Laos / Tajlandia 2015 # 13 (+18) Wszystko dobre co się dobrze kończy

20151118_214143Jest trochę później niż poprzednio to i tłum gęstszy. P. mają wielkie oczy , mimo naszych opowieści nie tak to sobie wyobrażali.Krążymy po uliczce , zaglądamy do zaułków, wreszcie któremuś z naganiaczy się poszczęściło – decydujemy się wejść do jego lokalu.

20151118_195620Nieduże pomieszczenie, głośna muzyka , okrągły wybieg na środku, na nim paradują ślicznotki stringach. Wstęp jest wolny , ale wypada zamówić coś do picia. Przypada mi miejsce przy samej scenie, tak blisko , że mógłbym panienkom (łatwo się zorientować ,że to nie lejdiboje ) robić pedicure. Zastanawiamy się , skąd oni wzięli takie ładne Tajki , na mieście takich nie widać. Nasze Panie wnikliwie je obserwują , ale nie ma się do czego przyczepić.

20151118_200732
Mam dylemat,dwie artystki do mnie mrugają, obie ładne, którą wybrać … ups. Wychodzimy.
Rozochoceni rzucamy się w wir dekadenckiej rozrywki.Krążymy od baru do baru , wreszcie zanurzamy się w jakieś ciemne wnętrze.Dookoła mini-estrady siedzą przy stolikach widzowie.Show trwa na okrągło , panienki zmieniają się na scenie, prezentując swoje umiejętności.

20151118_192751
Niektóre tylko kołyszą się w rytm muzyki ,ale prawdziwe mistrzostwo pokazują weteranki tego fachu.Oto wchodzi na scenę pani z koszyczkiem. Przykuca i wyjmuje z siebie … żółwie.Nie są duże ale jest ich chyba z pięć. Ruszają łapkami , więc są żywe, jeden po drugim lądują w koszyku. Po chwili następna dama wkracza na scenę  i wyciąga gwoździe…niezbyt duże , kiedyś nazywano je u nas papiakami. Są nanizane na sznurku, aby nie trzeba było sięgać głębiej, sznurek wydaje się nie mieć końca.
Po dłuższej chwili może z tryumfalną miną pokazać gościom swoje wykopalisko , na talerzyku pięknie prezentuje się górka gwoździ, tak na oko koło kilograma.

Wraca Pani Zoolog , tym razem z wiaderkiem. Zastanawiamy się – do picia ? Podmycia ? Ktoś sugeruje lewatywę , ale tego byłoby chyba za dużo nawet jak na takie miejsce…
Iwona zielenieje na twarzy i wychodzi, trochę ją to wszystko przerasta. Pozostali patrzą z ciekawością , zafascynowani.Mam za sobą już takie doświadczenia,  ale pomysłowość artystów i mnie zadziwia.Otóż pani zaczyna wyciągać ze swojego wnętrza … żaby.Całkiem duże , nie takie małe, zielone żabki ale raczej ropuchy. Machają kończynami jak oszalałe, pewnie szok od nagłego przypływu tlenu ,tylko jedna chyba nie żyje. Albo zemdlała.Teraz kolej na żeńskie trio pięknych dziewczyn , rozglądają się po sali. Witek ma pecha , bo z Iwoną już wrócił do hotelu.

20151118_203809

Taki mąż to skarb, wolę nie myśleć, jakbym ja się zachował w jego sytuacji. Dziewczyny zachęcająco machają rękami do Artura, nie trzeba go długo prosić.Wskakuje na scenę, ktoś przynosi krzesło, Artur się rozsiada. Dziewczyny po kolei pozbawiają go garderoby, nie ma jej zbyt dużo ,w końcu to Tajlandia.Zerkamy na Sylwię, zesztywniała i błagalnym wzrokiem patrzy na scenę. Martwi się :”Żeby tylko miał czyste majtki”  . Ma czyste, białe jak śnieg, Sylwia oddycha z ulgą.Artur siedzi już tylko w slipach , artystki ocierają się o niego , usiłując pobudzić mu libido, czy się udało czy też się zniechęciły – tego nie wiemy ,słabo widać a  Artur się nie zwierza , ale jest zadowolony ze swojego występu , publika nagradza go brawami , tancerki całują na pożegnanie.
Dziewczyny schodzą ze sceny , w międzyczasie miłe panie rozdają nam balony, Pani Gwoździowa siada wygodnie na krzesełku i celuje w nie nogami. Trach!Trach!Trach!Pudło, poprawia, trach .Tych gwoździ musi mieć w sobie całkiem duży zapas.

