka.

cementery-yesterday

cmentarz wczoraj

img_0476

cmentarz dziś

Mimo obaw, że do ucieczki z tonącej wyspy będzie więcej chętnych jesteśmy w łódce tylko my i jakaś hiszpańskojęzyczna parka.
Za 6000 colonów i 40 minut jesteśmy na stałym lądzie.Spory ciężar spadł nam z serca , ale dziś chcemy uciec jak najdalej, najchętniej aż do Panamy.

rainy-day-in-puerto-jimenez4
Na razie jesteśmy wraz z młodymi na przystanku , czekając na cokolwiek, co zawiezie nas do granicy. To tylko 50 kilometrów, ale najpierw musimy się dostać do Rio Claro, które leży przy głównej drodze do Panamy. Młodzi się dowiedzieli , że autobus będzie za półtora godziny, mamy trochę czasu aby uzupełnić płyny czy wręcz przeciwnie. Raz po raz zatrzymują się tzw. collectivos, czyli taksówki zbierające chętnych po drodze i wyrzucających ich gdzie sobie życzą. Niestety , nasi nowi kompani nie są skłonni wydać kilkunastu dolarów na taki przejazd i wolą czekać na tańszą opcję , za 2 000 colonów .Ja tracę cierpliwość  kiedy pojawia się kolejny koleś , który wychyliwszy się z okna proponuje podwózkę. Po krótkich negocjacjach zgadzam się skorzystać z jego oferty.W busie siedzą jeszcze dwie niewiasty, które najpierw zawozimy na drugą stroną Golfito. Jest tam strefa wolnocłowa,którą władze otworzyły, aby zintensyfikować rozwój biznesu na południu kraju.

golfito-duty-free2

/obr. z neta/

To miejsce przypomina centrum chińskie pod Warszawą ,a ceny ( zwłaszcza elektroniki )   są ( podobno) kilkadziesiąt procent niższe od rynkowych.

golfito-duty-free

/obr.z neta/

Wysadzamy niewiasty i już pełną parą jedziemy do granicy.Widoki po drodze nie są za ciekawe – pełno zalanych terenów, nawet domy i mosty. Po drodze mijamy autobus z naszymi byłymi towarzyszami i to my jesteśmy na granicy za godzinkę , a nie oni.
Zgodnie z umową oddaję kierowcy wszystkie pieniądze , jakie mam , czyli te , które pozostały po śniadaniu mojej Żony.Gruby wozak jest usatysfakcjonowany, za chwilę kiwa nam ręką jadąc z powrotem busem pełnym nowych pasażerów.

newcolones

piękne kostarykańskie banknoty

Widok dookoła przypomina barwne czasy komuny i wielokilometrowe kolejki TIRów do granicy , mnóstwo mętnych typów , kręcących się między celnikami i biedaków, których z jakiś przyczyn pogranicznicy nie chcą przepuścić.
Idziemy do kontenera , który wskazał nam kierowca, tu się płaci 7 USD jako opłatę za wyjazd z Kostaryki. Pani przyjęła kasę i wskazuje nam budynek po drugiej stronie drogi. Idziemy po jakiś błotnistych wertepach , są cztery kasy , w tym dwie czynne.
W kolejkach nie ma prawie oczekujących , stajemy w jednej z nich ale jakiś koleś kieruje nas do drugiej, dla tych , którzy opuszczają Kostarykę.Po kilku minutach , wypełniwszy deklaracje celne ruszamy do przejścia. Koleś w czerwonym t-shircie jest bardzo pomocny, pokazuje jakieś dokumenty , mające świadczyć , że jest wiarygodny i bardzo nas namawia do skorzystania  z zaprzyjaźnionej taksówki.Jestem skłonny na to przystać,aby uciec z tego miejsca jak najszybciej.
Podobnego burdelu nigdy ani w żadnym miejscu na świecie nie widziałem. W strefie transgranicznej ruch pojazdów odbywa się we wszystkich kierunkach, ludzi jest mnóstwo, a zwłaszcza Indian, chodzących grupami, ubranych w stroje narodowe.
Jacyś ludzie przewalają w tym błocie towary między sklepami duty free , wygląda na to , że czują się tu jak ryby w wodzie i tylko my jesteśmy tu obcy.  Zaczyna zmierzchać, ciągniemy te swoje walizy ze śmierdzącymi ciuchami po błocie i czujemy się jak uchodźcy.Za chwilę przyczepią się do nas gliniarze, którzy na środku tego placu mają posterunek otoczony drutem kolczastym.

