Kambodża 2011 # 3 Angkor Wat i okolice

DSC_3190/zdj.Kuba M./

Jemy szybkie śniadanie i taksówki wiozą nas na dworzec autobusowy.Należałoby raczej powiedzieć “plac autobusowy” ale mniejsza o nazewnictwo.Autobus powoli przedziera się przez przedmieścia, korki są niemożliwe, drogi są wąskie i rozkopane, spory ruch wszelkiego typu pojazdów.Mimo włączonej klimy robi się coraz cieplej. Drogę umilają nam mydlane opery w rozkręconym na full telewizorku koło kierowcy.I tak nie mamy źle , siedzimy w tylnej części pojazdu, ale siedząca w drugim rzędzie para Australijczyków bez powodzenia walczy o ściszenie głośników.Po godzinie utarczek jednak dają za wygraną i z zamkniętymi oczami usiłują osiągnąć stan nirwany.Krajobraz dookoła jest monotonny, płaskie pola ,samotne domki i kępy drzew, w oddali majaczą zarysy Gór Kardamonowych.Ich najwyższy szczyt – Aural wznosi się na wysokość 1813 m npm. , ale nasza droga – najważniejsza w Kambodży National Hwy nr.6 , oddala nas od gór.Na lunch zatrzymujemy się mniej wiecej w połowie drogi , w Kampong Thom. W dużej restauracji panuje straszny ruch i choć obsługa uwija się sprawnie a dania nie są zbyt skomplikowane to nie wszystkim udaje się zmieścić w czasie i odjeżdżają głodni. Ale w takim upale to nawet nie chce się jeść, powodzenie ma za to piwo.Dalsza część trasy prowadzi wzdłuż wschodniego brzegu jeziora Tonle Sap,choć jeziora z drogi nie widać.

DSC03549

Tonle Sap ( czyli “Wielkie jezioro”) to największe zbiornik wodny w tym rejonie świata, w porze suchej ma powierzchnię 2700 km2, ale w porze deszczowej powiększa się do 16 000 km2 ! Nasze Mamry mają 104 km2 …Droga dłuży się niemiłosiernie , jesteśmy zmęczeni , zamiast 6 godzin zgodnie z rozkładem jedziemy już 8..Ale zaczynają się przedmieścia Siem Reap, wraca nadzieja. Placyk , pełniący rolę dworca autobusowego jest pełen ruchu, na pasażerów czeka kilkanaście autobusów, dookoła nich kręcą się handlarze z przekąskami, owocami , napojami. Parkujemy i zaraz koło naszego pojazdu robi się tłoczno.Wyławiamy nasze bagaże , na szczęście czekają na nas hotelowe busy. Jedziemy do hotelu na skróty, jakimiś zaułkami, widzę coraz większy popłoch na twarzach moich wspólników. Jedziemy piaszczystą droga wzdłuż bieda – chatek , spod kół śmigają kury,busy zręcznie omijają stojące przed domkami motorki.Nie wygląda to dobrze , jaki to może być hotel w takiej okolicy?

IMG_0086

Nawet moja Żona, mimo ,że opowiadałem jej o hotelu (spędziłem tam już kilka nocy przy poprzednim pobycie) ma niepewną minę.Zajeżdżamy wreszcie przed hotelik Antanue, czysto , schludnie , piętrowy domek ,na pierwszy rzut oka bez szaleństw.W recepcji dzielimy się pokojami , ruszamy za obsługą. Ten obrazek zapamiętam na zawsze – wszyscy , przed chwilą jeszcze zmęczeni i zniechęceni , nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nabierają energii jak po podwójnym redbulu ( albo podwójnej szkockiej, jak kto woli ).

Z budynku recepcji wychodzimy prosto na spory basen, wzdłuż którego rzędem stoją cabany, zajmujemy je wszystkie , niektórzy wolą pokoje w budynku głównym, z widokiem na basen i ogród. W zadbanym ogrodzie zachęcająco wygląda barek , kuszą też altanki, w których można zażyć masażu. Nikt specjalnie się nie rozpakowuje, wszyscy po minucie spotykamy się w basenie. Słyszę sporo ciepłych słów, przyszłość jawi się w jasnych barwach.

DSC03586

Popołudnie spędzamy przy basenie, jeszcze recepcjonistka wypytuje o preferowane menu na jutrzejsze śniadanie , pyta , czy życzymy je sobie do pokoju czy zjemy na dworze, oczywiście wybieramy drugą wersję. Czas szybko ucieka, o szóstej robi się ciemno, w recepcji pytam o masaże, za chwilę podjeżdżają tuk-tuki i zabierają nas do sporego salonu w pobliżu. Zabiegi trochę się przeciągają , bo nie byli przygotowani na tak liczną ekipę, ale nie stanowi to dla nas problemu. Na kolację tuk-tuki zawożą nas na Pub Street w centrum miasta. Pub Street to cały kwartał ulic , nieopodal Starego Marketu, wypełniony barami, restauracjami , lokalami rozrywkowymi . W dzień prawie wymarły ,wieczorem do późnej nocy pełen życia . Tu kończą dzień turyści, backpackersi, expaci , miejscowi uwijają się między nimi oferując wszystko co dozwolone i zakazane.Kilka chwil trwa , zanim znajdujemy lokal mogący pomieścić naszą grupkę. Zamawiamy amok , to najbardziej znana potrawa z niespecjalnie bogatej kuchni kambodżańskiej .

