Tajlandia 2011 # 2 Policja mnie goni , czyli Birma z dreszczykiem

DSC03980

Sporo miałem obaw przed tą wizytą, w Birmie rządzi junta wojskowa, a kto oglądał ostatnią część Rambo to wie, że tu nie ma cackania .
Kilka dni temu odstąpiłem od tej wycieczki ,ale tylko dlatego ,że pani w biurze turystycznym dopiero na drugi dzień oznajmiła, że po powrocie otrzyma wizę tajską tylko na 15 dni , co oznaczało, że kilka dni będę bez ważnej wizy, a  pomny doświadczeń Basi w Kambodży wolałem tego uniknąć. Ale teraz mam wizę do Wigilii, więc powinienem się zmieścić.
To miejsce – po stronie Tajskiej miasteczko to  Mae Sai a po Myanmarskiej – Tachileik to jedna wielka bonanza.

mae-sai-night-market1

/foto :www.chiangraitimes.com/

Jak wiadomo Birmańczycy nie dają wiz na granicy , tylko w swoich ambasadach, ale tu robią unik.Na granicy zostawia się paszport, a oni w zamian dają wydruk ,ze zdjęciem , które robią na miejscu, i oddając ten druczek przy powrocie otrzymuje się paszport z powrotem. Kiedy mi o tym mówił facet w biurze to nie brzmiało zbyt przekonująco , ale się sprawdziło.
Myślałem ,że w tym bałaganie pogranicznicy się  pogubią, ale wszystko odbyło się śpiewająco, sznur ludzi ciągnął przez granicę w jedną i drugą stronę, większość to Tajowie z jakimiś zaproszeniami, białych nie było dużo.

DSC04004
Handel kwitnie po jednej i drugiej stronie granicy, okoliczne uliczki tętnią życiem , ale  po stronie birmańskiej jest prawdziwa jazda . Wolna amerykanka – podróby , oryginały , bardziej i mniej luksusowe , wszystko co chcesz, a w Polsce cię na to nie stać to tam dostaniesz za 5-10% ceny oryginału.Wydaję w sumie może z 300 PLN, a na oryginały to chyba i 10 tys. to byłoby mało.Pytanie tylko, czy wszystko to jednorazówki , bo część na pewno , nie ma się co cieszyć się na zapas.Na wszelki wypadek nie sprawdzam ,bo głupio byłoby dawać z pełną świadomością zepsute badziewie pod choinkę .

zegarki1

/obr. z internetu/

Pogranicznicy birmańscy nad wyraz uprzejmi, tajscy gburowaci i podejrzliwi.
Śmieszny incydent z policjantem birmańskim – trochę się pogubiłem w tej plątaninie uliczek na bazarze , każdy narożnik wyglądał tak samo , wiec zauważywszy birmańskiego policjanta pytam go o drogę do granicy, akurat siedział w barze i coś wcinał.Szybko wstał i za pomocą międzynarodowych ruchów rękami wskazuje drogę,  uprzejmie mu dziękuję. Nie uszedłem kilku kroków , kiedy słyszę że ktoś za mną biegnie , to mój policjant, który właśnie sobie uzmysłowił, że zapomniał powiedzieć, że na moście powinienem przejść na drugą stronę ulicy.Trochę wystraszony ponownie dziękuję  grzecznie za tą informację, a kiedy dodaję ,że jestem z Polski  to praktycznie mógłbym u niego zamieszkać.
Pożegnaliśmy się ciepło, fajny gość !

A4378357-6DCF-4999-89C3-95451D9D8044_mw1024_s_n

/www.voanews.com/

Chodzę jeszcze  trochę po miasteczku,bieda tam aż piszczy, brud i smród.Ludzie też zaniedbani, drogi niby robią , ale wygląda to jeszcze gorzej niż ( wtedy) w Polsce.
Trochę nerwowy podchodzę do budki granicznej na moście , ale wszystko idzie gładko – oddaję moje ksero , dostaję paszport .Tajowie oglądają go kilka razy podejrzliwie,rzucają okiem na zawartość plecaka , stuk-puk i wiza na 15 dni wbita.

CN32X3
Do spotkania z taksówkarzem mam jeszcze chwilę , mam nadzieję , że mnie rozpozna, bo wśród masy Tajów on jest dla mnie przeźroczysty. Biznes się kręci, wielkie paki towarów przyjeżdżają i odjeżdżają.Ktoś zagaduje do mnie z tyłu, to mój szofer, jeszcze jedziemy na wzgórze w środku miasteczka, do Doi Wao & Wat Thamphajoen.

