Rano Boun czeka niecierpliwie na nasze bagaże . Przewodnicy wydają się zadowoleni z tipów, nie zapominamy także o kierowcy rowerowego busa , z którym już się nie widzimy. Z Nakasong jedziemy jeszcze kawałek i dojeżdżamy do kolejnej przeprawy. Przystań nie sprawia wrażenia solidnej, ale nasz bus wjeżdża na nią bez wahania. Czekamy na prom , a tymczasem okazuje się , że przystań to właśnie prom. Po odbiciu od brzegu stery przejmuje małoletni syn przewoźnika, po kilkunastominutowej przejażdżce dowozi nas cało na drugi brzeg. Tu rozstajemy się z ekipą , z Bounem jedziemy jeszcze kilkanaście kilometrów do granicy . Ciepło się z nim żegnamy , bardzo porządny i rzetelny gość, polecam jego firmę z pełnym przekonaniem.Na granicy jest pusto ,po stronie kambodżańskiej nasze dokumenty przejmuje jakiś łepek , kompletuje papiery , pomaga wypełnić druki i zbiera kasę . Wszystko przebiega bezproblemowo , co nie znaczy , że szybko. Swoje usługi chłopak wycenia na 1 dolar od sztuki , co nie wydaje nam się kwotą wygórowaną . Czeka już na nas bus , załatwiony przez Bouna , stary i niezbyt wygodny. Zatrzymujemy się po kilkuset metrach , w osadzie można wymienić resztę kipów na kambodżańskiej riele lub dolary , kupujemy też napoje na drogę i ruszamy do Siem Reap. Czeka nas 5- 6 godzin jazdy.Krajobraz dookoła zmienił się diametralnie , zielone lasy zostały zastąpione przez rdzawe pola. Teren płaski , całkiem nie interesujący , nie ma na czym oka zawiesić. Nic dziwnego że do pierwszego postoju w Preah Vihear większość śpi.
To połowa drogi do Siem Reap , wolelibyśmy już być bliżej, ale dojeżdżamy do granic miasta dopiero późnym popołudniem . Siem Reap bardzo się rozrosła od czasu naszej poprzedniej wizyty. Przedmieścia ciągną się kilometrami , centrum też buzuje , zabudowa jest wyższa a sznur pojazdów na ulicach zdaje się nie mieć końca. Dojeżdżamy do hotelu , ale choć ma podobną nazwę to nie w nim mamy rezerwację. Uczynny kierowca tuk-tuka prowadzi nas do właściwego miejsca. Ta grzeczność przynosi mu profity – zamawiam go na rano do touru po Angkor Wacie.Oczekiwanie na check-in jest bezproblemowe, pokoje są w amfiladzie z widokiem na sympatyczny basenik.
Zostawiamy bagaże i idziemy na miasto . Wbrew opisowi hotel jest trochę oddalony od centrum , zrobiło się ciemno i wędrówka nie oświetlonymi uliczkami , z krzywymi chodnikami jest trochę niebezpieczna. Docieramy do Pub Street , imprezowego serca miasta . Jeszcze jest dość spokojnie , ale ruch wzrasta z każdą godziną .Udaje się znaleźć miejsce w restauracji , zawieramy pierwsze znajomości z kuchnią kambodżańską , której najbardziej znanym przedstawicielem jest potrawa psychiczna ( za Basią ) , czyli amok . Wracamy pustoszejącymi ulicami , zatrzymując się po drodze w Hard Rock Cafe , gdzie niektórzy robią zakupy , inni słuchają muzyki na żywo a jeszcze inni ( inny ) jest wdzięczny za udostępnienie toalety.
Na rogu naszej uliczki uzupełniamy zapasy i biesiadujemy parę kwadransów na leżakach przy basenie.
Po każdej części czuję niedosyt .
Z niecierpliwością czekam na cd.
PolubieniePolubienie
Jeszcze będzie sporo się działo 😉 Ale to chyba wiesz 🙂 pozdrawiam !
PolubieniePolubienie
Dolar za wypełnienie dokumentów to faktycznie niezbyt dużo. Tak w ogóle podziwiam ludzi, którzy mają odwagę ruszyć w takie tereny jak Kambodża 🙂
PolubieniePolubienie
Groźniej brzmi niż jest w rzeczywistości 🙂 pozdrawiam i życzę samych przyjemności w Nowym Roku !
PolubieniePolubienie
Byłam w Kambodży jakiś czas temu i ogółem kraj ten wywołał u mnie bardzo mieszane uczucia. Ale Angkor – coś wspaniałego! Warto tam wybrać się chociażby dla tego jednego miejsca 🙂 Czekam na ciąg dalszy!
PolubieniePolubienie
Mnie się zawsze w Kambodży podobało , ale teraz jakby mniej. Chyba trzeba by ruszyć na prowincję , w mniej turystyczne rejony . Pozdrawiam !
PolubieniePolubienie
Spoko relacja.
Słyszałam, że Kambodża niebezpieczna.
Wolę jednak chłodniejsze rejony ;-))
PolubieniePolubienie