Chiny # 1 Pekińskie delicje czyli kwa-kwa

Nowy-1

Kultowym daniem w Pekinie jest oczywiście kaczka po pekińsku, po chińsku Quan Ju De 全聚德. Kaczki są hodowane w kilku gospodarstwach na przedmieściach Pekinu.,kiedyś panowała wolna amerykanka,kaczki mógł hodować każdy , teraz to się zmieniło.Są tuczone zbożem i pastą sojową , po 65 dniach nadają się do uboju .
W sumie trudno sobie nawet wyobrazić skalę hodowli, kiedy codziennie trzeba dostarczyć kaczki dla kilkunastu milionów mieszkańców …

yotd5f
W restauracjach zawiesza się je na hakach , wiszą sobie na ścianie lokalu ,ale na nikim nie robią specjalnego wrażenia. Kiedy przeschną po umyciu pokrywa się je syropem cukrowym i za kilka dni są gotowe do pieczenia w ceglanym piecu nad ogniem z drewna drzew owocowych aż skórka stanie się  lśniąca i chrupiąca.
Co ważne – użyte drewno prawie nie wydziela dymu, wartością są ulatniające się olejki eteryczne.Pieczona przez 30 – 40 minut w temperaturze 270 stopni kaczka jest często
obracana w celu uzyskania równomiernego koloru i oczywiście smaku.

beijing-peking-duck-ovenOdwiedziliśmy najbardziej prestiżowy lokal serwujący tą potrawę – o nazwie oczywiście  Quanjude, działający od 1864 r. Ilość miejsc ograniczona,konieczna rezerwacja, zamyka się o 18 , nie ma zmiłuj,trzeba się szanować.Restauracja , poza kaczką po pekińsku oferuje ponad 400 innych dań tylko z kaczek…

RIMG0298Serwowanie dania to cały rytuał : najpierw na stół wjeżdżają dodatki – zupa, placki, coś jak meksykańskie tortille, drobno pokrojoną dymkę i kiełki, sos śliwkowy.
Potem główny kelner – mistrz ceremonii – podjeżdża wózeczkiem , ubrany w śnieżnobiały fartuch, rękawiczki i maskę na twarzy , że nie wspomnę o wysokiej czapce  i z namaszczeniem ostrym jak brzytwa nożem odkrawa cieniutkie plasterki mięsa ,z każdej kaczki uzyskuje się ich ponad 100. Pieczołowicie układa je na paterze,mięsa nie ma dużo , właściwie większość stanowi  skórka.
Jest przypieczona z obu stron , bo przygotowując kaczkę nadmuchuje się ją sprężonym powietrzem, aby skóra nie przywierała do mięsa.Kawałki mięsa składa się razem z kiełkami i warzywami do placka,gotowy rulonik macza się w sosie i… smacznego !

RIMG0310Zimne Tsingtao lub wino ryżowe ( o mocy +30%) poprawiają trawienie i humory.
Jedną kaczką najedzą się dwie osoby, ale jeśli są bardzo głodne to jedna na głowę to właściwa porcja.
Całość kosztuje tu około 200 RMB , czyli ok.100 PLN.
W innych restauracjach ceny są niższe , ale i tak to raczej danie od święta.

woksoflife.pinterest

/ obrazek z internetu:the woks of life / pinterest/

O innych, bardziej zwyczajnych przysmakach – w następnym odcinku.

Tajlandia 2011 # 5 Bye-bye Bangkok

DSC04208-Noc jest ciężka , budzę się co chwila aby sprawdzić , czy na pewno nie spóźnię się na samolot. Mam autobusowania powyżej dziurek w nosie, więc wybieram opcję górnolotną , choć sporo droższą.
Na samolot w Pitsanulok jedziemy niecałą godzinkę , jeszcze tak zadbanego i przyjaznego lotniska nie widziałem .Bangkok Air , które jest jego właścicielem zadbał o detale , jest czyściutko i pustawo.

DSC04159-001 Lotnisko obsługuje tylko kilka lotów dziennie, żadnego międzynarodowego , więc nerwów jakby mniej. Obsługa uprzejma, policjanci chętnie ustawiają się do fotografii, o żadnym ” Zakaz fotografowania” nie ma mowy. Krótki lot i jestem w Bangkoku.