border-crossing

po stronie kostarykańskiej

Dobrze , ze jest z nami dobry duch w czerwonej koszulce.Jesteśmy wreszcie przy panamskim punkcie odpraw. Jakaś pani odbiera od nas po 1 USD jako opłatę za wstęp a w okienku pan wnikliwie ogląda nasze paszporty. Mam trochę obaw, bo przy wjeździe do Panamy należy okazać się potwierdzeniem zakupu biletu wylotowego , a tego wydruku nie mogę w tym zamieszaniu znaleźć.Jednak chyba pan pogranicznik uznaje, że nie zamierzamy przesiadywać w jego kraju zbyt długo i wbija pieczątkę. Niestety , zbyt małą,jak się miało za jakiś czas okazać.
Jeśli oddychamy głęboko, myśląc, że to koniec zabawy,to jest to oddech przedwczesny. Nasz miły  kolega prowadzi nas do jakiegoś pomieszczenia na kontrolę  celną. Jakoś nie bardzo mi się chce do niego wchodzić -pokój jest spory, ze 40 m2, Dookoła stoją jakieś podniszczone stoły, jedna żarówka na drucie nie daje zbyt wiele światła i choć na pierwszy rzut oka nie widać śladów krwi to czuję lekki niepokój. Cofam się do drzwi i próbuję się dowiedzieć o co chodzi. Nasz znajomek mętnie tłumaczy, że zaraz po odprawie podjedzie po nas taksówka, która za 40 USD zawiezie nas do miasta , don’t worry.
Sprawa się wyjaśnia, kiedy dociera wreszcie celnik , zaprasza nas do środka , gmera chwilę w brudnych ciuchach i wypuszcza nas na zewnątrz. Tam koleś już wymachuje rękami , jest taxi.
border-crossing2Jesteśmy mocno oszołomieni przebiegiem zdarzeń,  ale skoro w sumie poszło nam dobrze , to może wyciągnijmy z tej przygody jak najwięcej. Pytam chłopaka,  czy mamy jeszcze dzisiaj szanse na samolot z David, gdzie za chwilę się mamy znaleźć , do Panama City. Twierdzi,że skoro jest czwarta po południu a za pół godziny powinniśmy być na lotnisku to samoloty wylatują jeszcze dziś dwa. Może się udać.
Żegnamy się , koleś zostaje na posterunku, prosi tylko o parę dolców na colę, jest usatysfakcjonowany pieciodolarówką.
Kierowca to milczek , nie oczekujemy jednak dyskusji i mamy nadzieję , że chłopak z granicy poinstruował go o  stawce i celu podróży . Jedziemy szybko i pewnie, dwupasmówka nie jest mocno dziś obciążona. Na przedmieściach David opuszczamy ją , omijając miasto od północy. Jedziemy jakimiś zaułkami, sprawa jest dość podejrzana, zwłaszcza dla mojej Żony , która wygląda przez okno samochodu oczami jak filiżanki.Nie rozmawiamy za dużo ze sobą , ale nawet te kilka wymienionych zdań daje do zrozumienia ,że uważa sytuację za ryzykowną.To w sporej części wpływ jej lektur, rodem ze Skandynawii, które pochłania hurtowo i gdzie się okazuje , że  w każdym skandynawskim ogródku można znaleźć zwłoki dziecka  a dewiacje seksualne są równie powszechne , jak u nas łupież , ale skutki mają bardziej dramatyczne i nie tak łatwe do wyleczenia.
To prawda, wycieczka po nocy z nieznajomym, w obcym mieście i o dziwnej porze wygląda dość hardkorowo , ale z moich doświadczeń wynika , że najgorsze , co może nas spotkać w takiej sytuacji to żądanie większej , niż umówiona , kasy. Tu nic takiego nie nastąpiło.
Przyjeżdżamy na lotnisko bez problemów, koleś kasuje tyle, ile się umówiliśmy. Uścisk ręki, adios.
Dworzec lotniczy jest niewielki, cztery stanowiska odpraw jednej linii, cztery drugiej.
Liczyłem, że na lotnisku będą jakieś przedstawicielstwa, gdzie będzie można pogadać o dwóch biletach na cito, ale w poczekalni są tylko bary.Podchodzę więc do miłej pani , która dokonuje właśnie odprawy o możliwość zorganizowania dla nas przelotu. Pani się szeroko uśmiecha, nie ma problemu , ale uśmiech niknie , kiedy się okazuje ,że bilet ma być na dzisiaj.

david-aeropuerto

lotnisko w David /obr.z neta/

Zażenowana sugeruje , abym popytał obok, w konkurencyjnej linii. To dobra linia – Copa Airlines, mamy już zabukowany na nią lot za trzy dni, kasa przepadnie, niestety. Czekam dłuższą chwilę, wreszcie podchodzi od razu cała ekipa , rozpoczynają kolejną odprawę.
Wyłuszczam swoją prośbę , dołączając minę a la Kot w Butach ze „Shreka”. Pan nie widzi przeszkód, prosi o dokumenty.Trochę nie dowierzam własnemu szczęściu, powtarzam dwa razy ,że chodzi o bilety na dzisiaj, a właściwie – na teraz.
Pan patrzy na mnie jak na niedorozwoja i powtarza, że potrzebne są dokumenty.
Lecę do Doroty , nie jest świadoma wiekopomnego dzieła , które się właśnie dokonało , ale nie tłumaczę zbyt wiele tylko ciągnę do stoiska odpraw.Pan jest zajęty, ale pani obok załatwia sprawę szybko i bezboleśnie , jeśli nie liczyć sporego ubytku na karcie kredytowej , która to karta , o dziwo , została zaakceptowana przez system.
Lot mamy za półtorej godziny, słysząc krople deszczu za oknem poczekalni nie możemy pohamować złośliwego chichotu , wg. internetu pogoda w Panama City to 25 stopni i słońce…
Siedząc przy kawie ( wreszcie znakomita kawa !) , wpadam na pomysł, aby przez internet zabukować hotel w Panamie ( wi-fi na lotnisku jest free). Przeglądamy parę opcji, trafiamy wreszcie na całkiem przyjemną ,hmm. bardzo przyjemną , wręcz rewelacyjną – 4 noce w czterogwiazdkowym Hiltonie za 900 PLN.