DSC04012To jedyna tak właściwie atrakcja turystyczna w Mae Sai , przyjemna świątynia, ale chmary turystów trochę psują nastrój.
W ramach wycieczki mamy jeszcze wizytę w Złotym Trójkącie ( „Golden Triangle”). Te tereny przygraniczne cywilizują się dopiero teraz , ale tempo jest szybkie, drogi są jeszcze szutrowe ,ale obok ciężkim sprzętem budują dwupasmowe asfaltówki.

DSC04024Mimo , że opium już tam się nie uprawia ( a może właśnie dlatego) trójkąt nad Mekongiem , u zbiegu granic Tajlandii, Birmy i Laosu cieszy się sporą popularnością wśród turystów. Mnóstwo autokarów , przeważnie z Tajami i Chińczykami codziennie tu zajeżdża , aby goście mogli poczuć dreszczyk emocji. Widok na Mekong ze wzgórz jest piękny, za to poraża kiczowatość małej architektury.Miejsce do zaliczenia , nic więcej.

DSC04029
Zajeżdżamy do Chiang Rai wieczorem , taksiarz wysadza mnie przy najtmarkecie, przekąski , ostatnie piwo, ostatni taniec na scenie, jutro wyjazd Chiang Mai , na południe.

DSC03961

Tajlandia 2011 # 1 Masaż z happy endem , czyli szkoła charakteru

massage-heaven-chiang-mai-thailand+1152_12890369435-tpfil02aw-22169

/obr. z internetu/

Na lotnisko krótko żegnam się  z ekipą. Jestem bardzo zadowolony ze swojej pracy, prawie wszystko , co zaplanowałem zostało zrealizowane, grupa wygląda na zrelaksowaną.
Byłoby co prawda miło, gdyby ktoś wygłosił jakąś okolicznościową przemowę z kilkoma przymiotnikami , no ale indywidualne uściski też doceniam. Samolot AirAsia startuje za
niedługo z innego terminala , muszę się zbierać. W 2016 r. AirAsia rozgościła się na dobre na innym lotnisku – Don Mueng, więcej połączeń, większy ruch , potrzebna jest większa powierzchnia. Problem tylko , że odległość od lotniska międzynarodowego Suvarnabhumi to nie kilka minut , a ponad godzina. Jeśli nie ma korków. Dla posiadaczy biletów na AA uruchomiono linię autobusową , bezpłatne i często kursujące autobusy są dobrą alternatywą dla taksówek . Koszt taxi z jednego lotniska na drugie to 1000-2000 bht, zależnie od wielkości auta i biegłości negocjacyjnej.
Lot do Chiang Rai przebiega sprawnie , po godzince jestem na miejscu. W jednej z agencji na lotnisku zamawiam taxi do hotelu.Mafie taksówkowe straszą na całym świecie, płacąc z góry nabieram poczucia bezpieczeństwa.Kilka razy zdarzało mi się , że kierowca ” z ulicy” po dojeździe na miejsce żądał wyższej kwoty niż uzgadnialiśmy, w przypadku rezerwacji pojazdu przez agencję takie postępowanie raczej nie grozi.

DSC03730
Chiang Rai to nie jest duże miasto, do hotelu Laluna dojeżdżamy w kilka minut.Dostaję domek w ogrodzie, bez szczególnych ekstrawagancji, cisza , spokój, zresztą jest już po zmroku.
Czuję się jak sflaczały balon,puszcza napięcie poprzednich tygodni.Prysznic , rzucam się na łóżko, koniec dnia.

DSC03717
Śniadanie hotelu, ruszam na miasto. Do centrum trochę daleko , ale mam dużo czasu. Krążę bocznymi uliczkami, parterowe domki, mały ruch, ludzi prawie nie widać a spacerujących wcale.Trochę się gubię , pechowo żołądek zastrajkował, robi się nieciekawie. Ale z uliczki wychodzę wprost na wielki hotel, puszczam się do niego prawie biegiem,  rzucam pytanie do recepcjonistki o toaletę. Uff…Taka przypadłość może dopaść w każdej chwili i w każdym miejscu, choćby człowiek bardzo uważał co je i pije.
Z grzeczności , a także aby zamaskować prawdziwy cel wizyty w hotelu, chwilę rozmawiam w recepcji z panią o możliwości zakwaterowania, biorę cennik. Bardzo fajne ceny, jak na hotel (nazywa się Inn Come) o takiej imponującej ( zewnętrznie) prezencji, obiecuję , że wrócę. Jeszcze rzut oka na imponujący ołtarz przed hotelem , żywność i kwiaty są całkiem świeże.