PB140410

W większości przypadków jest to zupa curry , z dodatkiem ryb , kurczaka czy wieprzowiny , czasem przyjmuje postać gęstszą , pewnie jest dłużej odparowywana (więcej o lokalnych przysmakach dowiecie się tu http://www.peron4.pl/7-rzeczy-ktorych-musisz-sprobowac-w-kambodzy/ ), do tego Angkor Beer i możemy odpoczywać .Kręcimy się jeszcze po okolicy, zaglądając na nocny market . Choć to początek sezonu to turystów jest całkiem sporo, strach pomyśleć co tu się dzieje miesiąc później.Wracamy tuk-tukami do hotelu, chwilę spędzamy na miłej pogawędce przy basenie i idziemy spać , bo jutro mocno intensywny dzień .

Po śniadanku przy basenie tuk-tuki zabierają nas do Angkoru.Pogoda jest piękna, ciepło, jeszcze nie gorąco. Świątynie znajdują się zaraz za rogatkami miasta , chwilę trwa , zanim zaopatrzymy się w bilety , bierzemy jednodniowe, nasi Chińczycy zaś trzydniowe.To ich pierwszy wyjazd za granicę , w zupełnie inny świat i chcą ten czas spędzić jak najpełniej. Koszt biletu ( dla obcokrajowców) to 20 USD/dzień , dla miejscowych chyba wstęp jest bezpłatny. Nasze tuk-tuki czekają na nas tuż za check-pointem, jedziemy kawałek ładną , zadbaną aleją do pierwszego z obiektów – Angkor Thom.

IMG_0276

Kierowcy będą na nas czekać przy Tarasie Słoni , próbujemy zapamiętać jakieś szczegóły ich pojazdów, bo twarze są nadal nie do rozróżnienia.Grobla (Droga Olbrzymów) , którą przechodzimy do świątyni jest ozdobiona z obu stron figurami Olbrzymów trzymających Naga , czyli siedmiogłowe istoty , mogące przybierać dwie formy – ludzką i wężową.Jest to bardzo popularny motyw w Azji SE.

IMG_0412

Docieramy do głównej świątyni tego kompleksu – Bayon. Według mnie to najciekawsza miejscówka w całym Angkorze.

IMG_0143

Ruiny są stale restaurowane , przede wszystkim dzięki wsparciu rządu japońskiego.Japończycy bardzo upodobali sobie Angkor Wat , są chyba najliczniejszą grupą obcokrajowców, nasz hotel też specjalizuje się w ich obsłudze , w jadłospisie restauracji królują dania kuchni japońskiej. Mimo ,że prace trwają nie ma zakazu wstępu , turyści wdrapują się wszędzie i zaglądają w każdy kąt. Olbrzymie głowy patrzą w cztery strony świata , na jednej z platform młodzież w tradycyjnych strojach daje pokaz tańca apsara, pozując z turystami. Nie wyłudzają pieniędzy, widzowie dają ” co łaska”.

IMG_0147

Nie ma szans , abyśmy w trzymali się w grupie , każdy chodzi swoimi ścieżkami. Podobno ta świątynia robi największe wrażenie przed świtem , kiedy powoli wyłaniają się z ciemności uśmiechnięte twarze. Niestety , jest już prawie południe i narastający upał pozbawia nas trochę sił witalnych , co rusz natykamy się na odpoczywających w cieniu turystów. Ale takie przesiadywanie to też czas na refleksję , magia miejsca udziela się wszystkim.

Z Bayon przechodzimy do sąsiedniej świątyni , na Taras Słoni , Terrace of Elephants. To duży teren , zwłaszcza robi wrażenie kilkusetmetrowa trybuna , z której władcy obserwowali przemarsze wojsk po zwycięskich bitwach. Na ścianach tarasu odnawiane są płaskorzeźby, przedstawiające sceny bitewne ale też i z życia zwykłych ludzi.

IMG_0224

Robi wrażenie zarówno to , co pozostało jak i dbałość o szczegóły przy renowacji. Z tarasu rozpościera się widok na wielki plac, daleko wśród drzew parkują tuk -tuki , pewnie i nasze tam czekają.

IMG_0196

Spotykamy M. , jest mocno napięta. Okazuje się ,że jej Najlepszy z Mężów zostawił gdzieś w Bayonie plecak. Z kasą , paszportami i wszystkim tym , co turysta powinien mieć przy sobie w obcym kraju…Łączymy się z nią w bólu , po kwadransie oczekiwania, kiedy przerzucamy się wariantami możliwych konsekwencji sylwetka A. majaczy na horyzoncie. Usiłujemy rozpoznać , czy ma plecak…ma. Ale czy coś w nim jest to tego nie widać. A.ma twarz pokerzysty ,jednak po chwili widać uśmiech i wszystkim nam spada kamień z serca.Plecak leżał sobie jakby nigdy nic tam , gdzie go zostawił , więc na to konta postanowiliśmy napić się kawy w jednym z pobliskich barków. Dochodząc widzimy machającego do nas tubylca, nasz kierowca się śmieje, pokazując ręką innych naszych towarzyszy , którzy dla nas z tak daleka są nierozpoznawalni. Tam Chińczycy, tam Bułgarzy , tam siedzą młodzi przy piwku… naprawdę szacunek dla profesjonalistów o sokolim wzroku.

Zbieramy się dość długo , ale nie jesteśmy zniecierpliwieni , bo dookoła sporo się dzieje a nas nic nie goni. Mimo ,że turystów jest mnóstwo to olbrzymi teren powoduje ,że nie ma tłoku jak np. w Luwrze czy Zakazanym Mieście w Pekinie.

Jedziemy ładną aleją do sławnej świątyni Ta Prohm. Mijamy grupki inwalidów wojennych , grających ludowe melodie , zatrzymujemy się przy mniej znanych obiektach, zagubionych w dżungli, docieramy wreszcie do celu.

IMG_0282

Ta Prohm jest znana przede wszystkim z tego ,że tu dżungla pożera kamienie.

IMG_0303

Olbrzymie figowce i wełniaki wciskają się w każdą szczelinę , rozszczelniając mury i przyspieszając erozję, gigantyczne konary i korzenie oplatają budowle jakby Obcy z “8 Pasażera” wziął je na celownik .

