Indonezja 2014 # 1 Labuan Bajo – warany i ludzie

Od czegoś trzeba zacząć, więc zacznijmy od końca.

Flores1

Flores

Ta wyprawa na Flores chodziła mi po głowie od 2009 roku, kiedy to zakończyliśmy wycieczkę na Komodo w Labuan Bajo. Tak wyobrażałem sobie koniec świata z  conradowskim klimatem. Błotnista główna ulica , bieda-domki, bieda-sklepiki, brudne hoteliki, wszystko małe i  zapyziałe. W porcie stary, wielopiętrowy prom , z którego skaczą dzieciaki za rzuconymi przez podróżnych monetami.Na nadbrzeżach rybacy oferują świeżo złowione ryby , obok czekają na transport sterty  kartonów.

Ale po pięciu latach wszystko wygląda dziś trochę inaczej.Trochę co nie znaczy całkiem . Lotnisko się rozbudowuje, powstało sporo hotelików, poza miastem widać też jakieś resorty, główna ulica jest już częściowo utwardzona a sklepiki troszkę większe. Ze wzgórz rozciąga się piękny widok na zatokę a turyści spragnieni obcowania z waranami ładują się na łódki.

DSC05764

Labuan Bajo jest miejscem , skąd odpływa większość łódek na Komodo i Rinca, do Parku Narodowego, gdzie można obejrzeć warany na wolności.My dwudniową wyprawę zaczynamy od lotniska , gdzie wybieramy ze sterty walizek nasz ekwipunek. Z powodu braku obłożenia nasz samolot z Bali nie odleciał, załadowano nas na następny dwie godziny później , ale walizki jakimś cudem dostały się do Labuan Bajo wcześniejszym rejsem i koczowały w pełnym słońcu na płycie lotniska , czekając na właścicieli. Całe szczęście ,że nikt z ekipy nie wpadł na to aby przywieźć ze sobą masło…

Na lotnisku odebrał nas nasz nowy guru, przewodnik o imieniu Eko, nasza siódemka załadowała się do trzech taksówek i udaliśmy się do znajomego portu. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o wypożyczalnię sprzętu snurkowego i tak wyposażeni załadowaliśmy się na łódkę. Była trochę wyższej klasy niż ta, którą podróżowaliśmy kilka lat temu,były koje a nie spanie na pokładzie, stół z ławkami do biesiadowania …zapowiadało się nieźle.

RIMG0057

Bez zbędnego zamieszania objęliśmy koje w posiadanie a nasz stateczek ruszył w kierunku Rinca (Rincza). Po kilku godzinach rejsu zatrzymaliśmy się na noc w pobliżu wyspy zamieszkiwanej przez nietoperze, które punktualnie o 18 wylatywały tysiącami w poszukiwaniu kolacji. Rano wyruszyliśmy na Rincę, program dnia był napięty. Na przystani przywitał nas lokalny przewodnik w towarzystwie kilku małp i z nim odbyliśmy sympatyczny spacerek po wyspie.Warany z rana były całkiem ożywione, na szlaku spotkaliśmy też samicę , która doglądała swoich dziur w ziemi , gdzie składała jaja. Jaja składała w jednej z nich, a pozostałe stworzyła dla zmyłki amatorów nabiału.A być może sama się w tym pogubiła i chciała po prostu znaleźć właściwe miejsce.W każdym razie wyglądała na zajętą.

RIMG0083

Ze wzgórza, dokąd dotarliśmy z lekką zadyszką  rozciągał się piękny widok na okoliczne wysepki. Posilając się w  bazie  porannym Bintangiem ze zdziwieniem rozpoznaliśmy jednego z przewodników innych grup, był to Kubuś , który towarzyszył nam w pierwszej, heroicznej wyprawie. Taki traf…

RIMG0086

Teraz kierunek Komodo. Robiło się coraz cieplej, na wyspie , na którą dotarliśmy koło południa było już bardzo gorąco.O tej porze warany nie są aktywne, w czasie wędrówki po wyspie spotkaliśmy ich kilka, a tylko jeden dawał oznaki życia. Szybko zaliczyliśmy krótki trip i ruszyliśmy na Pink Beach. Różowa plaża jest rzeczywiście koloru różowego z powodu drobin różowego koralowca zmieszanego z białym piaseczkiem, znalazło się miejsce dla amatorów snurkowania na małej rafie, inni mogli spłukać komodańskie brudy w cieplutkiej , przejrzystej wodzie.

Nie było niestety czasu na długie pluskanie się , bo droga do LB była daleka.Rzeczywiście dotarliśmy tam już po zmierzchu. W drodze do hotelu ( Golo Hilltop) zakupiliśmy jeszcze , w celach naukowych , kilka butelek ( plastikowych , po wodzie 0,5 l) lokalnych spirytualiów pod nazwą arak(30 000 IDR=10 zł/0,5 l). Arak u nas używany jest generalnie do ciast, tam jest to nazwa bimbru , niezbyt mocnego, jakieś 35% w porywach, otrzymywanego przez fermentację mleczka palmowego. Pierwsze testy na schodach przy hotelu nie były obiecujące, ale złożyliśmy to na karb zmęczenia podróżą….

