Wietnam 2012 # 8 – Sajgon z fortepianem w tle

k

Po godzince jazdy jesteśmy już na przedmieściach Sajgonu. Niestety , kontrola drogowa zatrzymuje nas na dłuższą chwilę, okazało się, że nasz kierowca zjechał z niewłaściwego pasa i patrol go namierzył. Jeszcze rok-dwa temu ta chwila byłaby poświęcona negocjacjom kwestii wysokości łapówki , ale rząd mocno się zabrał za porządki i funkcjonariusze są nieubłagani, papierkowa robota trochę trwa.

j

Do hotelu dojeżdżamy jednak o dobrej porze, krótko po południu więc check-in przebiegł szybko i sprawnie.Podczas gdy grupa regeneruje nadwątlone burzliwą nocą ( i porankiem ) siły ,my z M. i A. ruszamy na poszukiwanie atrakcyjnego miejsca do spędzenia wieczoru, dziś ich kolej. Jest bardzo gorąco , do tego jeszcze wszechobecny smog z tysięcy ( milionów?) skuterów i samochodów. Od mojej ostatniej bytności w Sajgonie ( 2009 r) przybyło samochodów, ale i zwiększyła się liczba motorków.Po kilku krokach jesteśmy mokrzy .Oczywiście błądzimy , znalezienie sugerowanej przez recepcjonistkę w hotelu miejscówki jest bardzo trudne, mimo wypisanego na karteczce adresu. Napotkani miejscowi pytani o drogę wskazują różne kierunki , jedni mówią ,że to blisko, inni ,że to zupełnie inny rejon miasta. Wreszcie zniechęceni wsiadamy do taksówki, po kilku minutach jesteśmy na miejscu. To Barbecue Garden , stoły ustawione są w ogrodzie w centrum miasta , kilometr od naszego hotelu. Mamy nadzieję ,że będzie miło bo już nie mamy siły szukać dalej.

Rezerwujemy stolik i wracamy do hotelu.

Zbieramy się w holu po godzinie i ruszamy na miasto.Nasz hotel , „Asian Ruby 4” , stoi kilkaset metrów od Ben Thanh Marketu, najbardziej znanego punktu na mapie Sajgonu.

i

W markecie jest tysiące boksów , w których oferują wszystko co potrzebne i niekonieczne. Szczególną legendą owiane są pół-oficjalnie oferowane tu  podróbki zegarków czy markowej odzieży. Kiedyś Rolexy czy torebki od Gucciego leżały sobie na półkach , teraz trzeba o nie zapytać, są wyciągane spod lady.

 Rynek podróbek chowa się do podziemia, podobnie jest w Chinach czy Tajlandii , wieloletnia akcja potentatów przynosi wreszcie powoli efekty. Tylko Kambodża trzyma się mocno , ale tam w ogóle wolno więcej, rząd jest słaby a kraj biedny, z czegoś trzeba żyć. Tam gdzie stopa życiowa się podnosi rządy bardziej starają się o dobrą opinię wśród dużego biznesu i ukrócają szarą strefę podróbek.

Dziewczyny są w swoim żywiole , nie wygląda na to , aby szybko chciały stamtąd wyjść, więc my – faceci – idziemy na piwo do pobliskiej knajpy.Po godzinie nasze panie docierają do nas, ale daleko nie odchodzimy , bo na drodze staje kolejny market. Teraz jednak udaje nam się zdusić kolejną próbę trekkingu po markecie w zarodku, po półgodzinie wychodzimy. Trochę z deszczu pod rynnę, bo pogoda nie sprzyja spacerom, jest gorąco i duszno, nie ma czym oddychać.Powoli idziemy w kierunku Katedry Notre Dame na Placu Paryskim, po drodze mijamy Instytut Pasteura , szczególnie bliski F., którzy są związani z farmacją. Jest położony w ogrodzonym parku , co uniemożliwia nam spenetrowanie wnętrza.