Zakamarków jest mnóstwo, czujemy się Lara Croft w “Tomb Raiderze” ( pop-kultura górą!) , ale nie odkrywamy żadnej tajemnicy.Mimo to jest fajnie .

IMG_0326

Naszą przygodę z ruinami kończymy przy Angkor Wat. Olbrzymia świątynia jako jedyna tu jest zwrócona na zachód , nie na wschód. Dlatego też o świcie gromadzą się przed nią tłumy, aby obserwować wschód słońca. Moim zdaniem to atrakcja mocno przereklamowana, dałem się na to nabrać swojego czasu i poza ziewaniem cały dzień nie pozostawiło wspomnień. Po prostu robiło się coraz jaśniej i zrobił się dzień.

IMG_0401

Słońce ledwo przebijało się przez zamglone niebo.Ale warto popatrzeć na Angkor zza pięknie utrzymanego stawu z kwitnącymi lotosami, zresztą samodzielna eksploracja budowli też dostarcza wielu wzruszeń , są w dużo lepszym stanie niż inne świątynie.

IMG_0413

Czekając na resztę grupy w jednym z okolicznych ogródków “piwnych” jesteśmy atakowani przez małolatów , oferujących pocztówki i drobne pamiątki. Dzieciaki mówią we wszystkich językach świata , są bardzo kontaktowe i otwarte , ale biznes przede wszystkim . Widząc nadchodzących Azjatów szybko się do nich zbierają , perspektywy ubicia interesu z Polakami są dużo bardziej mgliste . Pytamy , czy wiedzą jakiej ci ludzie są narodowości. Patrzą na nas z niedowierzaniem – przecież wszyscy wiedzą , że ci to Japończycy, tamci przy sąsiednim stoliku to Koreańczycy, a ci to Chińczycy. Dla nas wszyscy oni są nie do zidentyfikowania. Mały w ciemno rzuca “ohayo ” i wdaje się w pogawędką z japońskimi turystami.

Krótka podróż powrotna do hotelu i wskakujemy do basenu .

Jesteśmy trochę głodni , ale musimy wytrzymać do wieczora. Mamy zaplanowane wyjście na występy Apsara Dance , połączone z kolacją. Występy odbywają się w hotelu w centrum miasta . Do dyspozycji gości jest bufet, można wypróbować znane i nieznane potrawy oraz przekąski lokalne, restauracja jest duża , gości także mnóstwo , ale kelnerzy ciągle uzupełniają zasoby i nikt nie może narzekać na głód. Kiedy goście się już najedli rozpoczyna się bardzo kolorowy spektakl – tancerki są piękne ,ich stroje i maski czy tiary przyciągają wzrok , muzyka na żywo jest spokojna i nastrojowa , światła podkreślają nastrój chwili.

apsaradance/zdj.z internetu/

Bardziej ciekawi stają tuż przy scenie, stąd robi się najlepsze foty a i kontemplowanie urody tancerek jest łatwiejsze. Zwłaszcza dla krótkowidza… Apsary to mityczne istoty , słynące z urody, której nawet bogowie nie mogli się oprzeć . Ich podobizny widnieją na wszystkich świątyniach , pozycje taneczne, których jest ponad tysiąc, to wdzięczny temat. Tysiąc pozycji wymaga wieloletniej nauki, tym bardziej , że ruchy te dotyczą w zasadzie tylko rąk – dłoni, palców , nadgarstków , Królewska Akademia Sztuk Pięknych kształci tancerki od najmłodszych lat.

apsara-dance-cambodia-tour7

/zdj. z internetu/

Po zakończeniu spektaklu można zrobić sobie selfie z tancerkami , o ile się uda do nich dopchać,a i tak nie ma gwarancji , że nie pojawi się na fotce jakiś Mistrz Drugiego Planu.

Usatysfakcjonowani wracamy do hotelu. Jutro opuszczamy Siem Reap i skoczymy do Battambang, na drugą stronę jeziora Tonle Sap.

Kambodża 2011 # 2 Phnom Penh

DSC03029

Lotnisko w Phnom jest małe i kameralne. Do stanowiska “visa on arrival” jest krótka kolejka, ale swoje trzeba odstać. W wydawanie wiz jest zaangażowanych mnóstwo urzędników, jeden przyjmuje paszporty, inny je sprawdza , kolejny kasuje należność, pani wbija wizę i najważniejszy urzędnik wydaje paszport. Nie , pomyłka, najważniejszy to ten ,który przechadza się za nimi z rękami założonymi do tyłu. Mimo, że takie zespoły są dwa , może trzy to wizowanie idzie opornie. I tak mamy szczęście , że nie przekraczamy granicy drogą lądową , na przejściach łapówki, dodatkowe opłaty czy wyłudzenia są na porządku dziennym. Po wyjściu na salę przylotów spotykamy Franka z żoną , przylecieli tu z Chin przez Kuala Lumpur w Malezji.