20151118_200459

Wraca Pani Zoolog, tym razem tylko z bambusową rurką .Jakaś panienka zapala kilka świeczek ,Pani Zoolog pieczołowicie umieszcza rurkę i po kolei na wdechu gasi wszystkie świeczki. Muszę jej podpowiedzieć , aby popracowała nad strzelaniem żółwiami…Siedzimy tu już ze dwie godziny, panienki serwujące drinki mocno się już nachodziły, goście przychodzą i wychodzą , a my czekamy na ciąg dalszy. Kiedy jednak grupka panienek zaczyna się znowu niemrawo kolebać w rytm muzyki dochodzi do nas , że pora zwolnić miejsce innym amatorom rozrywki.
W szampańskim humorze wychodzimy na ulicę , a tam zabawy ciąg dalszy.Huczy jak w ulu, ludzi mnóstwo, po kilku czy kilkunastu drinkach wypitych w lokalu wszystko bardzo nam się podoba.
Ale nie ma co łazić bez sensu, dziewczyny zapraszają do kolejnego baru. Super , muzyka na żywo, żywiołowe wokalistki machają do nas przyjaźnie, parkiet do tańca – malutki – po chwili jest nasz.
20151121_214551Nasze popisy nagrywa smartfonem Dorota ( nie mam zamiaru oglądać tego filmu), kelnerki biegają z tackami drinków – gin, whisky,whisky, gin, tequila…tequilę wypijam ,zastanawiam się po co podają sól,no nic, zjadam. Zjadam też limonkę.Najeść to się nie najadłem ,ale kwas w ustach trzeba czymś popić. Whisky czy gin ?

Jest nam już mocno wesoło , wychodzimy. Przed nami piękne dziewczyny z piórami , Artur jest w swoim żywiole , koniecznie się chce z nimi zaprzyjaźnić. One też go chyba polubiły, bo chętnie pozują do wspólnej fotografii.Po chwili dołącza i Sylwia, w końcu to lejdiboje , im jest wszystko jedno. Uprzedzam przyjaciół , że  trochę kasy będzie to ich kosztować, przyjmują do wiadomości , ale takie zdjęcia są bezcenne.Pewnych doznań nie można przeliczać na pieniądze.Zwłaszcza po sporej dawce alkoholu.
To kulminacyjny moment naszej imprezy , jest pewnie koło 2 w nocy, tuk-tuki czekają na klientów, jedziemy do hotelu.
Dziś ostatni nasz dzień na Phukecie , zostaję w hotelu , nie najlepiej się czuję po wczorajszych szaleństwach, reszta ekipy wraca na Patong aby tam poplażować. Wracają z mieszanymi uczuciami , podobało im się , że jest tam sporo ruchu, Artur wraca z tatuażem,malowany henną słoń będzie miłą pamiątką, ciekawe , czy doczeka do pierwszego słońca w Polsce.

Samolot mamy w południe, godzinę później jesteśmy znowu w Bangkoku. Gorąco, duszno, smog ale w klimatyzowanej taksówce dajemy  radę.
Zarezerwowałem nocleg w Baiyoke Sky Hotel, na specjalne życzenie Artura w najwyższej, kosmicznej („Space Zone”) strefie . To najwyższy budynek w Bangkoku, panorama z naszego 68.piętra jest oszałamiająca.

20151124_160107

Sylwia z Arturem mają pokój piętro niżej , pytam , czy poza butami przechodniów coś jeszcze widzą…

20151123_223925

Mamy sporo planów na ostatnie dwa dni, ale chyba musimy je zweryfikować. Robi się późno,idziemy pokręcić się po okolicy, na więcej już dziś nie starczy czasu.Mimo wieczorowej pory na ulicach i chodnikach panuje ogromny ruch.

