Tajlandia 2011 # 4 Suchy Taj na rowerze

DSC04110-001
Nie ma zwyczaju w Tajlandii kupowania biletów z wyprzedzeniem , więc rano usiłuję dopytać o kierunek na Sukhotai. Jest kilka linii, kilka autobusów,czekam godzinkę na pierwszy wolny. Jedziemy dość wygodnie , nie ma kompletu pasażerów. Kierunek – południe. Do Sukhotai jest około 400 km , jak znam życie to pojedziemy cały dzień.Miasto było w XIII-XIV w. stolicą królestwa Tajów, ten okres jest nazywany Złotą Erą tajskiej cywilizacji.Z tych czasów pozostały na 45 km2 obiekty rozsiane po tzw.Parku Historycznym. Jadę je zobaczyć.Droga wije się wśród lasów, od czasu do czasu zatrzymujemy się na kolejnych posterunkach policji, czasem tylko zwalniając.
Pierwszy dłuższy postój to Lampang , stolica prowincji o tej samej nazwie.Nie chcę oddalać się od autobusu , ale toalety nie widać a i palić się chce , na szczęście z tyłu pojazdu kierowca popala , kopiąc w oponę, uspokajająco macha ręką , kiedy pokazuję na wielki znak zakazu palenia w tym miejscu. Chwilę pogadujemy, choć nie znajdujemy wspólnej płaszczyzny językowej. Zgłaszam , że mam zamiar pokrążyć po okolicy, macha ręką , że spoko, poczeka. Te chwile , kiedy czuję się człowiekiem – osobą a nie „turystyczną stonką ” są jedną z zalet podróżowania w pojedynkę. Bardzo sobie to cenię.
Tak jak przewidywałem  do Sukhotai dojeżdżamy późnym popołudniem. Mafia tuk-tukowców na dworcu jest nieugięta i arogancka, plac jest na odludziu, nie ma szans znaleźć innego środka transportu. Klnąc pod nosem pakuję się do jednego z pojazdów, kierowca z uśmieszkiem zapala silnik. Za kilkanaście minut jesteśmy w hostelu.

DSC04044
Stoi przy bocznej uliczce Nowego Miasta , z zewnątrz niepozorny ale wnętrze zapycha. Nie bogactwem ale atmosferą. Z piętra do atrium zwisają rośliny, w basenie kusi błękitna woda, cisza, tylko ptaszki śpiewają. Może jestem ciut zmęczony po drodze ale mam takie wrażenie , jakbym się po dniach wędrowania po pustyni znalazł w oazie.

DSC04061-001Pokoik mam skromny, ale nie to jest teraz ważne. Jestem strasznie głodny, wychodzę na miasto. Jest już ciemno, ulice są puste choć dopiero jest koło ósmej.

Idę w kierunku Starego Miasta, którego historia sięga XIII w. Nowe Miasto jest oddalone od Parku Historycznego o 12 km. Kręcę się uliczkami , nie ma żadnych drogowskazów, żadnych świateł.  Wymarłe miasto. Wreszcie jest, knajpka przyzwoita, na ścianach wiszą dyplomy z różnych konkursów, chyba dobrze trafiłem.
Kilka stolików jest zajętych , ale tłumu nie ma , same białasy.Kelner zjawia się po kilkunastu minutach, przynosi kartę i znika. Nie muszę długo wybierać- spaghetti bolonese i piwo.

DSC04129-001Zaczepiam kelnera, przynosi piwo, zamawiam posiłek.Patrzę dookoła, większość czeka na żarcie. Nagle ożywienie, kelner niesie talerze, parują. Niestety , tylko jeden stolik jest zadowolony, rzucają się na żarcie , jakby siedzieli tu od kilku dni. Czarno to widzę.Jestem coraz bardziej głodny i wściekły.Kolejna para dostaje zamówienie , siedzieli tu przede mną. Po trzech kwadransach czekania mam dosyć, szarpię przechodzącego kelnera i drę się na niego , gdzie moje zamówienie.Tłumaczy , że to szanowany lokal, każda potrawa jest przygotowywana indywidualnie i to musi trwać.Nie przekonuje mnie , zamówiłem potrawę najprostszą z prostych , byle tylko zapchać żołądek , w domu robi się ją 10 minut. Rzucam banknot na stół za piwo i wściekły wychodzę.Pierwszy i ostatni raz tak się wkurzam w Azji. Na szczęście po drodze trafiam na jakiś bar, wyrób  hamburgeropodobny też czasem może uratować życie.Atrium w hotelu ładnie podświetlone, nocne odgłosy południa i cicha , tajska muzyczka w tle łagodzą nerwy.