costa-rican-coffee
Samolot ledwo się wzbił w górę i rozdano przekąski to trzeba wysiadać, lot trwa tylko 45 min. Podróż lądem to 8 godzin.
Obsługa lotniska zatrzymuje nas w korytarzu, rozdają bagaże rejestrowane prosto z wózka. Pewnie szkoda im uruchamiać taśmociąg dla  parunastu ludków.
W drzwiach wyjściowych rzuca się na nas tradycyjnie sfora taxi – zombich, po krótkich negocjacjach ulegam jednemu z nich, Jorge parametrami mnie przewyższa ale samochodzik ma malutki. Bagaż ledwo się mieści w bagażniku a kiedy proponuje , żebym odkręcił okno to muszę podać swój plecak Dorocie, aby uwolnić ręce. Za chwilę zresztą operację trzeba powtórzyć, bo mojej Żonie jest zimno.

panama-taxi
Nocna Panama robi oszałamiające wrażenie, Hongkong, Szanghaj,Singapur… to pierwsze skojarzenia.Droga z lotniska trwa godzinę , z czego większa część autostradą.
W hotelu nie ma problemów, dostajemy pokój na 13 piętrze, czysty, cichy, nie za duży a przede wszystkim suchy.

panama-city-by-night

/obr. z neta/

Kostaryka 2016 # 15 Puerto Jimenez , czyli w pułapce

choza-del-manglar-7Na przystanku autobusowym w Parrita jesteśmy odpowiednio wcześnie.Autobusy podjeżdżają jeden po drugim , ale to nie nasze. Jakiś gość się nami interesuje, pokazuje najbardziej właściwe miejsca do oczekiwania . To autobus jadący z San Jose do Golfito, godzina naszego odjazdu jest traktowana mocno szacunkowo.
Wreszcie przyjeżdża , jestem trochę spięty bo ostatnio gnębi mnie hmm… dyspepsja , i pomimo przyjętego Stoperanu nie jestem pewien reakcji żołądka w tak długiej podróży.
Kierowca sprawnie umieszcza bagaże w luku, siadamy na przypadkowych miejscach, jedziemy. Przejeżdżamy koło Parku Narodowego Manuel Antonio , miał to być cel naszych wypraw z Parrity, ale zostawiamy go następny raz.Pogoda niestety skłania do rozpamiętywania straconych szans , pada deszcz i jest dość depresyjnie. Ale trzeba przyznać, że autobusowi nie można nic zarzucić , jedzie konkretnie , może niezbyt szybko ale pewnie, jest czysto no i nie gra na cały regulator telewizor , co jest normą w Azji.
poczekalniaTakże spora , przydrożna restauracja w której się zatrzymujemy na kilkanaście minut robi dobre wrażenie. Jest kilka bufetów z różnym jedzeniem , które jest świeże i wygląda nieźle. Cóż z tego , skoro przyrzekłem sobie dziś powściągliwość w jedzeniu i piciu , aby nie kusić losu.Ale jeśli chodzi o miejsce , które jest mi zdecydowanie bliższe to toaleta – jest czysta ponad wszelkie standardy. Deszczyk pada i nie wygląda , aby miał w najbliższym czasie przestać. Dojeżdżamy do centrum Golfito po południu, deszcz leje jak z cebra, aż się nie chce wysiadać z autobusu. Jednak przy samych drzwiach jest wejście do baru z kurczakami , jakich tu pełno, więc szybko zmieniamy lokalizację.
Wobec faktu , że jesteśmy PRAWIE na miejscu oceniam , że drobne złamanie zasad nie zaszkodzi i zamawiamy coś do jedzenia. Dorota , mimo , że skłania się do wegetarianizmu dziś zamawia wielkiego hamburgera, co w jej sytuacji zakrawa na całkowity brak zahamowań . Chyba jest rzeczywiście mocno głodna, ostatnie dni nie rozpieszczały nas gastronomicznie.  Dla mnie pani przynosi talerz nuggetsów, podobno właśnie to zamawiałem. Czekamy aż deszcz przestanie padać, ale to marzenie, pada coraz gęściej.chicken-brosZostawiam Dorotę z jej hambusiem i idę rozeznać możliwość dostania się na drugą stronę zatoki , do Puerto Jimenez, gdzie mieści się nasza kolejna miejscówka. Łaziki na przystani współczująco kiwają głowami – nie , dziś już nic nie popłynie, patrz pan – fala , deszcz, wiatr … może jutro. Może. Nie wygląda to dobrze  , idę do biura turystycznego , widać je z przystani , facet mówi , że nic nie wie o tym , że prom nie pływa, ale nie wzbudza mojego zaufania, wygląda na to , że oderwałem go od jakiś emocjonujących przeżyć w internecie i jest trochę nieprzytomny. Kręcę się jeszcze trochę po okolicy, w sumie wszystko mi już jedno , bo jestem już całkowicie przemoknięty, wracam do knajpy. Napotykając na pytające spojrzenie mojej Żony inteligentnie ruszam brwiami, co ma znaczyć ” nie ma o czym mówić „. Teraz ona rusza zasięgnąć języka , przychodzi ze zleceniem , że jakaś łódka przypłynęła do bocznej przystani i można by się dowiedzieć , czy by nas nie zawiozła. Pomijam milczeniem  fakt, że mogła z żeglarzami sama już się porozumieć i idę rozeznać sytuację. Rzeczywiście , stoi łódeczka, przedtem jej nie było , trzech chłopów w środku , pytam czy  losy prowadzą ich  do Puerto Jimenez . Owszem , mogą nas podrzucić, 10 USD od osoby. Wracam do knajpy, bierzemy bagaże i ładujemy się na łódkę. Deszcz leje jak oszalały, ale wiatr ustał i zatoka jest w miarę gładka.

