Co się zdarzyło w 2015 ?

Roczny raport sporządzony przez WordPress.com . Ciekawe statystyki , warto rzucić okiem . Co prawda po angielsku, ale obrazki wiele wyjaśniają.

Na przykład :

Nowojorskie metro zabiera 1200 osób. Ten blog był postrzegany około 5.300 razy w roku 2015. Jeśli te osoby chciałyby się przejechać metrem  to musiałoby ono odbyć 4 kursy…

Click here to see the complete report.

Tajlandia 2015 # 11 Na Patong i z powrotem

20151118_185221

Wyprawę na Patong odbywamy we czwórkę, Witek z Iwoną chcą relaksować się przy hotelowym basenie. Mieli ciężką noc, tajskie żarcie czasem płata figle.Tuk-tuk wiezie nas przez Phuket, kurczę , nie wiem , gdzie jestem , choć spędziłem tu ładnych parę dni w poprzednich latach.Kierowca zatrzymuje pojazd i wskazuje kierunek. No tak , to Patong. Kontrast z naszym zaciszem w Secret Cliff jest ogromny.Mnóstwo ludzi , hałas, zabawa na całego. W dzień ulica jest nie poznania, odbywa się tu normalny ruch a wesołe przybytki są zamknięte.Teraz jednak z minuty na minutę ludzi jest coraz więcej. Każdy bar podaje swoja muzę jak najgłośniej się da, w kilku muzycy przygotowują się do występów na żywo.

IMG_0109Jesteśmy trochę oszołomieni, zaczepiają nas sprzedawcy pamiątek , naganiacze klubów go-go zapraszają na ping-pong show,panowie o latających oczkach szepczą „cocaine, opium”. Nie skorzystamy , tym bardziej, że relaks z użyciem narkotyków jest niezwykle surowo karany w Tajlandii a nikomu nie uśmiecha się spędzić kilkunastu lat w tajskim więzieniu, nie bez powodu owianym ponurą sławą.Nie mówiąc już o tym ,że nikt z nas nie jest amatorem narkotyków , wolimy inne używki.

20151118_094900/opakowanie papierosów z niedwuznaczną przestrogą /

Dla świętego spokoju wstępujemy do jakiegoś baru, drinki, piwko, jakieś shoty i gapimy się na ulicę.Wygląda na to ,że S. dobrze się bawią, takich miejsc nie ma zbyt wiele na świecie, o Wielkopolsce nie wspominając.

W Tajlandii są trzy miejsca owiane podobną aurą dekadencji – własnie Patong, Patpong w Bangkoku i Pattaya .W Pattai nie byłem , Patpong zaś  jest dużo większy, to cały kwartał ulic ( pisałem o tym w notce  Kambodża 2011 # 1 Przesiadka w Bangkoku ,ale Patong też robi wrażenie . To niezbyt długa uliczka , od której odchodzą zaułki ( soi), w  których też tętni życie , powiedziałbym , że nawet jeszcze bardziej wyuzdane.Jest koło 20, prawdziwy ruch zaczyna się tu trochę później i trwa do późnych godzin nocnych.
Rachunek w knajpie jest dość słony, wstępuję do 7/eleven ( wielka sieć franczyzowych markecików, rozsiana po całej Azji) i
kupuję dwie bombki naszego ulubionego rumu (tak określa ten napój producent ) Sang Som , dla uproszczenia nazywamy go Samsung.     sangsom_whiskey-largeNa końcu uliczki dochodzimy do plaży , mimo wieczornej pory ruch jest olbrzymi , chwilę trwa , zanim przedostaniemy się na drugą stronę jezdni.W ciemności plaża wygląda zachęcająco , nie wierzą mi za bardzo , kiedy opowiadam ,że za dnia panuje tu bałagan, przewala się mnóstwo ludzi, ryk motorówek ciągnących paralotnie nie pozwala się zrelaksować a co chwila zaczepiają cię masażystki, sprzedawcy pamiątek i jakiś tkanin różnego przeznaczenia, panie oferują tatuaże a panowie zapraszają na happy hour – dwa piwa w cenie jednego – w pobliskich knajpach.

patong-beach-phuket
Wracamy z powrotem na uliczkę rozpusty, zaglądając do barów.Trochę zgłodnieliśmy, więc ruszamy na poszukiwanie normalnego lokalu, choć młodzi wciąż czują niedosyt. Obiecuję ,że wrócimy tu jeszcze za parę dni i wychodzimy na miasto. Tutaj ruch jest też duży ale do ogarnięcia,trochę ogłuszeni siadamy w jakimś lokalu , jemy i tuk-tukiem , po krótkich targach, wracamy do domu.
P. jeszcze nie śpią, nie są zbyt usatysfakcjonowani samotnym popołudniem, kolacja w naszej restauracji ( mimo wspaniałej panoramy oświetlonego Karon) nie przypadła im do gustu,chyba restauracja nie nastawia się na tak wysublimowane podniebienia.
Przeszkadzało im także towarzystwo masy Chińczyków, którzy zdominowali nasz resorcik. O inwazji Chińczyków jeszcze napiszę.

20151121_195429
Iwona słucha opowieści Artura o przygodach na Patongu z kamienną twarzą, Witkowi błyszczą oczy.
Kolejny dzień zaczyna się jak co dzień – spotkanie na śniadaniu , o 10 wyjazd na plażę, smażenie/moczenie, powrót. Tym razem mamy w planie po plaży zażyć masaży w miasteczku.Pierwszy raz władzę nad moim ciałem ma ladyboy – masażysta/ masażystka.
Ladyboy to trzecia płeć, nie wiadomo właściwie , dlaczego jest to zjawisko tak rozpowszechnione w Tajlandii ( i w zasadzie – tylko w Tajlandii).

