Wietnam 2012 #3 – Kolorowe jarmarki

PB170445

Plakat ich fundacji MJP (MaddoxJolie Pitt ) wspierającej aktywność w Indochinach nie bardzo pasuje do szarej rzeczywistości,ale jedno z adoptowanych dzieci , Pax Thien , jest Wietnamczykiem. Maddox – pierwszy z adoptowanych – pochodzi z Kambodży , więc związki słynnej pary z tym rejonem są całkiem naturalne.Kręcimy się trochę po okolicy, jest dość zimno i niezbyt przyjemnie, hotel udostępnia pokoje dość niemrawo. Panie wykorzystują czas do buszowania w sklepach, nie ma ich co prawda dużo , ale sklepy z odzieżą sportową i turystyczną są całkiem ciekawie zaopatrzone, markową odzież- kurtki, spodnie, polary można dostać w cenach o połowę niższych niż w Polsce.

Niestety , moje wymiary nie są brane pod uwagę przez producentów , a może stety bo nienawidzę przymierzać ciuchów. Obsługa już na sam widok kręci głowami, tylko najbardziej zdesperowane usiłują coś wepchnąć, ale bez sukcesu.

P1050367W końcu koło południa wszyscy jesteśmy zakwaterowani , hotel na portalu , gdzie dokonałem rezerwacji , miał w komentarzach same ochy i achy a przy tym przystępną cenę i niezłą lokalizację, więc nie spodziewałem się niespodzianek.Ale nie należy wierzyć bezkrytycznie Internetowi – czteropiętrowy hotel nie miał windy, więc drapiemy się wąskimi schodami na piętro , które wyznaczył nam los i recepcjonistka. Pokoje dość duże , ale wilgotne i trochę , hmm, zaniedbane.My mamy pokój z wyjściem na taras, jedynym plusem był widok na dalekie góry owiane chmurami.Niektórzy trafiają gorzej , więc próbują negocjować w recepcji zamianę, z lepszym czy gorszym skutkiem. S. mają pokój z grzybem na całej ścianie , następną noc spędzą więc w pokoju bez grzyba , za to z wielkim oknem na korytarz. Łazimy po miasteczku, zaglądając do sklepów , na obiad próbujemy słynną zupę Pho , dobrze robi na zmarznięte członki.Wieczorem idziemy do restauracji Red Dao , kawałek drogi z hotelu , ale nam się nie śpieszy.

PB170500
Z tego co M. wyczytała w którymś z przewodników restauracja powinna nam się spodobać. I rzeczywiście jest bardzo ciekawa. Wystrój nawiązuje do twórczości plemienia Red Dao, zamieszkującego kilka wiosek w okolicach SaPa. Jedzenie fantastyczne , jak wszędzie w Wietnamie. Naszym wspólnym zdaniem wietnamskie jedzenie jest najlepsze na świecie. Smaki są wyważone i rozpoznawalne, składniki świeże , potrawy też są przygotowywane bezpośrednio przed spożyciem. Obawiam się jednak , że jadłodajnie wietnamskie w Polsce nie przysporzą fanów tamtejszej kuchni. Potrawy u nas są po prostu byle jakie, niewiele mają wspólnego z finezją oryginalnej kuchni wietnamskiej.Wracamy rozluźnieni i w lepszym nastroju .

20121114_111254Po drodze do hotelu słyszmy jakieś śpiewy w dużym budynku, zaglądamy a tam trwają właśnie występy młodzieży szkolnej na akademii ku czci , dzieciaki produkują się wierszykami i piosenkami , na widowni trochę dorosłych , pewnie rodziców, na występy nie reagują zbyt otwarcie, czujemy więc potrzebę solidarności z dzieciakami i po każdym występie nagradzamy je głośnymi oklaskami i aplauzem. Atmosfera od razu robi się cieplejsza, dzieciaki śmielsze a rodzice odwracają się do nas z uśmiechami. Po skończonych występach organizator żegna nas w drzwiach i ściska nam ręce ze łzami w oczach .Po wizycie międzynarodowej delegacji jego akcje mocno wzrosną…

IMG_0894

Przy wyjściu ze szkoły zatrzymuje się przy nas dziewczyna na motorku i zaczyna wymachiwać rękami. Był środek nocy , wokół żywego ducha więc trochę się niepokoimy, czy takich wariatów nie ma tutaj więcej , ale okazało się po chwili , że była to jedna z kelnerek z lokalu , który niedawno opuściliśmy i w ręku trzymała gruby portfel M.. która zostawiła go w restauracji . Bardzo byliśmy jej zobowiązani i , co tu kryć , zaskoczeni , więc M. podzieliła się z nią zawartością ,obie strony były szczęśliwe.