DSC03957Niedaleko hotelu widzę zarys dużego centrum handlowego, po drodze mijam kolejne, to Big C , duża sieć m markety są rozsiane po całej Azji .

DSC03719
Marzę , aby usiąść przy kawie w klimatyzowanym wnętrzu . Central Plaza to spory mall, nie jestem zainteresowany zakupami ale po spożywczym chętnie spaceruję.
Duży wybór towarów, szczególne wrażenie robi oferta ryżu – mnóstwo odmian i do tego w we wszystkich kolorach tęczy.Biały, niebieski, czerwony, różowy , pewnie ładnie się prezentują na talerzu.
Zamawiam olbrzymią kawę z wielką ilością bitej śmietany, mają wifi, więc siedzę i buszuję po necie.

DSC03771
Przed marketem mnóstwo tuk-tuków, negocjacje są ciężkie, mafia się ceni. Daję za wygraną, sporna kwota to kilka złotych i jadę do centrum. Jedziemy dwupasmówką , dojeżdżamy do jednego z dwóch dworców autobusowych, to ten z którego autobusy jeżdżą na północ.Tu już jest tłoczno ,centralnym punktem miasta jest wieża zegarowa.

DSC03729Właściwie to jedyna atrakcja turystyczna miasta , została odsłonięta w 2008 r. , więc jest budowlą całkiem świeżą.Złote zdobienia i wymyślna architektura budzi mieszane uczucia. Wieczorami, o 7,8 i 9 odbywają się tu prezentacje światło i dźwięk , podobno dość widowiskowe , ale nie byłem tam w tym czasie.
Kręcę się po ulicach, tłok jak diabli,spory market wygląda przygnębiająco, może dlatego , że dach nie przepuszcza słońca i wszystko spowite jest półcieniem.

DSC03798
Chiang Rai było kiedyś stolicą tajsko-laotańskiego Królestwa Lanna , założone przez króla Phaya Mengai w 1262 roku było nazywane „Bramą do Złotego Trójkąta” , znanego z produkcji opium.Teraz , nie tylko ze względu na walkę z narkotykami, miasto straciło znaczenie na korzyść odległego o 180 km Chiang Mai.
Przysiadam chwilę na kawę w knajpce o zaskakującej nazwie ” Cabbages&Condoms” , bardzo przyzwoitej , wbrew pozorom.

DSC03785Takich lokali jest kilka, może już teraz więcej w całej Azji SE, prowadzą je miejscowi wolontariusze, skierowana jest na wykształcenie ubogiej , miejscowej młodzieży. Na pięterku jest mini-muzeum , trochę zebranych eksponatów pokazuje kawałek historii tych ziem i zajęcia mieszkańców kilkaset lat temu.

DSC03787
Idąc dalej na północ dochodzę do rzeki Mae Kok . Rzeka  robi  wrażenie,sama nazwa jest sympatyczna, bo krótka.Przez szeroką na kilkaset metrów rzekę prowadzi nowy most, przechodzę na drugą stronę.Nad brzegiem rzeki przycupnęły przystanie , zagaduję o rejs jedną z łódek. Nie ma ruchu w interesie, to początek sezonu więc cena nie jest wygórowana, umawiam się na następny dzień.

DSC03723
Dojeżdżam tuk-tukiem przed południem , zaczynają się poszukiwania sternika, piję cole w budce na brzegu, pogaduję z paniami przygotowującymi posiłek. Zjawia się właściciel łódki, niestety ta nie chce odpalić.Dłuższą chwilę trwa , zanim konsylium złożone z sąsiadów ustali przyczynę zasłabnięcia silnika.
Wreszcie ruszamy, rzeka płynie w niecce, dookoła widać tylko wysokie brzegi. Płyniemy w górę rzeki, w stronę Birmy. Po stronie miasta, które mijamy z lewej widać sporo domków i resortów, po prawej jest prawie pusto, czasem tylko za kolejnym zakrętem rzeki wyłoni się biała stupa czy figura Buddy na wzgórzu.