DSC04164-001
Dość przypadkowo wybrany hotel Solo na Sukhumvicie ( cena/jakość) rzeczywiście jest fajny i nowoczesny, choć mam wrażenie , że trochę na uboczu.Kręcę się trochę po okolicy, w pobliżu są duże malle , wieczorem na Sukhumvit Road chodniki są całkowicie zajęte przez kramy, trzeba iść gęsiego, wymijanie jest prawie niemożliwe. Skręcam w uliczkę równoległą do mojej i doznaję szoku. Kilka godzin wcześniej psy na niej dupami szczekały, teraz Nana Tai Alley przemieniło się jak za dotknięciem różdżki w  siedlisko nieprawości i dekadencji. Muzyka dobiega z każdego okna, bezpruderyjne panienki, panowie i tacy pół na pół mrugają zachęcająco oczkami,zewsząd słyszę „hello , mister” ale ludzi, szczególnie mojej płci jest tu mnóstwo, więc przyjmuję , że to nie do mnie. Fajnie byłoby przysiąść w jakimś barze na godzinkę czy dwie , porozmawiać o życiu albo zaprosić cichutkie dziewczę ,stojące nieśmiało w cieniu na kawę i rurkę z kremem , ale po ponad miesięcznej wędrówce po Azji kasa jest na wyczerpaniu. Muszę szanować każdy grosz , nie mówiąc o szacunku dla siebie, którego też nie mam w nadmiarze. Może wrócę , tam , gdy odbuduję i portfel i ego.
Spuszczam głowę i szybkim krokiem pomykam do hotelu, zahaczając jeszcze o Żabkę, pardon, „seven/11” .
Basen na dachu hotelu daje chwile odprężenia, widok na oświetlone miasto skłania do refleksji,powoli zaczynam się zastanawiać , co tam słychać w domu.

DSC04167-001
Jeszcze tylko jutro dziś wypad na miasto i wieczorem samolot do Polski. Chcę zobaczyć dzielnicę chińską i świątynię Złotego Buddy, może uda się przypomnieć chińskie smaki serwowane na ulicy.Chinatown leży na południowy wschód od Wielkiego Pałacu, najłatwiej dostać się w jej okolice łódką, więc po krótkiej wizycie na Khao San Road, tam gdzie wszystko się zaczyna i kończy ruszam na przystań.Po powodzi woda nie opadła jeszcze , kupuję bilet i po deskach ułożonych pół metra nad podłogą dostaję się na pomost. Expressboaty podpływają co chwila, szybko wyrzucają ludzi i jeszcze szybciej ich pakują , odpływamy z rykiem silnika.

DSC04200-001
Wysiadam na przystani Rachawong po kilkunastominutej podróży, do Wat Traimit trzeba jeszcze przejść kawałek.Dzielnica nie jest reprezentacyjna , mnóstwo warsztatów
mechanicznych, na chodnikach piętrzą się części maszyn, kopce osi samochodowych, felg i milionów innych części , których przeznaczenia nie znam.Przy wielu siedzą ludzie i pracowicie je czyszczą drapakiem ,wygląda na to , że pracę będą mieć tu jeszcze ich wnuki , bo towaru nie ubywa.

DSC04214-001 Rozglądam się za chińskimi knajpkami ale przychodzę nie w porę – czas na poranne karmienie już minął, najbliższe godziny szczytu to wieczór, ale nie poświęcę biletu do domu nawet na największą porcję pierożków wonton. Wreszcie widzę świątynię , nie tak sobie ją wyobrażałem , wygląda trochę żałośnie , wciśnięta w osiedle wysokich bloków.

DSC04183-001 Dookoła pełno kramów, handlarki siedzą rzędem na chodnikach , można kupić pamiątki, kwiaty, ozdoby, jedzenie , wszystko , czego spodziewamy się Budda będzie potrzebował. Ale kiedy już pokonuję kilkaset schodków i wizerunek Buddy ukazuje się w pełni to czuję , że warto było to przyjechać. Majestatyczna , błyszcząca złotem w słońcu figura robi wrażenie. Wbrew pozorom z galerii rozpościera się całkiem fajny widoczek na okolicę.