f

Wreszcie jesteśmy na placu Paryskim ( czy dokładniej – placu Komuny Paryskiej – Công xã Paris). Katedra jest spadkiem po Francuzach , wybudowana w 1880 r. stanowi dziś najbardziej charakterystyczny element architektury miasta , w którym zabytków ( po wojnie ) jest jak na lekarstwo. Obok Katedry wznosi się dużo ciekawszy budynek – Poczty Głównej.

g

Budynek tak z zewnątrz jak i wewnątrz przypomina mi trochę polskie dworce , duża hala z rozmieszczonymi kasami po bokach. Teraz większość z nich nie sprzedaje już znaczków i nie przyjmuje przesyłek, mieszczą się w nich punkty informacyjne i sprzedaży pamiątek.

a

Bardzo klimatyczne miejsce, mimo sporej ilości zwiedzających. Wracamy do hotelu ulicą Đồng Khởi , czyli Powstania Powszechnego. To elegancka ulica , sporo ładnych sklepów, na szczęście nie na naszą kieszeń.Mijamy dawne więzienie francuskie, niedaleko jest też słynny budynek , znany z filmów dokumentalnych, z którego helikopterem ewakuowano ostatni raz południowych Wietnamczyków w czasie oblężenia Sajgonu przez Północ.

h

Dochodzimy do rzeki Sajgon, koło hotelu Majestic, robi wrażenie , klasa i elegancja. Przynajmniej z zewnątrz. Mało interesującym bulwarem spacerujemy kawałek w kierunku centrum i skręcamy w ruchliwą dwupasmówkę. Zbliża się wieczór , pora przygotować się kolacji. Mamy czas dość wyliczony , bo poza kolacją czeka nas dziś koncert. Maciej zrobił nam niespodziankę i załatwił bilety na koncert pianisty Karola Radziwonowicza, , który będzie występować w sajgońskim Konserwatorium dziś wieczorem w ramach Europejskiego Festiwalu Muzycznego.

Punktualnie o szóstej meldujemy się w Barbecue Garden.

b

Okazuje się ,że zrobienie rezerwacji było dobrym pomysłem , bo w lokalu jest komplet gości.Każda para może korzystać z grilla w azjatyckim im stylu , dostajemy różne zestawy mięs , rybek, owoców morza i warzyw oraz sosy, każdy tworzy swój zestaw i opieka jak umie. Gwar głosów dookoła , kolorowe lampiony, odgłosy ulicy są prawie niesłyszalne. Przyjemne miejsce. Niestety nie możemy zbyt długo roztkliwiać się nad posiłkiem , bo do rozpoczęcia koncertu nie zostało dużo czasu. Wprawdzie nie jest to daleko , ale w Sajgonie łatwo pobłądzić, nie chcemy się spóźnić. I rzeczywiście – nie jest łatwo trafić do Konserwatorium , wprawdzie adres się zgadza , ale wokół głucha cisza , latarnie nie dają dobrego światła i w majaczących w ciemności budynkach nie jesteśmy w stanie rozpoznać właściwego. Wreszcie jakimś cudem trafiamy na obszerny, oświetlony podjazd i jesteśmy na miejscu. Spotykamy tu kilku miejscowych Polaków i sporą ilość wietnamskiej młodzieży. Łatwo znajdujemy miejsca na widowni , jest sporo miejsc wolnych. Ale do rozpoczęcia wszystkie miejsca będą zajęte, widzowie , w większości młodzi, siedzą nawet na schodach.

c

Pan Karol , którego rozpoznajemy bo widzieliśmy go już dziś pod Pocztą Główną , gra w większości utwory Chopina i Paderewskiego, widownia jest usatysfakcjonowana. Wietnamczycy są bardzo zdolni muzycznie i potrafią docenić piękną muzykę i mistrzowskie wykonanie , bardzo mi się podoba ich reakcja i zaangażowanie.