Swoją drogą – gdybyśmy nie weszli na występy do szkoły to pewnie bylibyśmy już w hotelu i dziewczyna nigdy by nas nie znalazła.Przypadek? Nie sądzę…

Należało szczęśliwy traf uczcić lampką wina , co też czynimy , jednak nie za długo , bo na tarasie chłód i wilgoć są mocno odczuwalne. Idziemy spać do swoich norek , rano po śniadaniu w hotelu mamy zamiar spenetrować okolicę.

Przestaje padać , więc nastroje mamy lepsze , na wycieczkę idziemy do wioski CatCat. Zapowiada się dłuższy spacer, więc ubieramy się solidnie, choć jest dużo cieplej niż wczoraj.Po drodze deszczyk daje nam trochę odetchnąć, ale jest pewne ,że nie na długo. SaPa szczyci się 300 dniami opadów w ciągu roku , więc nie mamy nadziei ,że nam się uda trafić na suche dni.

Ciuchy są jeszcze wilgotne od wczoraj, wcale nie wyschły i te wystawiane na taras i te trzymane w pokoju.Może to i lepiej , bo dzisiaj byłoby żal je nakładać. Szlak do wioski prowadzi szosą , idzie całkiem przyjemnie, lekko z górki, ale niedługo , bo trzeba się przedzierać przez głęboką wyrwę w drodze, zniszczonej przez wodę. Mamy błoto prawie pod kolanami, do dziury łatwo zjechać na butach , ale wygrzebać się jest dość trudno.

IMG_0938Dajemy radę i po kilkunastu metrach zatrzymuje nas szlaban na drodze, trzeba opłacić wstęp do wioski.Spacerek szosą jest przyjemny, wkraczamy do wioski, mimo ,że w pewnym sensie, jest to wioska utrzymywana na potrzeby ruchu turystycznego to mieszkańcy prowadzą swoje sprawy , nie przejmując się goścmi. Fajny widok to spora grupa mieszkańców stawiających jakieś zabudowanie bądź naprawiający drogę. Sporo ciężkiej pracy wykonują kobiety i nie jest bynajmniej podawanie ciepłej strawy mężom. Przechodzimy przez wioskę w towarzystwie kobiet , usiłujących wcsnąć nam pamiątki – lokalne bądź Made in China.Dróżka wiedzie między małymi gospodarstwami , biegają psy, usmarkane , zabłocone dzieciaki uśmiechają się do przechodzących , zaglądamy do chat, w głębi widać piorące lub gotujące gospodynie. Dochodzimy na skraj wioski, urocze miejsce – wodospad, rzeczka , kilka zabudowań w których co jakiś czas występuje folklorystyczna grupa taneczna, , kilku biznesmenów oferuje na straganach napoje i przekąski.

P1050468

Odpoczywamy chwilę przy kawie i piwku, nie pada więc jest okazja porobić trochę fotek. Ruszamy dalej ścieżką przez dżunglę, prowadzi do Wodospadu Miłości , idziemy wzdłuż rzeki, skacząc po kamieniach i ślizgając się w błocie. Zaczyna padać deszczyk , który po chwili zamienia się w tropikalną ulewę. Raz po raz dostajemy z mokrego liścia w twarz , dróżka jest ładnie wytyczona ale tropikalna roślinność co rusz ją pożera ją kawałek po kawałku. Kilka razy trzeba się przeciskać między głazami , co dla ludzi słusznych rozmiarów stanowi spore wyzwanie , zaklinowanie się między nimi zrujnowałoby autorytet Pasterza a do tego nie można było dopuścić. Ale wszyscy jesteśmy całkowicie mokrzy więc z jednej strony każdy zajmuje się sobą a z drugiej mokry człowiek łatwiej się prześlizguje nawet wąskimi przesmykami.