20151123_181515_001

Jest okazja ,aby zrobić ostatnie zakupy,zwłaszcza ,że nasz hotel jest położony w centrum dzielnicy handlowej – Pratunam.Jednak na zakupy, poruszając się w grupie, traci się mnóstwo czasu, raz po raz ziewam przed kolejnym sklepem czy straganem.Kiedy widzimy już wysoki budynek naszego hotelu – rozdzielamy się. My z Dorotą nie mamy szczególnych potrzeb zakupowych, wracamy do hotelu, tym bardziej ,że nazajutrz grupa wybiera się do Wielkiego Pałacu a my zostajemy na miejscu.

20151123_173658
To właściwie już nasz ostatni wspólny wieczór , Artur z Sylwią wylatują nazajutrz, więc spędzamy go hucznie, zwiedzając wszystkie zakamarki hotelu.

20151123_222114Szczególne wrażenie robi taras  widokowy na 83. piętrze, panorama wieczornego Bangkoku jest oszałamiająca.Jestem  usatysfakcjonowany wyborem hotelu, to jeden z trzech celów moich marzeń . Zostały jeszcze dwa – Burj-al-Arab w Dubaju oraz Marina Bay Sands w Singapurze.Czasu zostało mi niewiele, ale kto wie…

Bufet śniadaniowy jest bardzo bogaty , stoły okrążają prawie całe 73.piętro.Do wyboru , do koloru – kuchnia chińska , japońska,
indyjska, tajska, europejska, na ostro, na kwaśno, na słodko. Niestety, wszystkiego nie da się spróbować,żołądek przez prawie trzy tygodnie pobytu w Azji mocno się skurczył na diecie jajecznej ,ale siedzimy jeszcze przy kawie, obserwując mieszankę gości i panoramę za oknem.P. i S. chcą zwiedzić Pałac , my z moją Żoną już tam byliśmy chyba ze dwa razy ,więc tam się nie wybieramy.

20151123_222126Umawiamy się na 1 po południu przy wejściu do Pałacu i ruszamy na zakupy.W dzień robi się je łatwiej, także dlatego , że część kramów jest jeszcze zamknięta i jest po prostu wygodnie spacerować między nimi.Dorota wypatrzyła ładne oprawki okularowe,dopiero wystawiają towar. Pani jest szczęśliwa , że od razu trafia jej się tak dobry biznes, otrzymanym zwitkiem banknotów omiata całe stoisko kilka razy na szczęście , życzymy jej miłego dnia , bo też jesteśmy zadowoleni z zakupów i idziemy dalej.

20151124_104711Spacer między kramami jest udany, mamy wszystko , co trzeba, łącznie z t-shirtami dla mnie. Nie jest łatwo znaleźć garderobę odpowiednią do moich gabarytów, ale pamiętamy, że jest gdzieś stoisko z dużymi rozmiarami , ciężko trafić ale w końcu je znajdujemy.
Koło południa ruszamy na spotkanie ,po kilku kilometrach trafiamy na beznadziejny korek, kilkanaście minut stania skłania kierowcę do poszukania objazdu. Tutaj też poruszamy się noga za nogą, Dorota proponuje, abyśmy doszli na piechotę, ale wydaje mi się, że spacer w smogu, w czterdziestostopniowym upale nie jest dobrym pomysłem. I miałem rację , bo kiedy wreszcie ruszamy jedziemy jeszcze dobre pół godziny.Przy Pałacu szok – sami Chińczycy.

20151124_131827Okoliczne uliczki są zatkane przez autokary, z trudem odnajdujemy przyjaciół w tym tłumie. Wyglądają kiepsko, upał i tłok dał im się we znaki. Witek wygląda jakby miał dostać znowu zawału.Artur z Sylwią już dawno opuścili tereny pałacowe, są najedzeni choć i rozdrażnieni.Mówią ,że zrobienie fotki bez jakiejś głowy było nie to, że trudne , ale wręcz niemożliwe.Tłumy na Wyspie Bonda to nic w porównaniu z tym miejscem.
Ktoś rzuca ,że powinniśmy jeszcze zobaczyć rzekę , jest  blisko , ale w tym upale każdy krok sprawia trudność. Snujemy się dookoła murów Pałacu,mijamy koszary,sporo ubranych na galowo żołnierzy, chętnie pozują do wspólnych fotografii.