DSC04085-001
Do Starego Miasta można dostać się z hotelu bezpłatnym busem. Nie do końca , co prawda, trzeba przesiąść się jeszcze w połowie drogi , ale nie ma z tym problemu.
Dosiada się kilkoro młodych, z Włoch i Hiszpanii. Mimo, że z angielskim radzą sobie jeszcze gorzej niż ja to drogę do świątyń umilamy sobie rozmową. Ponieważ jadą trasą przeciwną do mojej to dopytują o szczegóły dojazdu do Chiang Rai, czuję się dowartościowany , kiedy chłoną wiedzę , spływającą z mych ust.

DSC04071-001Przed wejściem do Parku stoją jakieś sklepiki z pamiątkami ale i jest kilka wypożyczalni rowerów. Ceny są podobne we wszystkich , to koszt kilku złotych za cały dzień.Biorę jakiś poważnie wyglądający pojazd, dostaję w rękę skserowaną mapkę i bez zbędnych formalności ruszam w trasę.Oczywiście w odwrotnym kierunku, niż sugeruje to plan.

sukhothai_historical_park_mapDzięki temu prawie nie widzę ludzi , mogę mieć starożytności na wyłączność. Jadę wzdłuż murów na północ, do świątyni Wat Phra Phai Luang .Słońce świeci , ptaszki śpiewają, teren jest pięknie utrzymany, zwiedzanie go bez roweru to byłby grzech.

DSC04116-Dróżki krzyżują się pod kątem prostym , rośnie trochę niewysokich drzew , ale raczej wszystko w ludzkiej skali. Bardzo przyjemne miejsce ,  rower na szczęście nie daje powodów do niepokoju, hamulce co prawda nie działają ale nie było okazji do ich użycia. Skręcam na zachód i trafiam na fajną , samotną świątynkę Wat Si Chum. Tajska rodzina robi sobie sesję zdjęciową, potem jeszcze modli się , składając ofiary, robię w tym czasie parę fotek.

DSC04078-001Zaraz obok przybytku natykam się na galerię obrazów pod gołym niebem. Prowadzą je dwie transwestytki , bardzo kontaktowe osoby , po początkowym skrępowaniu nie ma już śladu, oglądamy razem  obrazy. To malowane na płótnach repliki starych dzieł,odwzorowane fragmenty świątyń bądź sceny z życia Buddy.
Podziwiam kunszt malarzy, kilku z nich właśnie pracuje ,nakładając złote farby cienkim pędzelkiem.Precyzyjna robota. Chętnie bym kupił jakieś dzieło czy dwa, wyglądają
naprawdę klimatycznie.Negocjacje nie są łatwe, ale dochodzimy do porozumienia, dorzucają jeszcze mniejszy obrazek z kwiatem lotosu.

DSC04082-001Dziewczyny ładnie pakują je w tubę , dostaję oczywiście fakturę, może się przydać na granicy.
Tuba trochę wystaje z plecaka, ale sznuruję go szczelnie, nie wypadnie.Pomykam do głównego obiektu, otoczonego murem. Na kilkuhektarowym terenie , jak okiem sięgnąć , dumnie prezentują się świątynie, waty, cheddi , połyskują stawy z ptactwem. Ludzi nie ma dużo , teren jest olbrzymi  i prawie pusty.

DSC04104-001Nasuwa się porównanie z Angkorem , ale to skala mini. Ale jest przyjemnie , trawniki są pięknie utrzymane, woda w stawach czysta, lotosy prężą się w słońcu . Zdecydowanie miejsce warte odwiedzenia, choć dojazd z Bangkoku nie jest łatwy , to ponad 400 km.

Nowy-1W przydrożnej knajpce zatrzymuję się na lunch, miło pogawędzić z paniami, nie mają  klientów, więc liczą ,że będę się u nich stołował codziennie. Obiecuję im solennie,że jeśli znowu zgłodnieję to je odwiedzę,  choć wiem , że szanse na to są małe, bo nazajutrz wyjeżdżam.

DSC04150-001
Popołudniem kolory robią się cieplejsze , robi się bajkowo,nie chce się opuszczać tego miejsca choć cały dzień na rowerze czuję w kościach.
Jeszcze tylko zobaczę odcisk stopy Buddy, przysypany skrawkami złota i pora wychodzić.

DSC04146-001

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.