P1050505

Mimo deszczu jest ciepło i humory dopisują, totalna egzotyka – dżungla, ulewa, szumi rzeka,dookoła żywego ducha , czujemy się jak partyzanci Vietcongu.Ale kiedy trzeba się przedostać na drugą stronę strumienia po mokrych kamieniach zgadzamy się ,że trzeba zawrócić, wędrówka robiła się coraz bardziej niebezpieczna i kontynuowanie jej groziło kontuzją. Powrót był niezbyt komfortowy, mokre ciuchy nie sprzyjają spacerom a adidasy podwoiły swoją wagę.Wzbudzamy zainteresowanie kiedy tak całkiem przemoczeni wracamy przez miasto do hotelu . Oczywiście mimo starannego rozwieszenia mokrej odzieży w pokoju nie było szans aby wyschła.

Dziś kolej na zorganizowanie wieczoru przez S. Zapraszają nas do restauracji Hill Station , bardzo fajny , nowoczesny lokal . Zarezerwowali stoliki na antresoli , bardzo nam odpowiada klimacik – jest wreszcie ciepło i sucho. Pijemy francuskie wino , zajadamy wietnamskie specjały a na deser – lizaki. Właśnie dziś wnuczek S. obchodzi roczek , więc sprawili wszystkim niespodziankę, obdarowując nas lizakami w kształcie smoczków. Lokal ze wszech miar godny polecenia, choć nie tani.
P1050514 Wino nieco pozbawia nas sił kolejnego ranka, więc w ramach regeneracji organizmu udajemy się na spacer do parku Ham Rong Mountain ( Góra Paszczy Smoka), leżącego w centrum SaPa. Wstęp oczywiście płatny , ładne miejsce w sam raz na sobotni spacer, trochę w górę , trochę w dół, sporo lokalesów pstrykających fotki , także nam.Trochę pada deszczyk, ale nie bardzo jest gdzie się przed nim schować, więc krążymy po alejkach i odparowujemy wieczorne szaleństwa.Z góry rozpościera się fajny widok na całe miasteczko i okolice z tarasami ryżowymi.

P1050562Schodzimy drogą wzdłuż jeziorka po drugiej stronie góry. Miasteczko przyjemne, kolorytu dodają mu kobiety z okolicznych wiosek , ubrane w stroje ze swoich okolic rozstawiają swoje kramiki w różnych częściach miasta, a najwięcej ich w okolicach schodów Cau May, targowiska i placu. Wracamy ze spaceru wczesnym popołudniem , w drodze do pokojów rezerwuję samochody na wycieczkę do Ban Ho , wioski zamieszkałej przez plemię Tai.

P1050605Nie jest to daleko , po kilkunastu minutach jazdy wysiadamy w wiosce, samochody jadą kilometr – dwa dalej , aby odebrać nas z drugiej strony wioski, przy wyjściu. Na szczęście nie pada, w drodze towarzyszą nam nieco namolne dziewczyny w strojach ludowych, z koszykami pełnymi pamiątek. Dajemy się skusić na zakupy, aby mieć trochę spokoju . Nie da się ukryć , że obejścia są , wg. naszych standardów, dość mizerne, uprawa ryżu odbywa się ręcznie lub z pomocą bawołów , sporo prac mieszkańcy wykonują wspólnie.

P1050609Jedynym nowoczesnym budynkiem w wiosce jest szkoła , inne budynki są drewniane bądź sklecone dość luźno z materiałów , które akurat były pod ręką.Ta część Wietnamu jest najbardziej zaniedbana, przez lata – do 1993 r.- region SaPa był niedostępny dla turystów z powodu bliskości granicy chińskiej , otwarcie go dla obcych skutkuje napływem gotówki związanej z obsługą ruchu turystycznego – powstają restauracje, hotele , jest sporo lokalnych biur turystycznych , oferujących np. trekking na FanSiPan, najwyższą górę w regionie czy wycieczki po okolicznych , bardzo ciekawych wioskach zamieszkałych przez plemiona Czarnych, Czerwonych czy Kwiatowych Hmongów, Red Dao ,Xa Pho, Giay czy Tai.

P1050607W sumie w Wietnamie wyróżnia się aż 54 mniejszości etniczne, większość zamieszkuje górzyste tereny na północy kraju. Między innymi za pośrednictwem takiego małego biura zamawiamy transport do BacHa, naszego jutrzejszego celu podróży.

Wyprowadzamy się z hotelu wcześnie rano , bus przyjeżdża niedługo potem.

Wracamy do Lao Cai (tam mieści się stacja kolejowa) , po przesiadce na innego busa przejeżdżamy przez miasto i zaczynamy wspinać się serpentynami w góry.

