Góry Laosu 2023 #12

Na Market wrócili Toni i Maciej , obok pamiątek i rękodzieła można tu także dobrze i tanio zjeść, więc skorzystali z oferty i do hotelu wrócili późno w nocy.Teraz idziemy na śniadanie, w naszym guesthousie go nie podają , ale kilkaset metrów od niego jest miła, trochę hipsterska knajpka z bagietkami i ciastem francuskim. Knajpka może i miła , ale obsługa nas nie zauważa, zresztą nawet nie wiadomo , kto do
niej należy, jacyć ludzie wchodzą i wychodzą .Kilkakrotnie podnosimy z nadzieją głowy okazuje się ,że jednak to nie jest właściwa osoba. Wreszcie z krzesełka obok podnosi się dziewczyna i zbiera zamówienia.
Jestem ciekawy , jak bedzie wyglądać realizacja, bo dziewczę nic nie zapisuje tylko beznamiętnie słucha naszych wyborów. Nie trwa długo , kiedy zaczyna schodzić kawa,potem kolejne części zamówienia.
No , szacun, wszystko pasuje.Tylko ten czas oczekiwania na przyjęcie zamówienia… Jakoś udaje nam się zebrać i koło południa łapię tuk-tuka , aby udać się do wodospadu Kuang Si.

Pojazd dowozi nas do miejsca, gdzie przesiadamy się tuka-tuka międzymiastowego. Przejazd dziurawymi drogami zajmuje nam godzinę. Dojeżdżamy na parking, stąd kilka kilometrów dowożą turystów elektryczne busy. Do wodospadu prowadzą dwie drogi,można wykonać też pętlę – wejść z jednej strony, wyjść z drugiej.

Droga przez zadbany las, a właściwie park jest bardzo przyjemna. Słońce nie parzy , drzewa dają miły cień.Przy wodospadzie niezbyt dużo ludzi. Jak na jeden z piękniejszych wodospadów w Azji to naprawdę dziwne, ale oczywiście mi to nie przeszkadza. Woda ma zadziwiający kolor, szmaragdowy, turkusowy, mleczny . Trudno określić, ale na pewno różni się od brązowych wód Mekongu.

Cykamy foty, nie ma chętnych nak kąpiel.Zresztą od naszego poprzedniego pobytu ilość tablic ograniczających kąpiele wzrosła kilkakrotnie. W drodze do naszego tuk-tuka przysiadamy w knajpce i testujemy nowe piwo.

Dotychczas królował BeerLao, może teraz czas na LuangPrabang ? Trzeba się śpieszyć z testowaniem , za chwilę przyjdzie czas na Singha i Chang w Tajlandii. Kierowca macha donas,ale i tak łatwo znajdujemy nasz pojazd , bo ma rejestrację 2-4-6 .Wracamy do hotelu, szofer daje gazu , nie daje się nikomu wyprzedzić. Ale z tyłu bus miga światłami , trzeba ustąpić drogi.
Tym bardziej , że okazuje się , że migał ostrzegawczo – złapaliśmy gumę. Z niewielką naszą pomocą kierowca zmienia koło.

Nie jest łatwo , bo stoimy na zjeździe, trzeba podłożyć coś pod koła. Niezawodny Zbyszek znosi spore kamienie. Kiedy ruszamy pozostaje po nich tylko trochę zmiażdżonych grudek. To było zeschnięte bawole guano,gdyby samochód ruszył na pewno nie stawiłoby oporu. Zbyszek starannie
wyciera ręce w spodnie.
W hotelu zmawiamy się na obserwację zachodu słońca nad Mekongiem.Jemy kolację nad rzeką. Jest koło piątej ,popływamy z godzinkę, zachód słońca jest koło szóstej.Bardzo miła ta przejażdżka.
Płyniemy powolutku, silnika prawie nie słychać, gadać też się nie chce.Leniwy nurt Mekongu hipnotyzuje.

Raz po raz sielankę przerywają hałasy dochodzące z luksusowych stateczków , pełnych imprezujących Chińczyków.Wracamy przez Night Market, kupujemy jakieś drobiazgi i upominki.Nie można też zapomnieć o naszych ukochanych naleśniczkach z bananem i kokosowych ciasteczkach. Tym bardziej , że odkrywamy Food Street , uliczkę pełną jedzenia, do wyboru i koloru.Po drodze do hotelu zachodzimy na masaż , nogi są bardzo wdzięczne.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.