DSC03818Jest dość płytko , sternik musi się sporo namanewrować a i tak raz po raz szorujemy po kamieniach.Wreszcie wypływamy dalej od osad,  dookoła tylko natura,tylko warkot naszego speedboata zakłóca majestat okolicy. Do wioski Karenów – Lahu dopływamy w dwie godziny. Po krótkim spacerze po wiosce wracam do łodzi, tam do niej ładuje się już dwoje białasów , wygląda na to , że sternik upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Niestety powrót z nadprogramowym balastem jest trudniejszy, mimo , że płyniemy z biegiem rzeki.
Raz po raz łódź zgrzyta na kamieniach, na domiar złego silnik znowu zaniemógł.

DSC03817Sternik grzebie w nim dłuższą chwilę, perswazja pomaga tylko na chwilę i tak skokami posuwamy się do domu. Gdy sternik jest zajęty naprawami silnika prąd spycha nas na kamienie i na brzeg. Wygląda to raczej zabawnie niż groźnie , choć w razie wywrotki mamy małe szanse na przeżycie , prąd rzeki wbrew pozorom jest bardzo silny.Ale pojawiają się znajome widoki na brzegach, jesteśmy blisko.
Wracam na piechotę z przystani przez nadbrzeżne osiedle.Nieduże domki są ukryte w ogrodach, brak tu nowobogackich rezydencji. Robi się ciemno , akurat czas na jakiś posiłek.

DSC03990Zachodzę na Night Market. Mieści się w centralnym punkcie miasta,na sporym placu dopiero otwierają się kramy z pamiątkami i jedzeniem. Około siódmej na estradę wchodzą lokalni artyści , miło jest popijając Singhę popatrzeć na przepiękne tancerki czy posłuchać bandu , grającego rzewne melodie na tradycyjnych instrumentach.

DSC03977Rano postanawiam ruszyć w przeciwną stronę. Nie mam żadnego przewodnika, folder z mapką z hotelu musi wystarczyć. Na starym lotnisku, nieopodal hotelu spacerują miejscowi,dziś niedziela , więc piknikują całym rodzinami. Idąc dalej na zachód wbijam się gąszcz uliczek , na szczęście trafiam na drogowskaz .Ok, dziś celem jest Wat Doi Phrabat.

To niedaleko , jak wynika z opisu pod strzałką.Ludzi prawie nie widać, byłoby jeszcze spokojniej , gdyby nie psy. Są wypłoszone, generalnie boją się ludzi, bo miejscowi traktują je z buta, ale nie mam do nich zaufania za grosz. Kiedyś w Wietnamie , w jakiejś wiosce,całe stado bezpańskich kundli  zaczęło mnie gonić, najadłem się strachu.Samo obszczekiwanie to jedna, pal sześć rozerwane nogawki ale rana po ugryzieniu może się paprać miesiącami, czort wie , jakie one tam zarazki roznoszą w pyskach.Wkurza mnie , kiedy idę spokojnie ulicą a z ogrodu jakiś psi palant zaczyna ujadać i za chwilę nie wiadomo skąd kilka metrów dalej zjawia się gromadka chudych pobratymców, patrzących na mnie nieruchomym wzrokiem. To jest jeden z tych momentów, kiedy przychodzi mi do głowy, że powinienem schudnąć. Tubylcy , szczególnie w mniejszych ośrodkach, chodzą z kijami do oganiania się a jeśli ich nie mają to dłonie zaciskają w pięści , żeby ewentualny napastnik nie szarpnął ich za palce.Zwłaszcza, że zwierzaki to nie małe kundelki a całkiem duże psiaki.

DSC03750
Świątynia mieści się na wzgórzu , całkiem wysokim , jak na moje możliwości. Ale sam Wat wynagradza wysiłek. Jest po prostu odjazdowo.Nie ma w ogóle ludzi, panuje kompletna cisza , nie dochodzą żadne odgłosy miasta. Wchodzę do bota, głównego budynku świątyni, na podwyższeniu siedzi mnich , mniej więcej w moim wieku, modli się.
Na palcach przechodzę przez świątynię, na balkon. Widok z tarasu zapiera dech w piersiach, widać miasto i okoliczne wioski, poruszające się pojazdy ale wszystko jak w niemym filmie.