DSC04189-001Wychodzę , z tłumu tuktukowców odbija się jeden bystrooki, pyta , czy nie potrzebuję transportu. Fakt, nogi mnie bolą , ale nie mam za dużo kasy, gość wygląda na luzaka, zawiezie mnie do przystani całkiem za darmo , bo akurat jedzie w tamtą stronę. Jedziemy więc, kierunek co prawda inny , niż ten , z którego przyszedłem , ale kładę to karb ruchu jednokierunkowego. Po kilku minutach zatrzymujemy się w ładnej, ocienionej uliczce, kierowca musi tu się spotkać ze znajomym, proponuje , żebym w tym czasie rozejrzał się po sklepie z pamiątkami. Pytam z grzeczności o ceny, tu 1000 $, tu 2000 $ , chyba nie dobijemy targu. Wychodzę, kierowca już załatwił swoje sprawy, rozmawia z innymi kolesiami transportowcami.Pyta ,czy coś wybrałem , grzecznie odpowiadam , że za drogo. On na to , żebym się nie martwił, bo zaraz za rogiem jego krewniak ma sklep z futrami, na pewno da mi specjalny rabat i będę mógł do domu zawieźć ładną pamiątkę. Protestuję , ale bez skutku. Zajeżdżamy przed kolejny sklep.
Mam tego dosyć , wściekły wysiadam z tuktuka, rzucam jakiś banknot i idę na piechotę. Trochę mi chodzą mrówki po plecach , bo czuję na sobie jego spojrzenie, no i tych kamratów, których ma chyba przy każdym sklepie.Tak jak myślałem , odjechaliśmy w zupełnie inną stronę. Tak to się kończy polowanie na okazje.

DSC04174-001

/worki z piaskiem po powodzi robią teraz za choinki ! /

Ledwo żywy docieram do hotelu , nie jest jeszcze późno a samolot mam koło północy , więc zastanawiam się jak spędzić wolny czas. Jestem wyczekowany , bagaże złożone w recepcji, sprawdzam , gdzie w okolicy znajduje się jakiś mall. Blisko, podjeżdżam hotelowym melexem, ale i tak kawałek muszę się przedzierać wśród rozłożonych na chodniku stoisk.
DSC04206-001

/Khao San Road – tu się wszystko zaczyna i kończy /

W mallu już króluje Christmas, z głośników lecą kolędy, wśród klientów śmigają skośnookie śnieżynki, tajski Santa Claus rozdaje prezenty. Patrzę na tablicę, jest kino , czemu nie ? Jadę na czwarte piętro stłoczony z obładowanymi torbami Tajkami.Kino ma kilka sal , wybieram ” Mission Impossible” , chciałbym obejrzeć go w 3D , ale godziny nie bardzo pasują. Mam trochę czasu , wracam kilka pięter niżej, kawa, lody… ostatni dzień wakacji.
Siadam na swoim miejscu na sali , fotele są olbrzymie,jest też mnóstwo miejsca nogi. Przed seansem wysłuchujemy jeszcze na stojąco hymn Tajlandii i oglądamy , już na siedząco,
krótki propagandowy film o dobrobycie mieszkańców ” Krainy Uśmiechu” i jej dobrotliwej władzy. Rozglądam się dookoła, żadnych pogaduszek , podśmiechujek, wszyscy  z zainteresowaniem patrzą w ekran .

Na sali większość to młodzi, więc nic dziwnego , że raz po raz rozbłyskują światełka smartfonów. Na szczęście fotel jest głęboki, kiedy siadam głęboko nic mnie rozprasza. Film jest z napisami , ale i tak nie nadążam z fabułą, daję za wygraną i tylko podziwiam zręczność Toma Cruise na szczycie Burj-el-Arab.
Teraz tylko taxi na lotnisko i do domu coraz bliżej.Ląduję w Pradze, Czechy w śniegu, ja mam tylko polar ale mam nadzieję ,że Kuba przyjedzie lada chwila.
Po godzinie oczekiwania dzwonię do Polski,moja rodzina jest serdecznie zdziwiona, spodziewali się mnie dopiero nazajutrz. Trochę mina mi rzednie, rozmawiam z Kubą , zaraz wyjeżdża ale droga zajmie mu z 5-6 godzin,na drogach jest ślisko. Na lotniskowym zegarze jest 22, bary i sklepiki pozamykane, nie ma co tu siedzieć. Decyduję , że pojadę pociągiem
w kierunku Polski, autobusem jadę na praski dworzec, na szczęście udaje mi się zdążyć na ostatni pociąg do Liberca.Za bilet płacę wyjętą z bankomatu kasą i idę na pociąg.

train-in-snow

/www.nexus-wallpaper.com/

Czuję się prawie nagi wśród Czechów ruszających w grubych kurtkach na weekend w góry. Nawet nie jest mi zimno, jestem generalnie gorący chłopak a dodatkowo grzeje mnie ciepło
tropików , przywiezione w zakamarkach polara ale jakoś czuję , że nie pasuję do tego miejsca i czasu. Po godzince jazdy jesteśmy na miejscu. Stacja już śpi , od czasu do czasu przemknie jakiś podróżny, dobrze , że nie zamykają jej na noc. Przychodzi mi do głowy, że chyba lepiej będzie poszukać noclegu, bo Bóg jeden wie , kiedy nadjedzie podwózka. Łapię taxi i każę obwieźć się po hotelach.Po trzeciej miejscówce, kiedy okazuje się , że wielogwiazdkowe są poza moim zasięgiem , a hostele to zimne rudery , rezygnuję. Czekam jeszcze dobre dwie godziny przed stacją , policyjny patrol powoli przejeżdża kilkakrotnie koło mnie , ale nie zatrzymują się . Na szczęście nie ma też żuli,choć samotność na pustej ulicy obcego miasta o północy nie wpływa dobrze na morale.

edf62347ab723afc068bd1ce416f3688

/wallpaperup.com/

Wreszcie jest znajoma gablota , nad ranem mogę rozprostować nogi w swoim łóżku.