DSC03561 KL to hub AirAsia http://www.airasia.com/ , stamtąd można przylecieć lub wylecieć do ponad 100 najważniejszych i najciekawszych miast nie tylko całej Azji Południowo-Wschodniej ale i Arabii Saudyjskiej czy Australii.Świetne linie , mimo ostatniej wpadki ( do morza ,w pobliżu Borneo). Jesteśmy więc w komplecie, jeszcze w Bangkoku dotarli I. z M., którzy lecieli przez Londyn. Nasze taksówki już czekają , hotel Macau http://www.macauphnompenhhotel.com/ nie wyróżnia się jakoś specjalnie od innych , ale z menedżerem dobrze się dogadywaliśmy przez internet a i lokalizacja jest niezła. Naprzeciwko mieści się duża hurtownia z alkoholami i papierosami , niedaleko jest Russian Market oraz miejsca ,które obowiązkowo trzeba odwiedzić będąc w Phnom Penh – Choeung Ek i Tuol Sleng . Pokoje nie są bardzo wystawne, ale czyste i duże , choć niektóre bez okien, co mi osobiście przeszkadza. Młodym nie sprawia to problemu więc w zgodzie wszyscy udają się krótki wypoczynek , a ja z menedżerem ustalamy szczegóły wieczornego spotkania. Ma to być wieczorek rozpoznawczo-zapoznawczy , większość ludzi się ze sobą nie zna więc chcę ,żeby odbył się w chilloutowej atmosferze.Po godzinie wychodzimy grupą na spacer po mieście, zbliża się zresztą pora na lunch.Idziemy w kierunku Rosyjskiego Bazaru, nazwa wiąże się z nasiloną obecnością Rosjan w latach 80. ub. wieku. Jest już popołudnie więc spora stoisk już pozamykanych ale i tak nie mamy zamiaru robić zakupów. Orientujemy się w cenach, jest tanio ale i jakość średnia. Dzielimy się na grupy, jedna idzie szukać lokalnego jedzenia a druga chce zanurzać się w lokalne menu stopniowo i na razie wybiera McDonalda. Spotykamy się w hotelu , obsługa bardzo ładnie przyszykowała stoły, jesteśmy chyba jedynymi gośćmi w hotelu , czujemy się bardzo swobodnie.Po kilku toastach robi się głośno, khmerskie jedzenie smakuje wybornie , każdy gada z każdym.Chociaż M. ,żona Franka jest bardzo wycofana i przygląda się wszystkim z grzecznym uśmiechem to Frank nie ma żadnych oporów i chętnie rozmawia z każdym, kto tylko tego chce. Frank właśnie zgadał się z T., Bułgarem ,że miasto w którym mieszka – Hangzhou ma tyle samo mieszkańców co cała Bułgaria – 8 milionów…

Impreza trwa do późnych godzin nocnych, po północy co bardziej zmęczeni oddalają się do swoich apartamentów.

Po śniadaniu wołamy taksówki, mamy przed sobą bardzo bogaty dzień. Ogólnie nastrój jest dobry , chociaż na większości twarzy odbijają się szaleństwa minionej nocy.

Kiedy uzgadniam z menedżerem jakieś kwestie techniczne grupa pakuje się do busów. I odjeżdża…pojechali beze mnie. Obsługa hotelu przez komórkę zawraca ich z drogi, nie ujechali daleko.Rozbawione twarze szybko poważnieją , kiedy widzą moją minę 😉

Teraz już bez przeszkód jedziemy kawałek za miasto, na Pola Śmierci Choeung Ek.

DSC01449

Zarówno teraz , jak i w czasie poprzedniej mojej wizyty w tym miejscu czuję gęsią skórkę. Mimo ,że jeszcze nie ma południa to jest bardzo gorąco i bezwietrznie.Panuje cisza, miejsce jest mocno przygnębiające. Czerwoni Khmerzy przez 4 lata swojego panowania od 1975 r. wymordowali prawie 2 mln swoich rodaków.To 20-25 % populacji… Dążąc to utopijnego systemu władzy chłopskiej zabili całą inteligencję i wszystkich , którzy sprzyjali lub mogli sprzyjać wrogom – realnym i urojonym. Ofiary zmarły na skutek działań policji, armii, na skutek niedożywienia , chorób i pracy ponad siły. Za jedyną siłę rewolucji uznawano chłopstwo, stąd masowe wywożenie mieszkańców miast na przymusowe roboty na wsi. Mieszkańców zuniformizowano, były tylko dwa rodzaje ubrań dla mężczyzn i dwa dla kobiet . Pola Śmierci , rozsiane po całej Kambodży były miejscami kaźni – zabijano jak najprostszym sposobem – strzałem z karabinu, pałką czy motyką wszystkich bez wyjątku. Mężczyzn, kobiety, dzieci.

DSC01453

W Choeung Ek niemal namacalnie odczuwa się cierpienie , podobnie jak w Auschwitz.Rozchodzimy się po rozległym terenie , na drzewach wiszą tablice- tu mordowano małe dzieci rozbijając im głowy, tu , pod twoimi nogami widać jeszcze kości zabitych, tu mieści się masowy grób kilku tysięcy ludzi…

DSC01438

Po kilku godzinach spotykamy się, dość przygnębieni. Po krótkim odpoczynku w małym barku jedziemy z powrotem do miasta , do jeszcze paskudniejszego miejsca – Tuol Sleng.

DSC_3481

Dawniej była tu szkoła, potem miejsce to po prostu S-21. Teraz mieści się tu Muzeum Ludobójstwa.Dawne miejsce przesłuchań mieści się w budynku w centrum miasta, jest zachowane w takim stanie , w jakim je Czerwoni Khmerzy opuścili.Ogrodzone podwórko, na murach druty kolczaste. Kupujemy bilety i powoli penetrujemy salę po sali. Żelazne łóżka , wyszczerbione kafelki, plamy na podłogach, w oknach kraty.

DSC01456

Na korytarzach zdjęcia ofiar,szczegółowo opisane, Czerwoni byli bardzo skrupulatni. To tu torturowano więźniów, aby wydali “współpracowników”,aż do skutku. Kiedy wycisnęli z nich wszystko to jedynym kierunkiem były Pola Śmierci. Spośród 16 000 więźniów przeżyło dwunastu. Dołujące miejsce.

DSC01470

Przy wyjściu ,na murku, siedzi starszy człowiek oferując własną książkę , to jeden z tych dwunastu ocalonych.

Wychodzimy , miny nietęgie, niektórzy mają czerwone oczy, nawet młode twardziele nie mają ochoty na pogawędki.