DSC03744
Gdzieniegdzie widać dymy , rolnicy palą słomę ryżową na polach. Stoję w zachwycie dłuższą chwilę, nie zauważam , kiedy pojawia się mniszka w białym stroju, głowę ma ogoloną do samej skóry, ale wcale to szpeci jej urody.Podaje mi małego kociaka, pyta , czy chciałbym go zabrać. Odmawiam , ale chyba to było tylko pytanie retoryczne, bo uśmiecha się ,
gadamy jakąś chwilę.

DSC03748Nie chce mi się odchodzić z tego miejsca, chyba jest tak jak mówią , że Waty , szczególnie te na wzgórzach emanują jakąś zniewalającą energią.
Jestem daleki od mistycyzmu, ale do buddyzmu odnoszę się z sympatią , urzeka mnie swoją nienachalnością , wycofaniem . Tu nie ma kazań, są medytacje. Samo słowo ” kazanie ”
budzi sprzeciw ,patrzę niechętnie na kogoś , kto mi coś każe.W buddyzmie masz wybór – jeśli jesteś dobry, porządny , pomocny innym – osiągniesz szczęście i równowagę duchową , jeśli nie – to sam sobie jesteś winien.
Buddyści nie „misjonują” i nie zmuszają innych do nawrócenia się, starają się za to udostępnić buddyjskie nauki wszystkim zainteresowanym – ci zaś mogą z nich brać
tyle, ile zechcą.
Wracam do rzeczywistości ,mnich drzemie na podwyższeniu, przechodzę koło niego na palcach .Rozglądam się po terenie świątyni , nadchodzą jacyś turyści, można wracać .
Schodzę głównym wejściem/zejściem , tędy kroczą procesje w czasie uroczystości, droga jest wygodna bo po schodach. W wiosce znowu obskakują mnie psy, ale są małe , więc spoko.
Wieczorem jeszcze wizyta na Night Markecie, jestem dziś bardziej przygotowany,robię foty, kupuję pamiątki , nagrywam występy.

Jutro wyprowadzam się z resortu do hotelu , może wieczorami będzie się tam więcej działo , bo w tym samym budynku jest dyskoteka i klub nocny, salony masażu i wiele innych
atrakcji dla samotnego mężczyzny.
Hotel jest duży, przed podjazdem stoi kapliczka ze świeżymi ofiarami – ryż , owoce, puszka lokalnego Red Bulla. Mój pokój jest porządny, choć niezbyt świeży , czuć , że Azjaci palą namiętnie , także w pokojach. Panuje półmrok, odsłaniam zasłony,ale widok jest niezbyt ciekawy a poza tym słońce wali przez szybę . Teraz wiem , czemu służą te zasłony.
Jestem tu tylko dwie noce, jutro jadę do Mae Sai, więc postanawiam spędzić dzień lajtowo. Kawa w Central Plaza, rzut okiem na BigC,robi się wieczór, idę na dół na masaż.Thai-massage-Pattaya-1_7501

Nie ma dużo klientów,masażystki w różnym wieku uśmiechają się zachęcająco. Szefowa wybiera dla mnie najodpowiedniejszą, miło, że jest to dziewczę dość młode , może nawet
najmłodsze z towarzystwa, mam potrzebę doznań estetycznych większą od biegłości technicznej.Przy wyjściu szefowa zaznacza , że istnieje możliwość skorzystania z masażu w swoim pokoju hotelowym , wystarczy zadzwonić. Brzmi zachęcająco , rozważę to jutro, a drugi masaż tego samego popołudnia mógłby nie spełnić swojego zadania.

Zrelaksowany wychodzę na spacer, dyskoteka daje o sobie znać nawet przez ściany , mnóstwo młodzieży płci obojga , motorki przyjeżdżają i odjeżdżają, hałas, zgiełk .
Przez chwilę zastanawiam się , czy wejść na drinka, lubię takie zwariowane klimaty, ale to już nie dziś. Zaglądam do knajpki nieopodal ,sporo młodzieży , na mój widok milkną rozmowy. Kiedy siadam przy stoliku czuję ich wzrok na sobie, patrzą na mnie jak tygrysy na karkówkę z grilla. Kilka panienek zaczyna się kręcić na swoich stołeczkach , czuję , że zaraz będę miał towarzystwo.Dopijam szybko , płacę i uciekam .
W Tajlandii trudno zachować cnotę.