Dobrze, że zdążyłem na Święta …

DSC03113

Tajlandia 2011 # 4 Suchy Taj na rowerze

DSC04110-001
Nie ma zwyczaju w Tajlandii kupowania biletów z wyprzedzeniem , więc rano usiłuję dopytać o kierunek na Sukhotai. Jest kilka linii, kilka autobusów,czekam godzinkę na pierwszy wolny. Jedziemy dość wygodnie , nie ma kompletu pasażerów. Kierunek – południe. Do Sukhotai jest około 400 km , jak znam życie to pojedziemy cały dzień.Miasto było w XIII-XIV w. stolicą królestwa Tajów, ten okres jest nazywany Złotą Erą tajskiej cywilizacji.Z tych czasów pozostały na 45 km2 obiekty rozsiane po tzw.Parku Historycznym. Jadę je zobaczyć.Droga wije się wśród lasów, od czasu do czasu zatrzymujemy się na kolejnych posterunkach policji, czasem tylko zwalniając.
Pierwszy dłuższy postój to Lampang , stolica prowincji o tej samej nazwie.Nie chcę oddalać się od autobusu , ale toalety nie widać a i palić się chce , na szczęście z tyłu pojazdu kierowca popala , kopiąc w oponę, uspokajająco macha ręką , kiedy pokazuję na wielki znak zakazu palenia w tym miejscu. Chwilę pogadujemy, choć nie znajdujemy wspólnej płaszczyzny językowej. Zgłaszam , że mam zamiar pokrążyć po okolicy, macha ręką , że spoko, poczeka. Te chwile , kiedy czuję się człowiekiem – osobą a nie „turystyczną stonką ” są jedną z zalet podróżowania w pojedynkę. Bardzo sobie to cenię.
Tak jak przewidywałem  do Sukhotai dojeżdżamy późnym popołudniem. Mafia tuk-tukowców na dworcu jest nieugięta i arogancka, plac jest na odludziu, nie ma szans znaleźć innego środka transportu. Klnąc pod nosem pakuję się do jednego z pojazdów, kierowca z uśmieszkiem zapala silnik. Za kilkanaście minut jesteśmy w hostelu.

DSC04044
Stoi przy bocznej uliczce Nowego Miasta , z zewnątrz niepozorny ale wnętrze zapycha. Nie bogactwem ale atmosferą. Z piętra do atrium zwisają rośliny, w basenie kusi błękitna woda, cisza, tylko ptaszki śpiewają. Może jestem ciut zmęczony po drodze ale mam takie wrażenie , jakbym się po dniach wędrowania po pustyni znalazł w oazie.

DSC04061-001Pokoik mam skromny, ale nie to jest teraz ważne. Jestem strasznie głodny, wychodzę na miasto. Jest już ciemno, ulice są puste choć dopiero jest koło ósmej.

Idę w kierunku Starego Miasta, którego historia sięga XIII w. Nowe Miasto jest oddalone od Parku Historycznego o 12 km. Kręcę się uliczkami , nie ma żadnych drogowskazów, żadnych świateł.  Wymarłe miasto. Wreszcie jest, knajpka przyzwoita, na ścianach wiszą dyplomy z różnych konkursów, chyba dobrze trafiłem.
Kilka stolików jest zajętych , ale tłumu nie ma , same białasy.Kelner zjawia się po kilkunastu minutach, przynosi kartę i znika. Nie muszę długo wybierać- spaghetti bolonese i piwo.