puerto-jimenez-2 Kiedy ruszamy adrenalina puszcza, czujemy się trochę jak piraci mórz południowych, tym bardziej , że koło nas zaczynają harcować delfiny.
Zostawiamy je w porcie i przed nami z deszczu i mgły wyłaniają się kolejne fragmenty przeciwległego brzegu.Podróż trwa koło godziny ,łódź dzielnie śmiga po falach, wreszcie jesteśmy. Deszcz o dziwo , ustał, rozliczamy się z kapitanem i wychodzimy na molo, rozpytując o naszą miejscówkę – Choza del Manglar czyli Chatę wśród mangrowców.  Jakiś łepek za parę dolców oferuje podwózkę. Chętnie się zgadzamy , bo dwa kilometry błotnistą drogą z walizami to byśmy szli dwa dni. Hostel jest położony obok małego lotniska , raz po raz śmigają małe samolociki.puerto-jimenez-7Wreszcie jest nasza chata, szukamy recepcji,wyłania się młody człowiek i wygląda na dość zdziwionego. Nie może znaleźć naszej rezerwacji , na szczęście mam wszystkie wydrukowane.

choza-del-manglar-8Prowadzi nas do naszego domku, deszcz znowu się rozpadał. Domek to właściwie dom, ma kilka pokoi i wielką świetlicę, ale jesteśmy tu sami. Nie dziwi nas wilgotna pościel ale dopytujemy , jakie są prognozy pogody. Dochodzi do nas , że wpadliśmy po uszy. Te niewinne deszczyki, które nam ostatnio towarzyszyły  zostały dzisiaj zakwalifikowane jako huragan I stopnia o wdzięcznym imieniu Otto i zmierza prosto na nas. Szybko myślę , że te dwa dni tutaj to pikuś,ale mamy jeszcze zabukowane trzy noclegi w Carate, kilkadziesiąt kilometrów dalej , prowadzi tam tylko droga dostępna tylko dla pojazdów z napędem na 4 koła .Jak ona wygląda po tych opadach a jak będzie wyglądać za dwa dni ?
choza-del-manglar-2Dobrze , że działa WiFi , piszę do Laguna Vista Villas, do Carate. Odpowiedź przychodzi po chwili. Greg rozumie naszą sytuację, sugeruje cierpliwość, może jutro znajdzie jakieś rozwiązanie.Napomyka , że u niego deszcz pada od dwóch tygodni bez przerwy i , jego zdaniem ,jeszcze trochę popada. Hmm, chętnie bym się wycofał rakiem z tej rezerwacji , ale każą mi i tak za nią zapłacić. Zobaczymy jutro , na razie idziemy do miasteczka, korzystając z chwili ładniejszej pogody.