Dla rozładowania atmosfery jedziemy na strzelnicę, Shooting Range.

DSC01511

Na dawnych terenach wojskowych można sobie postrzelać do tarczy. Jak dla mnie tarcze nie były specjalnie widoczne, nikt zresztą nie sprawdzał wyników strzelania ale obcowanie z bronią , znaną tylko z filmów jest frajdą.

DSC03557

Nie jest to tania zabawa, ale udostępniamy sobie wzajemnie karabiny po kilku strzałach.

DSC01525

Wybór jest całkiem spory, kałasznikowy, M16, co kto lubi.Podobno na specjalne życzenie obsługa wypuszcza kurczaki…

DSC_3402

 Pracowity dzień kończymy w centrum miasta , przy Centralnym Markecie rozchodzimy się, zbiórka za dwie godziny. Central Market to raj dla zakupoholika. Mają tam wszystko, ceny przyjemne, w wielkiej hali ustawiono bardzo przyzwoite boksy , nie ma taplania się w błocie jak w Russian Market.Wokół biznes kręci się w najlepsze, ulice i place w pobliżu tętnią życiem, w barach kłębią się tłumy, ale najwięcej zgłodniałych można spotkać na kilku piętrach jednego z okolicznych wielopiętrowych marketów. W Azji jest to często spotykane rozwiązanie , że w domu handlowym , na ostatnim piętrze mieści się Food Court z kilkunastoma ( kilkudziesięcioma) jadłodajniami o różnych menu , każda specjalizuje się w innej kuchni , od najbardziej tradycyjnej, lokalnej po KFC czy Pizza Hut.

Food court

Niestety nie zawsze udaje nam się z tego skorzystać, bo płatności dokonuje się pre-paidową kartą , co wyklucza jednorazowy posiłek, a i formalności związane z tym są dla nas zbyt tajemnicze.

Po wrzuceniu czegoś na ząb wracamy do hotelu.

Krótki odpoczynek i jedziemy do najfajniejszego miejsca w Phnom Penh – na bulwar Sisowath Quay.

DSC01478

Po drodze mijamy Pomnik Niepodległości , od 1958 r. upamiętniający uzyskanie niepodległości i kres zależności kolonialnej a inspiracją którego była architektura świątyni Banteay Srei, można porównać https://www.youtube.com/watch?v=lAvV8ZNQj0Y

Wieczorową porą nadbrzeże tętni życiem ,

DSC01544

ruszamy na spacer od miejsca , gdzie rzeka Tonle Sap wpada do Mekongu, na murkach siedzą całe rodziny i pałaszują kolację,

DSC01534

nad wodą przysiadły parki młodych ludzi, na bulwarze grupki młodzieży grają w piłkę lub ” zośkę”,inna grupa gromadzi się wokół odtwarzacza cd i słuchają najnowszych , miejscowych hitów.

DSC01554

Wokół biegają dzieci, wózkowi sprzedawcy zachwalają przekąski, w małej świątyni przy rzece odbywają się jakieś uroczystości, wierni kupują na straganach pęki kwiatów lotosu , zainteresowaniem też cieszą się losy na loterię , sprzedawane przez niepełnosprawnych, ofiary wojny. Sporo się dzieje, spacerek idzie nam niespiesznie , robi się późno, czas coś przekąsić.Cumujemy w restauracji na statku, sporo wolnych miejsc, dość drogo, ale liczymy na najwyższą jakość obsługi i żarcia. Niestety, nie do końca to się sprawdziło , do tego przy płatności jeszcze wybuchła afera , kiedy obsługa nie chciała przyjąć  od nas dolarów, wg. nich nieważnych. Była to rzeczywiście stówka z wcześniejszym wzorem , tzw.małe głowy. Od kilku lat prezydenci na dolarach mają duże głowy , obsługa albo myślała ,że nasze są fałszywe albo nie chciała mieć problemów z ich wymianą w banku więc dość niegrzecznie domagała się wymiany. U nas nie było problemów z zastąpieniem banknotu, to dopiero początek podróży, ale niesmak pozostał.

W Kambodży obowiązują dwie równoważne waluty. Jedną jest riel a drugą dolar. Robiąc zakupy możemy płacić w rielach albo w dolarach, przyjmuje się ,że 1 USD to 4 000 KHR. W bankomatach można wybrać sobie rodzaj waluty , w której nastąpi wypłata. Kiedy pierwszy raz wypłacałem kasę to wybrałem oczywiście riele,bo po co mi dolary , które musiałbym potem jeszcze wymieniać na miejscową walutę… Wymiana nie jest konieczna, bo dolarami płaci się za prawie wszystko, riele to nasze grosze, płaci się nimi np.za owoce na targu . Dobrze mieć dolary po prostu ze sobą , w tym sporo małych nominałów, jedno- i pięciodolarówek.Stoma dolarami nie ma prostu za co płacić, a jest ryzyko, że otrzyma się resztę w fałszywkach.

Wieczór bez szaleństw, tym razem.

Po śniadaniu wracamy na wczorajsze nadbrzeże, przed południem jest tu prawie pusto.

DSC03048

Naszym celem jest dziś Pałac Królewski i Srebrna Pagoda, dwa najciekawsze zabytki w Phnom Penh. Pałac Królewski jest siedzibą obecnego władcy Norodoma Sihamoniego, większość obiektu jest dostępna dla zwiedzających. Spacerujemy po pięknie utrzymanym parku wśród rzeźb dochodząc do Srebrnej Pagody. Nazwa jej pochodzi od tysięcy srebrnych płytek , którymi wyłożona jest podłoga. W pagodzie obowiązuje zakaz robienia zdjęć.Największą świętością jest posążek Szmaragdowego Buddy, ale najcenniejszy w sensie materialnym jest pewnie naturalnej wielkości wizerunek Buddy, wysadzany diamentami, pokryty złotem. Diamentów jest prawie 10 000, a złota prawie 100 kg, robi wrażenie.