IMG_0106
To przeważnie chłopaki , którzy czują się kobietami i robią wszystko , aby się do nich upodobnić.Chirurdzy plastyczni pracują jak robotnicy przy taśmie na trzy zmiany ,podobnie producenci medykamentów ,ale efekty są widoczne gołym okiem , proporcjonalnie do zainwestowanej kasy.Jeśli zobaczycie wysoką ,piękną Tajkę, od której nie możecie odwrócić oczu to możecie być pewni ,że to ladyboy.Jak odróżnić Tajkę od ladyboja ? Trzy cechy są charakterystyczne  : ladyboje mają męskie grdyki, męski kształt nóg i głęboki głos. Oczywiście , rozpracowanie ich według tych kryteriów może nie być w pełni skuteczne , jedyną pewność daje badanie organoleptyczne …   Co ciekawe, dla Tajów nie stanowią oni dziwactwa , które wytykają palcami,są  pełnoprawnymi członkami społeczności.

Thai-Ladyboy-Volleyball-2012-001/ turniej siatkówki wodnej (?) lejdybojów w Pattaya /

Moja masażystka nie jest z tych pięknych, krążących po Patongu, ale siłę w rękach ma odpowiednią do mojej budowy .
Obok salonu „Massage” jest mały kantorek biura turystycznego , bookujemy tam bilety na jutrzejszy rejs. W programie jest zwiedzenie trzech wysp w zatoce Phang Nga, w tym najsłynniejszej Ko Tapu , znanej jako  Wyspa Jamesa Bonda, jakieś groty ,kayaking i lunch.

IMG_0127
W recepcji Iwona i Witek konferują z obsługą, chcę pomóc ale szybko zamykają sprawę. Mam nadzieję ,że się dogadali, choć porywczy francuskoangielski Witka i eteryczna osobowość Iwony. która po angielsku mówi dobrze  i starannie , ale bardzo cichutko nie daje podstaw do optymizmu.

Laos/Tajlandia 2015 # 10 Muay-thai, plaża i dzikie zwierzęta , dla każdego coś miłego.

IMG_00621

Na lotnisku mamy sporo czasu, przyjechaliśmy trochę za wcześnie. Zaczynam się robić głodny, ale wszystkie laotańskie kipy już wydane, do Bangkoku post.
Lecimy Bangkok Airways , lubię te linie , nazywają siebie „butikowymi” i coś w tym jest , pasażerowie są traktowani bardzo przyjaźnie.Minusem jest to ,że nie dają jedzenia na pokładzie, pewnie dlatego , że operują tylko na krótkich dystansach – 1, max. 2 godziny lotu.
Tym razem niespodzianka, porcje nie były oszałamiające ale były.Może ma to związek z tym , że jakby nie patrzeć lot, choć krótki, był międzynarodowy.

20871760396_fcbef7856c_b1
Bangkok wita nas upałem , powietrze jest gęste od spalin. Łapiemy taxi na lotnisku, cena ustalona, hotel zabukowany w ostatniej chwili jest niedaleko.

Po kilkunastu minutach jesteśmy na miejscu. Otoczenie niezbyt ciekawe, wokół rudery i tory kolejowe, co kilka minut przejeżdża pociąg,na dolnym lub górnym torowisku.Z opisu wynikało , że powinien być basen, Żona już się cieszy na orzeźwiającą kąpiel.
Tymczasem jednak Witek szarpie się z kierowcą taksówki, ten doliczył jakąś kwotę extra do rachunku i zamiast 15 zł musimy zapłacić 18 zł.

6377701-more_taxis_Bangkok
Komuś by się mogło wydawać , że nie ma o co kruszyć kopii, ale nie mojemu przyjacielowi. Drą się na siebie przez parę minut, problem z komunikacją polega na tym , że Taj nie rozumie po francusku a tajski ( a szczególnie przekleństwa, jak się domyślam) nie jest szczególnie dobrze znany Witkowi. Rozumiem  go , jest w Tajlandii dopiero kilka minut. W końcu i tak płaci wymaganą kwotę , a czerwony na twarzy Taj trzaska drzwiami samochodu.
Swoją drogą – pierwszy raz widzę wkurzonego Taja. Ponoć złość to u nich oznaka słabości.Ten musi być bardzo słaby.
Potem się okazało ,że taksówkarze mają prawo doliczyć do rachunku 10% extra, tytułem jakiejś opłaty lotniskowej…warto też pamiętać , że napiwki to rzecz przyjęta na całym świecie, a Tajlandia nie jest wyjątkiem http://www.abctajlandia.pl/newsy-z-tajlandii/285-napiwki-w-tajlandii.html . Ale z drugiej strony Francuzi w ogóle nie dają napiwków.I bądź tu mądry.Pytanie zasadnicze brzmi – czy w obcym kraju powinniśmy się zachowywać tak , jak nas wychowano czy też stosować się do zwyczajów miejscowych. Nie dotyczy to tylko napiwków , także sposobu jedzenia, sposobu bycia, zachowania, ubioru…
Widzę , że moja Żona ma dziwną minę , podążam za nią wzrokiem , no tak , basen jest nieopodal wejścia do hotelu.Wielkości stołu do ping-ponga.