puerto-jimenez-4 Obejście miasta zajmuje nam pół godzinki, robimy zaopatrzenie, bo posiłków nie mamy wliczonych w cenę i wracamy do naszej mokrej siedziby. Jest już ciemno , więc zapalamy światło i rozpoczynamy wieczór jak co dzień – orzeszki, ciasteczka,rum . Dorota czyta , ja piszę, Pura Vida !
Noc mija niespokojnie, bo deszcz uparcie wali o blaszany dach , kiedy rankiem przestaje, idziemy na śniadanie. Przy głównej ulicy wybieramy jedną z knajpek, pojawia się trochę białych twarzy.puerto-jimenez-6Kiedy się człowiek naje to i humor ma lepszy , więc ruszamy na spacer po miasteczku. Cudów nie ma : główna ulica ->przystań->aeroport to trójkąt o długości boków około 3 km. Tak się czasu nie zabije. Przechodząc koło lotniska z niepokojem obserwujemy , że pasy są co prawda tylko wilgotne, ale już pobocza toną w wodzie.
Wydaje nam się , że wczoraj wody było mniej. W hostelu korespondujemy z Gregiem , który rozumie , że znaleźliśmy się w pułapce, bo nawet gdybyśmy się do niego  dostali to możemy za te kilka dni w ogóle z odciętego półwyspu nie wydostać. Wchodzi nasz menedżer, zdaje że ma na imię Raede , ale pewności nie mam, napomyka ,że to największe opady od 10 lat,
a o wyjeździe do Carate możemy zapomnieć , bo deszcz podmył drogi i są nieprzejezdne. puerto-jimenez-3Proszę , aby pogadał z Gregiem , znają się . Ten wspomina coś o czarterze małym prywatnym samolotem , ale raczej bez przekonania. Zaprasza za kilka tygodni, generalnie high season z murowaną pogodą to druga połowa grudnia i I kwartał. Tyle czasu nie mamy więc raczej tym razem się nie zobaczymy.
pj1Przestaje padać , mamy świadomość , że tą szczęśliwą chwilę należy wykorzystać, bo drugiej szansy możemy nie mieć i idziemy do portu coś zjeść. Mieszanka owoców morza jest znakomita, ale kiedy wracamy koło lotniska po kolana w wodzie dobry nastrój pryska.
Wieczór nie należy do miłych , lejący deszcz zaczyna tworzyć kałuże na podłodze, Dorota wyczaiła gdzieś czajnik i pokrzepia się kawą ale atmosfera jest gęsta. Teraz dopiero widzimy , że na ścianach jest mnóstwo dziwnych rysunków, symboli voodoo, pająków z drutu i wszystko podszyte czernią.choza-del-manglar-1Jeśli do tego wyłączają światło i zaczynają grasować ponad naszymi głowami  nietoperze to można sobie wyobrazić , że moja Żona nie relaksuje się należycie , choć mogłaby się tak jak ja -wspomóc  lampką rumu.Chętnie by uciekła przed nietoperzem do pokoju , ale za nic w nim sama nie zostanie.Idziemy więc razem , i mimo  że znalazły się latarki   to nalegała , aby już nie wychodzić. Za kilkanaście minut prąd powrócił.
choza-del-manglar-5Kolejna nieudana noc, Dorota budzi się co chwila i twierdzi , że ktoś chodzi po dworze a woda zalewa nasz pokój. Wcale się z tego nie naśmiewam , też mam czarne myśli.
Ale nieprzespana noc nie idzie na marne.Mam plan, ba, nawet mam plan B.puerto-jimenez-9

Kostaryka 2016 # 14 Parrita , czyli szara plaża, czarne myśli

parrita-beach13Fiesta,nawet jednoosobowa,  ma rano swoje konsekwencje , ale co zrobić – po śniadaniu Żona mobilizuje mnie do spaceru po plaży.Idziemy na południe,do miejsca w którym oddzielająca nas od lądu rzeka wpływa do morza.parrita-beach8 Plaża jest o tej porze dnia szeroka i pusta, widać tylko ślady psich łap.Przygrzewające słońce jest łagodzone bryzą znad Pacyfiku.
Jest okazja do pogadania, wreszcie nie mamy żadnych obowiązkowych zajęć i możemy zrobić sobie kilka dni prawdziwych wakacji.Wygląda na to , że jesteśmy skazani na pobyt w tej pustelni , więc trzeba po prostu zmienić nastawienie i zrezygnować z jakichkolwiek form aktywności na rzecz błogiego lenistwa.
parrita-beach15W palmowym lesie wzdłuż plaży co jakiś czas pojawiają się zabudowania , ale nie są to luksusowe resorty , a raczej ośrodki zapomniane przez Boga i ludzi, ozdobione tablicami – „Vende – Na sprzedaż” . Liczymy na łut szczęścia i znalezienie jakiegoś sklepiku czy knajpki, ale nic z tego. Jeszcze na domiar złego , po kilku godzinach marszu , okazuje się , że zgubiłem koszulkę, włożoną za pasek od spodni. Nie osiągnąwszy więc celu zawracamy z powrotem. T-shirt leży kilkaset metrów z tyłu , jest czarny ,widoczny z daleka. Akurat w tym miejscu jest mała ścieżka , prowadząca obok zabudowań wgłąb wyspy.

