Śniadanie nie porywa, na 5 rano ktoś przygotował tylko kawę i herbatę, podgrzewamy tosty , smarujemy dżemem. Musi wystarczyć na kilka godzin. Zamówione taksówki już czekają , do portu w Tulehu jedziemy prawie godzinę. Na przystani spory ruch, w kasie dla białych kupujemy miejsca VIP , znaczy klimatyzowane.
Wydaje się to dobrą opcją , słońce wali już niemiłosiernie, na pokładzie może być po prostu niebezpiecznie. Wypływamy z opóźnieniem ,w vipowskiej kabinie jest chłodno , zanim wypłyniemy zdążymy już zmarznąć. Łódź daje z siebie wszystko , silniki wzbijają fale za rufą , w kabinie jest miło , ale coraz zimniej.Nie przewidywaliśmy tego , większość ma tylko cienkie ciuchy, więc szperamy po torbach szukając okrycia.Najgorzej mają jakieś chłopaki, siedzą pod klimatyzatorem , są ubrani jak polarnicy , ale i tak nie wyglądają na rozgrzanych. Może to odpowiednia wysokowitaminowa dieta a może wewnętrzne ciepło sprawia , że tylko Kaluś i ja siedzimy w t-shirtach.Sześć godzin podróży jakoś minęło, tym łatwiej , że mniej więcej w połowie drogi załoga zaoferowała kawę. Szkoda , że tyle inwencji nie włożyli w przymknięcie klimatyzacji , ile w kasowanie paru złotych na napitkach.
Jakaś grupa starszych Francuzów rozkłada się na wolnych miejscach w naszej kabinie, zachowuję się swobodnie, z kartonu po bananach wyciągają chleb tostowy, dżemy , jajka na twardo, jakieś owoce , goszczą się w najlepsze, widać ,że podróże w tych warunkach nie są im obce.Po szesnastej dopływamy do Banda Neira, największego miasteczka na Wyspach Banda, położonych , a jakże, na Morzu Banda.
Na nadbrzeżu jakiś chłopak , trzymając tabliczkę z napisem „Cilu Bintang” wskazuje nam miejsce na bagaże na platformie małego pikapa marki Tesso.Bagaży jest sporo , bo okazuje się ,że również Francuzi zmierzają do naszego hotelu. Tesso odjeżdża z bagażami a my , w ślad za Francuzami,ruszamy na piechotę przez miasteczko. Po kilku minutach jesteśmy na miejscu. Nasz hotel to spory budynek w stylu kolonialnym. Abba, menadżer zaprasza nas do spróbowania herbatki cynamonowej.
Oswajamy się powoli , witając nas Abba wspomina ,że ma dziś urodziny , usiłujemy śpiewać „Happy Birthay” , ale okazuje się , że mamy kłopoty w ustaleniu wspólnej wersji piosenki i kończymy każdy na swoją nutę. Francuzi przyglądają nam się z niesmakiem.
Rozluźniamy się jednak , siadając przy stole i nie przewidując kłopotów. Te jednak przypomniały o sobie – Abba ze smutkiem stwierdza, że nie ma dla nas miejsca. Właśnie kończy się wielka, dwutygodniowa fiesta , wszystkie pokoje były zajęte przez oficjeli, którzy wyjadą dopiero nazajutrz. On znalazł dla naszej dziesiątki tylko trzy pokoje, więc musimy się jakoś podzielić.Mimo, że nie bardzo nam w smak musimy się z tym pogodzić. W czterech obejmujemy jeden z nich, pozostałe dwa dziewczyny dzielą między siebie.Wygląda na to ,że jeszcze jeden dzień nie będziemy rozpakowywać walizek. Ale to pikuś, jakoś przeżyjemy , jesteśmy w końcu na wakacjach.Pijemy zimne piwo i czekamy na kolację. I warto było czekać. Posiłki, w szwedzkim bufecie,wyglądają i smakują wyśmienicie. Kolacja się przeciąga, nie chce nam się wracać do pokojów. Patrzymy z Maciejem na siebie trochę podejrzliwie , nie znamy się przecież za dobrze a przychodzi nam spać w jednym łóżku.Z baldachimem.Justynka też niejednokrotnie wygłaszała opinie o nocach z chrapiącym wniebogłosy Kalusiem, co kiedyś wydawało się zabawne , ale teraz trochę jakby przestało. Popijamy więc trochę Bintanga, ale w końcu trzeba iść spać.
Jutro będzie lepiej .O ile przeżyjemy tę noc.