DSC03006

Opuszczamy posiadłość królewską , kierując się na północ, kilkaset metrów dalej mieści się Muzeum Narodowe. Prawdę mówiąc mamy dość programu obowiązkowego , Chińczycy są bardziej zainteresowani więc zostają w Muzeum dłużej, my dzielimy się na grupy, część chce jechać poza miasto na farmę krokodyli czy też sierociniec dla słoni, część chce się po prostu pokręcić po mieście. Nie ma problemu , spotykamy się na kolacji.

Jutro lokalnym autobusem jedziemy do Siem Reap, do Angkor Wat.

Kambodża 2011 # 1 Przesiadka w Bangkoku

IMG_0147

W Kambodży kobiety są oblewane kwasem.Kambodża to dziki kraj , porośnięty dżunglą , w której miny i niewybuchy z wojny wietnamskiej rozsiane są niczym jabłka w sadzie.Wszędzie walają się kości mieszkańców zamordowanych przez oprawców Pol Pota.

Kambodża… sama nazwa brzmi tajemniczo i złowrogo.

Te opinie towarzyszyły nam przez cały okres między podjęciem decyzji a wylotem.

Wkrótce przekonamy się ile w tych stereotypach jest prawdy.

IMG_0090

Jedziemy sporą grupą – 20 osób, mocno różnorodną , są starsi i młodsi, świeżo upieczeni absolwenci Akademii Medycznej, Polacy ale i para Bułgarów i …Chińczyków .

T., Bułgar studiował w Polsce, nasz język zna doskonale, jego dziewczyna – M. mówi tylko po bułgarsku i angielsku, F., Chińczyk, to mój biznesowy przyjaciel, w wieku młodszych uczestników wyprawy, jego żona – M. , mówi tylko po chińsku , jest dość wypłoszona więc F. jest jej rzecznikiem i tłumaczem.Ale z nimi spotkamy się dopiero w Phnom Penh, na razie startujemy do Pragi.

Zbieramy się we Wrocławiu , jesteśmy trochę przed czasem ale czekamy prawie dwie godziny na dziewczyny- mieszkają we Wrocku, więc mają najbliżej… Czasu do odlotu z Pragi mamy sporo, czujemy też ,że właśnie zaczynamy wakacje, kończy się na kilku cierpkich docinkach i jedziemy do Czech.

 Po drodze jest mnóstwo utrudnień ruchu, wypadki, objazdy więc mimo ,że czasu mamy sporo to cudem zdążamy na odprawę.Jest późny wieczór, sklepy w strefie wolnocłowej raczej są pozamykane ale dziewczyny i tak dobiegają do gate’u w ostatniej chwili. Muszę coś wymyślić , bo z zerową dyscypliną to w Kambodży stracimy mnóstwo cennego czasu na wzajemne poszukiwanie się.

To najkrótszy rejs jakim leciałem, po pół godzinie lądujemy w Wiedniu i zaraz przesiadamy się do Austriana , fajny , krótki lot, niecałe 10 godzin.

W Bangkoku jesteśmy o 3 po południu. Hotelowe busy już na nas czekają , mieszkamy w hotelu Boonsiri Place http://www.boonsiriplace.com/ , niedaleko Khao San Road, w backpakerskiej dzielnicy.Zarezerwowałem tu dwie noce.

Już z okien samolotu było widać olbrzymie połacie miasta zalane przez powódź . Bangkok to moloch,więc dobre kilkanaście minut lecieliśmy na wodą, spod której z rzadka wyłaniały się wyższe domki czy drzewa. Ścisłe centrum miasta było zabezpieczone, mieszkańców peryferii pozostawiono na łasce żywiołu. Chyba zresztą walka z powodzią na tak wielkim obszarze musiała się skończyć klęską , oddano więc pola Naturze.

DSC03545

Jadąc przez miasto do hotelu widzimy, że wejścia do domów, sklepów czy biur są zabezpieczone workami piasku albo worki z piaskiem czekają w pobliżu na wejście do akcji.Sporo domów ma pozabijane deskami okna. Ta powódź trwa już długo ale władze nie są w stanie doprowadzić do zejścia wód do morza , gdyż wysoka fala musiałaby przejść przez miasto. Czekają więc , żeby woda schodziła wolno lub powolutku wsiąkała w ziemię .Trwa to już tak dwa miesiące a wygląda na to ,że potrwa jeszcze długo. Tajowie są cierpliwi i z pogodą ducha znoszą niewygody, reportaże nadawane non stop w TV dają tego dowody, ale i tak im współczujemy.

Oczywiście powódź niesie ze sobą też inne skutki ,na przykład ciężko wysiedzieć przy stoliku na ulicy , kiedy pod nogami przemykają stada szczurów, które uciekły z zalanych dzielnic. Sklepy 7/11 oferują właściwie tylko podstawowy asortyment , a właściwie w większości to woda w plastikowych butelkach.Ulice i tak zawsze pełne pojazdów teraz są zakorkowane przez samochody z odległych dzielnic. Place i część ulic czy całe pasy wielopasmówek są zamieniane na parkingi, widać na nich także pojazdy , które nie zdążyły ewakuować się przed wodą. Nie nadadzą się raczej już do jazdy ale i tak nie ma co z nimi zrobić, więc po prostu stoją i czekają.Tłok jest także na chodnikach, zarówno od strony budynków jak i ulicy są poukładane wały z worków z piaskiem, co znacznie zmniejsza powierzchnię dostępną dla pieszych.