DSC04129-001Zaczepiam kelnera, przynosi piwo, zamawiam posiłek.Patrzę dookoła, większość czeka na żarcie. Nagle ożywienie, kelner niesie talerze, parują. Niestety , tylko jeden stolik jest zadowolony, rzucają się na żarcie , jakby siedzieli tu od kilku dni. Czarno to widzę.Jestem coraz bardziej głodny i wściekły.Kolejna para dostaje zamówienie , siedzieli tu przede mną. Po trzech kwadransach czekania mam dosyć, szarpię przechodzącego kelnera i drę się na niego , gdzie moje zamówienie.Tłumaczy , że to szanowany lokal, każda potrawa jest przygotowywana indywidualnie i to musi trwać.Nie przekonuje mnie , zamówiłem potrawę najprostszą z prostych , byle tylko zapchać żołądek , w domu robi się ją 10 minut. Rzucam banknot na stół za piwo i wściekły wychodzę.Pierwszy i ostatni raz tak się wkurzam w Azji. Na szczęście po drodze trafiam na jakiś bar, wyrób  hamburgeropodobny też czasem może uratować życie.Atrium w hotelu ładnie podświetlone, nocne odgłosy południa i cicha , tajska muzyczka w tle łagodzą nerwy.

DSC04085-001
Do Starego Miasta można dostać się z hotelu bezpłatnym busem. Nie do końca , co prawda, trzeba przesiąść się jeszcze w połowie drogi , ale nie ma z tym problemu.
Dosiada się kilkoro młodych, z Włoch i Hiszpanii. Mimo, że z angielskim radzą sobie jeszcze gorzej niż ja to drogę do świątyń umilamy sobie rozmową. Ponieważ jadą trasą przeciwną do mojej to dopytują o szczegóły dojazdu do Chiang Rai, czuję się dowartościowany , kiedy chłoną wiedzę , spływającą z mych ust.

DSC04071-001Przed wejściem do Parku stoją jakieś sklepiki z pamiątkami ale i jest kilka wypożyczalni rowerów. Ceny są podobne we wszystkich , to koszt kilku złotych za cały dzień.Biorę jakiś poważnie wyglądający pojazd, dostaję w rękę skserowaną mapkę i bez zbędnych formalności ruszam w trasę.Oczywiście w odwrotnym kierunku, niż sugeruje to plan.

sukhothai_historical_park_mapDzięki temu prawie nie widzę ludzi , mogę mieć starożytności na wyłączność. Jadę wzdłuż murów na północ, do świątyni Wat Phra Phai Luang .Słońce świeci , ptaszki śpiewają, teren jest pięknie utrzymany, zwiedzanie go bez roweru to byłby grzech.

DSC04116-Dróżki krzyżują się pod kątem prostym , rośnie trochę niewysokich drzew , ale raczej wszystko w ludzkiej skali. Bardzo przyjemne miejsce ,  rower na szczęście nie daje powodów do niepokoju, hamulce co prawda nie działają ale nie było okazji do ich użycia. Skręcam na zachód i trafiam na fajną , samotną świątynkę Wat Si Chum. Tajska rodzina robi sobie sesję zdjęciową, potem jeszcze modli się , składając ofiary, robię w tym czasie parę fotek.

DSC04078-001Zaraz obok przybytku natykam się na galerię obrazów pod gołym niebem. Prowadzą je dwie transwestytki , bardzo kontaktowe osoby , po początkowym skrępowaniu nie ma już śladu, oglądamy razem  obrazy. To malowane na płótnach repliki starych dzieł,odwzorowane fragmenty świątyń bądź sceny z życia Buddy.
Podziwiam kunszt malarzy, kilku z nich właśnie pracuje ,nakładając złote farby cienkim pędzelkiem.Precyzyjna robota. Chętnie bym kupił jakieś dzieło czy dwa, wyglądają
naprawdę klimatycznie.Negocjacje nie są łatwe, ale dochodzimy do porozumienia, dorzucają jeszcze mniejszy obrazek z kwiatem lotosu.

DSC04082-001Dziewczyny ładnie pakują je w tubę , dostaję oczywiście fakturę, może się przydać na granicy.
Tuba trochę wystaje z plecaka, ale sznuruję go szczelnie, nie wypadnie.Pomykam do głównego obiektu, otoczonego murem. Na kilkuhektarowym terenie , jak okiem sięgnąć , dumnie prezentują się świątynie, waty, cheddi , połyskują stawy z ptactwem. Ludzi nie ma dużo , teren jest olbrzymi  i prawie pusty.

DSC04104-001Nasuwa się porównanie z Angkorem , ale to skala mini. Ale jest przyjemnie , trawniki są pięknie utrzymane, woda w stawach czysta, lotosy prężą się w słońcu . Zdecydowanie miejsce warte odwiedzenia, choć dojazd z Bangkoku nie jest łatwy , to ponad 400 km.

Nowy-1W przydrożnej knajpce zatrzymuję się na lunch, miło pogawędzić z paniami, nie mają  klientów, więc liczą ,że będę się u nich stołował codziennie. Obiecuję im solennie,że jeśli znowu zgłodnieję to je odwiedzę,  choć wiem , że szanse na to są małe, bo nazajutrz wyjeżdżam.