20151124_133834_001Jutro wielkie święto , Loy Krathong, stąd takie korki na ulicach ( przygotowują dekoracje), masa Chińczyków i żołnierze na galowo.6 grudnia z kolei jest Dzień Ojca Narodu, urodziny Króla, dookoła mnóstwo przypominających o tym o tym fakcie  plakatów, można każdym kroku też kupić okolicznościowe koszulki i pamiątki.Zaraz za koszarami tłumy otaczają Wat, Sylwia jest szczęśliwa , bo w nim można odwiedzić leżącego Buddę, całego w złocie.Jeśli jeszcze zdobędzie fotki nad rzeką to
plan wycieczki uzna za wypełniony w 100%. Iwona z Witkiem zasiadają w cieniu, okazuje się ,że byli tu już raz , godzinę temu.
Witek wygląda nadal kiepsko, droga wzdłuż murów bynajmniej go nie zrelaksowała.S. wychodzą po kilkunastu minutach, w środku też był tłok.

Przystań na rzece jest już blisko, przedzieramy się między straganami, widać kawałek rzeki ale nic więcej ,aby zobaczyć rzekę  trzeba kupić bilet na prom.
Ten fragment musi wystarczyć , wracamy. Na targowisku Artur wypatruje jeszcze grillowane krewetki tygrysie , mówi ,że to najlepsze danie, jakie jadł w Tajlandii.Zastanawiam się  , jak oni mogli cały dzień wytrzymać w tym tłumie, ja już po godzinie mam już dosyć.
Dwoma tuk-tukami dostajemy się do Khao San Road, backpackerskie królestwo jest o tej porze pustawe, a i Chińczyków nie widać.
Ilekroć tu jestem to bardzo mnie przyciąga jedno ze stoisk. Oferuje dowody tożsamości i inne dokumenty.Korci mnie , żeby skorzystać, ale nie mogę się zdecydować- czy wybrać legitymację studencką Uniwersytetu w Chicago czy chińskie prawo jazdy. A może kartę ubezpieczeniową obywatela Australii?
Cała gama wzorów, oczywiście z właściwym zdjęciem i pieczątkami, wszystkie zafoliowane , dla mnie wyglądają autentycznie. Może dlatego , że nigdy nie widziałem chińskiego prawa jazdy…
Siadamy w knajpie, czas odpocząć.
W hotelu Artur z Sylwią zwalniają pokój , bagaże przynoszą do naszego pokoju, to wygodne, bo przed wyjazdem mogą się jeszcze odświeżyć czy poprzekładać rzeczy w walizkach.

20151124_101503
Wieczorem hotel zmienia się nie do poznania.Tłumy Chińczyków okupują wszystkie restauracje,windy i taras widokowy. Wszyscy pewnie przyjechali w związku z Loy Krathong i jakoś muszę zapełnić czas do następnego dnia.Jesteśmy głodni , ale naprawdę wszystkie hotelowe lokale są wypełnione do ostatniego miejsca a na zewnątrz w najbliższej okolicy też nie mamy fajnej miejscówki.Wreszcie decydujemy się na restaurację przy lobby hotelowym, tu jest nieźle choć menu nie powala. Po kolacji odwiedzamy jeszcze kilka sklepików, bar z owocami a także odkrywamy pole golfowe na 18 . piętrze.
20151124_202929 O 23 Sylwia i Artur wyjeżdżają na lotnisko , żegnamy się także z P. , którzy mają samolot trochę wcześniej niż my. Zdążymy zjeść jeszcze śniadanie i to już prawie koniec wyprawy.
Jeszcze tylko 11 godzin w samolocie z płaczącymi na okrągło dzieciakami , 3 godziny na lotnisku w Sztokholmie , 1,5 godziny w powietrzu do Berlina i 3 godziny samochodem do domu.
This is the End.