Późnym wieczorem docieramy do hotelu, usatysfakcjonowani cieleśnie i duchowo.

e

Rano powoli szykujemy się do rozstania. Moja ekipa wraca już do Polski , ja zostaję jeszcze kilka dni dłużej, chcę skoczyć jeszcze do Kambodży.

Ostatni shopping, pamiątki dla dalszej rodziny i znajomych i można jechać do domu. Ponieważ samolot jest dopiero późnym wieczorem robimy check-out i wszystkie bagaże zbieramy do mojego pokoju. Gadamy , wspominamy, idziemy na kolację , nie chce nam się długo szukać więc w kotwiczymy w pierwszej napotkanej knajpce. I oczywiście jemy świetną kolację.Piszę “oczywiście” bo w Wietnamie obojętnie gdzie jesz to jesteś usatysfakcjonowany. Wspomniałem już o tym , uważam kuchnię wietnamską za najlepszą z mi znanych , moi znajomi mają podobne zdanie.Kwestią wyboru pozostaje tylko miejsce posiłku, jeśli otoczenie jest nam obojętne to zjemy świetny posiłek za grosze a w lepszym lokalu będzie on kosztował dwa razy drożej ,ale będzie równie smaczny.

Żegnamy się , F. już odlecieli do Paryża, Polacy kilkoma taksówkami udają się na lotnisko.

d

Co zrobić z tak miło rozpoczętym , samotnym wieczorem ?

Ruszam na spacer , nogi prowadzą mnie do dużego parku niedaleko. O wieczornej porze park jest pełen życia .Na kilku podwyższeniach ludzie tańczą przy dźwiękach magnetofonu , pary są mieszane choć sporą część stanowią pary wyłącznie damskie, jednak panowie są mniej chętni do pląsania. Jest sporo biegaczy , w większości białych, sprzęty gimnastyczne – steppery, drabinki, drążki – sa pozajmowane przez miejscowych. Mnóstwo osób spaceruje alejkami , ale jeszcze więcej siedzi w grupkach dookoła białych. To dzieciaki – uczniowie i studenci , ciekawi świata a przede wszystkim chcące sprawdzić czy podszlifować swoją znajomość języka angielskiego. Kiedy zmęczony przysiadam na ławce zaraz i koło mnie zbiera się grupka młodych. Oni pewnie są przekonani ,że moja angielszczyzna może być dla nich wzorem a ja nie wyprowadzam ich z błędu. Ale dogadujemy się, oni są ciekawi mojego świata a ja ich. I tak słowo do słowa aż stałem się milionerem… Wietnamczycy są dość bezceremonialni ( prawdopodobnie oni odczytują tak i moje niektóre pytania ) , ale w pewnym momencie ktoś pyta – ile zarabiam. Chwilę mi zajęło , aby policzyć i wyszło mi ,że za mało . Nie pozostaje więc nic innego jak pójść na całość i rzucam – w tym roku zarobiłem milion dolarów ! Nie wyśmiewają mnie, brońbosz, widać za to w oczach spory szacunek. Robią sobie ze mną fotki , wymieniamy się mailami i szczegółami na fejsbuku , znudzeni czy spełnieni odchodzą a przychodzą następni, ceremoniał jest ten sam – przedstawiają się i pytają skąd jestem. Niektórzy nie wiedzą , gdzie leży Polska ,inni wymieniają nawet nazwy kilku polskich miast . Dla urozmaicenia zmieniam narodowość i staję się Chińczykiem Ale tutaj rzadko kto daje się na to nabrać, Chińczyków znają dobrze. Mają do nich stosunek taki jak my do Rosjan. Niby to my jedno plemię z jednego pnia ale cały czas czujemy obawę i zagrożenie. Podobnie oni – Wielki Chiński Brat inwestuje bardzo dużo , wspólnie prowadzą interesy ,ale w Wietnamie mają świadomość , że w każdej chwili może się to nagle i niespodziewanie skończyć.

Po godzinie czy dwóch mam dość, żegnam się z nowo poznanymi znajomkami i wracam do hotelu.

Jutro rano kierunek Kambodża.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.