DSC04150-001
Popołudniem kolory robią się cieplejsze , robi się bajkowo,nie chce się opuszczać tego miejsca choć cały dzień na rowerze czuję w kościach.
Jeszcze tylko zobaczę odcisk stopy Buddy, przysypany skrawkami złota i pora wychodzić.

DSC04146-001

Tajlandia 2011 # 3 Samotność w Pai , czyli nie zabijaj komara

 

DSC04041Nie jest łatwo zorientować się w rozkładzie jazdy, jeździ kilkanaście linii,niektóre mają wspólne stanowiska, część autobusów staje na poboczach, ale nie ma się co martwić –
obsługa jest czujna, wystarczy zameldować się u funkcyjnej i zawsze cię znajdą.Do Chiang Mai bus jedzie około czterech godzin , droga prosta i porządna. Pewnie byłoby szybciej , gdyby nie częste kontrole biletów , a właściwie bardziej dokumentów. Teren przygraniczny, szukają przemytników,uchodźców z Birmy czy też kontrabandy. Na niektórych posterunkach każą wysiadać z autobusów , aby je dobrze sprawdzić, ale na mojej trasie nikt nie ma problemów.
30245499-01_bigJesteśmy na miejscu wczesnym popołudniem , ruszam na poszukiwanie noclegu. Nie spodziewałem się , że będzie tak ciężko , w przewodnikach pisali , że to Mekka turystów
a tu wolnych miejsc jak na lekarstwo. No tak, jutro wielkie święto , urodziny .To miłościwie panujący Bhumibol Adulyadej , Rama IX, bardzo szanowany w królestwie Tajlandii. Wystarczy wspomnieć , że nawet nadepnięcie na banknot z wizerunkiem Króla ( a jest na każdym ) może skończyć się więzieniem.
thailand-banknote-500-thai-baht-1988-king-Rama-IXWreszcie znajduję jakąś norkę , nic specjalnego, ale tanią i dobrym miejscu. Mieści się na Starym Mieście, to teren otoczony fosą i do tego jeszcze wysokim ,starym murem.
Taka enklawa w dużym mieście , do tego w niedziele wieczorami jest zamknięta dla ruchu, wszędzie rozkładane są kramy , gigantyczny market ściąga turystów jak magnes.Idę na spacer po mieście , nie robi specjalnego wrażenia, jestem trochę rozczarowany , mnóstwo ludzi ,Tajów i obcokrajowców, cieszą się na fetę za dwa dni.

Kramy rozkładają już koło szóstej , ale apogeum następuje koło 20 , tłumy kłębią się we wszystkich zakątkach dzielnicy. Trochę mnie to dziwi, bo nic specjalnego nie wypatrzyłem , oprócz cen dużo wyższych od tych z Chiang Rai.Stwierdzam , że przepychanie się w tłumie jest bez sensu, zjadam coś na skraju chodnika i postanawiam ruszyć w góry.

market
Rano sprawdzam oferty w biurach turystycznych , wybieram Pai jako miejsce docelowe. To blisko granicy z Birmą , spędzę tu kilka dni, porozglądam się po okolicy ,  mam nadzieję ,że jest mniej ludzi niż w Chiang Mai.Czuje się , że góry są coraz wyższe, busik mozolnie pokonuje kolejne zakręty. Turystów jest sporo, samochody jadą w grupie, każdy prawie pełen. Nasz kierowca wygląda na spokojnego , ale na postoju jedna z dziewczyn z innego nerwowo narzeka , że  ich kierowca jedzie jak szalony i pyta , czy w naszym busie są wolne miejsca.Jedno się znajdzie, zaraz obok kierowcy.Ulga na twarzy, zamienia pojazd. Nie wiem co wstąpiło w naszego kierowcę, ale zaczyna wariować nad przepaściami, jedziemy coraz szybciej , mimo , że pod górę. Patrzę na wszelki wypadek pod nogi, żeby nie widzieć miny dziewczyny. Na szczęście siedzi z przodu , kiedy odwraca się do tyłu intensywnie patrzę się w okno.
mapaDojeżdżamy jednak bez przeszkód,chwilę czekam na kogoś , kto mnie zawiezie na miejsce, przyjeżdża spora toyota, pani zaprasza do środka.Chad jest szefową niedużego resortu, w którym będę kilka dni. Właścicielem jest Taj z Bangkoku, który czasem się pojawia, ale nie miałem szczęścia go zobaczyć.W hotelu pusto , jestem jedynym gościem , Chad tłumaczy , że resort powstał niedawno i marketingowo dopiero się rozpędza.Dostaję budkę w ogrodzie, spoko, nie mam wielkich wymagań.

