Chwilę czekamy i pojawiają się Iwona z Witkiem.Mieszkają pod Paryżem , wyemigrowali w latach 80,są farmaceutami.Nie zdecydowali się na towarzyszenie nam w pierwszej części wyprawy , boją się wody i nie jeżdżą na rowerach więc w Luang Namtha trochę by się nudzili .Są przygotowani do penetracji LP – mają listę najlepszych restauracji w mieście oraz przewodniki po Watach.Mają zamiar zaliczyć je wszystkie, jedne i drugie. Wygląda na to ,że wspólne spędzanie czasu ograniczymy do minimum…
Pakujemy się do busa i za chwilę jesteśmy w naszym guesthousie. Mają pokój na piętrze, też ładny, ale mniejszy od naszego .Aby dostać się do łóżka walizki stawiają jedna na drugą.
Spotykamy się na tarasie hotelu i razem ruszamy na miasto. Wieczorny ruch już się zaczyna, przeciskamy się między straganami z pamiątkami w poszukiwaniu najlepszej restauracji . Nie jest to łatwe,bo jak już pisałem, oznaczenia ulic nie są powszechne.
Nie jestem wielkim fanem laotańskiego żarcia, które opiera się przede wszystkim na ryżu i warzywach , ale skoro mamy być dziś gośćmi to penetrowanie zaułków jest trochę mniej uciążliwe. Jednak mimo intensywnych poszukiwań nie udaje nam się trafić na lokal z listy, ale jesteśmy głodni i siadamy w pierwszym , który wygląda w miarę sensownie. Właścicielem jest młody białas, pewnie Australijczyk, ma do dyspozycji kilkunastu miejscowych , których szkoli. Krótka obserwacja skłania nas do refleksji , że przed nim mnóstwo ciężkiej pracy.Obsługa jest nadzwyczaj powolna, Laotańczycy to bardzo wyluzowany naród, ich religia – buddyzm – kładzie nacisk na refleksję , a nie działanie .
W krajach Azji dość powszechne jest , że biali – Australijczycy, ale także Niemcy, Francuzi czy Skandynawowie prowadzą biznesy gastronomiczne ułatwiając jednocześnie młodym Azjatom zdobycie szlifów w branży. Nie wiem , jaki jest skutek tych poczynań ,ale niejednokrotnie byliśmy świadkami sytuacji,kiedy szef udzielał im na bieżąco wskazówek lub prowadził szkolenia po pracy. Prawie zawsze jest o tym wzmianka w menu czy załączanym folderze.Część z młodych , zwłaszcza w Kambodży , to sieroty lub kaleki,poszkodowane przez los.Na Sulawesi w Indonezji pewna Niemka na końcu świata buduje szkoły i organizuje stypendia , korzystając ze wsparcia i hojności gości swojego mini-resortu. Doceniamy to , choć z nią samą nie znaleźliśmy wspólnego języka.
Nazwy potraw niewiele nam mówią , zamawiam „Or Lam” , typowe danie dla LP, jest bardzo dobre, świetnie wyważone smaki.
Witek zamawia jakąś potrawę zapiekaną w bambusie. Bardzo mu smakuje , wyskrobuje nawet łyko. Zwracam mu uwagę ,że ten bambus to przecież jest tylko opakowaniem , a kartonu od pizzy przecież się nie jada, odpowiada, że się nie znam, to jest właśnie najlepsze.No cóż, pozostaje mi wierzyć, pewnie we Francji na co dzień zajadają się bambusowymi drewienkami.
Jak zwykle piwo stanowi połowę rachunku, tak jest w całej Azji, gdyby ktoś był w stanie obyć się bez niego byłby dużo zamożniejszym człowiekiem.
Po drodze do hotelu kupujemy jeszcze flaszkę Hanoi Vodka, 33 %, bardzo fajny napój, gasi pragnienie lepiej niż piwo.