20151117_082626

Tapla się w nim jakaś parka, oczami wyobraźni widzę białko pływające w nim niczym meduzy,choć otoczenie nie bardzo sprzyja miłosnym uniesieniom – tory kolejowe nad nim , obok jadłodajnia i wybetonowane podwórko.Skoro z pływania nici to nie musimy się śpieszyć. Czekujemy się u średnio komunikatywnego tajskiego Murzyna ,  pokoje są ,hmm, budżetowe , ale nie ma co wybrzydzać, to tylko jedna noc.
Nie ma co siedzieć w hotelu, ruszamy na poszukiwanie jakiegoś sklepiku , aby wzmocnić nadwątlone przeżyciami siły, Tesco-Express jest niedaleko, dookoła marketu mnóstwo straganów z żarciem. Kupujemy jednak tylko napoje, zjemy w jadłodajni przy hotelu.
Wcześniej idziemy spać , P. jeszcze siedzą nad piwem i rozdrapują domowe rany. Kiepski dzień.
Za to rano budzimy się wcześniej, czekamy na busa, który zawiezie nas z powrotem na lotnisko, będziemy tam czekać na ostatnich członków naszej grupki.
Sylwia i Artur S. przylatują ok. 9 , denerwuję się pamiętając na naszych przeprawach na przylocie a czasu na przesiadkę na lotnisko Don Mueng, skąd lata Air Asia , mamy tyle samo.
Ale już o 10 Artur dzwoni i pyta , gdzie się spotkamy. Oni są pierwszy raz w Tajlandii , pełni entuzjazmu ,ale i lekko stremowani.
Bangkok to wielkie miasto , odległości są olbrzymie , a jeszcze większy zator komunikacyjny, mimo sieci kolei naziemnych ( BTS i SkyTrain),setek tysięcy taksówek, tuk -tuków, autobusów i szlaków wodnych, obsługiwanych przez szybkie łodzie motorowe.
Ten nieustający i wszechogarniający smog nie bierze się przecież z niczego.

IMG_00281
Po drodze widzimy budowy kolejnych podniebnych arterii, mamy znowu szczęście ,pięć pasów obwodnicy ( Rama) , prowadzących w drugą stronę jest zakorkowanych, nam jakoś udaje się unikać przestojów.
Widzę ,że S. dostali wielkich oczu, widok za oknem trochę kłóci się ze stereotypami o Trzecim Świecie.
Na lotnisku wszystko idzie gładko , za półtorej godziny jesteśmy na Phukecie.
Czeka już na nas hotelowy kierowca z busem , taka niespodzianka. Pierwsza. Druga to ta , że godzinę czekamy w busie na Policję , aby zdjęła blokadę z koła naszego wozu.
Do naszego hotelu , położonego między Patongiem a Karon Beach jedzie się ponad godzinę.Od czasu mojej ostatniej tu bytności Phuket zmienił się ogromnie.
Przybyło samochodów, miasteczka porozrastały się , mnóstwo resortów i klubów golfowych poodgradzało się od świata , a Patongu nie mogę wręcz poznać.Kiedyś to były dwie ulice na krzyż, teraz jest wielkie miasto.Jestem zły, że wszystko idzie w tym kierunku, niedługo wszystko zaleją betonem i równą trawką.
Nasz resort, Secret Cliff składa się z dwóch części, przedzielonych szosą.

20151118_094619

Kiedyś przejeżdżały nią trzy tuk-tuki na dzień, teraz hotel zatrudnia człowieka, który reguluje ruchem , aby można było przejść na drugą stronę. Dla wygody gości jeżdżą także melexy. Mieszkaliśmy po przeciwnej (patrząc od strony głównego budynku, recepcji i restauracji) stronie, chcąc rano dostać się na śniadanie wystarczyło zadzwonić na recepcję po melexa , ale nigdy z tego nie korzystaliśmy. Na piechotę to było może ze 100 m, a ryzyka Polak się nie boi.
Mamy trzy domki niedaleko siebie , wychodząc na taras można oglądać morze znad blaszanych dachów.Po drodze mijamy jeszcze Muay Thai Camp, mały obóz treningowy, chłopaki w największy upał ćwiczą zawzięcie.

DSC072391

Pokoje są niezłe , jest wszystko co trzeba, każdy pokój ma nawet swój router wi-fi.

Spotykamy się u nas na tarasie i degustujemy zachowaną Lao Whisky .S. są skołowani, jet lag ustąpi dopiero po kilku dniach.
Umawiamy się na śniadanie na 8 rano , szkoda dnia, ale leje deszcz. Młodym to nie przeszkadza , ale my zjawiamy się godzinę później. Bufet śniadaniowy solidny, z przewagą żarcia azjatyckiego.Po deszczu nie ma już śladu, jedziemy na plażę. Wybrałem ten hotel ze względu na położenie – nie chciałem aby był na Patongu, gdzie kwitnie nocne życie ale plaża jest okropna , ani też nie chciałem odludzia, takiego jak na Karon.Zawsze mnie dziwiło , kiedy ludzie wypytywali na forach internetowych o puste plaże. Przecież to nuda no i trochę niebezpiecznie.

20151118_123212/2015 r./
Kiedyś na Filipinach para opowiadała ,że rozkoszowała się pustą plażą , kiedy wypłoszyła ich horda półdzikich psów. Z kolei na Sulawesi wielokilometrową plażę mieliśmy tylko dla siebie i po dwóch godzinach wróciliśmy ciężko poparzeni.Wolę takie średnio zagospodarowane , żeby było mało ludzi , ale żeby dookoła coś się działo, można było wypić piwo , coś przekąsić czy choćby schronić się przed równikowym słońcem. Takie warunki mamy na Karon Beach. Rozdzielamy się , my idziemy w głąb plaży a pozostali zostają bliżej miasteczka.
Rozglądam się dookoła, wydaje mi się , że kiedyś były tu łóżka i parasole, teraz jest tylko piasek.

IMG_0229/2007 r./

Rozkładamy ręczniki, moją Żona zastyga , jest w swoim żywiole, a ja uciekam do wody.Tam spędzam dobre dwie godziny, do czasu , kiedy na opuszkach palców pojawiają się zmarszczki. Wytrzymuję chwilę na ręczniku, mimo że dziś na niebie sporo chmurek.
Piwo w pobliskim barku, soczyste mango dla Doroty i z powrotem do wody.O 4 mamy transport do hotelu ( darmowy !) więc zbieramy się koło trzeciej. Całe szczęście , że godzina odwrotu jest ustalona, gdyby jej nie było Dorota by na pewno nalegała , aby zostać do wieczora.
Wieczorem idziemy na kolację do naszej restauracji, jest elegancka , widok na morze przepiękny, taper gra rzewne kawałki na pianinie, jedynym minusem są ceny potraw.Chwilę trwa buszowanie po menu, kelner pyta czy życzymy sobie jeden rachunek , nieopatrznie zgadzamy się na to. To pierwszy i ostatni raz kiedy płacimy wspólnie.