DSC03854
W restauracji nad piwem zastanawiam się , co będę tu robić te kilka dni. Chad proponuje , że obwiezie mnie po okolicy ,zobaczymy  wodospady,jaskinie ,w  tych okolicach jest ich mnóstwo. Robi się wieczór , panie w kuchni błyskawicznie przygotowują pad-thai , smażony makaron z jajkiem i warzywami i zmywają się do domów.
W nocy budzą mnie wrzaski – po niemiecku.W półśnie nie potrafię rozróżnić , czy to sen czy jawa.
DSC03860Okazuje się , że jawa. Późnym wieczorem zjechały do nas dwie pary, dwóch starych, głośnych Niemców wraz z towarzyszącymi im młodymi Tajami.Chłopcy są grzeczni, wymuskani, od rana ćwiczą jogę , potem wskakują do basenu , ale ich towarzysze nie budzą sympatii.Drą się na nich, na obsługę , na siebie, może taki mają styl ale jestem zdegustowany. Cieszę się , kiedy Chad zaprasza do samochodu.Płacę tylko za paliwo, przewodnika mam za free. Po drodze mijamy sporo młodych jadących na motorkach,
to wygodny sposób zwiedzania , choć Chad twierdzi , że wypadków jest co niemiara. Wypożyczenie motorka to koszt kilkudziesięciu złotych , koło 30 , więc około południa wypożyczalnie są już puste.Minimum formalności – rano odbierasz sprzęt, wieczorem go zdajesz i płacisz. Słyszałem opowieści o oszustwach typu rysa na błotniku i dodatkowa opłata, ale chwilę się przyglądałem całej operacji , nie było w ogóle z tym problemów. Odbierający motor wstawiał go bez słów do szeregu z innymi , kasował i to wszystko.Pewnie gdybym nie bał się tym jeździć to bym spróbował. Najbardziej się boję ruchu lewostronnego, nie umiem się wyobrazić jadącego po lewej, zwłaszcza na rondzie, których tu pełno.
Ale w Toyocie jedzie się wygodniej.

DSC03870Godzinka drogi i jesteśmy na miejscu – to jaskinia Tham Lod.

DSC03865Kawałek idziemy lasem , dochodzimy do rzeki. Sporo dość prymitywnych łódek kołysze się na falach, wioślarze czekają na chętnych. Nie jest łatwo wejść na łódkę, a właściwie tratwę , na szczęście obyło się bez spektaklu.

DSC03872Jaskinia jest wysoka, kilkanaście metrów nad nami latają nietoperze, przewodniczka podświetla sklepienie , widać , że jest ich dużo , dużo więcej, śpią przyczepione do ścian.Płyniemy kilkanaście minut, jaskinia raz się rozszerza , raz zwęża, jest ciemno, więc trzeba sobie podświetlać co ciekawsze miejsca. Dobrze , że zostawili to w stanie naturalnym , takie kiczowate oświetlanie jaskiń jak w Wietnamie zupełnie pozbawia je uroku tajemniczości.

DSC03876 Tratwy płyną jedna za drugą , mimo , że wysoki sezon dopiero się zaczyna. Pijemy jeszcze kawę w barze przy wyjściu i czas wracać.

DSC03877 Pytam , czy mogę , zamiast w kabinie usiąść na pace pick-upa ,Chad jest zdziwiona , ale nie widzi przeszkód. Po drodze zatrzymujemy się w kilku punktach widokowych , słońce jest dziś zachmurzone i przyblakłe, ze zdjęć nici.

DSC03897Jedziemy trochę okrężną drogą  aby zajechać jeszcze do Chińskiej wioski – Santichon.
Nie mam pojęcia , jaki był cel zbudowania tego dziwa – wioska jest zbudowana całkiem od nowa i kilka zabudowań w stylu hmm… chińskim ? Nie widziałem w Chinach domków krytych strzechą.

DSC03910To raczej swobodna wariacja na temat Chin, sporo Chińczyków, przede wszystkim z prowincji Yunnan uciekło  przed komunistami z Chin i schroniło się w tym rejonie.
Można tu zjeść chińskie potrawy , wypić chińskie piwo, kupić liście oryginalnej herbaty czy stroje ludowe.

