Góry Laosu 2023 #11

Dziś dzień relaksu. Ranek chłodny , podobno później ma być lepiej , ale tymczasem na śniadanie udajemy się w polarach.Sporo czasu spędzamy na naszym drewnianym deptaku. Do restauracji mamy prawie 1000 kroków,co oznacza , że jeśli zechcesz po śniadaniu skorzystać z własnej toalety to pulę kroków na dzień masz już wyczerpaną.Po śniadaniu każdy zajmuje się swoimi przyjemnościami, to dzień relaksu. Toni znika z książką,Dorota zajmuje leżak i liczy na sesję foto , pozostali eksplorują okolicę , ja zaś udaję się masaż. Udaje mi się namówić masażystkę na krótką sesję zdjęciową , zdjęcia wychodzą całkiem profesjonalne.


Szkoda , że sesja taka krótka , no ale inni klienci czekają.Dzisiaj sobota i najazd Chińczyków. Zajmują wszystkie jeszcze wolne domki , nie sposób też zrobić zdjęcia w plenerza , aby nie uchwycić jakiegoś skośnookiego bohatera drugiego planu. Umawiam się z manadżerem na jutrzejszą podwózkę na dworzec kolejowy. Po śniadaniu rozliczamy się i czekamy na busa na recepcji. Wczoraj urzędnik informował , że na stacji powinniśmy być na godzinę przed odjazdem pociągu.W Laosie jest tylko jedna linia kolejowa, może dlatego podwyższają jej rangę i stąd takie ceregiele, jak na lotniskach.Jesteśmy kilkadziesiąt minut przed odjazdem , stoimy w kolejce do odprawy. Walizki i torby jadą przez skaner, wszystkich nas zatrzymują do dokładniejszej kontroli.Rekwirują scyzoryki, noże, nożyki, zapalniczki, lakiery czy dezodoranty w aerozolu.Na nic protesty.W samolotach bagaże lecą w lukach , więc scyzoryka i tak nie dałoby się użyć , ale tutaj masz walizkę przy sobie. Może to jest przyczyna tak restrykcyjnych przepisów.


Szkoda scyzoryka, szkoda ulubionego noża Doroty, szkoda pamiątkowego nożyka Zbyszka.Zapalniczki Kasi nie szkoda, bo ma drugą , której nie zlokalizowali.Trochę trwają te procedury, ale dzięki temu mamy mniej czasu na oczekiwanie pociągu.Siedzenia są numerowane, chyba lubią porządek bo zajmujemy miejsca koło siebie. Wszystkie są zajęte, a najlepsze jest to , że dwa wagony za nami są całkiem puste.Dzięki temu obsługa ma mniej pracy – przy sprawdzaniu biletów czy rozwożeniu jedzenia.Kolej została zbudowana przez Chińczyków w latach 2016-2021. Laotańska część trasy liczy ponad 400 kilometrów , z czego 198 km to tunele i galerie a 62 km mosty i wiadukty.Pociąg jedzie ze stałą prędkośca 160 km/godz., po trzech kwadransach jesteśmy w Luang Prabang. Poprzednim razem na pokonanie tego odcinka drogami zszedł nam prawie cały dzień.


Uprzejmie odstępuję Toniemu miejsce przy oknie , ale nie korzysta z niego zbyt wiele, bo spora część trasy wiedzie przez tunele. Nowowybudowany dworzez kolejowy w Luang Prabang robi wrażenie. Na peronie kłębi się tłum chcący dostać się do Vientiane .

Łapiemy tuk-tuki i dojeżdżamy do guesthousu. Jest jeszcze wcześnie, pokoje nie są gotowe, idziemy do pobliskiej knajpy na piwo.Hotelik jest strategicznie umiejscowiony – w centrum miasta , ale na bocznej uliczce.Basi pokój jest zajęty, na jedną noc dostaje apartament na piętrze. Nie ma potrzeby rozkładania walizek, bo nie ma szaf , pozstaje wygrzebywanie potrzebnych ciuchów na bieżąco z walizek. Ruszamy na pierwsze rozpoznanie. Wzdłuż rzeki Nam Khan , mijając ładne rezydencje i restauracje na skarpie dochodzimy do miejsca , gdzie rzeka wpada do olbrzyma – Mekongu. Fascynujący jest widok, gdy zielona woda Nam Khan miesza się z żółtą Mekongu.Wracamy wzdłuż Mekongu, po tej stronie rzeki cumują łodzie turystyczne. Łodzie rybaków stoją po przeciwnej stronie .


Przez rzekę co chwila przemieszczają się promy, statecznie płyną spore stateczki turystyczne, od najprostszych do bardzo luksusowych. Jak słychać z dobiegającej , głośnej muzyki- zajęte przede wszystkim przez Chińczyków.

Siadamy w jednej z knajpek, oczywiście z widokiem i z prostego menu wybieramy piwko i coś do zjedzenia. Potrawy zjeżdżaja powoli, słabo rzozgarnięty kelner myli zamówienia. jesteśmy głodni , więc dla świętego spokoju bierzemy to , co przynosi. Ale Kasia sie uparła- mają być noodle , a nie ryż.Wszyscy już zjedli , kiedy kelner przynosi jej po raz trzeci tą samą ryżową konstrukcję. Tego już jest za wiele. Kasia wyrzuca z siebię barwną kwestię , po której szczęki nam opadają a której wygłoszenie publiczne wymagałoby wypikania, od początku do końca kwestii. Wyrywa kelnerowi talerz i z wściekła miną zabiera się do jedzenia. Zyskuje +5 do szacunku w grupie, tym bardziej , że nikt nie jest w stanie nawet w części powtórzyć jej wystąpienia. Do hotelu wracamy przez miasto, główna ulica jest już zamknięta dla pojazdów, rozkładają się kramy na Nocny Market.Handlarze potrzebują jeszcze z godzinę , aby ustawić swoje przybytki. Pracują całe rodziny – od maluchów po staruszki , potrzebna każda para rąk. Być może wrócimy tu później , Night Market to duża atrakcja miasta.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.