21
Szczególnie my z Dorotą źle na tym wychodzimy – Francuzi jedzą najdroższe potrawy a S. te z naszej półki ale trzy razy więcej niż my. Płacimy słony rachunek , idziemy na drinka do domku i spać.
Dziś kolejny dzień, młodzi S. chcą koniecznie zobaczyć słonie i tygrysy, rozdzielamy się więc .My – śniadanie , plaża, ale wieczorem wszyscy razem zamierzamy udać się na Patong.
Do tych słoniowych i tygrysich campów mam bardzo niechętny stosunek. Słonie są tresowane w bardzo brutalny sposób a tygrysy wręcz faszerowane dragami, aby dały się pogłaskać i pozwolić na słitfocię.Za słitfocię na słoniu lub obok tygrysa jest 100 pewnych lajków na FB i tyleż komętków. Warto stracić te pół dnia i parę setek bahtów.

12308292_1075988012434353_7103303613165378529_n

Laos 2015 # 9 Whisky village i wodospady

20151113_140332

Jaskinie Pak Ou wyglądają malowniczo z drugiej strony rzeki- dwie wielkie dziury w prawie pionowej skale.Prowadzą do nich schody, ale aby się do nich dostać płyniemy chybotliwymi łódkami na drugą stronę rzeki. Iwona nadrabia miną ale widać , że nie jest to dla niej komfortowa sytuacja i bardzo doskwiera jej brak choćby malutkiego kapoka. Dla ludzi o większych gabarytach łódka jest trochę ciasna, ale przy próbach przemieszczania się słyszę z tyłu ciche okrzyki, więc na te kilka minut przeprawy zastygam w bezruchu.

DSC06920
Na schodach sporo ludzi , wspinają się po schodach z mniejszym lub większym wysiłkiem (ja wspominając Holandię). Iwona też nabrała kolorków, kiedy ja tak wyglądam to Dorota bąka coś o stentach i kardiochirurgii inwazyjnej, ale Iwona tłumaczy ,że takie zabarwienie jej naturalna cecha.

RIMG1329
Może i tak , ale gdyby byli z nami w Namtha to pewnie ona , nie ja , byłaby w centrum uwagi grupy jako Wspinacz-Specjalnej-Troski.
Pierwsza z jaskiń ma wielkość niezbyt dużej kawalerki, zwiedzanie polega na wykonaniu kilku kroków przelotnie rzucając okiem na kilka ( starodawnych ?) posążków Buddy.Druga z jaskiń jest jeszcze mniejsza , ale ma więcej posążków.Nawet tam nie wchodzę, na murku obok wejścia wdaję się w rozmowę z jakimś starym Kanadyjczykiem , od dwudziestu lat szwendającym się po Azji.Chwali się kondycją, ma 78 lat,obaj siedzimy na jednym murku więc wygląda na to ,że mam kondycję siedemdziesięcioośmiolatka.

DSC06930

Niezbyt to miła konstatacja,w drodze powrotnej  wyładowuję się na łódce, bujając nią radośnie. Posiłek w knajpie  przy przystani  poprawia nastroje, ruszamy teraz do pobliskiej wioski Xanghai, nazywanej w przewodnikach ” Whisky village”.Ta wioska to właściwie dwa w jednym – clothes and whisky.

DSC06899

Dziewczyny oglądają lokalne wyroby, szale, narzuty, chustki, bardzo kolorowe i wesołe.Mieszkanki tkają je na krosnach przed domkami, ale rzucają pracę, gdy pojawia się potencjalny klient.Zaliczamy takich straganów kilkanaście zanim udaje nam się dotrzeć do sedna, czyli lokalnej bimbrowni.

DSC06912
Stanowi ją konstrukcja z beczek po ropie i bambusowych rur. Degustujemy kilka wariantów alkoholu – na słodko, ostro, wytrawnie. Bierzemy kilka flaszek ,butelki maja nawet etykiety , ale zamknięcia trochę puszczają. Banderoli brak.Witek trochę kręci nosem na brak reżimu technologicznego ( metyl!), ale  gdy po spożyciu kilku darmowych próbek wzrok zamiast mu się pogorszyć to się wyostrzył  też bierze flaszkę czy dwie.

DSC06915

Dobra decyzja, 50% to nie kompot, jak  „Hanoi”.

Robi się późno , a przecież mamy jeszcze przed sobą ostatnią atrakcję – wodospady Kuang Si.
Znajdują się niestety po drugiej stronie miasta, musimy wrócić do LP i przedostać się 30 km dalej.Zajmuje nam to prawie dwie godziny, ruch jest spory.
W pobliżu wodospadu widzimy mnóstwo busów i tuk-tuków, ale jadą w przeciwną stronę. Kierowca na pociechę mówi , że będziemy mieć wodospady tylko dla siebie.

20151113_165916_001
I tak jest , zaczyna się ściemniać , nie ma już prawie nikogo, robimy foty ale o kąpieli nie ma co myśleć. Ba, nawet nie można się zatrzymać celem kontemplacji cudów natury bo zaraz zamykają.Ilość mijanych pojazdów świadczy o tym , że w dzień musiało tu być naprawdę tłoczno.Bardzo mi się tu podoba,teren jest zadbany a woda ma fajną , mleczną barwę.Cały szereg mniejszych kaskad prowadzi do mostu , z którego można obserwować największy wodospad.Warto odwiedzić to miejsce.