11eea31fda93e16f4f1bffb0cce3303d

/obr. z internetu, pinterest.com/

Jutro Birma, w pigułce.

ps. a dla koneserów masaży polecam stronkę z rankingiem https://afarangabroad.com/happy-massages-bangkok/

Kambodża 2011 # 6 Sihanoukville – tańcząc w deszczu

DSC_4810Dzień zaczyna się wcześnie choć sympatycznie. Ustaliliśmy czas zbiórki na 4 rano, o 4.01 ruszamy w komplecie. Sporo się zmieniło od czasu, kiedy we Wrocławiu czekaliśmy na spóźnialskich  ponad 2 godziny…Być może też perspektywa pozostania na azjatyckim zadupiu podziałała na śpiochów mobilizująco.W każdym razie ruszamy , jest ciemna noc,  ruchu prawie nie ma , szosa jest pusta. Autobus jest duży, każdy ma dla siebie dwa- trzy siedzenia ,mimo dość głośno grającego radia  po paru minutach wszyscy śpią.

11

/zdj. z neta/

Mam wrażenie , że jedziemy bez świateł, dookoła jest ciemno ale może kierowca spodziewa się świtu lada chwila. Czasem widać cienie na poboczu, często uskakujące w ostatniej chwili. Przemykają psy, czasem pijak zygzakuje środkiem drogi. Mam wrażenie , że poruszamy się w czasie, nie przestrzeni.Wreszcie zaczyna się rozjaśniać, zatrzymujemy się na postój, można coś zjeść w przydrożnym barze,wypić i zapalić.Koło ósmej jesteśmy na przedmieściach Phnom Penh, nie wjeżdżamy jednak do miasta , objeżdżamy je bocznymi,
nieutwardzonymi  drogami.

Mimo , że jedziemy bardzo powoli strasznie trzęsie. Niestety, chyba przejazd przez miasto jest niedozwolony dla autobusów , stąd te problemy. Dzień już się rozpoczął w najlepsze, wzdłuż ulicy kramy już porozkładane, jedziemy już w kolumnie większych pojazdów noga za nogą, dookoła śmigają motorki.
Traffic1Wreszcie dojeżdżamy do drogi krajowej numer 4, przestaje trząść.

DSC00975Krajobraz za oknem jest niezbyt ciekawy, pola ryżowe okraszone rzadkimi drzewami, w oddali pojawiają się wzgórza.

To Góry Kardamonowe ,ciągną się pasem od granicy z Wietnamem aż do tajlandzkiej prowincji Trat. Nie są wysokie, najwyższy szczyt ma 1813 mnpm., ale w odróżnieniu np. od Śnieżki (1602 mnpm) są prawie całkowicie zarośnięte.Góry przejeżdżamy szeroką doliną , prawie nie czuć różnicy poziomów.Kardamon jest jedną z najdroższych przypraw świata.

cardamom2_mpg
Dodaje niezwykłego aromatu potrawom, jest też cenionym afrodyzjakiem i niezastąpionym lekiem. Działanie lecznicze ma też napar z kardamonu. Taki napój – łyżeczka nasion zalana wrzątkiem  – wypity przed posiłkiem wyostrzy apetyt i zwalczy problemy trawienne. Kardamon ma też właściwości antyseptyczne, natomiast żucie ziarenek kardamonu odświeży nam oddech http://idbajosiebie.net/kardamon-niezwykle-aromatyczna-przyprawa/ .Ta pachnąca przyprawa to także niezawodny afrodyzjak. Można użyć go do doprawienia potraw, albo wykorzystać kardamonowy olejek, mieszając go z olejkiem do masażu,ale trzeba uważać , żeby nie przedawkować.
Te okolice słyną także z plantacji innych ziół,z wysokiej jakości znany jest przykład pieprz z Kampot.
My jednak przemykamy szybko , nie zatrzymując się po drodze.
Do naszego hotelu w Sihanoukville o nazwie  Coolabah http://coolabah-hotel.com/. Coolabah, po polsku kuliba, to gatunek eukaliptusa, występujący w Australii.
Prowadzi go , jak łatwo się domyśleć, australijskie małżeństwo , przy czym Verona zajmuje się administracją hotelu i restauracji a jej mąż wieczorami gra na gitarze 😉

