Góry Laosu 2023 #2

Po tradycyjnym dwujajecznym śniadaniu ruszamy po przygodę . W planach na dzisiaj jest rowerowa wyprawa do wioski zamieszkałej przez plemię Aka. To kilkanaście kilometrów, niby nic , ale łatwo nie jest.
Rowery są w różnym stanie , mój nie ma hamulców, a Zbyszek musi pedałować na jednym , najniższym biegu , bo zębatki nie chcą współpracować. Jest to o tyle problem , że trasa wiedzie raz w górę , raz w dół i bywa niebezpiecznie. Dziewczyny jadą szybciej , my wleczemy się tyłu. Po drodze mijamy zebrane do skrzyń półkule surowej gumy ( lateksu). Jest zbierana do pojemników na drzewach kauczukowca brazylijskiego , podobnie jak u nas żywica.


Wreszcie dojeżdżamy do rozwidlenia, rowery zostawiamy pod opieką kierowcy, sami ruszamy na piechotę do wioski. Mijamy wioskę plemienia Khmu , ale naszym celem jest Aka.Odwiedzaliśmy już jakieś wioski, ale ta wydaje się najsmutniejsza. Kobiety uwijają się dookoła obejścia, faceci siedzą na progach domów i palą papierosy, dzieciaki niemrawo kręcą sie pomiędzy nimi … Być może w czasie zbiorów ryżu
mieszkańcy dają z siebie więcej , ale na razie tylko wodzą za nami oczami, czekając na datek. Uwagę zwraca spora ilość odzieży , porozwieszana przy domach.

Zastanawiam się , jaki w tym cel i dochodzę do wniosku, że ma to związek z częstym praniem – ciuchów nie ma za wiele, więc trzeba je prać na okrągło i gdzieś suszyć. Wiszą długo , bo przy tej wilgotności ubrania nie schną szybo. Także często pada deszcz, więc jak tylko trochę przeschną to zaraz z powrotem są wilgotne. Kolejną , kto wie czy nie najważniejszą przyczyną , jest fakt, że w domach nie ma szaf. Żadnych- na garnki, ubrania czy inne przedmioty, które leżą czy wiszą poza chatą. Faktem jest ,że przy tym klimacie przechowywanie ubrań w szafach błyskiwicznie spowodowałoby ich pleśnienie. Ciekawostką jest też fakt , że plemię Khmu , którzy zamieszkują wioskę oddaloną o kilkaset metrów ma zupełnie odmienne zwyczaje , tradycje czy wiarę. Dobrze oddaje to przykład bliźniaków – u jednych urodzenie bliźniaków to błogosławieństwo, u innych – przekleństwo i jedno z bliźniąt należy jak najszybciej oddać do adopcji.I co dziwne – te tradycje odwracają się co pewien czas.


Wracając do busa zwracamy uwagę na masy śmieci zalegających pobocze drogi. Śmieci było dużo również w wiosce. Mieszkańcom w ogóle to nie przeszkadza, a zamiast siedzieć bezczynnie mogliby je zebrać w kupkę i choćby spalić co jakiś czas, jeśli na śmieciarkę nie ma co liczyć.


Odmawiamy ze Zbyszkiem powrotu na naszych gruchotach, na rowerze jedzie tylko Dorota.
Czekamy na nią w jadłodajni w miasteczku, zaczyna padać deszczyk, który po chwili przeradza się w ulewę. Mam nadzieję , że rowerzyści przycupnęli gdzieś pod drzewem , bo jazda po mokrym asfalcie w tych warunkach to spore ryzyko.
Zamawiamy jakieś jedzenie . Wygląda apetycznie, odgadujemy recepturę zup, zaciekawienie budzą równe sześciany substancji , konsystencją podobnej do tofu,ale koloru buraczkowego.
Trochę bez smaku, w sumie skubiemy po trochu do chwili, kiedy kelnerka informuje , że jest to ścięta bawola krew.


Nagle podnosi nam się ciśnienie.Koło nas wybucha transformator i iskry strzelają dookoła naszego busa. Kierowca wyskakuje z restauracji , aby przestawić samochód.
W samą porę , bo pożar rozpalił się pełną gębą.Koło nas siedzi kilku mundurowych, należałoby się spodziewać właściwej dla służb reakcji , ale nawet nie odłożyli sztućców.
Mamy szczęście , bo przybywa Ta Która Gasi Pożary, czyli moja Żona i ogień przygasa. Zmoknięta , ale zadowolona szybko uwija się z posiłkiem i wracamy do hotelu. Nie wszyscy co prawda, bo w programie dnia jest jeszcze odwiedzenie paru świątyń ( watów) oraz lokalnego muzeum i panie korzystają z oferty.


Wieczorem zbieramy się przy stole, nazajutrz rozpoczynamy trzydniową wyprawę w góry i trzeba omówić sytuację. Wg. opisu trasa nie należy do łatwych spacerków,będzie wymagać sporych podejść.
Pod znakiem zapytania stoi udział Macieja, któremu dokucza rwa kulszowa i cierpi przy chodzeniu. Martwimy się o niego, pada nawet propozycja, aby oddać go na te trzy dni do jakiejś rodziny , mającej doświadczenie w opiece nad niepełnosprawnym , ale zaraz upada. Pobieżny rachunek ekonomiczny jednoznacznie wskazuje , że koszt utrzymania Macieja ( biorąc pod uwagę jego niepohamowany apetyt i możliwości w zakresie pochłaniania beerlao) skróciłby nasze wakacje o połowę. Sam zainteresowany rozumie zagrożenie i w celu minimalizacji kosztów odważnie deklaruje udział w wyprawie. Mamy tylko marzenie , aby nie padało , bo i bez deszczu trasa podobno daje w kość.Na wieczornym podsumowaniu dnia przy butelce lao whiskey Basia dzieli się z nami ciekawostką , usłyszaną po drodze. Otóż jadąc busem zauważyła stoliki ustawione przy drodze.Białe krzesełka, czarne sukno na stołach, wyglądało to jak klub brydżowy czy pokerowy bo wszyscy rżnęli w karty. Przewodnik wyjaśnił, że to pogrzeb. Uczestnicy grają w karty na pieniądze a wygrane oddają rodzinie zmarłego.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.