20151113_171158
Już o zmroku wracamy do hotelu, co nie znaczy wcale ,że jest późno, słońce zachodzi tu około 18.Ruszamy na poszukiwanie żarcia, najlepiej w knajpie rekomendowanej przez tripadvisora. Przedzieramy się przez wyjątkowo gęsty dziś tłum turystów na Najtmarkecie, krążymy po uliczkach, wreszcie – jest ! Nazwa się zgadza, siedzą ludzie ,chcemy usiąść i my, ale niestety, wszystkie miejsca są zarezerwowane.Zawód na twarzach naszych przyjaciół skłania nas do bezzwłocznego wszczęcia poszukiwań kolejnego lokalu z listy.Po kilkunastu minutach sukces. Jest lokal , są miejsca, siadamy i zamawiamy. Dla bezpieczeństwa zamawiam tą samą zupę co wczoraj. Dorota dostaje krewetki, Witek grillowanego bakłażana a Iwona wykwintną potrawę ze smażonych wodorostów.
Moja zupa okazuje się kompletnie inna niż wczorajsza, zjadam tylko kilka łyżek.Nie lubię , kiedy nie wiem , czy to co nagryzam to grilowane warzywo, lokalny grzybek czy chrząstka kurczaka. A może  głowa ryby? Witek swoim zwyczajem pracowicie oskrobuje skórkę bakłażana, a a Iwona chrupie wodorosty,z sezamową posypką. Przygnębia mnie to ,że zmarnowaliśmy dwie godziny na znalezienie tak nędznego, choć nie taniego, żarcia. Oczami wyobraźni widzę rozpływającego się w ustach sandwicza z pieczonym kurczakiem , awokado i żółtym serkiem. Trudno, czego się nie robi dla towarzystwa.Ale tylko raz…

20151113_195303_001
Wieczorne dysputy na hotelowym tarasie się przeciągają, trzeba przetestować nowe nabytki.Witek chce zaprezentować najnowsze francuskie przeboje, prosto ze swojego smartfona, ale pan recepcjonista zarządza ciszę nocną.
Wygląda na to ,że P. chcą nadrobić niepowodzenia kulinarne i od rana planują szybki rajd po Watach i muzeach.Grzecznie ich informujemy ,że dziś nasze drogi się rozchodzą, mamy inne, jeszcze co prawda niesprecyzowane plany , ale nie obejmujące zwiedzania.Na wszelki wypadek z hotelu wychodzimy wcześniej, niestety nieopatrznie zatrzymujemy się na wietnamską kawę co skutkuje spotkaniem z naszymi przyjaciółmi chwilę później. To karma, przeznaczenie. Razem więc  udajemy się główna ulica w kierunku Pałacu Królewskiego.

20151114_111857
Ładnie się błyszczy w pełnym słońcu, wokół zadbana zieleń i mnóstwo turystów.Na szczęście o 11 zamykają go na kilka godzin więc nie musimy  spędzać tam całego dnia.

DSC07101

Wstępujemy więc do sąsiadującego z nim Muzeum , też ładne otoczenie i też go zaraz zamykają . Szczęście nam dziś sprzyja.

DSC07076
Po przeciwnej stronie ulicy, na wzgórzu Phousi, stoi Wat Pha Houak. Prowadzą do niego schody, całkiem ich dużo, kondycja po kilkunastu dniach w Laosie mi się poprawiła , ale nie na tyle ,żebym nie musiał zrobić kilku przystanków. Na fotografowanie, rzecz jasna.

DSC07071

Z góry rozpościera się widok na miasto, tą jego stronę widzieliśmy tylko z okien samochodu. I to nam musi wystarczyć, coś trzeba zostawić na następną wizytę. Napomykam Witkowi , że pozostałe 344 Waty będzie musiał już zaliczać sam, ale udaje ,że nie wie o czym mówię.

DSC07087
Odwiedziliśmy już z Żoną kilka świątyń i uważamy ,że widzieć jedną to widzieć wszystkie. Dla nas nie różnią się od siebie niczym.

DSC07081
Ale to pogląd laików, prostych oglądaczy, dla których Londyn i Lądek to to samo.W świątyni modlą się w skupieniu ludzie,nie rozpraszają ich nawet błyski fleszy w aparatach czy smartfonach turystów. Królują w tym prostactwie  Chińczycy, którzy poruszają się w dużych grupach i robią namiętnie selfie ze sticków. Niechby spróbowali u nas zrobić sesję foto w czasie mszy…

DSC07088
Jest już po południu, idziemy dalej główną Ulicą-Bez-Nazwy. Po drodze Wat za Watem , ale widzę,że nie tylko ja uważam kwestię Watów za zamkniętą. Natykamy się na gabinet masażu, czujemy nie dającą się opanować potrzebę skorzystania z jego usług.

DSC07122
Jest miło, wnętrze pachnie olejkami, masażystki wyglądają na delikatne, cena przystępna – 20 zł/godz.Ku mojemu zdziwieniu Witek nie oponuje, to jego pierwszy masaż w życiu, kiedy o tym rozmawialiśmy przed wyjazdem podskakiwał, jakbym go namawiał na seks z ladyboyem. Hmm, na to przyjdzie jeszcze czas w Tajlandii…
Dochodzimy do krańca półwyspu i wracamy nadbrzeżem rzeki, tym razem Nam Ha, która w tym miejscu wpada do Mekong.
Spokojne miejsce, zero turystów, na wzgórzach ładne domy z widokiem na rzekę. Na końcu drogi- cud!trafiamy na knajpę z tripadvisora o nazwie Tamarind.Musimy tu koniecznie przyjść na kolację. Oczywiście mam inne zdanie, ale skoro taka jest wola większości to nie protestuję.P. to smakosze, dla nich posiłek to celebracja, trwa godzinami, z czego połowa czasu przypada na wybór z karty.Żarcie jak żarcie , nie ma co się rozwijać na temat, ja jestem prosty chłopak i lubię proste rzeczy, chociaż z przyjemnością oglądam programy kulinarne w tv.Szczególnie te z Nigellą.

DSC07034
Rano mamy plan na dziś – dosyć zwiedzania , czas na relaks.W naszym biurze pytamy o rejs po Mekongu, wprawdzie z Dorotą już to przerabialiśmy , ale nie mamy nic na przeciwko jego powtórzeniu. Pani proponuje dłuższy rejs , pół dniowy , połączony z kontemplacją zachodu słońca.Ponieważ już jest po południu to kupujemy kilka sajgonek na lunch i  wkraczamy do łodzi.

