Rano budzę się koło piątej, świeci piękne słońce więc wychodzę , aby porobić trochę zdjęć.Nie wiadomo jak długo takie warunki się utrzymają.Ruch w wiosce dopiero się zaczyna, ludzi jeszcze nie widać ale dzieciaki zmierzają już do szkoły.Bardzo to ładny zwyczaj, że dzieci szkolne są ubrane w białe bluzeczki i granatowe spodnie lub spódniczki. Kiedy Giertych usiłował to u nas wprowadzić to go wyśmiewałem , że to takie nie nowoczesne i niedzisiejsze.Teraz już do tego dojrzałem.W całej Azji dzieci w podstawówkach chodzą tak do szkoły, ba, uważają to symbol statusu społecznego – ” Uczę się , będę kimś „. Zakup stroju do szkoły to wcale niemały wydatek dla Kambodżan czy Laotańczyków, komplet to koło 100 USD , ale sobie jakoś radzą. Wiedząc to nie jest łatwo przejść do porządku nad tym , że po lekcjach te dzieci w tych strojach uganiają się w kurzu za piłką.
Na przystani już zaczyna się ruch, pan zaprasza do swojej łódki , wybiera się na ryby. Odmawiam grzecznie , nawet jeśli te wody obfitują w ryby to ich łowienie absolutnie nie moja bajka.
Wyspa ma szerokość dwustu – trzystu metrów.Gdyby nie było zarośli i zabudowań to z wybrzeża morskiego można by zobaczyć rzeczne.
Woda w morzu jest burzliwa, fala za falą biją o brzeg, wszędzie stoją tabliczki ostrzegające przed kąpielą bo działają tu bardzo silne prądy wciągające.Piasek na plaży jest szarawy, wulkaniczny – gdzie mu tam do tajskiego czy indonezyjskiego.
Plaże są szerokie,ale całkowicie niezagospodarowane. Co gorsza roje much uprzykrzają życie , jakbym w kieszeniach poupychał surowe mięso.
Uciekam z plaży , później jeszcze ją odwiedzimy na rowerach. Po skromnym , hotelowym śniadanku idziemy odebrać rowery . Są już przygotowane.
Są całkowicie nowe, chyba jeszcze nie jeżdżone ale w wersji super-ultra-max podstawowej.Są dwa koła, rama, siodełko i napęd.Reguluję jeszcze wysokość siodełka , proszę o dopompowanie i jedziemy. Wyspa jest wąska , ale dość długa.
Wioska leży pośrodku.
Jedziemy najpierw w prawo, wzdłuż plaży prowadzi ścieżka. Jedziemy gęsiego , ścieżka przez dżunglę mieści akurat jeden rower.
Co kilka kilometrów przechodzimy na plażę, dziwne doły między dżunglą a plażą zaczynają nas zastanawiać. Wszystko się wyjaśniło , kiedy spostrzegamy ślad na piasku, o szerokości około metra, prowadzący od jednej z dziur do morza.
To miejsca lęgu żółwi.Ciągną się kilometrami,a i kilometrami kręcą się po plaży czarne ptaszyska, polujące na żółwiki.
Ślad na piasku jest jeszcze wilgotny a słońce grzeje mocno , więc żółw musiał przebiec tędy kilka minut wcześniej. Rozglądamy się , ale wokół tylko doły w piasku.Nie chcemy przeszkadzać żółwim mamom w podtrzymywaniu gatunku i wracamy do wioski.
Pijemy mangoszejki i decydujemy się ruszyć w drugą stronę. Kilkanaście kilometrów w dzisiejszym upale daje się we znaki.
Do hotelu zajeżdżamy półżywi. Dorota rzuca się na hamak, ja na krzesło, z tym , że mój zydelek stoi w cieniu a hamak buja się w pełnym słońcu. Mój Skarb jest stworzeniem ciepłolubnym , ale i ona musi po kilku minutach schować się pod daszek.
Dochodzimy do siebie ze dwie godzinki i jedziemy na przystań oddać rowery.
Wracamy do hotelu , jemy kolację i uzgadniamy z obsługą szczegóły jutrzejszego rozstania.
W pakowaniu moja Żona ma wielką wprawę , zostawiamy je więc na rano.
Świetny wpis i przepiękne zdjęcia! Rozmarzylam się ❤ Dzięki 🙂
PolubieniePolubienie
Dzięki i zapraszam także w inne krainy ! 🙂
PolubieniePolubienie
bardzo interesujący wpis :). Przede wszystkim ujęły mnie zdjęcia. Rewelacja 🙂
PolubieniePolubienie
Dzięki , chociaż nad treścią bardziej pracuję niż nad fotkami 😎
PolubieniePolubienie