parrita-beach12 Mijamy kilku mieszkańców , zajętych remontami i porządkami,  docieramy  do szerokiej drogi prowadzącej przez środek wyspy.Kilka metrów od niej widać rzekę, jesteśmy więc w podobnej sytuacji jak na Tortuguero, gdzie przeciwne brzegi wyspy  dzieliło kilkaset metrów.lagoon-parrita Rzeka jest w tym miejscu szeroka, bo przyjmuje właśnie tu wody z dopływu. Na brzegu co kilkanaście metrów widać resztki przystani rybackich, ale dziś nie widać, aby ktoś z nich korzystał.W środku wyspy jest bardzo gorąco , nie dochodzi ani wiatr od morza ani bryza znad rzeki.
Wydaje nam się , że idziemy już bardzo długo , ale naszego ośrodka nie widać.Proponuję , abyśmy szli plażą, tam chociaż trochę wieje. Jest już dobrze po południu , przypływ zabiera z minuty na minutę coraz większy kawałek plaży.parrita-beach6 Kiedy dochodzimy do naszych okolic cieszymy się , że koszula upadła we właściwej chwili. Wiatr się wzmaga i chyba będzie padać , nad morzem gromadzą się chmury. Jesteśmy bardzo usatysfakcjonowani spacerem – Dorota – bo brakowało jest wysiłku fizycznego a ja – bo mam zajęcia  obowiązkowe za sobą.Teraz z czystym sumieniem można usiąść na fotelu na tarasie i przy szklaneczce rumu kontemplować deszcz i uginające się pod naporem wiatru palmy.parrita-beach918 to czas kolacji, od żałosnego śniadania minęło już sporo czasu i pora przyjąć coś konkretnego. Wreszcie wiemy , że ktoś mieszka w naszym resorcie oprócz nas – to młodzi Amerykanie z małym dzieckiem .
breakfast-with-iguanaW restauracji mamy już przygotowany stół z dwoma nakryciami , bardzo , bardzo wychudzona kelnerka podaje menu. Nazwy potraw są nam nieznane, bierzemy pierwsze z brzegu.
Trzeba przyznać, że przygotowanie idzie kucharzowi sprawnie, co w tym kraju nie jest takie oczywiste. Same dania bardzo smaczne i dobrze doprawione , ale cena co najmniej dwukrotnie wyższa niż u konkurencji. W miasteczku , 10 km dalej… Oczywiste jest , że daliśmy się zrobić w konia – resort jest kompletnie nieprzygotowany do przyjęcia gości . Nie wiem po co wystawiają ofertę na booking.com skoro za relatywnie duże pieniądze nie są zapewnić świadczeń na poziomie hotelu **.
parrita-swimming-poolNie byłbym taki wkuty , gdyby zaoferowali np. wypożyczalnię rowerów, albo samochodów. Albo shuttle bus raz dziennie do Parrity.
Wielka pomyłka , na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie powiedzieć , że na stronie www nic nie zapowiadało takiej sytuacji.
Na nasze szczęście przywieźliśmy w plecaku taką ilość alkoholu , że mogę się menadżerowi śmiać w twarz.
Budzi nas słońce, po wczorajszym deszczu nie ma już śladu, choć , jak tu się mawia – pogoda w Kostaryce jest „unpredictible” – nieprzewidywalna. I rzeczywiście  , kilka godzin spędzonych na basenie na obserwacji dwóch fachowców wymieniających kolanko w umywalce bardzo odświeża umysł i ciało , ale wczesnym popołudniem niebo zaczyna ciemnieć .
Widząc to fachowcy kończą pracę a my zmykamy do pokoju. Po chwili tropikalna burza pokazuje swoją moc. Mocno się ściemniło , do tego wyłączyli prąd.
Najważniejsza myśl teraz to , czy zdążą go włączyć przed kolacją. Udaje się , kuchnia ma pół godziny na przygotowanie.
Rano wyjeżdżamy , autobus mamy o 9 , więc śniadanie trzeba przyjąć odpowiednio wcześniej i zatroszczyć się o transport do miasta.Z bagażami idziemy się rozliczyć, mam nadzieję , że uda się wynegocjować jakiś poważny rabat ze względu na warunki , ale nie udało się nawet uzyskać nawet malutkiego rabaciku. Na zgodę menadżer proponuje
darmową podwózkę do miasta , korzystamy z oferty .