DSC03900Wszystko jednak bardziej przypomina mini-Disneyland niż chińską wioskę. Pijemy kawę i jedziemy do resortu, szkoda czasu. Niemiaszki grzeją już piwo, na oko widać, że zaczęli wcześnie, ich chłopcy pływają w basenie.
Siadam do internetu, jutro chcę się pokręcić po okolicy, resort jest trochę na uboczu, wieczorem już nie dam rady się dostać do centrum.Tną komary, trudno wysiedzieć, obsługa przynosi świece zapachowe, trochę pomagają.Biję komary na rękach ale widzę ,że Tajowie raczej je tylko odganiają. Buddyści szanują życie każdego stworzenia.
Po śniadaniu biorę plecak i idę przed siebie. Mam co prawda jakiś folder , ale trzeba zacząć od tego , że nie wiem , gdzie w tej chwili jestem. Próbuję znaleźć jakieś charakterystyczne obiekty, jest duży most, ale chyba oddali go po wydrukowaniu mapki. Jest gorąco , nieliczni miejscowi patrzą ze zdziwieniem na wędrowca ,mądrzy ludzie o tej porze szukają cienia. Wreszcie okrężną drogą dochodzę do szosy, jest wielki napis , trafiłem – z Pai do Pai.

DSC03933Poza miejscowymi turystów nie widać , pewnie wszyscy wzięli motorki i pojechali w góry. Knajpka wygląda na miłą , siadam przy ulicy, koło wypożyczalni motorków.Po drugiej stronie stoją sklepiki, co chwila ktoś dowozi towar, blokując ruch. Rozładowują go sprawnie , dostawczak zaraz odjeżdża, przyjeżdża następny. Pech chce , że za nim jedzie wóz policyjny. Nie może przejechać, więc gliniarz wychodzi z samochodu i wrzeszczy na spedytorów. Strasznie się wypłoszyli, składają towar jak popadnie, byle szybciej odjechać. Policjant odwraca się do mnie , widzę, że zauważył ,że go obserwuję.Mruga do mnie okiem – Popatrz , jak mnie słuchają ! Kciuk do góry , szacunek. Zadowolony wsiada do samochodu, ma drogę wolną.
Policjantów Tajowie boją się jak diabeł święconej wody.Na punktach kontroli, których tu w górach mnóstwo stoją karnie, podając karnie wszystkie papiery, których zażąda. Policja drogowa jeździ motocyklami , w czarnych skórach i czarnych kaskach budzą respekt. Byłem świadkiem , jak zatrzymali chłopaków na motorkach, ci drżeli jak osiki przed cyborgami.
Wizerunek mundurowych , a także urzędników czy pograniczników trochę kłóci się z potocznym obrazem miłego, uśmiechniętego Taja czy Tajki.Kiedy mogą okazać władzę to chętnie to czynią.

DSC03936Idę główną ulicą do rzeki, nad nią sporo domków, duża część z nich to hoteliki i guesthousy. To część miasta objęta przez backpakerów, turystów z plecakami,tanie noclegi, tanie knajpki, imprezy do rana w międzynarodowym towarzystwie… poszalałoby się. Łapię taksówkę , okazuje się , że jest to jedyna taksówka w całym mieście.
DSC03955Kierowca nie może się doczekać sezonu , narzeka , że czasy ciężkie i w ogóle.W miarę , jak się rozkręca rozumiem jego angielski coraz słabiej. Jedziemy okrężną drogą, ponoć lepszą. Wszystko mi jedno, cenę i tak już uzgodniliśmy.
W hotelu ruch, przyjechał autokar Chińczyków, pewnie pojadą do swojej wioski. Dziś także sporo Tajów , spędzą tu weekend.
Jutro laba przy basenie, pojutrze ruszam dalej.
Żegnam się z obsługą, Chad odwozi mnie do miejsca, skąd odchodzą busy, poranek jest mglisty i chłodny, Tajowie trzęsą się z zimna, mnie też jest chłodno , ale bez przesady.
Pai leży w dolinie , 500 mnpm, okoliczne górki sięgają 1000 ,więc klimat jest trochę inny niż Chiang Mai, nie mówiąc już o rejonach południowych.
Powrotna droga do miasta daje więcej frajdy, niż w drugą stronę.Wiem już , że będą zakręty więc zajmuję strategiczne miejsce przy oknie i oglądam krajobrazy.
Nie widać za dużo , bo jedziemy wśród lasu, ale droga mija szybko.Bus wysadza nas na dworcu autobusowym , jest już po południu więc dziś nie uda się ruszyć w dalszą drogę , autobusy dalekobieżne ruszają wcześnie rano.
Biorę pierwszy lepszy pokój w pierwszym lepszym hotelu i zbieram siły na jutrzejszą podróż.