44572061
Zajeżdżamy przed hotel , wita nas Verona, obskakuje czereda młodziaków i zabiera bagaże, dłuższą chwilę spędzamy w recepcji , jest nas w końcu spora grupka.
Pokoje są duże , przestronne, czyste, wyposażenie standardowe.Na dziedzińcu zachęcająco połyskuje woda w basenie. Dość długo korespondowałem z Veroną , jak na lokalne standardy cena pokoi nie powala na kolana, ale wymiana maili była bardzo sympatyczna, zwłaszcza , kiedy się przyznała , że była w Polsce i jest pod wrażeniem Krakowa i Wrocka .
W chwili przybycia do hotelu program wyjazdu uznaję za wyczerpany. Teraz tylko relaks na sposób , jaki każdy uzna za stosowny. Plaża Ochheutel w pobliżu hotelu jest dość zagospodarowana, co osobiście uznaję za jej zaletę. Leżaki są bezpłatne, ale do dobrego zwyczaju należy na wejściu zamówić choćby piwo w barze w pobliżu.

DSC03061
Sporo się dzieje , jedzenie i picie jest w zasięgu ręki, ciągle kręcą się młode dziewczyny , oferujące manicure czy depilację za pomocą nitki. Trudna sztuka, każdy włos jest wyrywany osobno.Roznoszą owoce , soczyste mango, arbuzy, banany, ananasy , ładnie skrojone , mieszanka w sam raz na przekąskę między kolejnymi piwami. Około południa pojawiają się sprzedawczynie grillowanych homarów i krewetek oraz masażystki , większość w dojrzałym  wieku.

DSC03080I tak czas ucieka , kąpiele w ciepłym morzu nie orzeźwiają , więc tak leżymy pod parasolami ,leniwie gapiąc się na ludzi i morze.

DSC_4767
Wieczorem młodzi znikają , pojawiają się nad ranem , my rozwijamy się towarzysko w hotelowym barze.
Na kolejny dzień planujemy wycieczkę na Wyspę Bambusową ( Bamboo Island), to jednodniowa przejażdżka łodzią ,przyjemne urozmaicenie dnia.

DSC_4672Wyspę można obejść w pół godziny, przechodzimy lasem na drugą stronę,jest mały resorcik , a właściwie pole kempingowe z małą knajpką. Na nasze stronie jest jednak ładniej, wracamy.
Miejscowa biznesłuman oferuje leżaki , kasuje dość dużo , więc większość grupy przechadza się po plaży czy skacze po drzewach.

DSC_4750
Wracamy późnym popołudniem , robi się ciemno , młodzi zamiast do hotelu kierują się do miasta, idę z nimi. W pobliskiej knajpie gra muzyka , choć jest całkiem pusto, po chwili
pojawia się barman , nalewa po drinku i znika na zapleczu. Dziewczyny zaczynają się bujać , tańce stają się coraz bardziej zwariowane,pojawia się barman, nalewa kolejkę i się ulatnia. Przychodzi jakiś zamulony koleś , nie przeszkadza mu , że dziewczyny w niekompletnych już strojach kręcą biodrami na barze i stołach.Zaczyna lać deszcz , dudni po blaszanym dachu , przez dziury grube krople lecą na głowy.Szaleńcza muzyka , deszcz we włosach,w głowie szumi, trans …

Koło północy wracam do hotelu, młodzież jeszcze czuje niedosyt i idzie w kierunku barów na plaży.
W hotelu też imprezy trwają w najlepsze,tu ktoś skacze w ciuchach do basenu, tam zacne grono popija lokalne trunki, jacyś starsi expaci grają w karty .
Wesoło, ale mam dosyć.
Rankiem, po  sympatycznym śniadanku w pobliski hostelu idziemy na plażę. Dzisiaj młodzież trochę spiskuje , to znaczy jeszcze odsypia, ale wiemy , że przygotowują coś specjalnego na wieczór. Małgosia ma dziś urodziny i chcielibyśmy to uczcić , Kuba podjął się organizacji i konferuje z Veroną.Nie jesteśmy wtajemniczeni w szczegóły ,
więc spokojnie wypoczywamy, znamy tylko strzępy informacji kiedy Kuba przybiega coś ustalić.

DSC_4557O szóstej podjeżdżają tuk-tuki i zabierają wszystkich na plażę Sokha. Verona z mężem budują tam kolejny hotel , nie jest jeszcze gotowy ale restauracja już działa.
Witają nas kolorowe stoły , ustawione na plaży. Świecą różnobarwne lampiony , cicho gra muzyczka , wszyscy ubrani elegancko , opaleni , wypoczęci , energetyczni.
Wręczamy jubilatce upominek , lokalną rzeźbę , nic wielkiego . Kelnerzy uwijają się ( o ile można tego słowa użyć w stosunku do Kambodżan), alkohol leje się grubą strugą , pojawia się marycha, surowo tam zakazana, choć nie ma żadnego problemu z jej zakupem , handlarze chodzą po plaży już od wczesnych godzin rannych.