DSC06988
Fajnie się pływa po Mekongu, krajobrazy są dość monotonne , ale miłe dla oka. Iwona tym razem bez kapoka,choć nurt rzeki jest zdradliwy.Jest mocno spięta, może czeka czy znowu nie zacznę bujać łódką. Może gdyby została w Polsce to bardziej by się zaprzyjaźniła z wodą. Za to moja Żona na pokładzie czuje się bardzo swobodnie, zmienia miejsca, szukając najbardziej nasłonecznionego.

DSC06987

Zatrzymujemy się w kilku wioskach po drugiej stronie rzeki, otaczają nas dzieciaki z naręczami portfelików i wisiorków.

DSC07021

Wdrapujemy się na wzgórze do Wat Longkhoun, ładne , spokojne miejsce z widokiem na LP. Po godzinie wracamy, płynąc w dół rzeki. Tam jeszcze nie byliśmy , okolica jest dużo ciekawsza , otaczają nas góry, krajobraz jest bardziej dziki.Sternik namawia nas na odwiedzenie kolejnej wioski ( z pamiątkami ),ale zdecydowanie odmawiamy.Jest to decyzja brzemienna w skutkach , bo teraz przez dłuższy czas bujamy się falach , czekając na zachód słońca.Wreszcie mrok zapada, pstrykamy foty i z poczuciem miło spędzonego dnia wracamy do hotelu.

DSC07062

Tak przy okazji – mamy dobra opinie o naszym hotelu, ale byłem kilkakrotnie świadkiem, kiedy pewien jegomość meldował recepcjoniście o usterkach.
Zawsze na wyjazdach grupowych spotka się ludzi , którym nic się nie udaje. I to im przypadają najgorsze pokoje, w autobusie zajmują miejsca przy głośnikach i niedomykających się drzwiach, im obsługa zapomina wymienić ręczniki i uzupełnić barek.Jeśli grupa zamawia jedzenie w restauracji to na pewno oni dostaną je ostatni i do tego nie to , co zamawiali.

p4

/fot.comedycentral.pl/

Na takie przypadki jest tylko jedna recepta – kiedy Los cię
testuje to nie przejmuj się pierdołami – niewygodnym łóżkiem , zepsutą żarówką czy brakiem ciepłej/zimnej wody,w końcu pech cię opuści.
Jedyną niedogodnością , która  jest w stanie mnie wkurzyć to brak internetu.I tego nie jestem w stanie puścić płazem.Nikomu i nigdzie.
W Azji na szczęście internet jest wszechobecny ,nawet w najdzikszych górach w Laosie czy na odległej wysepce na Malediwach.

Jutro lecimy do Bangkoku , samolot mamy koło południa więc nie trzeba się zrywać z łóżek.

 

Laos 2015 # 8 O skutkach jedzenia pizzy razem z kartonem .

 

RIMG1256

Chwilę czekamy i pojawiają się Iwona z Witkiem.Mieszkają pod  Paryżem , wyemigrowali w latach 80,są farmaceutami.Nie zdecydowali się na towarzyszenie nam w pierwszej części wyprawy , boją się wody i nie jeżdżą na rowerach więc w Luang Namtha trochę by się nudzili .Są przygotowani do penetracji LP – mają listę najlepszych restauracji w mieście oraz przewodniki po Watach.Mają zamiar zaliczyć je wszystkie, jedne i drugie. Wygląda na to ,że wspólne spędzanie czasu ograniczymy do minimum…

DSC070551

Pakujemy się do busa i za chwilę jesteśmy w naszym guesthousie. Mają pokój na piętrze, też ładny, ale  mniejszy od naszego .Aby dostać się do łóżka walizki stawiają jedna na drugą.
Spotykamy się na tarasie hotelu i razem ruszamy na miasto. Wieczorny ruch już się zaczyna, przeciskamy się między straganami z pamiątkami w poszukiwaniu najlepszej restauracji . Nie jest to łatwe,bo jak już pisałem, oznaczenia ulic nie są powszechne.
Nie jestem wielkim fanem laotańskiego żarcia, które opiera się przede wszystkim na ryżu i warzywach , ale skoro mamy być dziś gośćmi to penetrowanie zaułków jest trochę mniej uciążliwe. Jednak mimo intensywnych poszukiwań nie udaje nam się trafić na lokal z listy, ale jesteśmy głodni i siadamy w pierwszym , który wygląda w miarę sensownie. Właścicielem jest młody białas, pewnie Australijczyk, ma do dyspozycji kilkunastu miejscowych , których szkoli. Krótka obserwacja skłania nas do refleksji , że przed nim mnóstwo ciężkiej pracy.Obsługa jest nadzwyczaj powolna, Laotańczycy to bardzo wyluzowany naród, ich religia – buddyzm – kładzie nacisk na refleksję , a nie działanie .

DSC06864

W krajach Azji dość powszechne jest , że biali – Australijczycy, ale także Niemcy, Francuzi czy Skandynawowie prowadzą biznesy gastronomiczne ułatwiając jednocześnie młodym Azjatom zdobycie szlifów w branży. Nie wiem , jaki  jest skutek tych poczynań ,ale niejednokrotnie byliśmy świadkami sytuacji,kiedy szef udzielał im na bieżąco wskazówek lub prowadził szkolenia po pracy. Prawie zawsze jest o tym wzmianka w menu czy załączanym folderze.Część z młodych , zwłaszcza w Kambodży , to sieroty lub kaleki,poszkodowane przez los.Na Sulawesi w Indonezji pewna Niemka na końcu świata buduje szkoły i organizuje stypendia , korzystając ze wsparcia i hojności gości swojego mini-resortu. Doceniamy to , choć z nią samą nie znaleźliśmy wspólnego języka.