parrita-beach

Kostaryka 2016 # 13 Parrita , czyli mały bije Jankesów

flower-costa-rica1Christian pomaga nam zakupić bilety do Parrity. Wg, niego mamy trzy opcje : najtańsza, publicznymi autobusami , co najmniej dwie przesiadki,powinniśmy dotrzeć wieczorem na miejsce.Kosztuje kilkanaście dolarów.Druga-średnio tania to skorzystanie z prywatnego busa, zabiera 8-10 ludzi, kosztuje 50 USD.Trzecia to skorzystanie z prywatnej taksówki. Koszt wysoki, choć nieznany. Decydujemy się na wariant środkowy, pierwszy wydaje się ciekawy ze względu na koszty , ale przechodząc kilka razy koło Plazy widzieliśmy nieszczęśników , koczujących tam całymi dniami.Ponieważ Christian zaraz wyjeżdża na zasłużony urlopik pożegna nas jego brat. Ranek jest zimny i mglisty,obok nas czeka rodzina na wyjazd do jakiejś atrakcji, ubrani są w czapki i szaliki. Ja tradycyjnie w krótkich spodniach i t-shircie. Moja Żona po raz pierwszy ( i ostatni) założyła kamizelkę.
Brat Christiana to wesoły chłopak , gadamy, daję mu na pamiątkę ładną naklejkę z herbem Leszna, bystrzak , zaraz wklepał w Google nazwę  miasta i znaleźliśmy płaszczyznę do rozmowy.
taxiNiestety, oczekiwanie się przedłuża, samochód ma spóźnienie pół godziny.Przyjeżdża ładna, czerwona toyota, która zawiezie  nas na punkt zbiórki. Miły kierowca pomaga nam się zapakować i informuje, że będziemy w Parrita za trzy i pół godziny.
Jesteśmy mile zaskoczeni ,bardzo nam to pasuje, widać firma nie miała chętnych w odpowiedniej ilości i aby się wywiązać wysłała samochód osobowy zamiast busa.
Kierowca , młody chłopak , nie rozmawia po angielsku, ale  parę słów zamieniamy. Droga przez pierwsze 20 kilometrów jest bardzo wyboista, szutrówka jest poprawiana na wielu odcinkach ale i tak wleczemy się niemiłosiernie.

pacific-behind-the-mountainsDopiero od Quesady droga się poprawia a nawet przechodzi na krótkim odcinku w płatną dwupasmówkę.
quesada-costa-rica

tarcoles-crocsPrzy jednym z mostów ,w Tarcoles, się zatrzymujemy , tu można zjeść , wypić , kupić pamiątki i popatrzeć na aligatory. I to takie prawdziwe, żyjące na wolności. Po długim mostem leży kilkanaście osobników, dalej kolejne.To potężne okazy , i , podobnie jak iguany w La Fortuna – kompletnie nie interesują się ludźmi. To znane miejsce , zatrzymują się tu praktycznie wszystkie wycieczki, które jadą na południe bądź północ.
crocsOd tego miejsca do Parrity jest już tylko godzinka. Kiedy wyjaśniam kierowcy do jakiego resortu zmierzamy to cmoka z uznaniem.Hmm, albo ja coś przeoczyłem na etapie rezerwacji albo też w tej okolicy resorty nie obfitują. Przejeżdżamy przez całe miasteczko, wygląda fajnie , niezbyt ładnie i czysto ale ja lubię takie miejsca gdzie ludzie są zajęci swoimi sprawami a nie polowaniem na portfele turystów.
Za rzeczką skręcamy w prawo, potem jakieś przedmieścia, potem lasek palmowy i jesteśmy w hotelu. Jedzie się ładnie , ale to ponad 10 kilometrów od miasta.
Czy będziemy skazani na trzydniowe odosobnienie ?
tarcolesKierowca wyrzuca nas przy recepcji, zawija się i odjeżdża. Pani w recepcji jedną ręką przytrzymuje niemowlę , kwilące na posłanku na podłodze, drugą usiłuje na komputerze wyszukać rezerwację.  Po chwili jej się to udaje , pani oznajmia , że musimy poczekać do 14 , jeszcze dwie godziny, bo pokój jest niegotowy.
Pierwszy raz mi się zagotowuje – jak to niegotowy? Jesteśmy tu sami , żadnych innych gości nie widać i tak było od kilku miesięcy, bo trwa pora deszczowa.
Wiedzieli , że przyjedziemy to nie mogli przygotować jednego pokoju ? Czy to naprawdę czterogwiazdkowy hotel ?
Okazuje się , że to nie koniec porażek. Pytamy , gdzie możemy te dwie godziny przesiedzieć przy kawie, a najlepiej coś zjeść, bo od śniadania minęło sporo czasu.
Restauracja w hotelu działa , owszem , ale tylko od 18 do 20 , wtedy można zjeść jakiś posiłek.Pechowo się składa tylko , że dziś poniedziałek , bo w poniedziałki jest i tak nieczynna.Najbliższy lokal jest mieście . 10 km stąd.Pani widząc nasze miny oferuje własnoręczne sporządzenie jakiegoś posiłku , ale wydaje nam się tak bardzo rodem z Barei , że zostawiamy bagaże i idziemy do miasta, mamy w końcu wolne dwie godziny.

