Laos 2018 # 2 Sekretne życie przerzutek

image00048bŚniadanie także jest bardzo smaczne , szef kuchni, białas,dogląda osobiście wszystkiego. Jest świeże pieczywo, owoce no ì cała gama potraw  – lokalnych i europejskich. Plan na Laos jest taki : objeżdżamy rowerami z niewielką pomocą busów Bouna Płaskowyż Bolaven ( Bolaven Plateau) a potem skokami udajemy się na południe , do granicy z Kambodżą.

Nowy-3Przed hotelem czekają już na nas dwa busy- jeden z rowerami i kaskami a drugi pasażerski , którym przyjechaliśmy wczoraj. Okazuje się , że rowerów jest tylko 8 , co tylko na początku jest rozczarowujące. Basia od razu wskakuje do busa ,  Marioli nie pozostaje nic innego jak podążyć za nią. Przymierzam kaski , chłopaki z obsługi chętnie pomagają , jeszcze regulacja siodełek i ruszamy. Rowery wyglądają nieźle, ale przerzutki sprawiają wrażenie , że żyją własnym życiem. Przy jakiejkolwiek zmianie przełożenia ustawiają się losowo, piłując niemiłosiernie. Jedziemy gęsiego za Phanem przez zatłoczone miasto, które ciągnie się i ciągnie. Co gorsza ulica prowadzi pod górę ,więc dysząc wdychamy spaliny tysięcy pojazdów. Po kilku kilometrach robimy postój, Mariola zasiada na moim rowerze a ja wskakuję nie bez ulgi do busa. Długo nie posiedziałem, bo po kilkunastu minutach zatrzymuje nas Justyna. Wygląda jakby miała dostać zawału a końca drogi pod górkę nie widać. Chcąc nie chcąc zasiadam na jej rower i walczę jeszcze kilka kilometrów . Jedyna pociecha, że przerzutki już zaczęły współpracować. Na kolejnym postoju , w wiosce kowali , następni porzucają rowery , co okazało sìę błędem – po kilkudziesięciu metrach osiągamy szczyt wzniesienia i pozostaje nam obserwować z zazdrością twardzieli mknących bez wysiłku , z uśmiechem,  w dół.

image00167bPo kilku kilometrach ładujemy się wszyscy busa, kończy się dobra drogą i pojedziemy szutrową. Kierowcy pracowicie pakują rowery, część na pakę , część na dach. Po kilkunastu minutach dojeżdżamy do miejsca zwanego Huay Champ.Tu jemy lunch , gapiąc się na kąpiące się w rzece dzieciaki. Przyjemne miejsce , restauracja jest spora, ale poza nami jest tylko kilku Chińczyków.

20181109_124143aNajedzeni wyruszamy do skansenu . Zaczyna popadywać deszcz , ale posłusznie zbaczamy kawałek , aby po krótkim spacerze przez las dojść do całkiem przyjemnego wodospadu. image00128bNie bawimy tu długo , wygania nas coraz gęstsza ulewa.

image00132b/zdj.Wojtek/

Wioska do której docieramy jest prawie niezamieszkana. Kilka tradycyjnych domków, każdy z innej części Laosu , moknie w deszczu.Ale przewodnik opowiada ciekawe rzeczy – jeden z domków ma otwór na wysokości moich kolan. Był wykorzystywany przez zakochanych lub jeszcze przed zaręczynami do zapoznania młodych. Przez otwór przechodzi tylko ręka i to musiało im na razie wystarczyć. Kolejna chatka  pochodzi z okolic o nieco luźniejszych obyczajach. Jest malutka i stoi na wysokich palach. To miejsce w którym zakochani mogą zamieszkać na próbę. Po kilku dniach , tygodniach czy miesiącach , jeśli znajdą nić porozumienia przeniosą się do większego domostwa .Małą zajmie kolejny kawaler, testujący wybrankę.