Co niedzielę w BacHa odbywa się duży targ, na który zjeżdżają mieszkańcy nawet dość oddalonych wiosek , oferując wszystko – począwszy od żywych zwierząt , przez mięso, owoce , warzywa, przyprawy, a także ciuchy i ozdoby, drobne sprzęty. Wraz ze wzrostem ruchu turystycznego pojawia się coraz więcej stoisk z pamiątkami , także okoliczne sklepy cieszą się ze zwiększonego ruchu. Na codzień BacHa jest sennym miasteczkiem , nabiera kolorów tylko w niedzielę.DSC04704

Krążenie po targowisku ( kiedy dodatkowo jeszcze sprzyja pogoda) to prawdziwa przyjemność., Sprzedawcy a i kupujący są ubrani odświętnie w stroje właściwe dla swojej przynależności etnicznej, mienią się w oczach tęczą kolorów. Właściwie nie rozstajemy się aparatem , na dobrą sprawę wszystko jest warte uwiecznienia – kobiety z drzemiącymi maluchami na plecach, dziewczyny plotkujące w kółeczku, damulka z zakupionym pieskiem niesionym na specjalnych szelkach jak torebka (wygląda na to ,że obiad jest w drodze), targujący się przy bydle mężczyźni, nawołujące klientów zza stert materiałów dziewczynki, chłopaki krążący z towarami.

DSC04692W centralnej części targowiska jest wydzielona przestrzeń na jadłodajnie. Są zadaszone, jest ich kilkanaście , każda oferuje coś innego , każdy na pewno znajdzie coś dla siebie , usiądzie przy plastikowym stoliku , zje , zapali, pogada z sąsiadami i wyjdzie zadowolony.

Zdecydowanie targowisko w BacHa jest warte obejrzenia.

Po południu pakujemy się do naszego busa i wracamy do Lao Cai, w pobliże dworca. Do odjazdu zostało jeszcze kilka godzin więc trochę włóczymy się po mieście , w biurze niedaleko dworca rejestrujemy nasze rezerwacje i w zamian dostajemy prawdziwe bilety na pociąg do Hanoi. Na dworcu gromadzi się coraz większy tłum , turyści mieszają się z lokalesami , poczekalnia jest całkiem zakorkowana. Wynika to faktu ,że w tym samym czasie odjeżdża kilka pociągów do Hanoi, w półgodzinnym odstępie czasu jadą chyba trzy i większość turystów się w tym gubi. My też chcąc dostać się do pociągu szukamy oznaczeń ale okazuje się , że mamy bilety na następny. Albo na kolejny… Czas oczekiwania na właściwy spędzamy samotnie na peronie, odcięci od tłoczących się za szklanymi drzwiami pasażerów. Widocznie obsługa nie chciała zadzierać z nobliwie wyglądającymi białasami i wyganiać nas do poczekalni, tym sposobem uzyskaliśmy miejsca w stacyjnej Business Class.

VET_3154-w1Prowadzimy niezobowiązującą pogawędkę , z wyższością spoglądając na kłębiącą sie za drzwiami ciżbę i w ten sposób czas do nadejścia naszego pociągu szybko minął.

Ładujemy się do kuszetek, zażywamy środki przyśpieszające zaśnięcie i już o 4 rano budzimy się na dworcu w Hanoi. Niestety , z dworca nie chcą nas wypuścić , trzeba okazać bilety do kontroli. Część z nas już się ich pozbyła ( traktując moją prośbę o ich pozostawienie na przyszłość zbyt lekko) więc w panice biegną do wagonu, aby już z ruszającego pociągu wygrzebać je ze śmietnika w przedziale. Na szczęście zdążyły wyskoczyć z pociągu i , zdyszane, są gotowe się okazać biletami, ale pani kontrolerka już sobie poszła więc wychodzimy z dworca i taksówkami jedziemy na lotnisko , skąd za parę godzin odlecimy do Danang.

Ale o tym za tydzień, wtedy też się okaże, czego nie wolno przewozić samolotem POD ŻADNYM POZOREM.

7 myśli na temat “Wietnam 2012 #3 – Kolorowe jarmarki

  1. Już mnie korci żeby zapolować na jakieś tanie bilety i polecieć do Wietnamu 🙂 super przygody jak na Azję przystało ! (ciągle w szoku, że ten portfel Wam oddali 😀 )

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.