P. są zmęczeni , 6 godzin na lotnisku w Hanoi ( przesiadka z Paryża) potrafi zmęczyć największego twardziela, ale pozostaje do rozwiązania problem wyjazdu z LP. Staram sie planować pobyt w Azji jeszcze w domu, ale zawsze zostawiam furtkę na nieprzewidziane okoliczności. Plan był taki ,że z LP ruszymy do Vientiane busem a potem nocnym pociągiem do Bangkoku , ale okazuje się ,że zajmuje to więcej czasu niżby się wydawało. Autobus rusza o 15 z LP, jest w Vientiane następnego dnia po południu ( 400 km, nie w kij dmuchał), potem jeszcze przejście granicy i o 20 łapiemy pociąg. Jesteśmy w BKK o 7 rano.Łatwo policzyć ,że taka podróż zajmuje 40 godzin, w tym dwie noce – jedna w autobusie , druga w pociągu.Inną opcją jest samolot , LP do BKK leci 1,5 godziny, no ale kosztuje dużo więcej
– 200 USD.
Rano , przy śniadaniu , zastanawiamy się co robić w tak miłym dniu. Witek narzeka na ból brzucha, przypisuje to miejscowej wodzie.Mimo wrodzonej złośliwości nie decyduję się przypomnieć mu o korze bambusa z wieczornego menu.
Przyglądamy się , jak naprzeciwko, w małym sklepiku jakich tu mnóstwo krząta się mały ośmioletni chłopiec. Uzupełnia zawartość lodówki, rozpakowuje zgrzewki napojów, układa słodycze na półkach. Chyba znajomość angielskiego nie jest mu obca , bo wczoraj obsługiwał turystów , ale i czyścił rowery, które potem im wypożyczał.Matka zastępowała go tylko na czas jego pobytu w szkole. Wieczorem , po pracy siedział jeszcze w ciemnym sklepie i bawił się smartfonem.Dyskutujemy o wyższości wychowania przez pracę nad otaczaniem małolata łabędzim puchem do czterdziestki.
Niebo jest zachmurzone, patrzymy z niepokojem, ale decydujemy się zobaczyć okolice.Nad brzegiem Mekongu jest małe biuro turystyczne ,”Tripthala”,tam z grubego katalogu usiłujemy wybrać jakąś fajną, lajtową eskapadę. Staje na tym , że właściciel oferuje się,że obwiezie nas po głównych atrakcjach w okolicy swoim samochodem.Przy okazji bookujemy bilety na samolot do BKK, na myśl o dwóch dobach w podróży cierpnie nam skóra.
Zaopatrzeni w butelki z wodą pakujemy się do Hyundaia , całkiem pojemny samochodzik, zwłaszcza , kiedy się siedzi z przodu.
Po drodze do jaskiń Pak Ou kierowca opowiada o ekspansji Chińczyków. Mówi po angielsku co prawda płynnie ,ale średnio zrozumiale ,pasażerowie z tyłu rozpoznają tylko pojedyncze słowa, ja trochę więcej , ale i tak potrzebuję paru chwil na uchwycenie sensu zdań.
Chińczycy wybudowali na Mekongu wielką tamę, która co prawda daje zysk energetyczny ale drastycznie obniża poziom wody w rzece.
/obrazek z neta/
Odbija się to oczywiście na jakości życia tych mieszkańców dla których rzeka to źródło pożywienia czy biznesu. Narzeka na wszechobecną korupcję i nepotyzm , wybory są fikcją bo jest tylko jedna partia, co Chińczycy chętnie wykorzystują. Masowo też wykupują ziemię.Laotańczycy są jednak dość bierni a także słabo wykształceni , więc nie wygląda na to ,żeby sytuacja miała się w najbliższym czasie zmienić.Chińczycy działają w białych rękawiczkach, fundując także szpitale czy naprawiając drogi.W tej chwili większość poważniejszego biznesu w Laosie to własność Chińczyków.
Jaskinie Pak Ou to jedno wielkie rozczarowanie.
Chętnie poznałabym nowe kulinarne wyzwania, czasem jakiś składnik w menu nas zaskakuje, nie wydaje się dobrym pomysłem, a później okazuje się, że poszukujemy go w innych podobnych potrawach. I odwrotnie. 🙂
Bookendorfina
PolubieniePolubienie
W kuchni Azji Płd-Wsch dominuje kolendra. Za każdym razem do po pizzy dorzuć garść kolendry i masz potrawę azjatycką 🙂
pozdr
PolubieniePolubienie
Poznawanie nowych smaków i kultur to fantastyczna sprawa. Zazdroszczę.
Pozdrawiam
PolubieniePolubienie