DSC05766

Rano , kontemplując bajkowy widok na port zjedliśmy wspaniałe śniadanie złożone ze smażonych jajek , tosta i kawy i zajęliśmy miejsca w naszym nowym środku transportu. Był to 11-miejscowy Isuzu , który miał nam służyć przez cały okres pobytu na Flores.Przywitaliśmy naszego sympatycznego kierowcę Marianusa i ruszyliśmy do Ruteng. Po drodze odwiedziliśmy jeszcze lokalny market ( przy którym poprzedniego dnia zjedliśmy kolację ) i autostradą TransFlores pomknęliśmy przed siebie. Oczywiście , nic się w naszych planach nie zgadzało – autostrada to bardzo wąska dwukierunkowa droga, jedyna , która łączy wschód z zachodem wyspy, tak kręta , że miejscowi nazywają ją FloresEs, czyli EsyFloresy.Na całej jej długości – 360 km- na palcach jednej ręki można policzyć odcinki proste , dłuższe niż 100 m…No i z tym pomykaniem też nie wyszło, średnia prędkość na trasie to 15-20 km/godz, tą przeciętną obniżały jeszcze uszkodzenia drogi, ale ponieważ nie nastąpiła jeszcze pora deszczowa to nie było świeżych dziur , tylko te , których nie zdążono naprawić po poprzednim sezonie.

Jednak dzięki takiej jeździe krajobrazy za oknem nie migały, ale nieśpiesznie przesuwały. A było na co patrzeć , co jakiś czas zatrzymywaliśmy się i Eko ( farmerska krew) pokazywał nam drzewa i rośliny – kakaowce, kawowce, olbrzymie drzewa macadamia ( orzeszki), mango,papai , krzaki ananasów i oczywiście bananowce.

DSC05795

Flores jest rzadko zaludniona, mieszkańców jest ok.2 mln a na najgęściej zaludnionej Jawie żyje ich 40 mln. Flores zajmuje obszar porównywalny z powierzchnią województwa dolnośląskiego i wielkopolskiego, tyle ,że obróconych o 90 stopni. To oznacza ,że ludność na Flores mogłaby się zmieścić we Wrocławiu i Poznaniu , w porywach można do tego dodać jeszcze Kalisz.A Leszno gdzie? Na jawie …

DSC05803

Jeszcze przed Ruteng zatrzymujemy się przy polach ryżowych. Aby w pełni docenić ich obraz trzeba się wspiąć na górkę, ale warto to zrobić , bo ukazuje się obrazek jedyny w swoim rodzaju.To jedyne miejsce na świecie , gdzie pola ryżowe są dzielone na części, z góry wyglądające jak sieć pająka. Jest to dawny sposób podziału, ma on wpływać na jednoczenie się wspólnoty do pracy,praca rozpoczyna się zawsze od centralnego punktu, gdzie , zanim zacznie się sadzenie ryżu, odprawia się uroczystość i stawia wysoki słup.Nie wiem czy taka forma spełnia swoją rolę ale wygląda malowniczo.

RIMG0152

W Ruteng mieszkamy w hostelu , prowadzonym przez zakonnice.Jest czysto i porządnie , chociaż pokoje są urządzone są , hmm, surowo.Obok hostelu jest też internat dla zamiejscowych dzieci, przeważnie dziewczynek. Samo miasto nie robi dobrego wrażenia , jest trochę brudnawe i zaniedbane, nie ma konkretnego centrum . Plusem jest za to nieobecność białych, poza kilkoma w naszym hotelu nie widać ich wcale. Miejscowe dzieciaki uśmiechają się do nas , jest ich masa, wysypują się z różnych szkół prawie bez przerwy. Ubrane są bardzo porządnie, każda szkoła czy nawet klasa ma swój rodzaj stroju , wszystkie są ładne i bardzo schludne. Niektórzy , śmielsi , podchodzą i chcą podszlifować angielski, ale dla jednych z naszej ekipy mówią zbyt dobrze , a innym ciężko ich zrozumieć, więc rozmowy są raczej krótkie. Ale dzieciaki wyglądają na usatysfakcjonowane, chętnie robią sobie z nami zdjęcia. Ach, ta popularność…

Zapasy alkoholu , przywiezione z Polski powoli się kończą, minęły już przecież trzy dni podróży , więc trzeba się poważnie zabrać za degustację miejscowych trunków, bez względu na ich walory smakowe. Niestety , w świętym przybytku nie ma szkła, nie ma lodówki a święci z obrazków popatrują surowo . Ale to nie może zrazić wytrawnych pijaków  podróżników . Najbardziej niewinnie wyglądające panienki udały się do kuchni po szklanki ,że niby będziemy robić herbatę. Zakonnica dołożyła im jeszcze łyżeczkę do zamieszania ale nie spytała , na szczęście, czy mamy zamiar robić herbatę w zimnej wodzie. Krzyżyk ze ściany został zdjęty a cieplutki arak został zasilony jeszcze cieplejszą colą.No cóż, taki mamy klimat…

Rano , po wytrawnym śniadanku z czerstwą bułeczką , margaryną i kapką dżemu truskawkowego ( po drodze plantacje truskawek nie rzucały się w oczy…) ruszyliśmy w dalszą podróż na zachód. Do Bajawy.

8 myśli na temat “Indonezja 2014 # 1 Labuan Bajo – warany i ludzie

  1. wonderful publish, very informative. I ponder why the other specialists of this
    sector do not realize this. You should proceed your writing.
    I am confident, you’ve a great readers’ base already!

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do Enjoye Anuluj pisanie odpowiedzi

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.