Jest już wieczór, punktualnie o 6 błyskawicznie robi się ciemno.Idziemy na spacer na Khao San Road . które jest nazywane Mekką backpackersów, czyli turystów niskobudżetowych . Ulica to właściwie deptak, z ciągiem sklepików , straganów, hotelików i knajpek z obu stron. Khao San to właściwie kwartał ulic , połączonych ze sobą niczym pajęcza sieć ,można tam błądzić godzinami. W lokalach można przebierać, zasiadamy w jednym , robimy zamieszanie z dostawianiem krzesełek, po chwili przechodzimy do innego , potem następnego. Tajska kuchnia jak zwykle na wysokim poziomie, zimny Singh dopełnia menu. Gapimy się na ludzi, mieszanka kolorów skóry, ubiorów,młodzi i starzy, przelotni turyści i expaci, spędzający tu jesień życia w towarzystwie miłych Tajek.

expat

Rozdzielamy się , młodzi idą jeszcze pobuszować na miasto ,starsi do hotelu na drinka i spać.

Rano po śniadaniu ruszamy wszyscy razem na podbój Bangkoku. Młodzi mocno zmęczeni krótką nocą , zdawkowo odpowiadają na nasze pytania o kondycję. Słowo do słowa i prawda wychodzi na jaw – do bliskich kontaktów z władzą nikt się chętnie nie przyznaje. Okazuje się ,że podobnie jak i u nas realizacja potrzeb fizjologicznych na trawniku w centrum miasta nie jest mile widziana, dobrze ,że skończyło się tylko na mandacie , nie dopuszczam myśli o nocy na komisariacie, te miejsca cieszą się zasłużenie złą opinią. To zdarzenie nie przeszkodziło młodym balować do późna w nocy , teraz poruszają się noga za nogą, upał i smog daje się zresztą wszystkim we znaki.

Zaraz za rogiem bierzemy tuk-tuki , jedziemy odwiedzić Króla. Przy murach Pałacu Królewskiego wysiadamy, choć kierowcy przekonują nas ,że dziś Pałac jest zamknięty ale za to oni znają inne fascynujące miejsca, szczególnie powinniśmy poznać zupełnie niezaprzyjaźniony sklep z biżuterią a niedaleko jest też krawiec i sklepy z pamiątkami , więc po co nam kręcenie się wzdłuż murów Pałacu.

Jednak wysiadamy , widząc to kierowcy wskazują nam kierunek , gdzie powinno znajdować się wejście do Pałacu ,a jak się przekonamy ,że jest zamknięte to oni tu na nas czekają. Idziemy wzdłuż wysokich murów, kilkaset metrów dalej skręcamy prosto do wejścia. Ruch jest spory, wszystko oczywiście działa jak należy, tłum odwiedzających chyba nie wie , że Pałac jest dziś nieczynny…Do Pałacu nie można wchodzić ubranym byle jak , trzeba mieć zakryte ramiona i nogi. Mimo ściągnięcia szortów pod kolana ochrona nie daje za wygraną , dziewczyny wypożyczają chusty, chłopaki kolorowe spodnie.

Kambodża 2011 076

Nie jestem pewien , czy tego rodzaju ubiór dodaje powagi temu miejscu ale interes musi się kręcić , 50 bahtów ( 5 zł) pomnożone przez tysiące turystów i to 365 dni w roku daje całkiem przyjemną kwotę.

Bilet wstępu (400 bht=40 PLN) upoważnia do zwiedzania wszystkich ( dostępnych dla zwiedzających ) obiektów wewnątrz murów. Zaczynamy od Świątyni Szmaragdowego Buddy (Wat Phra Kaeo ),figurka jest rozczarowująco nieduża , ma ok.70 cm, ale ma wielką wartość duchową dla Tajów. Pałac (Grand Palace) nie jest w całości udostępniony, w kilku salach można obejrzeć dawne artefakty sztuki wojennej, obrazy bitew , ozdoby. Na zewnątrz na długiej ścianie przedstawiono sceny z Ramajany. Krążymy między dziesiątkami mniejszych i większych świątyń, pogoda dopisuje, złote dachy mienią się w słońcu.

Kambodża 2011 029

W Świątyni Wat Po można podziwiać olbrzymią sylwetkę leżącego Buddy, ma ponad 40 m długości, ponieważ zajmuje prawie całą kaplicę to nie sposób objąć jej wzrokiem.Co ciekawe Budda , jako istota doskonała , ma wszystkie palce równe.

indeks

Przechodząc wokół rzeźby rozdzielamy drobne monety na miseczkach umocowanych na ścianach. Drobne monety , w ilości odpowiadającej ilości misek można kupić przy wejściu do Świątyni. Dzielenie się nimi przynosi szczęście w życiu, wszyscy kupują zestawy pieniążków, wydatek niewielki, a szczęście choćby na naszej wyprawie będzie potrzebne.

DSC03512

Schodzi nam kilka godzin , przy kasach oddajemy pożyczoną odzież i spacerkiem idziemy nad rzekę, naszym celem jest Wat Arun. Czekając na prom , który przewiezie nas na drugą stronę rzeki Mae Nam Chao Phraya ( Rzeka Królów) . Rzeka przecina południkowo miasto , jest ważną arterią komunikacyjną.

DSC04201

Wzdłuż jej brzegów, po jednej i drugiej stronie cały czas przemykają wodoloty czy wolniejsze łodzie motorowe, zabierając z z kilkudziesięciu przystani ludzi i towary. Wysoki poziom wody budzi lekkie obawy,rzeka jest zanieczyszczona roślinami zebranymi z okolicznych pól i nadbrzeży.

Do łódki przechodzimy chwiejnymi , tymczasowymi pomostami, zalewanymi przez fale wzburzone przez łodzie. Na prowizorycznym wodowskazie widzimy,że poziom wody jest 1-1,5 m wyższy od normalnego. Prom radzi sobie z żywiołem , teraz możemy poobserwować Bangkok z drugiej strony rzeki.