DSC_4598Dla starszych to pierwszy kontakt z zakazanym zielem,młodzi nie mają oporów, zabawa kwitnie w najlepsze. Kierowcy tuk tuków cierpliwie czekają na nas nieopodal, zjedli, wypili , teraz komentują balety białasów.
Impreza jest super- mamy plażę na wyłączność, morze szumi,na niebie gwiazdy , dobre towarzystwo . Czego człowiekowi potrzebne więcej ?
Po północy zbieramy się do powrotu. Ulice są puste więc urządzamy wyścigi tuk tuków. Kierowcy , na początku sceptyczni , dali się ponieść entuzjazmowi i gnamy jak na wyścigach rydwanów dwoma pasami jezdni.Na czerwonym świetle wszyscy karnie się zatrzymują popatrując na konkurencję . Dopingujemy każdy swoją załogę i na zielonym
ruszamy watahą.

DSC_3212Walka jest zażarta, nawet najbardziej stateczni z kierowców wyduszają ostatnie tchnienie z motorków, aby choć na chwilę zerknąć na pokonanych do tyłu.
Na szczęście dojeżdżamy cali i zdrowi do hotelu, kierowcy zadowoleni z grubych bonusów a my napompowani adrenaliną.
Rytuał-śniadanie, leżaki, piwo, masaż…ale młodzi mają dziś inny pomysł.Pożyczają motorki i ruszają przed siebie.
Wieczorem zdają relację -zaraz za rogatkami miasta zwija ich policja . Skończyło się na kilkunastu dolcach za wyimaginowane wykroczenie. Może nie tyle wymyślone ale naciągnięte. Z policją drogową będą mieli do czynienia jeszcze kilka razy . Policjanci w Kambodży zarabiają oficjalnie kilkadziesiąt dolarów na miesiąc , więc konieczność dorobienia do pensji wydaje się , z ich punktu widzenia, uzasadniona.
motorcycle-rental-guide1Powszechna jest jazda miejscowych motorkami bez świateł, tablic, nie wiem , czy mają w ogóle prawa jazdy.Naszym to się przytrafiło, może jedno z nich , może wszystkie,
wypożyczone motorki nie są w najlepszym stanie.Potem jeden z pojazdów rozkraczył się na kompletnym zadupiu, niewąska sytuacja – gorąco jak diabli, dookoła pustka , nie wiadomo którędy do domu. Ale zjawił się po jakimś czasie zjawił się miejscowy, zabrał motorek , naprawił w swoim warsztacie , mogli jechać dalej. Dobrze , że Kambodżanie mają taki sprzęt , który nie wymaga autoryzowanego serwisu.Potem jeszcze pobłądzili gdzieś w interiorze , oznakowanie dróg jest fatalne, do tego często brak angielskiej
transkrypcji.
Ale dojechali, wspomnienia pozostaną.

image1Dziś wieczorem kolejna imprezka – u włóczykija Francuza w barze młodzież organizuje pożegnanie Basi, która musi wyjechać wcześniej. Leci przez Wietnam i Moskwę , więc długa droga przed nią , trochę się martwimy, czy doleci szczęśliwie.Podjeżdżamy tuk-tukami , stoły już nakryte, jedzenie jak zwykle smaczne , imprezka powoli się rozkręca , po kolei dziękujemy Basi za towarzystwo. Ale Tony zaskakuje wszystkich ,po zwyczajowych grzecznościach zwraca się do Megi , swojej dziewczyny i prosi ją o rękę . Tego nikt się nie spodziewał, dziewczyny mają łzy w oczach, faceci się uśmiechają z uznaniem , sceneria wymarzona .

DSC_4887
I tak mija dzień za dniem , jesteśmy w Sihanukville 10 dni , zaprzyjaźniamy się z tym miastem , ale czas mija szybko.
Busami jedziemy do Phnom Penh, samolotem do Bangkoku i tu się rozstajemy. Grupa wraca do Polski a ja lecę za chwilę jeszcze na kilka dni na północ, do Chiang Rai.

DSC03066

/zdj. w większości Kuba M., świetna robota!/