Nazwy potraw niewiele nam mówią , zamawiam  „Or Lam” , typowe danie dla LP, jest bardzo dobre, świetnie wyważone smaki.

orlam, luang prabang, lao

orlam, luang prabang, lao

Witek zamawia jakąś potrawę zapiekaną w bambusie. Bardzo mu smakuje , wyskrobuje nawet łyko. Zwracam mu uwagę ,że ten bambus to przecież jest tylko opakowaniem , a kartonu od pizzy przecież się nie jada, odpowiada, że się nie znam, to jest właśnie najlepsze.b7edd83cede15fff859f2988f489addd_originalNo cóż, pozostaje mi wierzyć, pewnie we Francji na co dzień zajadają się bambusowymi drewienkami.

akha-hill-house-tribe-chiang-rai/obrazek z internetu/

Jak zwykle piwo stanowi połowę rachunku, tak jest w całej Azji, gdyby ktoś był w stanie obyć się bez niego byłby dużo zamożniejszym człowiekiem.
Po drodze do hotelu kupujemy jeszcze flaszkę Hanoi Vodka, 33 %, bardzo fajny napój, gasi pragnienie lepiej niż piwo.
P. są zmęczeni , 6 godzin na lotnisku w Hanoi ( przesiadka z Paryża) potrafi zmęczyć największego twardziela, ale pozostaje do rozwiązania problem wyjazdu z LP. Staram sie planować pobyt w Azji jeszcze w domu, ale zawsze zostawiam furtkę na nieprzewidziane okoliczności. Plan był taki ,że z LP ruszymy do Vientiane busem a potem nocnym pociągiem do Bangkoku , ale okazuje się ,że zajmuje to więcej czasu niżby się wydawało. Autobus rusza o 15 z LP, jest w Vientiane następnego dnia po południu ( 400 km, nie w kij dmuchał), potem jeszcze przejście granicy i o 20 łapiemy pociąg. Jesteśmy w BKK o 7 rano.Łatwo policzyć ,że taka podróż zajmuje 40 godzin, w tym dwie noce – jedna w autobusie , druga w pociągu.Inną opcją jest samolot , LP do BKK leci 1,5 godziny, no ale kosztuje dużo więcej
– 200 USD.

20151111_184025
Rano , przy śniadaniu , zastanawiamy się co robić w tak miłym dniu. Witek narzeka na ból brzucha, przypisuje to miejscowej wodzie.Mimo wrodzonej złośliwości nie decyduję się przypomnieć mu o korze bambusa z wieczornego menu.
Przyglądamy się , jak naprzeciwko, w małym sklepiku jakich tu mnóstwo krząta się mały ośmioletni chłopiec. Uzupełnia zawartość lodówki, rozpakowuje zgrzewki napojów, układa słodycze na półkach. Chyba znajomość angielskiego nie jest mu obca , bo wczoraj obsługiwał turystów , ale i czyścił rowery, które potem im wypożyczał.Matka zastępowała go tylko na czas jego pobytu w szkole. Wieczorem , po pracy siedział jeszcze w ciemnym sklepie i bawił się smartfonem.Dyskutujemy o wyższości wychowania przez pracę nad otaczaniem małolata łabędzim puchem do czterdziestki.

RIMG1301Niebo jest zachmurzone, patrzymy z niepokojem, ale decydujemy się zobaczyć okolice.Nad brzegiem Mekongu jest małe biuro turystyczne ,”Tripthala”,tam z grubego katalogu usiłujemy wybrać jakąś fajną, lajtową eskapadę. Staje na tym , że właściciel oferuje się,że obwiezie nas po głównych atrakcjach w okolicy swoim samochodem.Przy okazji bookujemy bilety na samolot do BKK, na myśl o dwóch dobach w podróży cierpnie nam skóra.
Zaopatrzeni w butelki z wodą pakujemy się do Hyundaia , całkiem pojemny samochodzik, zwłaszcza , kiedy się siedzi z przodu.
Po drodze do jaskiń Pak Ou kierowca opowiada o ekspansji Chińczyków. Mówi po angielsku co prawda płynnie ,ale średnio zrozumiale ,pasażerowie z  tyłu rozpoznają tylko pojedyncze słowa, ja trochę więcej , ale i tak potrzebuję paru chwil na uchwycenie sensu zdań.

Chińczycy wybudowali na Mekongu wielką tamę, która co prawda daje zysk energetyczny ale drastycznie obniża poziom wody w rzece.

mekong-river-giant-fish-threatened-dam_33707_600x450_news_featured

/obrazek z neta/

Odbija się to oczywiście na jakości życia tych mieszkańców dla których rzeka to źródło pożywienia czy biznesu. Narzeka na wszechobecną korupcję i nepotyzm , wybory są fikcją bo jest tylko jedna partia, co Chińczycy chętnie wykorzystują. Masowo też wykupują ziemię.Laotańczycy są jednak dość bierni  a także słabo wykształceni , więc nie wygląda na to ,żeby sytuacja miała się w najbliższym czasie zmienić.Chińczycy działają w białych rękawiczkach, fundując także szpitale czy naprawiając drogi.W tej chwili większość poważniejszego biznesu w Laosie to własność Chińczyków.

Jaskinie Pak Ou to jedno wielkie rozczarowanie.