Świątynia jest bardzo mocno zabezpieczona przed powodzią , zbudowano z betonu spore murki, mnóstwo jest też wysokich wałów z worków z piaskiem. Wygląda na to ,że Tajom bardzo zależy na zachowaniu obiektu w stanie nienaruszonym , nie tylko stanowi on wspaniały przykład architektury hinduistycznej a odpowiednio wyeksponowany nad rzeką jest symbolem miasta.Kilkaset schodów w górę i już z wysoka możemy podziwiać panoramę miasta. Sama świątynia jest piękna, budzą respekt miliony detali wykutych w kamieniu , wieżę ( prang) ozdabiają też miliony malutkich elementów chińskiej porcelany.

DSC03543

Bardzo nam się tu podoba, zwłaszcza ,że jesteśmy praktycznie sami.Jeszcze trochę kręcimy się po zachodniej stronie rzeki, nie jest zbyt interesująco, zaraz po lunchu wracamy nad rzekę promem przedostajemy się do naszej dzielnicy.

Należy nam się trochę odpoczynku, zmęczenie po podróży jeszcze nie minęło a nałożyło się następne.

Koło 6 wieczorem zbieramy się w holu , trzy taksówki wystarczają aby nas zawieźć na Patpong, dzielnicy rozpusty. Moja Żona jest niestety niedysponowana żołądkowo, zostaje w hotelu. Będzie żałować…

Taksówki zawożą nas w jakieś podejrzane miejsce, jest ciemno , ślepe podwórka,oprócz kilku szemranych typków nikogo nie widać. Moi towarzysze miny mają mocno niepewne.

Jakiś facet wychodzi do nas i zaprasza do środka.Idziemy, światła jest tyle , aby nie wywalić się na stopniu schodków, prawie po omacku wchodzimy do niedużej salki z podwyższeniem na środku, centralnie obowiązkowa rura. Kilku równie przestraszonych białasów już czeka na spektakl.Nasza spora grupka widocznie zaspokoiła apetyty obsługi bo po chwili rozlega się głośniej muzyka, światła kierują się na scenę , bez słowa zapowiedzi z zaplecza wyłaniają się panienki w bikini.Są mocno umalowane, nie widać cienia uśmiechu , z poważną miną jedna z nich ze sceny zaczyna strzelać piłeczkami pingpongowymi w publikę. Raz po raz koleżanka podaje amunicję , dziewczyna ze sceny raczej nie trafia w widzów, ale trzeba uważać , żeby nie oberwać rykoszetem. Robi się zamieszanie , publiczność szuka bezpiecznego miejsca. Niewzruszona panienka oddaje jeszcze kilka strzałów i wychodzi. Na podeście pojawia się kolejna dziewczyna, asystentka podaje jej kartki i kolorowe pisaki. Kucając dziewczyna rysuje obrazki na papierze, nie są to jakieś wyjątkowe dzieła sztuki ,spieramy się cicho , czy to serce czy krzywy półksiężyc, niektórzy stawiają na ogryzek a la Apple. Mistrzyni rysunku wdaje się w interakcję z widzami , pyta o imiona i próbuje je przenosić na papier. Przekrzywiamy głowy , ale albo widzowie mają nieznane nam imiona albo uchwyt pisaka nie jest zbyt pewny. Kolejna artystka znowu przynosi ze sobą piłeczki, tym razem usiłuje trafić do tarczy. Całkiem dobrze jej idzie , ale trzeba być czujnym, w sali jest gorąco , jesteśmy zgrzani z wrażenia więc nikt nie chce być dodatkowo trafiony wilgotną piłeczką w oko.

bangkok-gece-hayati1

Kilka dziewczyn wykonuje striptiz artystyczny , z użyciem rury, wreszcie kulminacja wieczoru – taniec z żyletkami. Żyletki są ostre, artystka dla uwiarygodnienia przekazu tnie nimi papier w powietrzu. Nanizane na sznurek żyletki umieszcza w najbardziej do tego odpowiednim miejscu , a po chwili wyciąga je ,jedna po drugiej wyłaniają się na światło dzienne. Krwi nie widać, dowodem dyndające na sznurku żyletki , którymi dziewczyna macha przed publiką. Brawa, rozchodzimy się . Młodzież ma miny nietęgie a i starsi mają wątpliwości.Szybko jednak dochodzimy do siebie , bo za rogiem buzuje nocne życie Patpongu. Tłumy turystów wędrują we wszystkich kierunkach , rozchodząc się po zaułkach. Wszędzie głośno i wesoło, nie damy rady iść razem , umawiamy się za godzinę .

Tuk Tuk and Taxi at the Night MArket in Pratunam Bangkok Thailand

Sporo miłej młodzieży , wielu płci. Trafiamy na uliczkę dla panów którzy preferują własną płeć, przyjacielskie chłopaki zapraszają do lokali, z barów machają starsi panowie, pewni ,że mamy wspólne zainteresowania. Każdy z barów czy restauracji usiłuje czymś się wyróżnić w tłumie, w jednych obsługa jest ubrana w stroje ludowe, w innych na modłę japońska , inne czerpią z tradycji koreańskiej, w niektórych dominuje kolor błękitny , w innych różowy czy biały. W jednym z lokali wszystkie dziewczyny mają parasolki a w innym są poprzebierane w szkolne mundurki.

Walking-Street

Dla każdego coś miłego. Dla niezdecydowanych ofertę mają uliczni handlarze, jest wszystko , od od gumek , przez Rolexy za 10 USD po bardziej czy mniej miękkie narkotyki ( kara śmierci za posiadanie !).

Robi się późno , taksówkami wracamy do hotelu. Jutro powita nas Kambodża.