parritaPogoda na szczęście ładna, jest trochę gorąco , ale aleja wśród palm bardzo klimatyczna.I tak wędrujemy nieśpiesznie , cykając fotki na prawo i lewo , ale powoli mamy dosyć. Na szczęście przejeżdżający stary pikap zatrzymuje się na nasze błagalne machnięcia, pakujemy się przednie siedzenia, nie jest zbyt komfortowo, ba , nie jest w ogóle komfortowo,do tego pan kierowca pokazuje , żeby zamknąć okno. Nie jest to łatwe , bo muszę to robić przy otwartych drzwiach, ale dajemy radę. Kierowca wrzuca klimę na maksa, wiadomo , goście wpadli.
Pod miastem kierowca skręca w osiedle i przez strzeżoną bramę wjeżdżamy na jakąś posesję. Zatrzymujemy się , kierowca negocjuje z tęgą lokaleską. Dochodzą do porozumienia i zaczynają opróżniać pakę samochodu. Wychodzę , aby pomóc. Jakieś kartony, plastiki, stalowe konstrukcje. Wszystko idzie dobrze ,ale szefowa protestuje kiedy zwalamy kartony , które są przemoczone. Chwilę się przekrzykują , kończy się tym , że zbieramy je do plastikowych worków, ale na szczęście pozwala nam je zostawić.
Takie sortownie odpadów są w każdej miejscowości, nie śledziłem dokładnie obiegu odpadów , ale wygląda na to , że jest to dobrze zorganizowane, wszędzie jest bardzo czysto.
parrita-costa-ricaJedziemy jeszcze kawałek i uprzejmy kierowca wysadza nas w centrum. W jednym miejscu jest przystanek autobusowy, taksówki , jadłodajnie i sklepy.
sodaNajpierw idziemy jednak do banku, bankomat przyjmuje kartę ( co nie jest oczywiste) i upojeni żywą gotówką udajemy się w poszukiwanie jedzenia.

soda1Na tyłach  dworca autobusowego znajdujemy małą sodę , trzy dania na krzyż , ale smacznie i tanio.fish-menuWidząc kasę autobusową przychodzi mi do głowy, żeby od razu kupić bilety do Golfito, następnego etapu naszej podróży. Będziemy wyjeżdżać dopiero za dwa dni , ale czy wiadomo kiedy znów będziemy w miasteczku ?
bus-schedule-parritaPo krótkiej dyskusji , z użyciem materiałów piśmiennych oraz smartfonów pani drukuje nam bilety, tym razem transport kosztuje nas tylko kilkanaście dolarów.
Kolej na uzupełnienie zapasów, to też trudna sprawa , wokół nas nie ma żadnych sklepików, musimy się zaopatrzyć kompleksowo na kilka dni.  Zrobiło się sporo towaru, bierzemy taksówkę. Po krótkich negocjacjach uzgadniamy cenę i z wesołym kierowcą ucinamy sobie pogawędkę o futbolu. On co prawda poza hiszpańskim nie zna żadnego języka ni w ząb, a i z hiszpańskim zapoznaję się bardzo powoli , więc po uzgodnieniu kraju naszego pochodzenia rozmawiamy chwilę o meczu Realu z naszą Legią, wynik co prawda nie był korzystny, ale pan wydaje się poruszony faktem , że ktoś wbija Realowi cztery bramki. Pan  chwali reprezentację Polski, ja odwzajemniam się nadzieją na dobry wynik dzisiejszego meczu Kostaryki ze Stanami Zjednoczonymi, co pana wprowadza w ekstazę. Dojeżdżaliśmy w upojnym nastroju , skandując ” mañana – fiesta !!!” , co miało znaczyć , że będziemy po zwycięstwie świętować do rana. Wyładowujemy się z taksówki, kierowca odjeżdża ,ale jeszcze zawraca i przez okienko wręcza Dorocie wizytówką i proporczyk z kostarykańską flagą , abyśmy byli dobrze wyposażeni , oglądając mecz.

pacific-ocean-parritaPokój jest już przygotowany , mamy lepszy humor, więc i nasze lokum nam się podoba. Co ma się zresztą nie podobać – ma olbrzymi taras z widokiem na burzliwy Pacyfik, widoczny przez szereg nadmorskich palm a i wyposażeniu nie można nic zarzucić.I co istotne – jest całkiem duży telewizor.
Idziemy teraz sobie już wyluzowani na plażę, jest szeroka, ale popołudniowy przypływ zabiera kilkaset metrów i fale uderzają tuż przy hotelu. Rano znów , aby dotknąć wody trzeba iść w kierunku morza ładny kawałek.Pacyfik nie jest przyjazny ,można wchodzić tylko do kolan , w głębszej wodzie nurt zwala z nóg i powracająca fala wciąga wgłąb.
Nie ma żartów.
score-1O 19 przypadkowo włączam tv , mecz już trwa , Kostaryka przegrywa, poziom beznadziejny. Jestem bardzo rozczarowany. Ale o 20 niespodzianka – przygotowania do meczu w pełni.
Mam wrażenie , że to co oglądałem to były drużyny młodzieżowe, prawdziwa fiest zaczyna się teraz. Sprawozdawcy podekscytowani , trudno się dziwić , porównując Kostarykę z USA to jak mrówka i słoń. Dorota czyta , ja oglądam . Każda bramka to okazja do świętowania , a że Kostaryka wygrywa 4:0 to rano głowa jest ciężka . Ale i satysfakcja – cieszę się radością gospodarzy , zawsze to jest przyjemnie popatrzeć, jak Dawid pokonuje Goliata.score-2