Laos 2015 # 7 Słówko się rzekło , czyli o uczciwości

DSC06831

W lobby podają śniadanie, jajka i tosty; herbatę i kawę można zrobić sobie samemu. Kilka młodych , a w każdym razie młodszych ode mnie ,osób siedzi przy stołach i wgapia się w smartfony. Robili to samo wczoraj wieczorem.Wygląda jakby wcale nie kładli się spać.Kilka lat temu tacy młodzi backpackerzy wieczorami pili piwo i przekomarzali się z dziewczynami a rano, skacowani,omawiali plany na nowy dzień. Komórki zmieniają świat,nawet w tak drobnych aspektach.Szef woła do mnie ,że na śniadanie mamy udać się do hotelu.Niestety , moja Żona jeszcze śpi, więc siadam przy herbacie i otwieram smartfona.
Po pół godzinie wracam na górę, pakujemy bagaże i ruszamy na śniadanie .
W naszym hotelu recepcjonista wita nas jak starych znajomych, z menu wybieram jajecznicę a Dorota bananowego pankejka ( pancake – naleśnik).
Jajecznica nie mieści się na talerzu a pankejk przypomina średnią pizzę.Pisali prawdę w przewodnikach o obfitych śniadaniach.Szef przypomina ,że dzisiejszą noc spędzimy w jego hotelu.Chcemy wprowadzić się od razu , ale pokój nie jest jeszcze gotowy,idziemy więc w miasto.
W porannym słońcu ulice  wyglądają bardzo przyjaźnie,ludzi nie ma dużo , miejscowi dopiero nieśpiesznie rozkładają stragany a turyści już rozjechali się po okolicy.

DSC06825

Ulica Najtmarketowa jest jeszcze otwarta dla ruchu,śmigają tuk-tuki , prowadzi do głównych atrakcji LP, więc ruch jest spory.
Zaglądamy do knajpek , w jednej z nich podają kawę w stylu wietnamskim , chętnie przysiadamy.

vietnamese coffee1

Choć nie jestem smakoszem kawy to  wietnamskiej nie potrafię się oprzeć. Siedzimy przy ulicy, pogryzając słodycze i gapiąc się na ulicę. Na zwiedzanie mamy jeszcze czas, zwłaszcza ,że Witek P.ma plan w ciągu tych kilku dni, które chcemy tu spędzić, odwiedzić wszystkie Waty (świątynie buddyjskie) a jest ich sporo.Nad rzeką panuje miły cień, nazwanie nadbrzeżnej ulicy „bulwarem” byłoby nadużyciem, ale i tak nam się podoba.Trzeba tylko uważać pod nogi (wyszczerbione chodniki.Tam gdzie są.),przed siebie (spory ruch na ulicy) no i nad siebie ( aby uniknąć parzącego słońca). Obiecujemy sobie przejażdżkę na jednej z licznie przycumowanych łodzi, koszt godzinnej eskapady to 150 000 kip (75 zł).
Teraz jednak wracamy do hotelu, jest już dobrze po południu,obsługa zdążyła przygotować nam pokój. Jest bardzo ładny, wykończony ciemnym drewnem, szerokie łóżka zapraszają do drzemki.

20151111_123525

Nie ma co jednak marnować czasu , ja zabieram się za pisanie a moja Żona rozkłada się na tarasie i  łapie promienie.
Trochę nas nosi , zgadzamy się , że rowerowa przejażdżka byłaby miłym zwieńczeniem dnia.Obsługa przygotowuje nam rowery, darmowe i prawie nowe. Sporo młodych backpackersów korzysta w LP z rowerów. Odległości nie są duże i mimo sporego miejscami ruchu ulicznego jedzie się znakomicie. Kierujemy się za miasto, na wschód , z biegiem rzeki.Za miastem odbijamy w bok od szosy, ale szutrowa, pofalowana droga po kilku kilometrach pokazuje swoje niemiłe oblicze i zawracamy do hotelu, robi się zresztą późno.
Jeszcze sandwicz na kolację i testujemy , czy łóżka są rzeczywiście tak wygodne,na jakie wyglądają.

20151111_181652
Na śniadanie dostaję omlet, wielkość budzi respekt, ale daję radę. Nie chce nam się ruszać z tego hotelu, ale następne mamy w innym , Nock Noy, zlokalizowaliśmy go wczoraj, wygląda skromniej , choć cenowo zbliżony. Recepcjonista woła nam tuk-tuka, nieśmiało wspominam ,że  obiecał zwrócić nam kasę za poprzednią noc.Nie ma ( w tej chwili…)  pieniędzy, obiecuje , że jutro przyniesie nam do nowego hotelu.Jasne,tego się można było spodziewać,wielkiej nadziei nie miałem ale trzeba było spróbować.
Tuk-tuk zatrzymuje się przy guesthousie , w którym mieszkaliśmy wczoraj,jego szef wręcza nam zwitek banknotów.
Jestem w szoku, z grubsza liczę,zgadza się co do dolara.Ciepło mi się robi na sercu , nie chodzi przecież o te kilkadziesiąt dolców a o uczciwość, o którą nie tak łatwo.

DSC06833
Recepcjonista w Nock Noy („Nuknoj”) wita nas jak starych znajomych, od razu dostajemy pokój, przypominamy o drugim , dla naszych przyjaciół. Oczywiście jest już gotowy, ale oni przylatują dopiero o 14. Czas oczekiwania na nich postanawiamy umilić sobie przejażdżką po rzece. Jest miło, mamy całą łódkę do dyspozycji.Płyniemy w górę rzeki,na jednym brzegu widać sporo zabudowań, kręcą się ludzie , podpływają barki, zwożą towar, po przeciwnej prawie pusto, widać tylko małe wioski i biały dach Watu na wzgórzu.

20151112_113847
Rzeka wygląda na płytką, ale w porze deszczowej ma nawet kilkadziesiąt metrów głębokości. Na środku toru wodnego sterczy łacha,kilku ludzi pracowicie nosi wodę z rzeki i podlewa świeżo posadzone roślinki.Sprawia to nieco surrealistyczne wrażenie, ale w tym klimacie i na żyznym, rzecznym mule efekty są pewnie warte ciężkiej pracy.Na brzegach rzeki też widać takie ogródki, rzuca się w oczy staranność , z jaką mieszkańcy nasadzają rośliny,grządki są równiutkie i symetryczne.

RIMG12861

Łódka pyrka miarowo, łagodnie wymijamy wiry na rzece,ogarnia nas błogostan.
Pół godziny w jedną , pół godziny w drugą stronę, wracamy do hotelu i w recepcji zamawiamy taxi na lotnisko.Przestronna Toyota
powinna nas wszystkich pomieścić.