image00137bJest już dość późno a kiedy dojeżdżamy naszego resortu jest całkiem ciemno. Gdyby nie wielki napis przy drodze nie pomyślałbym , że to miejsce do zamieszkania. Dostajemy bungalowy obok siebie , przechodząc spory kawałek wąską ścieżką przez gęsty las. Gdzieś blisko huczy wodospad , dodając grozy temu miejscu. Pokoiki są nędzne , wyposażenie podstawowe , u jednych nie ma wody, u innych prądu , komuś nie domykają się drzwi… Boun ma nieszczęśliwą minę , woła obsługę ale ona nie jest bardzo pomocna. DSC00072bProponuje przenosiny do wyżej położonych domków , których zarysy widać na tle ciemnego nieba kilkaset metrów dalej. Nikomu się nie chce jednak przenosić, w końcu to tylko jedna noc .Rezygnujemy też  z nierównego pojedynku z rzeczami martwym i schodzimy lasem do głównego budynku na kolację. Co prawda Boun delikatnie sugerował raczej stołowanie się gdzieś w miasteczku , ale nie chce nam się nigdzie dalej ruszać. O dziwo, jedzenie jest znakomite. Pojawia się jakiś alkohol , po dwóch stronach wymiękam i idę spać choć jest dopiero 20. Zawsze pierwsze dni wycieczki mam ciężkie- zmęczenie , jet lag i wielki stres to mieszanka , która eliminuje mnie z imprezy bardzo szybko.

Budzę się koło północy , koledzy się nie ograniczają emisji decybeli. Wychodzę na taras , w łóżku zastępuje mnie Dorota. Rozmawiamy chwilę , Asia udaje się na spoczynek. Po chwili słychać jej głośny krzyk , daje wyczuć także spory ładunek paniki : ” Tomek , chodź szybko !!” Tomek podnosi się leniwie ale zaraz wyskakuje z domku jak oparzony.

„O k…a, o k….a, ja nigdy nie przeklinam ale k…a. „

Co się dzieje ?

Pająk ! Pająk – gigant ! – rozkłada szeroko ręce. Wielki jak głowa dziecka. Jeszcze takiego w życiu nie widziałem !

20161030_175755Rzucamy się do ich mieszkanka, ale pająka już nie ma.Asia twierdzi , że przemknął między nogami i siedzi pod jej łóżkiem. Zaopatrujemy się w latarki i próbujemy podnieść łóżko. Jest bardzo ciężkie, mimo zdjęcia grubego materaca podnosimy je tylko na kilka centymetrów. Rzucam uwagę, że może pająk trzyma je od dołu , ale Wojtkowi udaje się oświecić podłogę. Jest nawet całkiem czysto a pająka nie widać.

Szukamy dobrego wyjścia z tej sytuacji , ale wielkość mutanta rośnie z minuty na minutę i wygląda na to , że nawet spanie na jednym łóżku nie wyklucza radosnego trójkącika  nad ranem.

Zmęczeni wrażeniami idziemy spać , dopilnowawszy , żeby Asia i Tomek zamknęli drzwi na klucz.

20181110_074525bRanek jest piękny , po nocnych atrakcjach nie ma już śladu. Ładujemy bagaże do busa , Boun mimochodem wspomina , że bungalowy , które nam oferował w ramach zastępstwa są od kilku lat nieużytkowane z powodu plagi węży…

Trochę nam to poprawia humor a i wodospad w porannym świetle wygląda olśniewająco.

Rowerami ruszamy w drogę zaraz po śniadaniu , trasa jest płaska bo jesteśmy już na krawędzi dawno wygasłego  wulkanu noszącego teraz nazwę Bolaven Plateau.

DSC00092bMijamy sympatyczne wioski, dzieciaki krzyczą pozdrowienia i machają łapkami. Cukierki oczywiście jadą w busie , więc tylko odmachujemy im niemniej radośnie. Jest gorąco , ale na tej wysokości, około 1000 m npm temperatura nie jest uciążliwa.

Po kilkunastu kilometrach droga robi się bardziej nierówna i przesiadamy się wszyscy do busa. Po drodze machamy do naszych znajomych Holendrów , którzy pedałują w równym tempie , wpatrując się w kierownice. Pod górę, w upale , rowerami objuczonymi bagażami… szacunek.

Na lunch przystajemy  na plantacji kawy. Region Bolaven to znakomite miejsce do prowadzenia tej uprawy . Sinouk Coffee Resort to piękne miejsce , spacerujemy alejkami i podglądamy rośliny we wszystkich stadiach jej rozwoju – od sadzonek, poprzez coraz wyższe krzaczki , pięknie kwitnące i owocujące. Ziarna w różnych stadiach obróbki suszą się na słońcu.Kawa jest rośliną wymagającą , obok odpowiedniej temperatury, właściwej gleby i odpowiedniego ciśnienia powietrza w okresie rozwoju należy ją chronić przed nadmiernym nasłonecznieniem. Sadzi się w związku z tym między nimi wyższe rośliny o większych liściach , przeważnie poisencję, zwaną u nas gwiazdą betlejemską.

DSC00105bLunch to potrawy lokalne , z niewielką zawartością mięsa a często wręcz wegetariańskie . Zresztą , w wieczornych dyskusjach ustaliliśmy już , że wieprzowina w tych warunkach – niewłaściwie przechowywana,a już prawie na pewno nie badana ,nie jest dla zdrowia obojętna. Wołowina , choć zdrowsza jest twarda jak podeszwa a owoce morza z racji braku morza w tej okolicy należy sobie darować. Pozostają więc warzywa i słodkowodne ryby. No i ryż , podstawa. No i zimne BeerLao . Podstawowa podstawa. Ja osobiście staję się fanem zup – Tom Yam, Khmer Soup czy Nooddle Soup są nieoczekiwanie moimi hitami.

W czasie posiłku dojeżdżają Holendrzy w całkiem dobrej formie , zostają tu na noc , my ruszamy busem dalej. Po kilkunastu kilometrach zatrzymujemy się przy kolejnej plantacji kawy. Ta jest olbrzymia , ponad 1000 ha, założona przez inwestora z Tajlandii . Aby objąć choć w części jej ogrom zbudowano taras widokowy. Dłuższą chwilę napawamy sìę widokiem równych rzędów owocujących roślin.

20181110_135816bJest popołudnie, czas się zbierać bo słońce zachodzi codziennie o 18.

Wsiadamy na rowery , ten odcinek ma być lekki , łatwy i przyjemny , ale początek jest trudny. Jesteśmy w Paksong , całkiem dużym mieście , przecieramy się gęsiego wśród pojazdów, do tego zaczyna kropić deszcz i na drodze robi się ślisko. Phan udziela nam instrukcji, ostrzega przed ostrymi zakrętami i zjazdami. Ruszamy w dół  ruchliwą , szeroką wylotówką z miasta, coraz szybciej i szybciej. Deszcz co prawda tylko mży ,ale kurz na drodze zamienił się w błoto i trzeba zachować spory odstęp za poprzednikiem aby ciuchy nie zamieniły się w błotną zbroję.

Zaraz za mostem zjeżdżamy z drogi i nie utwardzonym traktem dojeżdżamy wodospadu Tad Young. 20181110_152324bOlbrzymi wodospad robi wrażenie , dojście do platformy widokowe wymaga co prawda pokonania kilkudziesięciu śliskich schodków,  ale widok jest tego warty.IMG_2895b

Ostatni punkt naszego dzisiejszego programu to wodospad Tad Fan. Dwa jęzory wody spadające z kilkuset metrów w dół to  niesamowity widok.

DSC00147bNie mamy czasu się nim rozkoszować bo robi się ciemniej a Boun chce nas jeszcze po drodze do naszego hotelu w Pakxe zawieźć na wzgórze , górujące nad miastem.  Zdążymy w ostatniej chwili przed zmrokiem i podziwiamy zachód słońca w cieniu Buddy.

DSC00154bNasz hotel w Pakxe w porównaniu do poprzedniej miejscówki nabrał sporo blasku. Dostajemy też dużo lepszy pokój , z oknem. Widok na miejski bałagan nie porywa, ale przynajmniej można zapalić.

Nie mamy szczególnie sprecyzowanych planów na wieczór , spędzamy go na biesiadzie na dachu przy smacznym jedzeniu i napojach z Polski.DSC00157b

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.